Wspólne dobro tanio sprzedam

·

Wspólne dobro tanio sprzedam

·

W Polsce mimo protestów społecznych władze samorządowe decydują się na oddawanie miejskich spółek komunalnych w ręce prywatnych firm. Wbrew temu, co mówią zwolennicy prywatyzacji, bywa ona niekorzystna zarówno dla pracowników, jak i dla samych odbiorców usług komunalnych. Przyjrzyjmy się kulisom prywatyzacji kilku miejskich przedsiębiorstw tego rodzaju.

Zaczęło się w Gdańsku

Temat prywatyzacji usług komunalnych nie jest w Polsce nowy. Pierwszy przypadek miał miejsce w 1992 r. Wtedy to francuska firma Saur International przejęła większość akcji w sprywatyzowanej spółce Okręgowe Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji w Gdańsku. Saur zawarł z miastem trzydziestoletni kontrakt na eksploatację wodociągów i tym samym na rynku pojawił się nowy podmiot – Saur Neptun Gdańsk. Był to pierwszy przykład partnerstwa publiczno-prywatnego w dziedzinie usług komunalnych w tej części Europy.

Sprzeciw wobec tej prywatyzacji połączył wiele środowisk politycznych. W komitecie protestacyjnym znaleźli się przedstawiciele związków zawodowych, Federacja Anarchistyczna – sekcja Trójmiasto, Wrzeszczański Komitet Obywatelski, Kupcy Dominikańscy, kupcy z Targu Siennego oraz wielu niezrzeszonych gdańszczan. W tych wydarzeniach uczestniczył aktywista i społecznik Janusz Waluszko, związany ze środowiskiem anarchistów. – Podjęliśmy szereg działań mających na celu zablokowanie prywatyzacji gdańskich wodociągów. Organizowaliśmy liczne demonstracje, wydawaliśmy również pismo „Ulica”, w którym nagłaśnialiśmy tę sprawę. Dzięki zaangażowaniu kupców nakład tej gazety liczył kilkanaście tysięcy egzemplarzy. Dodatkowo zbieraliśmy wśród mieszkańców Gdańska podpisy o zorganizowanie referendum w sprawie odwołania prezydenta. Wtedy udało nam się zebrać ponad 30 tys. podpisów, ale część unieważniono, bo „Solidarność” ze Stoczni Gdańskiej dostała podpisy od osób spoza Gdańska. Na demonstracjach pojawiały się radykalne hasła, takie jak „Uwolnić Polskę od Wałęsy, a Gdańsk od Jamroża” – opowiada Waluszko. Prezydent Gdańska Franciszek Jamroż w 2004 r. został skazany prawomocnym wyrokiem za przyjęcie łapówki. Na początku lat 90. to właśnie on dążył do sprywatyzowania gdańskich wodociągów. Wskutek wielu wydarzeń, m.in. protestów w sprawie prywatyzacji, w 1994 r. przegrał w wyborach z kretesem i musiał oddać władzę.

Jakie były zatem argumenty strony społecznej? Uważaliśmy, że jeśli dojdzie do przejęcia spółki przez Saur, to prywatny zysk inwestora okaże się ważniejszy od dobra przedsiębiorstwa i odbiorców usług. Przewidywaliśmy podwyżki opłat, zwracaliśmy uwagę na brak konsultacji z mieszkańcami – wyjaśnia Waluszko. Prywatyzacja niestety doszła do skutku, a obawy protestujących w dużej mierze się sprawdziły. – Prywatny inwestor dokonał radykalnych podwyżek opłat za wodę. Z tego powodu wielu ludzi zamontowało liczniki na wodę, aby oszczędzać. Przyczyniło się to do spadku dochodów przedsiębiorstwa. To z kolei skłoniło Saur do kolejnej podwyżki opłat, która nastąpiła na skutek żądań inwestora skierowanych do miasta. Ponadto prywatny inwestor, nie bacząc na dobro mieszkańców, do wody dobrej, pochodzącej z ujęć podziemnych, dołączył gorszą – z ujęcia powierzchniowego w Straszynie. To znacznie pogorszyło jej jakość – dodaje.

