Socjalizm w amerykańskim stylu

·

Socjalizm w amerykańskim stylu

Gar Alperovitz ·

Chciałbym powiedzieć o kolejnym oczywistym kroku na drodze do demokratyzacji otaczającego nas świata, czyli o tym, co należy robić, kiedy chcemy faktycznych zmian. Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, że socjalizm – prawdziwy socjalizm, a nie taki, który konserwatyści zarzucają Barackowi Obamie – jest w Stanach Zjednoczonych czymś równie powszechnym jak trawa. No może nie aż tak, jednak bardzo często możemy się z nim zetknąć.

Nie mówię tu o programach robót publicznych, które wielu osobom przychodzą na myśl, gdy mowa o socjalizmie w kontekście amerykańskim. Programy te oczywiście często pomagają ludziom w trudnej sytuacji i są przydatne z różnych innych powodów, lecz nie naruszają one fundamentu systemu i władzy politycznej, którą ten system daje podmiotom korporacyjnym. Chodzi mi natomiast o (efektywne) przedsiębiorstwa publiczne – niektóre utworzone dawno temu i wciąż funkcjonujące bardzo sprawnie, a także nowe, prężnie się rozwijające.

Nierzadko zapomina się – a wiele osób nawet o tym nie wie – że w całych Stanach Zjednoczonych działa ponad dwa tysiące publicznych zakładów energetycznych. Znaczna część z nich znajduje się w stanach południowych, uznawanych za konserwatywne. Zakłady komunalne i spółdzielnie zapewniają 25 proc. energii elektrycznej w całym kraju. Większość tych „socjalistycznych” przedsiębiorstw dostarcza konsumentom prąd po cenach niższych niż konkurencja, nie mówiąc już o tańszych i łatwiej dostępnych szerokopasmowych łączach internetowych (w skali kraju klienci firm prywatnych płacą średnio o 14 proc. więcej). Skąd taka różnica? Zakłady użyteczności publicznej i spółdzielnie nie oferują wygórowanych pensji kierowniczych, te w sektorze prywatnym są powszechne. Wykonują tę samą pracę za znacznie mniej pieniędzy. Menedżerowie największych publicznych przedsiębiorstw energetycznych w 2011 r. zarobili średnio około 260 tys. USD. Średnie wynagrodzenie dla prezesów dużych spółek akcyjnych wyniosło 6 mln USD – to prawie dwadzieścia pięć razy więcej. Ponadto przedsiębiorstwa użyteczności publicznej i spółdzielnie nie muszą wypłacać dywidend akcjonariuszom. Przekazują za to część dochodów do kasy miasta lub hrabstwa, zasilając w ten sposób lokalne budżety i zmniejszając obciążenie podatników. Ostatnie badania wykazały, że średnio 5,2 proc. dochodów tych firm trafia do lokalnej kasy. Dla porównania opodatkowanie prywatnych firm użyteczności publicznej (ang. private-investor-owned utilities) wynosi średnio 3,9 proc.

W przypadku mniejszych samorządów wpływy z zakładów użyteczności publicznej są często zasadniczym składnikiem budżetów miejskich. W Ashland w stanie Oregon aż 30 proc. części budżetu przeznaczanej na usługi publiczne, takie jak policja, straż pożarna i utrzymanie ulic, pochodzi z dochodów tego typu zakładów, natomiast jedynie 16 proc. z podatków od nieruchomości. Podobnie sytuacja wygląda w Norwich w stanie Connecticut, gdzie ponad 10 proc. przychodów działającego od stu lat przedsiębiorstwa użyteczności publicznej trafia do kasy miejskiej – co stanowi ponad 5 proc. całego rocznego budżetu miasta.

Wiele tego typu zakładów odgrywa także istotną rolę w tworzeniu „zielonej gospodarki”. W Kalifornii Sacramento Municipal Utility District (SMUD) – jedno z dziesięciu największych przedsiębiorstw użyteczności publicznej w USA – pozyskuje ze źródeł odnawialnych aż 24 proc. sprzedawanej energii. W 2020 r. SMUD planuje zwiększenie tego udziału do 37 proc. Przedsiębiorstwo dąży również do redukcji emisji dwutlenku węgla, żeby w 2050 r. wynosiła ona 10 proc. tego, co w 1990 r.

