Magazyn Obywatel nr 5(25)/2005 – okładka

Słowa bezdomne na niewidzialnym murze

·

Słowa bezdomne na niewidzialnym murze

Waldemar Bożeński ·

„Mam mały czarny zeszyt,
a w nim własne wiersze
Mam szczoteczkę do zębów
i grzebień w torbie
Rzucą mi czasami kość,
kiedy jestem dobrym psem
Mam ściągacze, dzięki którym
buty trzymają się na mych nogach
Mam takie doły, po których
ręka jest spuchnięta
Mam trzynaście programów
telewizyjnego gówna do wyboru
Mam światło elektryczne
I jestem jasnowidzem
Posiadam niesamowitą moc obserwacji
I dlatego wiem
Że kiedy spróbuję
Zadzwonić do Ciebie –
Nikogo nie będzie w domu.

Pink Floyd, Nobody Home
(przeł. Irek Dobber)

Wspomnienia i refleksje popłynęły wartkim strumieniem, gdy niespodziewanie stałem się właścicielem odtwarzacza CD Philips 104. Legendarny model, o doskonałych parametrach dźwiękowych, czyta nawet najbardziej porysowane płytki. Deal był prosty: przyjaciel kupił sobie DVD, a ja usłyszałem ofertę: Dasz mi trzy winyle z twojej kolekcji i po sprawie.

W ten sposób wszedłem w posiadanie sprzętu już niemodnego w czasach home cinema – można powiedzieć, że ominąłem epokę fascynacji błyszczącymi kompaktami, oferującymi cyfrową jakość, zresztą nigdy nie mogłem pojąć, co tak naprawdę znaczy – cyfrowa jakość? Trochę mi się to kojarzy z zaklinaniem rzeczywistości, czary-mary itp. Do tego momentu, kompakty kojarzyły mi się wyłącznie z nagrywaniem programów i plików. Natomiast muzyki słuchałem wyłącznie z analogów. Cóż, widocznie jest mi pisane, że nigdy nie wsiądę do tego pociągu, do którego aktualnie pchają się tłumy podróżnych.

– Czego posłuchamy najpierw? – zwróciłem się do syna. Poszedł do swego pokoju, skąd po chwili wrócił z koncertem Pink Floydów „The Wall”, z okazji zburzenia Muru Berlińskiego. Popłynęła muzyka, a gdy usłyszałem, jak widownia razem z zespołem śpiewa „Nobody Home”, nie mogłem ukryć wzruszenia. A więc tak zaczęła się piękna iluzja, której byłem świadkiem…

Zburzenie Muru oglądałem w Filderstadt – uroczym miasteczku pod Stuttgartem (gdzie na powitanie zwracano się do siebie: Grüss Gott, zamiast zdawkowego Guten Morgen), nie pamiętam, jaka to była stacja: 3SAT czy ZDF? Od roku peregrynowałem po ówczesnych Niemczech Zachodnich w poszukiwaniu pracy, a przy okazji, dla uspokojenia emocji, sporo czasu spędzałem w bibliotekach.

Przedtem mieszkałem w Berlinie Zachodnim, a Mur oglądałem wielokrotnie – nie mogłem uwierzyć w jego realność, w to, że po prostu jest. Po tej stronie była sprawiedliwość, filozofia, twierdza Spandau, w której Rudolf Hess odbywał karę dożywotniego więzienia, wielkie jezioro, parki, mądre książki w księgarniach i życzliwi ludzie, z którymi wiele rozmawiałem na tematy polsko-niemieckie. W trakcie tych rozmów zorientowałem się, że Niemcy mają potężny kompleks polski, który przekładał się na ich bezinteresowną pomoc i wszelkie udogodnienia, bezcenne w mojej skomplikowanej sytuacji.

Byłem asylbewerberem, czyli starającym się o azyl.

Co tydzień zajmowałem swoje miejsce w Miejskiej Bibliotece w Stuttgarcie, przeglądałem „Die Zeit” – najlepszy europejski tygodnik kulturalny i próbowałem czytać Heideggera i Jaspersa w oryginale.