Skutki tej prywatyzacji są odczuwalne do dzisiaj. W listopadzie 2013 r. lokalna prasa informowała o tym, że Saur Neptun Gdańsk wysłał do prezydenta Abramowicza propozycje nowych taryf opłat za wodę i odprowadzanie ścieków w 2014 r. Choć sprawa dotyczy wszystkich gdańszczan, nie będzie omawiana na sesji Rady Miasta. Wiceprezydent Gdańska Maciej Lisicki w wywiadzie dla „Panoramy” powiedział, że żaden mieszkaniec ani polityk nie ma prawa ingerować w taryfy opłat za wodę. Lisicki twierdził, że wniosek taryfowy jest dokumentem prywatnym. Saur Neptun Gdańsk przedstawił prezydentowi propozycję do negocjacji. Firma powołuje się na tajemnicę negocjacji, choć Saur jest monopolistą na rynku i przy braku konkurencji nie jest to konieczne. Sytuacji, w której tego typu rozmowy odbywają się w tajemnicy przed mieszkańcami, nie akceptuje gdańskie SLD i w związku z tym domaga się ujawnienia poufnych informacji. – Chcemy wiedzieć, czy podczas negocjacji cen wody weryfikowana jest zasadność nader wysokich wynagrodzeń członków zarządu SNG oraz Rady Nadzorczej i jakie przepływy finansowe są dokonywane pomiędzy SNG a Saur Polska i Saur International, byśmy byli pewni, że zarządowi miasta nie są obce zasady transparentności, otwartości i demokracji – uzasadniał swoje stanowisko na łamach „Gazety Gdańskiej” Marek Formela, przewodniczący gdańskiego SLD.

O udostępnienie informacji dotyczących propozycji cenowych wystąpiła również redakcja wspomnianego dziennika. Niestety miasto po raz kolejny odpowiedziało, że dokument jest prywatny i nie może zostać upubliczniony. Dziennikarzy zapewniono jedynie, że SNG do wniosku o zatwierdzenie taryf dołączyło szczegółową kalkulację cen i opłat oraz aktualny plan, które będą weryfikowane przez prezydenta pod kątem zgodności z prawem. Urząd Miasta poinformował, że taryfy staną się informacją publiczną dopiero w momencie przekazania przez prezydenta Gdańska Radzie Miasta uchwały w sprawie zatwierdzenia tejże taryfy. Jednym słowem – obywatele dowiedzą się o wszystkim po fakcie.

O tym, jaki stosunek mają władze Gdańska do obywateli, przekonał się jeden z gdańszczan, który na portalu społecznościowym wdał się w ostrą wymianę zdań z prezydentem Adamowiczem. Mieszkaniec wyraził zdziwienie, że Rada Miasta nie będzie brała udziału w negocjacjach dotyczących taryf i opłat za wodę. Prezydent stwierdził, że ceny muszą być konsultowane z radnymi, a jego adwersarz manipuluje opinią publiczną. Wtedy właśnie gdańszczanin przywołał słowa Macieja Krupy, szefa klubu radnych PO, który powiedział, że Rada Miasta nie ma wpływu na wysokość cen wody. Następnie mieszkaniec wprost zapytał prezydenta, jak wysokie będą opłaty, lecz otrzymał jedynie wymijającą i dość uszczypliwą odpowiedź, że zostanie to podane publicznie dopiero, gdy przyjdzie na to czas, a odpowiednia procedura zawarta jest w ustawie, z którą on powinien się zapoznać. Tymczasem Rada może odrzucić taryfy tylko wówczas, gdy są one niezgodne z przepisami, a nie gdy zachodzi podejrzenie, że są zbyt wysokie. Reguluje to ustawa o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę i zbiorowym odprowadzaniu ścieków. Jej nowelizacja z 2010 r. de facto powoduje, że Rada nie ma wpływu na wysokość stawek.

Do opisanego zamieszania mogłoby nie dojść, gdyby gdańskie wodociągi pozostały spółką miejską. Wtedy ceny zależałyby wyłącznie od miasta, a nie od prywatnego inwestora, w którego interesie leży dyktowanie jak najwyższych opłat. Obecnie gdańszczanie nie wiedzą,na jakiej podstawie planuje się kolejne podwyżki. Wiadomo natomiast, że należąca do francuskiego inwestora Saur Neptun Gdańsk w 2012 r. wypracowała zysk w wysokości 25 mln zł. Ponad 9-milionowa dywidenda trafiła do francuskiej Saur International. Francuzi robią więc w Polsce dobry biznes, ale kosztem mieszkańców, którzy muszą za to płacić w cenie wody.