Zakład Austin Energy w Teksasie jest kolejnym liderem w branży „zielonej energii”. Około 15 do 17 proc. oferowanej przez ten zakład energii pochodzi z odnawialnych źródeł – przede wszystkim z wiatru, a w dalszej kolejności z metanu wydzielającego się na wysypiskach odpadów. Przedsiębiorstwo planuje pozyskiwać w 2020 r. 30 do 35 procent energii ze źródeł odnawialnych. Zakład podpisał również umowę na zakup energii od dużej elektrowni spalającej drewno we Wschodnim Teksasie i zamierza do 2020 r. zmniejszyć poziom emisji CO2 o 20 proc. względem stanu z 2005 r.

Kolejne znaczące zjawisko z tego obszaru: miasta coraz częściej biorą udział w zagospodarowaniu terenów publicznych. Na przykład wtedy, gdy rozbudowa transportu zbiorowego prowadzi do znacznego wzrostu wartości gruntów i generuje inne korzyści, na czym w przeciwnym razie skorzystaliby prywatni deweloperzy.

Boston był jednym z pierwszych miast, które postawiły na taką strategię. W 1970 r. jego władze zawiązały spółkę typu joint-venture z przedsiębiorstwem Rouse Company w celu zagospodarowania XVIII-wiecznego Faneuil Hall Marketplace, kompleksu handlowego w śródmieściu o powierzchni ponad 2,4 ha, z 49 sklepami, 18 restauracjami i pubami, 25 punktami gastronomicznymi i 44 innymi stoiskami. Miasto pozostało właścicielem nieruchomości i wynegocjowało umowę najmu, zgodnie z którą przysługiwała mu część zysków kompleksu zamiast podatku od nieruchomości. W połowie lat 80. do kasy Bostonu wpływało z tego tytułu około 2,5 mln USD rocznie, a w 2008 r. kwota ta wzrosła do kilku mln. Jak wynika z przeprowadzonych analiz, strategia ta przyniosła dochody o 40 procent większe, niż gdyby zdecydowano się na podatek od nieruchomości.

Ciekawym przykładem takiego „socjalizmu” są sytuacje, gdy miasto zagospodarowuje i dzierżawi tereny wokół wejść do publicznych systemów transportu zbiorowego – metra, kolei. Wartość gruntów w tych miejscach znacząco wzrasta. Dawniej miasta oddawały te atrakcyjne lokalizacje deweloperom, a potem nakładały tak wysokie podatki, jak tylko było to możliwe. Teraz wiele miast pozostaje właścicielami takich terenów, przez co bezpośrednio korzysta z ich podwyższonej (wskutek inwestycji publicznych) wartości.

W Miami na Florydzie zakład transportu publicznego Miami-Dade Transit uczestniczy w wielu dużych projektach na zasadzie joint-venture. Przykładowo w skład stacji Dadeland South Station wchodzą budynki biurowe, luksusowy hotel i jednopoziomowe centrum handlowe. Stacja Dadeland North Station obejmuje prawie 35 tys. m2. powierzchni handlowej, duży budynek mieszkalny oraz apartamentowiec. Łącznie oba kompleksy przynoszą hrabstwu Miami-Dade roczne dochody w wysokości 1,3 mln USD.

Szybka kolej miejska w San Francisco (San Francisco Bay Area Rapid Transit) uczestniczy obecnie w osiemnastu projektach związanych z transportem (i wielu innych na różnym etapie rozwoju). W stolicy Waszyngtoński Metropolitalny Zarząd Transportu utworzył ponad pięćdziesiąt spółek przynoszących zyski. Zarząd Transportu w Santa Clara Valley w Kalifornii postawił na wielofunkcyjność swoich niespełna dwustumetrowych przystanków. Z kolei projekt budowlany Almaden Lake Village nie tylko przynosi dochody miastu, ale też daje korzyści mieszkańcom – 20 proc. z 250 mieszkań jest oferowanych poniżej cen rynkowych dla rodzin o niskich zarobkach.