Transmisja telewizyjna ze zburzenia muru „szła” na żywo, a ja wierzyłem, że w Europie zaczęła się nowa era powszechnej prawdy, tolerancji i pojednania. Wtedy postanowiłem wrócić do Polski, gdyż i tu, jak głosił Wąsaty, nastąpi czas powszechnej szczęśliwości i dobrobytu…

Wiara w odrodzenie Europy była wtedy powszechna, a filozofów, którzy w swoich wywiadach i dziełach twierdzili, że dopiero teraz zacznie się prawdziwe totalitarne tsunami, uważano za starych neurotyków, zastygłych w profesorskich, bezużytecznych dogmatach.

Nikt wtedy nawet w najgorszych snach nie przeczuwał, że wraz z upadkiem realnego Muru, powstaje nowy niewidzialny Mur z wypisanymi na jego ścianach bezdomnymi słowami, które rozpaczliwie będą prosić o zadomowienie, o duchowe miejsce, ale prawie wszyscy na ich wezwanie będą zatrzaskiwać przed nimi drzwi, nie wierząc już, że cokolwiek znaczą…

Prawda. Wolność. Braterstwo. Odrodzona religia. Zgoda i pojednanie. Sprawiedliwość społeczna. Godne życie…

Cóż zostało z tych słów? Jacy cyniczni graficiarze zbezcześcili ich najświętszą treść?

Monia Olejnik, Kamilek Durczok, redaktorzy naczelni codziennych prasowych wymóżdżaczy, pycha Watykanu, kości naszego Papieża już preparowane do planetarnego ubóstwienia, maryjna czarna magia, dzieci ze Śląska zbierające miał węglowy, ludzie zmiażdżeni w poczuciu krzywdy, nędzy i poniżenia, puste oczodoły wymarłych fabryk, Junajtyd Jełrop – plugawa i wulgarna karykatura naszych marzeń i nadziei, ośmiornica ubecko-komunistycznej oligarchii, degrengolada Kościoła Katolickiego, po okresie heroicznym w latach „realsocjalizmu”, przeżywającego swój moralny upadek…

Herling-Grudziński napisał dawno temu wspaniałe opowiadanie „Pietá dell’ Isola”, o tym, jak na Wyspie był klasztor i zakonnicy. Mieszkańcy Wyspy i Klasztor żyli w doskonałej symbiozie. Aż do momentu, gdy Wyspę nawiedziła zaraza. Ludzie padali jak muchy, w strasznych cierpieniach i złorzeczeniach. Błagali Klasztor o litość, dramatycznie potrzebowali wsparcia i pomocnej dłoni w ostatnich chwilach ziemskiego żywota. Wtedy zakonnicy zamknęli na głucho bramy Klasztoru przed nieszczęściem mieszkańców Wyspy. Postanowili przeczekać zarazę, aż minie. Jednak demon zarazy także tam dotarł. Mieszkańcy z zemsty i krzyczącego opuszczenia wrzucali za mury Klasztoru martwe szczury. Zaraza zebrała krwawe żniwo także wśród zakonników. Zostało ich tylko kilku.

Co roku na Wyspie odbywała się procesja z figurką Matki Boskiej, którą nieśli mieszkańcy Wyspy. Uroczystość ściągała zawsze masę turystów. Tak było do czasu wydarzeń opisywanych w opowiadaniu. Zaraza wreszcie wygasła. Pozostali przy życiu zakonnicy otworzyli bramy Klasztoru, czekali na mieszkańców, którzy jak co roku poniosą ciężki baldachim i Matkę Chrystusa. Nikt się nie pojawił. Ból poniżenia i pamięć opuszczenia w nieszczęściu były silniejszym imperatywem. Zakonnicy, słaniając się ze zmęczenia, ponieśli figurkę i baldachim samotnie wokół Wyspy. Nikt ich już tam, na Wyspie, nie chciał.

Tak w niesławie i hańbie skończą ci, którzy zaprą się ewangelicznego przesłania.

komentarzy