Prywatyzacja kontra rozsądek

W Polsce na szeroką skalę przeprowadza się prywatyzację miejskich spółek zajmujących się energetyką cieplną. Dotychczas w 39 największych miastach Polski sprywatyzowano aż 19 tego typu przedsiębiorstw. Jedna z najszerzej komentowanych i najbardziej nagłośnionych w mediach prywatyzacji odbyła się w Warszawie. W 2011 r. rządząca miastem Platforma Obywatelska zdecydowała się na sprzedaż Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w ręce prywatnej firmy Dalkia.

O tym, że zrobiono to wbrew woli społeczeństwa, odrzucając wszelkie racjonalne argumenty, przekonuje Piotr Ciompa, były radny Warszawy oraz członek Rady Honorowej „Nowego Obywatela”, który próbował zablokować prywatyzację SPEC-u. Nie było żadnych argumentów za tą prywatyzacją, nawet z punktu widzenia neoliberałów. SPEC był w dobrej kondycji finansowej, więc nie było potrzeby ratowania go przed upadłością. W skali Unii Europejskiej była to jedna z najnowocześniejszych firm zajmujących się dostarczaniem energii cieplnej. Ponadto SPEC był jedyną spółką w Europie wdrażającą technologię inteligentnej sieci ciepłowniczej, więc odpadał argument o prywatyzacji podyktowanej chęcią modernizacji przedsiębiorstwa. Jeszcze przed prywatyzacją odnotowywano stabilny zysk i prowadzono inwestycje. Działo się tak pomimo pobierania najniższych ze wszystkich miast w Polsce opłat za ciepło. Dodatkowo wskaźnik awaryjności na jeden kilometr był bardzo niski, a zatrudnienie mieściło się w średniej dla branży, w której blisko połowa przedsiębiorstw tego typu w dużych miastach jest już prywatna. A przecież według liberałów podstawowym wskaźnikiem efektywności przedsiębiorstwa jest liczba zatrudnionych – argumentuje Ciompa. I dodaje: Uczciwi liberałowie powinni być przeciwko prywatyzacji SPEC-u, bo ten obecnie jest klasycznym monopolistą na rynku, a według doktryny liberalnej prywatna własność dobrze funkcjonuje tylko wtedy, gdy może konkurować z innymi podmiotami.

Mój rozmówca razem z warszawską strukturą PiS-u, związkami zawodowymi oraz lokalnymi stowarzyszeniami zbierał podpisy za przeprowadzeniem referendum w tej sprawie. Niestety Rada Miasta, kontrolowana przez Platformę Obywatelską, odrzuciła wniosek. – Rada odrzuciła 151 tys. podpisów pod wnioskiem o referendum, tłumacząc to tym, że liczba podpisów po odrzuceniu tych nieważnych spadła poniżej wymaganych 134 tys. Sąd Administracyjny przyznał rację Radzie Miasta, ale należy zauważyć, że narzucono dość wyśrubowane kryteria decydujące o tym, czy podpis jest ważny. Rada Miasta twierdziła na przykład, że podpis musi być czytelny, choć ustawa tego nie wymaga. PO użyło również innych sposobów, żeby nie dopuścić do referendum. Stwierdzono, że pytanie: „Czy jesteś za sprzedażą SPEC?” wprowadza mieszkańców w błąd, ponieważ zdaniem radnych to nie była sprzedaż SPEC, lecz sprzedaż… akcji SPEC – odsłania kulisy tamtych wydarzeń Piotr Ciompa.