Wspomniałem na początku, że wiele przedsiębiorstw użyteczności publicznej oferuje obecnie usługi szerokopasmowego dostępu do Internetu. Jest to kolejna branża, w którą podmioty publiczne coraz częściej inwestują, zarówno za pośrednictwem przedsiębiorstw użyteczności publicznej, jak i za pomocą innych miejskich instytucji. Ponad 130 miast stworzyło ogólnomiejskie publiczne sieci internetowe, kolejne setki ośrodków mają sieci obejmujące część obszaru (łączące szkoły, firmy i budynki rządowe), a wiele innych planuje ich budowę.

Znaczna liczba miast uznała dostęp do Internetu za priorytet i inwestuje w telekomunikację, w tym telewizję kablową, w szybki dostęp do Internetu, lokalne i zamiejscowe usługi telefoniczne, dzierżawę światłowodów i bezprzewodową transmisję danych. W 2007 r. ponad siedemset publicznych spółek energetycznych – ponad ⅓ wszystkich – oferowało jakiś rodzaj zaawansowanych usług telekomunikacyjnych.

OptiNet, jedna ze spółek Bristol Virginia Utilities (BVU), miejskiego przedsiębiorstwa z Bristolu w stanie Wirginia, była pierwszym w kraju zakładem użyteczności publicznej oferującym szerokopasmową transmisję danych i głosu za pośrednictwem sieci światłowodowej. Na początku 2012 r. OptiNet osiągnęło 70-procentowy poziom penetracji rynku w granicach Bristolu. Obsługuje także 53 proc. wszystkich domów i firm w hrabstwach w okolicy, w których prowadzi działalności BVU. W latach 2010 i 2012 OptiNet zwiększyło prędkość połączeń internetowych bez podnoszenia cen i obecnie oferuje łącza szybsze niż wielu dużych operatorów kablowych.

W Chattanooga w Tennessee istnieje najszybsza miejska sieć światłowodowa w kraju (do 1 Gbps), której ceny bywają od ośmiu do dziesięciu razy niższe niż w okolicznych miejscowościach, gdzie usługi dostarczają Comcast i AT&T. Z tego powodu wiele firm przeniosło swoje siedziby i miejsca pracy do Chattanooga. Miejska sieć internetowa miała również duży wpływ na decyzję koncernu Amazon, żeby rozbudować swoje centrum dystrybucyjne w Chattanooga.

Jeszcze kilka przykładów codziennego „socjalizmu”

Wiele miast buduje hotele, jest ich właścicielami i zarabia na tym. Komunalne hotele można znaleźć w takich miejscach jak Austin, Houston, Chicago, Omaha, Overland Park (w Kansas), Sacramento, Marietta (w Georgii), Oceanside (w Kalifornii), Myrtle Beach (w Karolinie Południowej), Denver, Phoenix, Vancouver, Washington (niedaleko Portland w stanie Oregon).

Podobne rozwiązania można spotkać również w miastach uznawanych powszechnie za liberalno-konserwatywne. W maju 2008 r. rada miasta Dallas, na czele z burmistrzem Tomem Leppertem, poparła (11 radnych było za, 2 przeciw) budowę i prowadzenie miejskiego centrum konferencyjno-hotelowego. Nowelizacja prawa miejskiego, która pokrzyżowałaby te plany, została odrzucona w referendum i w listopadzie 2011 r. odbyło się uroczyste otwarcie centrum. Obiekt kosztował 500 milionów USD, ma powierzchnię 110 tys. metrów kwadratowych, liczy 23 piętra oraz 1001 pokoi.

Podobnie szpitale są niekiedy własnością miasta. Jak wynika z badań przeprowadzonych w 2010 r., około jedna piąta szpitali w Stanach Zjednoczonych stanowi własność publiczną. Ciekawy przykład stanowi centrum medyczne Denver Health. Jeszcze w 1992 r. było ono niewypłacalne (39 milionów dolarów długu), obecnie jest zaś konkurencyjnym przedsiębiorstwem, łączącym w sposób innowacyjny demokratyczną własność i bezpośrednią odpowiedzialność miasta. Jako instytucja quasi-państwowa, Denver Health posiada względną autonomię w podejmowaniu decyzji, ale podlega tak zwanemu Open Meeting Law, czyli ustawie o jawności posiedzeń kolegialnych organów władzy publicznej (pozwalającej na udział społeczeństwa w takich posiedzeniach), z kolei zarząd placówki jest powoływany przez burmistrza miasta.

