Unia nas nie wyzwoli(ła)
Unia nas nie wyzwoli(ła)
Męczeństwo nie zastępuje pracy – stwierdził przed ponad stu laty Stanisław Brzozowski. Wystarczy zamienić „męczeństwo” na „Unię Europejską” i będzie to podsumowanie minionej dekady.
Rodzime postawy wobec integracji europejskiej były rozpięte między skrajnościami. Pierwsza, dominująca i promowana przez cały establishment, prezentowała akces do wspólnoty jako niemal cud i zarazem panaceum na wszelkie bolączki. Druga polegała na straszeniu Unią w sposób nierzadko wręcz groteskowy.
Dziesięć lat temu uważałem – i nadal uważam – że akcesja do UE to szansa, lecz zarazem wyzwanie. Że Unia nie jest bezinteresownym prezentem wielkiego świata dla zacofanych tubylców, lecz polem gry, w której polskie społeczeństwo może sporo zyskać, ale tylko pod warunkiem, iż nie wejdziemy „do Europy” na kolanach. Jeśli będziemy tolerowali rodzime patologie, to Unia ich wbrew nam nie uleczy, a być może wzmocni. Jeśli nie stworzymy dobrych strategii, to z Brukseli nie podadzą nam ich na tacy. Jeśli nie zdobędziemy się na wysiłek, to nikt za nas nie wykona koniecznej pracy. Jeśli nie będziemy podmiotem, to staniemy się przedmiotem w rękach innych podmiotów.
Postawa taka była wówczas rzadka na tle bądź to hurraoptymizmu, bądź „straszenia Unią”. W środowiskach prospołecznych dominowała wiara w „Europę socjalną”, która zapewni wszystko wszystkim. Dziś, po tym jak w Unii potraktowano Grecję i inne kraje południa kontynentu, można się tylko popukać w czoło, wspominając tamtą naiwność.
Mimo to nie potrafię odpowiedzialnie stwierdzić, że był to czas stracony. Zwolennicy integracji mówią: zobaczcie, tyle zbudowaliśmy, zrobiliśmy, sfinansowaliśmy – „za unijne”. Sceptycy odpowiadają: za mało, zbyt marnotrawnie, a przede wszystkim to za nasze, wpłacone do wspólnego budżetu. Tym drugim można odpowiedzieć: owszem, w znacznej części za nasze, ale przed akcesją te same pieniądze zwykle znikały bez śladu w czarnych dziurach sitw i układów, w niejasnych mechanizmach i widzimisię. Tym pierwszym należy jednak również powiedzieć kilka gorzkich słów: jeśli Unia jest konieczna, żeby w Polsce budować drogi czy oczyszczalnie ścieków lub dofinansować przedszkola albo zajęcia dla seniorów, to jesteście albo ofermami, albo łajdakami.
Unijna biurokracja? Owszem, istnieje, ale wizyta w którymś z krajów „starej Unii” pokazuje, że jej polska odmiana bywa o wiele bardziej dotkliwa i skostniała. Unijne normy? W wielu dziedzinach, np. w rolnictwie i przetwórstwie żywności, stosujemy je o wiele surowiej, niż sama Unia nakazuje i praktykuje. Ze smutkiem mówimy o 2 milionach emigrantów, którzy wyruszyli za chlebem do Anglii, Niemiec czy Szwecji. Ale oni wyjechali z kraju, gdzie pracy nie było – i to nie dlatego, że Unia „zaorała” zakłady wbrew nam, lecz z powodu polityki (anty)przemysłowej krajowych władz, niespotykanej na taką skalę choćby w sąsiednich Czechach.
Czy w Polsce najwięcej protestów i uwag krytycznych – oraz inicjatyw na rzecz zmiany tego stanu rzeczy – wywołuje to, co w Unii złe, chybione, nieprzemyślane lub wspierające najbogatsze kraje wspólnoty? Skądże, najbardziej zajadli są ci, którym przeszkadza fakt, że „brukselscy biurokraci” udzielają nam pouczeń w kwestii poszanowania praw pracowniczych, konsumenckich i obywatelskich lub w dziedzinie ochrony przyrody, albo gdy „komisarze” nie zgadzają się, żeby z dotacyjnej puli jeszcze więcej środków przeznaczyć na autostrady dla zagranicznych TIR-ów zamiast na kolej dla rodzimych podróżnych. Najchętniej akceptujemy w Unii to, co tam jest najgorsze, a najmniej ochoczo naśladujemy to, co stanowi o rzeczywistych zaletach modelu europejskiego.
Niniejszy numer „Nowego Obywatela” to – oprócz innych materiałów – próba podsumowania dekady obecności w Unii Europejskiej. Bilans ten tworzą osoby z różnych środowisk, lecz łączące perspektywę rzetelnej analizy zalet i słabości procesu integracji. A przede wszystkim takie, które wyrażają bliskie nam przekonanie, że niezależnie od stosunku wobec integracji i jej różnych detali, kluczowe jest to, co i jak zrobimy my sami – polskie społeczeństwo, jego instytucje, organizacje, elity, wyborcy i obywatele. Jeśli Bruksela będzie tylko straszakiem lub wymówką dla bierności, to nic nie zmieni się na lepsze. Czy to w ramach Unii, czy poza nią.