Przed prywatyzacją jej przeciwnicy sugerowali, że po przejęciu SPEC-u opłaty za ciepło mogą się znacznie zwiększyć. Na nieszczęście dla mieszkańców stolicy okazało się, że mieli rację. Ciompa uważa, że podwyżka opłat jest bulwersująca właśnie ze względu na duże zyski firmy, które były wcześniej osiągane przez SPEC, przy jednoczesnych najniższych cenach za ciepło wśród większych miast w Polsce. Dalkia w pierwszym roku po prywatyzacji wystąpiła do Urzędu Regulacji Energetyki z wnioskiem o podwyżkę ciepła o 14 proc., ale dostała zgodę na 7 proc. – Stało się tak, choć Hanna Gronkiewicz-Waltz obiecywała, że podwyżek nie będzie, a jeśli już, to niewielkie – przypomina Ciompa. Prezydent stolicy na sesji Rady przedstawiała wyliczenia, z których wynikało, że w spółkach komunalnych ceny ciepła rosły szybciej niż w sprywatyzowanych. Jednak według Ciompy doszło tutaj do poważnej manipulacji. – W wyliczeniu nie uwzględniono przykładu Gdańska, gdzie prywatny dostawca dyktuje najwyższe ceny, a także Krakowa, w którym spółka komunalna dostarczała najtańsze obok warszawskiego SPEC-u ciepło w Polsce. Po uwzględnieniu cen z tych miast wynik byłby odwrotny. Dodatkowo prezydent chwaliła Dalkię (firmę, która przejęła warszawski SPEC) za umiarkowane podwyżki ciepła w Poznaniu. Nie powiedziała jednak, że Dalkia miała tam ok. 40% udziału w rynku, więc porównanie z warszawskim monopolistą jest manipulacją – mówi Ciompa.

Wysokie opłaty za ciepło to nie jedyny problem, który pojawił się po zmianie właściciela warszawskiej spółki. Obecnie w SPEC-u trwają redukcje zatrudnienia w ramach programu dobrowolnych odejść. Pracownicy korzystają z niego, bo gwarantuje im odszkodowania w wysokości 114 tys. zł. Szacuje się, że w ramach tego programu z pracy odejdzie około 350 osób. Niestety do prywatyzacji spółki swoją „cegiełkę” dołożyły również związki zawodowe. Mój rozmówca negatywnie ocenia ich rolę: Korzystając z tego, że mieszkańcy Warszawy masowo podpisywali wniosek PiS-u o referendum ws. prywatyzacji, związki wynegocjowały pakiet socjalny i zostawiły mieszkańców samych sobie. Po prostu zachowały się jak typowa korporacja nastawiona na maksymalizację swojego zysku kosztem dobra wspólnego. Przedstawiciele związków nie poinformowali również innych podmiotów o tym, że wycofują się z kampanii. W trakcie sesji Rady Miasta Hanna Gronkiewicz-Waltz ku zaskoczeniu przeciwników prywatyzacji, którzy bronili pracowników, odczytała warunki zgody na prywatyzację – oburza się mój rozmówca.

Dalkia dominuje

Francuski prywatny koncern Dalkia przejął usługi związane z ciepłem nie tylko w stolicy. W 2004 r. Dalkia nabyła 85 proc. akcji Zespołu Elektrociepłowni Poznańskich. Rok później podpisała umowę prywatyzacyjną Zespołu Elektrociepłowni w Łodzi, stając się przy okazji monopolistą w mieście. Decyzji ministerstwa skarbu państwa nie chciały jednak zaakceptować władze miejskie na czele z ówczesnym prezydentem Łodzi Jerzym Kropiwnickim. Przedstawiciele władz miasta twierdzili, że sprzedanie spółki zagranicznemu inwestorowi doprowadzi do podwyżki cen i tym samym uderzy w mieszkańców. Urzędnicy powoływali się na profesjonalne analizy zlecone specjalistycznej firmie. – Prywatny inwestor nie ma szans na pozyskanie środków unijnych, na rozbudowę i modernizację sieci, a jednocześnie nie zrezygnuje z rozwoju przedsiębiorstwa. Dlatego właśnie będzie on angażować kapitał, który, co naturalne, zechce odzyskać. I sięgnie do portfeli łodzian, maksymalnie podwyższając opłaty. Firma nastawiona na zysk i mająca taki monopol nie zechce walczyć o odbiorcę ceną – mówił w 2005 r. na łamach „Dziennika Łódzkiego” wiceprezydent Łodzi Włodzimierz Tomaszewski.