Denver Health prowadzi bardzo wydajny system ośmiu przychodni podstawowej opieki zdrowotnej oraz trzynastu klinik szkolnych. Przedsiębiorstwo jest liderem w swojej branży i już od ponad dwóch dekad przynosi zyski, zatrudniając prawie 5600 osób z Denver i okolic. Obejmuje opieką medyczną ponad ⅓ mieszkańców miasta, w tym 37 proc. wszystkich dzieci w Denver. Około 65 proc. pacjentów należy do mniejszości etnicznych, a ponad 40 proc. jest nieubezpieczonych.

Kolejnym ciekawym przedsięwzięciem są ekologiczne instalacje przetwarzające metan w paliwo do produkcji energii elektrycznej, przynoszące w ten sposób zyski miastu. Metoda ta stosowana jest na przykład w Riverview w stanie Michigan, a także w różnych formach w siedmiuset innych miejscach.

Riverview nawiązało współpracę z Detroit Edison (lokalnym przedsiębiorstwem użyteczności publicznej) i prywatną spółką Landfill Energy Systems w celu budowy instalacji przetwarzania gazu z rozkładu śmieci w energię na miejskim wysypisku o powierzchni ponad 720 tys. m2. Zakład przetwarza 120 tys. m3 gazu wysypiskowego dziennie, zaopatrując ponad 5 tys. gospodarstw domowych w energię elektryczną – i generując dochody w wysokości 150 tys. USD, przeznaczane na sfinansowanie niezbędnych usług publicznych.

Podobną działalność prowadzi zakład Point Loma Treatment Plant w Kalifornii, pozyskujący energię ze ścieków z obszaru o powierzchni 1170 km2 w pobliżu San Diego. Metan powstający podczas procesu oczyszczania wody pozwala wytwarzać energię elektryczną, która służy potem do zasilania pomp procesowych, oświetlenia i komputerów. Od 2000 r. San Diego oszczędzało w ten sposób rocznie około 3 mln USD na energii elektrycznej.

Nie mieliście o takich rzeczach pojęcia?

Większość ludzi nie wie nic na ten temat, a chylące się ku upadkowi media amerykańskie również o tym nie informują. Nasi „przeciwnicy” nie mają zaś żadnego interesu w tym, żebyście wiedzieli, jakie są alternatywy. W całym kraju mamy do czynienia z demokratyzacją własności na szeroką skalę albo nawet (jeśli wolicie to tak nazywać) z „socjalizmem” w amerykańskim stylu.

Jest to najlepszy powód, żeby na poważnie zacząć szukać podobnych przykładów. Istnieje dużo więcej precedensowych rozwiązań, z których można czerpać inspiracje. Wystarczy się rozejrzeć, rozpoznać je i dostosować do konkretnych okoliczności – za rozwiązaniami, które działają teraz i będą działać w przyszłości, a przede wszystkim z czasem przestaną być cząstkowymi eksperymentami i zaczną służyć całemu społeczeństwu.

Spojrzeliśmy jedynie na czubek góry lodowej. Wiele ciekawych inicjatyw ma miejsce na poziomie stanowym.

Kalifornijski CalPERS (stanowy fundusz emerytalny, który istnieje od 80 lat) posiada aktywa o wartości 237 mld USD. Nawet mimo negatywnych skutków kryzysu finansowego i recesji wartość rynkowa portfela inwestycyjnego funduszu wzrosła w ciągu ostatnich dziesięciu lat o 52 proc. CalPERS jest nie tylko jednym z największych inwestorów w Kali­fornii, ale przoduje w inwestycjach na cele publiczne zamiast przekazywać pieniądze emerytów na Wall Street oraz innym doradcom finansowym i firmom inwestycyjnym. Mówimy tu o pokaźnych kwotach. Od września 2012 r. stanowe inwestycje wyniosły łącznie 23,5 mld USD.

W Alabamie publiczny system emerytalny, Retirement Systems of Alabama (RSA), inwestuje w liczne sektory gospodarki, w wielu przypadkach pomagając w tworzeniu spółek pracowniczych. RSA inwestuje kapitał zarówno w przemysł lotniczy, jak i w rozwój turystyki, a także między innymi w Navistar International – przedsiębiorstwo, które pracowników zatrudnionych przy produkcji silników przeniosło do pracy w organizacjach społecznych zamiast ich zwalniać, gdy recesja spowodowała spadek produkcji.