Jeszcze przed prywatyzacją Jerzy Kropiwnicki przekonywał ówczesnego ministra skarbu Jacka Sochę, żeby ten nie sprzedawał łódzkiego przedsiębiorstwa w całości, lecz dokonał jego podziału na dwie spółki. Jedna z nich miałaby produkować ciepło, a druga zajmować się dystrybucją. Zdaniem Kropiwnickiego to właśnie akcje tej drugiej spółki ministerstwo powinno oddać nieodpłatnie gminie. W jego ocenie chroniłoby to mieszkańców przed nieuzasadnionymi podwyżkami cen. Niestety zarówno interwencje u ministra skarbu, jak i u premiera Marka Belki nie przyniosły skutku. Ten ostatni twierdził, że nie ma groźby wzrostu opłat za ciepło, bo zadba o to Urząd Regulacji Energetyki. Po nieudanych pertraktacjach z ministerstwem i premierem władze miasta wsparli łódzcy parlamentarzyści, którzy z pomocą profesora Michała Kuleszy złożyli poselski projekt ustawy dotyczący prywatyzacji przedsiębiorstw ciepłowniczych – jednoosobowych spółek skarbu państwa. Projekt zakładał wydzielanie przed sprzedażą przedsiębiorstw sieci cieplnej i przekazywanie ich pod opiekę samorządów.

Wiosną 2004 r. władze Łodzi zdecydowały się na powołanie Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej, którego celem było zebranie 100 tys. podpisów pod obywatelskim projektem ustawy. Projekt ten miał uchronić miasto przed umocnieniem się monopolu cieplnego po prywatyzacji elektrociepłowni. – Łódź jest jedynym dużym miastem w Polsce, w którym w rękach jednego podmiotu znajduje się zarówno produkcja, jak i dystrybucja ciepła. Efektem wejścia w życie ustawy będzie normalizacja sytuacji – mówił wówczas Kropiwnicki. W Komitecie Inicjatywy Ustawodawczej znaleźli się przedstawiciele pięciu spółdzielni mieszkaniowych, pięciu administracji gminnych i pięciu wspólnot mieszkaniowych oraz radni ze wszystkich opcji politycznych. Zabrakło jednak niewielkiej liczby podpisów i do pomysłu wrócono w listopadzie tego samego roku. Tym razem uzbierano wymaganą ilość podpisów i w lutym 2005 r. projekt trafił do marszałka sejmu. Niestety projekt utknął w podkomisji i tym samym starania miasta zostały zniweczone. W grudniu 2005 r. ministerstwo podpisało umowę prywatyzacyjną, na mocy której Dalkia otrzymała 85 proc. akcji ZEC.

Podobnie jak w przypadku prywatyzacji SPEC-u w Warszawie, różnie można oceniać rolę zakładowych związków zawodowych, które zgodziły się na prywatyzację w formie zaproponowanej przez ministerstwo – w zamian za 6- i 9-letnie gwarancje zatrudnienia, premie prywatyzacyjne oraz pakiety akcji. W rozmowie z dziennikarką „Dziennika Łódzkiego” przewodniczący komisji zakładowej Jan Pióro powiedział, że cieszy się z porozumienia zawartego z Dalkią i nie ma żadnych podstaw do obaw. Jednak teraz, z perspektywy czasu, Bogdan Osiński, wiceprzewodniczący „Solidarności” w regionie łódzkim, inaczej ocenia tamte wydarzenia. – Już wtedy ministerstwo starało się „kupować” pracowników, oferując niektórym z nich premie i wysokie odprawy w przypadku odejścia. Wielu się skusiło i tym samym pracowników udało się podzielić – mówi. Osiński przyznaje także, iż prywatyzacja miała wiele negatywnych następstw. Na skutek całkowitej monopolizacji rynku doszło do dużych podwyżek cen ciepła i prądu. Miały miejsca również liczne zwolnienia pracowników. Wielu z tych, którzy pracują tam do tej pory, i tak będzie musiało odejść, bo w 2014 r. skończy im się zagwarantowany okres ochronny. Uważam, że pozbywanie się wpływu państwa i samorządu na ciepło i prąd jest niedopuszczalne z punktu widzenia interesów obywateli – wyjaśnia. Niewątpliwie podwyżki opłat od wielu lat są znaczące. Według danych podawanych przez „Express Ilustrowany” tylko w listopadzie 2011 r. ciepło zdrożało o 6,81 proc., a w listopadzie 2012 r. o kolejne 8,73 proc. Wielu mieszkańców Łodzi na forach internetowych wyraża niezadowolenie z tego powodu.

W Poznaniu w 2004 r. ministerstwo skarbu państwa sprzedało konsorcjum Dalkii i Poznańskiej Energetyki Cieplnej 85 proc. akcji Zespołu Elektrociepłowni Poznańskich. Warto nadmienić, że Dalkia już od 2002 r. była właścicielem Poznańskiej Energetyki Cieplnej, która zajmowała się dystrybucją i była w posiadaniu miejskiej sieci cieplnej w Poznaniu. W wyniku nabycia akcji Zespołu Elektrociepłowni Poznańskich grupa Dalkia, obecna w Poznaniu od 2002 r., będzie oferowała poznaniakom w pełni zespolony proces wytwarzania i dostaw ciepła – tak brzmiał komunikat Dalkii wystosowany do mieszkańców w 2004 r.

Umowa sprzedaży została podpisana rok wcześniej, ale kulisy tej prywatyzacji po dzień dzisiejszy wzbudzają spore kontrowersje. Powodem jest to, że inwestor nie porozumiał się wtedy ze związkami zawodowymi, które były sceptyczne wobec prywatyzacji. Związkowcy twierdzili, że inwestor jest niewiarygodny, a proponowany przez niego pakiet inwestycyjny jest niewystarczający i zahamuje rozwój przedsiębiorstwa. Nie doszło również do porozumienia w sprawie pakietu socjalnego. Wątpliwości w tej sprawie zgłosili do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Najwyższej Izby Kontroli. Choć Dalkia początkowo zapewniała o gotowości współpracy ze związkami, to ostatecznie umowa została zawarta bez konkretnych ustaleń ze stroną społeczną. – Pomimo wielkich chęci nie byliśmy w stanie nic więcej zrobić. Miasto oraz inwestor nie liczyli się z naszymi apelami – powiedział mi jeden ze związkowców, który pamięta tamte wydarzenia. Niestety związkowcy nie chcieli ze mną o tej sprawie rozmawiać, tłumacząc się rygorystycznymi wytycznymi ze strony firmy.

Oczywiście odnotowano również negatywne skutki dla załogi. Przed prywatyzacją w zakładzie pracowało 560 osób, obecnie zatrudnionych jest tylko 250. Na te dane powoływali się związkowcy, którzy sprzeciwiali się prywatyzacji SPEC-u w Warszawie. Chcieli w ten sposób zasugerować, że sytuacja z Poznania może się powtórzyć w stolicy. Co prawda ceny ciepła w Poznaniu nie wzrosły tak bardzo jak w innych miastach, w których nastąpiła prywatyzacja, ale jest to spowodowane tym, że udział Dalkii na poznańskim rynku wynosi jedynie 40 proc., a w Warszawie już około 80 proc.

Białystok się broni

W 2012 r. prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski ogłosił, że zamierza sprzedać udziały w Miejskim Przedsiębiorstwie Energetyki Cieplnej. Była to decyzja dość nagła i zaskakująca dla mieszkańców. Na początku listopada 2012 r. Rada Miasta, zdominowana przez Platformę Obywatelską, podjęła uchwałę o upoważnieniu prezydenta do zbycia udziałów w MPEC-u. Z tą decyzją nie zgadzała się opozycja. Przeciwko prywatyzacji protestowała również zakładowa „Solidarność”, radni Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Solidarnej Polski oraz przedstawiciele spółdzielni mieszkaniowych i lokalnych stowarzyszeń. Radni PiS-u, SLD i SP głosowali przeciwko uchwale o zbyciu udziałów.

Należy zwrócić uwagę na to, że zarówno radni opozycji, jak i związkowcy wzięli przykład z doświadczeń innych i przypominali, że w tych miastach, w których dokonano prywatyzacji miejskich spółek komunalnych, dochodziło do podwyżek cen. Pojawiały się też inne argumenty, bardzo podobne do tych, których używał Piotr Ciompa przy okazji prywatyzacji warszawskiej spółki. – Nie było żadnego racjonalnego uzasadnienia dla takiej decyzji władz. MPEC jeszcze w 2012 r. miał 17 mln zł zysku, a także mógł poszczycić się wielomilionowymi inwestycjami. Ponadto po prywatyzacji możemy się spodziewać redukcji zatrudnienia o połowę. Tymczasem prezydent wyrażał niezrozumiałe dla nas opinie. Twierdził na przykład, że pieniądze z prywatyzacji potrzebne są miastu jako wkład własny do inwestycji – mówi Rafał Rudnicki, radny Prawa i Sprawiedliwości. Ponadto PiS oskarżał Truskolaskiego o brak transparentności. – Prezydent w pierwszej połowie roku zlecił wycenę MPEC-u, ale została ona utajniona. Bezskutecznie domagaliśmy się odtajnienia dokumentu. Odwołaliśmy się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego i czekamy na decyzję – wyjaśnia Rudnicki.