Na Alasce fundusz Alaska Permanent Fund inwestuje zyski z ropy w imieniu obywateli stanu. Z przychodów wypłacane są roczne dywidendy, do których „prawo” ma każdy mieszkaniec stanu. W 2011 r., który był pod tym względem okresem niezbyt korzystnym, każdy obywatel Alaski otrzymał 1174 USD (prawie 6 tys. dla pary z trójką dzieci). W 2008 r. każdy mieszkaniec otrzymał 2069 dolarów (ponad 10 tys. dla pięcioosobowej rodziny).

Około 2⁄5 wszystkich stanów (38 proc.) aktywnie wspiera spółki pracownicze. Kilka bezpośrednio pomaga tak zwanemu akcjonariatowi pracowniczemu lub spółdzielniom pracy, czy to poprzez programy inwestycyjne (w Indianie), czy też edukację, pomoc techniczną oraz programy szkoleniowe. W dwóch stanach – Vermont i Ohio – ośrodki wspierania własności pracowniczej pozyskują fundusze publiczne, aby oferować spółkom pracowniczym i spółdzielniom pracy różne usługi.

Prawie połowa stanów – tj. 23 – w „kapitalistycznej” Ameryce inwestuje środki publiczne w obiecujące nowe firmy. Dla przykładu w Maryland fundusz Enterprise Investment Fund regularnie inwestuje w przedsiębiorstwa rozpoczynające działalność w zamian za udziały w nich i gwarancje, że będą funkcjonować na terenie stanu przez co najmniej pięć lat. Fundusz radzi sobie wyjątkowo dobrze. W latach 1994–2011 stan zarobił na tych inwestycjach 62,5 mln USD. Przykłady udanych przedsięwzięć to m.in. Plasmonix, spółka z sektora zaawansowanych technologii fluorescencyjnych i luminescencyjnych, oraz Advanced BioNutrition Corp., firma z siedzibą w Columbii pozyskująca kwasy tłuszczowe z alg, wykorzystywane w hodowli ryb oraz jako dodatek do karm dla zwierząt domowych.

Jeśli podejdzie się poważnie do kwestii demokratyzacji własności, zauważy się wiele przykładów rozwiązań, którymi można się inspirować – a następnie je upowszechniać. Większość z nich przynosi zyski miastom i stanom, które bardzo tego potrzebują. Jest to korzystne również dla podatników, co z kolei może dać interesujące efekty polityczne w przyszłości.

To jeszcze nie koniec. Podam kolejny przykład, tym razem z bastionu konserwatyzmu spod znaku Adama Smitha – z Teksasu.

Fundusz Texas Permanent School Fund został założony ponad 150 lat temu z kapitałem o wysokości 2 mln USD ze stanowego funduszu ogólnego. W 1876 r. około połowę wszystkich gruntów (i związane z nimi prawa do złóż surowców mineralnych) pozostających własnością publiczną przekazano funduszowi, a w 1953 r. oddano także przybrzeżne obszary, po tym jak zrzekł się ich rząd federalny. Fundusz stanowy posiada obecnie (2011 r.) ponad 2,5 tys. km2 gruntów oraz prawie 49 tys. km2 terenów ze złożami surowców mineralnych i obszarów przybrzeżnych. Rokrocznie zyski z tego publicznego funduszu są przeznaczane na pokrycie kosztów edukacji w każdym hrabstwie w Teksasie – łącznie 2 mld USD w ciągu ostatnich dwóch lat. Fundusz stanowi również zabezpieczenie obligacji lokalnych okręgów szkolnych, zapewniając w ten sposób niższe oprocentowanie ich długu.

Jeśli Teksas potrafi realizować takie przedsięwzięcia, to podejrzewam, że i twój region mógłby spróbować różnorakich rozwiązań (z niewielką pomocą przyjaciół).

tłum. Mateusz Batelt

Powyższy tekst to 11 rozdział nowej książki Gara Alperovitza „What Then Must We Do?” (z ang. „Rzeczy konieczne”), 2013. Przedruk za zgodą wydawcy.

Tematyka
komentarzy