Po poparciu decyzji prezydenta przez Radę Miasta, PiS razem z sojusznikami przystąpił do kontrofensywy. – W styczniu 2013 r. rozpoczęliśmy akcję zbierania podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum w związku z planem sprzedaży MPEC-u. Jeszcze w 2012 r. organizowaliśmy spotkania z mieszkańcami w tej sprawie i powołaliśmy komitet obywatelski – mówi Rudnicki. 26 maja 2013 r. odbyło się referendum, w którym udział wzięło 26 proc. uprawnionych do głosowania. Aby referendum zostało uznane za ważne, konieczna była 30-procentowa frekwencja. Warto jednak nadmienić, że aż 96 proc. głosujących opowiedziało się przeciwko prywatyzacji. Ostatnią próbę zablokowania tej inicjatywy PiS podjął 26 października. – Przygotowaliśmy uchwałę, która cofała upoważnienie prezydenta do sprzedaży udziałów MPEC-u. Niestety uchwała nie została przyjęta – wyjaśnia Rudnicki. Mój rozmówca uważa, że obecnie są małe szanse na to, aby wygrać walkę z władzami miasta. – Aktualnie nie widzę dla nas pola manewru. Prezydent będzie chciał zbyć udziały dopiero po wyborach, aby nie drażnić mieszkańców – przewiduje. Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że Białystok już niedługo będzie kolejnym miastem, które pozbędzie się wpływu na gospodarkę cieplną.

Sprzeciw ma sens

Historie protestów przeciwko sprzedaży komunalnych spółek miejskich w Polsce pokazują, że niełatwo zablokować prywatyzację wobec dużej determinacji władz. Nie oznacza to jednak, że tego typu działania są skazane na porażkę. Doskonałym tego przykładem jest Łódź, gdzie co prawda sprywatyzowano ciepło, ale udało się obronić miejskie wodociągi. W 2011 r. ich przejęciem zainteresowany był francuski koncern Saur, któremu udało się to zrobić wcześniej w Gdańsku. Wtedy właśnie cena za metr sześcienny wody i ścieków w Gdańsku była o ponad 3 zł wyższa niż w Łodzi. Zakupem Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Łodzi zainteresowana była również zagraniczna spółka Veolia.

Pogłoski o prywatyzacji uaktywniły działające w Łodzi związki zawodowe, które nie zamierzały czekać i zdecydowały się na zorganizowanie protestu. Związkowcy zebrali prawie 47 tys. podpisów pod obywatelskim projektem uchwały przeciwko prywatyzacji miejskiej spółki. Zostały one złożone do Rady Miasta. W oficjalnym oświadczeniu wyjaśniającym powody protestu związkowcy napisali, że obecnie ZWiK jest bardzo nowoczesnym przedsiębiorstwem, które dostarcza mieszkańcom wodę dobrej jakości i to w cenie jednej z najniższych kraju. Zwrócili również uwagę, że spółka znajduje się w bardzo dobrej kondycji finansowej, a w 2010 r. wypracowała 5 mln zł zysku. Według nich w tej sytuacji prywatyzacja mija się z celem, gdyż pogorszyłaby sytuację odbiorców, bo prywatny inwestor mógłby dążyć jedynie do maksymalizacji zysku, co odbiłoby się zarówno na jakości wody, jak i na jej cenach. – Prywatyzacja ZWiK to tylko jednorazowy zastrzyk gotówki dla budżetu miasta mający na celu rozwiązanie bieżących problemów finansowych; prywatyzacja to spore koszty transakcyjne – wydatki przedprywatyzacyjne oraz przede wszystkim koszty pakietu socjalnego; prywatyzacja ZWiK to ograniczenie wpływu Miasta na koszty usług komunalnych; prywatyzacja ZWiK to bierna polityka taryfowa – przy przedsiębiorstwie publicznym polityka taryfowa samorządu jest bardziej elastyczna i prospołeczna; prywatyzacja ZWiK to ograniczenie wpływu na jakość usług oraz bezpieczeństwo dostaw wody i odprowadzania ścieków komunalnych – czytamy w oświadczeniu.

Po tym jak związki zawodowe nagłośniły sprawę, na sesjach Rady Miasta wielokrotnie poruszano temat prywatyzacji wodociągów. Poza tym między innymi plany prywatyzacji ZWiK były powodem rozpoczęcia zbiórki podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania prezydent miasta Hanny Zdanowskiej. Pani prezydent w marcu 2012 r. wycofała się z planów prywatyzacji miejskiej spółki.

Wszystko na sprzedaż?

Można inaczej. W 2013 r. Berlin odkupił od firmy Veolia, za 590 mln euro wcześniej sprzedane udziały w spółce wodociągowej. Za powrotem wodociągów w ręce publiczne opowiedziało się w referendum ponad 600 tys. mieszkańców Berlina. Niemieccy działacze społeczni twierdzą, że jest to pierwszy krok ku lepszemu zarządzaniu usługami komunalnymi, nastawionymi nie tylko na zysk, ale również na dobro publiczne.

Również w Polsce mamy inicjatywy godne naśladowania. W gminie Czerwonak w województwie wielkopolskim wójt Mariusz Poznański postanowił utworzyć gminną spółkę wodociągową. – Gminne Przedsiębiorstwo Wodociągowe powstaje po to, aby stanowić konkurencję i przeciwwagę dla dyktatu spółki Aquanet obsługującej miasto Poznań i częściowo gminy ościenne – twierdzi wójt. Aquanet do tej pory zapewniał wodę w Koziegłowach i części miejscowości Czerwonak. Z kolei prywatna firma Meliopoz świadczy usługi w pozostałej części gminy Czerwonak. Zamysłem władz Czerwonaka jest w pierwszej kolejności utworzenie spółki wodociągowej, która będzie dostarczać wodę i przeprowadzać inwestycje na terenach obecnie będących w gestii Meliopozu. W tym celu niezbędny będzie wykup oraz dzierżawa części sieci należącej do prywatnej firmy. Trwają w tej sprawie negocjacje pomiędzy gminą a Meliopozem. Jednocześnie pięć gmin (w tym Czerwonak) współtworzy Związek Międzygminny „Puszcza Zielonka”, który obecnie buduje kanalizację o wartości ponad 300 mln zł. Ma być ona obsługiwana przez Aquanet, ale w przyszłości związek chce przejąć od nich kanalizację poprzez zakładanie swoich spółek.

Wójt tłumaczy, dlaczego gminie tak bardzo zależy na przejęciu obsługi kanalizacji i wodociągów. – Chcemy mieć większy niż dotychczas wpływ na taryfę cen dyktowaną przez Aquanet i miasto Poznań. Poza tym nowa spółka środki z odpisów amortyzacyjnych będzie mogła przeznaczać na liczne inwestycje, a to jest szczególnie istotne z punktu widzenia rozwoju obszarów wiejskich. Warto pamiętać, że prywatna firma nie ma prawa do odpisów z amortyzacji od majątku dzierżawionego od gminy. Obecnie Gminne Przedsiębiorstwo Wodociągowe jest na etapie rejestracji i ma ruszyć od 1 stycznia 2014 r. Jeśli ten eksperyment zda egzamin, być może inne gminy wezmą przykład z Czerwonaka.

Od dwudziestu lat państwo i samorządy konsekwentnie pozbywają się odpowiedzialności za podstawowe usługi komunalne, oddając je w ręce prywatnych koncernów, głównie zagranicznych. Ma to konkretne następstwa w postaci wzrostu – zwykle znacznego – opłat za ogrzewanie czy wodę, likwidacji miejsc pracy czy nieracjonalnej polityki usługowej inwestorów, których koszty muszą ponieść zwykli obywatele. Co więcej, prywatyzacja komunalnych spółek miejskich bardzo często nie ma uzasadnienia nawet z punktu widzenia argumentacji liberałów, gdyż te przedsiębiorstwa są przeważnie w dobrej kondycji finansowej i niejednokrotnie nie wykazują się przerostem zatrudnienia. Niestety gdy w grę wchodzi interes wielkich graczy, dobrze uzasadnione racje i argumenty przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, a manipulacje faktami i danymi są na porządku dziennym. Najwyższy czas przerwać to błędne koło.

Tematyka
komentarzy