Pod/Poza lokalną kontrolą

·

Pod/Poza lokalną kontrolą

·

Sytuacja niezależnych mediów lokalnych w Polsce nie należy do najłatwiejszych. Dysponując często mniejszymi środkami finansowymi niż ich korporacyjne i samorządowe odpowiedniki, muszą radzić sobie z naciskami polityków i lokalnego establishmentu.

Kontrola władzy w powiatach, gminach i małych miastach jest niezwykle ważna dla prawidłowego funkcjonowania demokracji. Dziennikarz Jerzy Jachowicz na portalu pogotowiedziennikarskie.pl zauważa, że media lokalne mają większe możliwości nacisku na władzę w regionie niż media ogólnopolskie i centralne na ministrów czy na to, co dzieje się w stolicy. Według niego, o ile głos mediów warszawskich ginie w ogólnym szumie informacyjnym, o tyle artykuł odnoszący się do działań władzy lokalnej jest bardziej słyszalny. Dlatego też media lokalne są szczególnie zagrożone działaniami polityków i notabli, którzy zdając sobie sprawę z siły ich oddziaływania, często próbują ograniczać niezależność i stosować cenzurę.

Ekstra gmina?

Zacznę od własnych doświadczeń. W marcu ubiegłego roku na terenie trzech gmin w powiecie kieleckim powstało pismo „Extra Gmina”, wydawane przez prywatnego przedsiębiorcę na zasadzie franczyzy od ogólnopolskiego koncernu Extra-Media. W styczniu 2014 r. weszliśmy również na rynek kielecki i zmieniliśmy nazwę na „Extra Gazeta”. Jednak wcześniej mieliśmy okazję przekonać się, jak władze lokalne mogą reagować na działania mediów od nich niezależnych.

Zanim „Extra Gmina” pojawiła się na rynku, w gminie Sitkówka-Nowiny, zarządzanej od wielu lat przez wójta Stanisława Baryckiego, lokalnym monopolistą prasowym był „Głos Nowin”, wydawany ze środków budżetowych gminy. Kiedy czyta się „Głos Nowin”, można odnieść wrażenie, że gmina to kraina płynąca mlekiem i miodem, mieszkańcy nie uskarżają się na żadne problemy, a opozycyjni radni nie mają wobec wójta zastrzeżeń. O czym w takim razie przeczytamy w tej gazecie? O imprezach gminnych, nowych inwestycjach, które w ostatnim czasie poczyniła lokalna władza, albo o spotkaniach Ochotniczej Straży Pożarnej, podczas których wójt bawił się wspólnie ze strażakami. Trudno było natomiast znaleźć w gazecie informacje np. o licznych sporach między wójtem a radnymi z opozycyjnego klubu Wspólne Dobro.

Pierwszy z brzegu przykład: rok temu radni głośno protestowali przeciwko planowanej przez wójta budowie centrum sportowo-rekreacyjnego. Sprzeciw uzasadniali tym, że przedsięwzięcie wiązałoby się ze zbyt dużymi kosztami. Opisaliśmy sprawę na łamach „Extra Gminy”, ale w „Głosie Nowin” nie znalazła się nawet wzmianka o całym wydarzeniu. Na stronie internetowej Urzędu Gminy Sitkówka-Nowiny ukazał się za to artykuł wójta, w którym skrytykował radnych. Zabrakło natomiast tekstu polemicznego przewodniczącego Rady Gminy Sebastiana Nowaczkiewicza. Według niego wójt po prostu odmówił publikacji artykułu. Kilka miesięcy wcześniej między wójtem a radnymi wywiązała się debata dotycząca ustalenia opłat za śmieci. Radni poprosili wójta o umieszczenie ich stanowiska w tej sprawie w „Głosie Nowin”, jednak i tym razem otrzymali odpowiedź odmowną.

Jeśli jakieś artykuły dotyczące konfliktów politycznych w gminie pojawiały się w „Głosie Nowin”, to miały one charakter rażąco stronniczy. Za przykład może posłużyć artykuł o planowanym połączeniu dwóch instytucji kulturalnych z numeru zeszłorocznego. Już sam tytuł „Czytelne korzyści po połączeniu biblioteki i GOK-u nieczytelne dla radnych” każe podejrzewać, że tekst jest pisany pod tezę, lektura całego artykułu również nie pozostawia wątpliwości. Takie przykłady można mnożyć.

Sytuacja ta stworzyła pole do popisu dla nas – osób tworzących pismo niezależne od władz. Staramy się przedstawiać czytelnikom racje zarówno opozycji, jak i wójta w toczących się sporach oraz opisywać problemy społeczne w gminie. Jeśli dzieje się coś dobrego, to o tym piszemy, ale nie udajemy, że gminy nie nękają żadne bolączki. Można podejrzewać, że taka postawa nie spodobała się wójtowi, bo pewnego razu wyrzucił do kosza egzemplarze, które znajdowały się w holu Urzędu Gminy. Gdy w marcu 2013 r. zwróciliśmy się do gminy z prośbą o kolportaż gazet na terenie urzędu, otrzymaliśmy od jednej z urzędniczek następującą odpowiedź: Gazetę można pozostawić na dole, przy głównym wejściu. Jednocześnie informuję, że w przypadku opublikowania treści, które uznamy za nieodpowiednie, gazeta zostanie usunięta. Już wtedy dano do zrozumienia, że postawa niezależna i krytyczna wobec władzy nie będzie mile widziana.

Po tym wydarzeniu w „Extra Gazecie” ukazał się mój artykuł pt. „Wójta władza absolutna”, w którym opisałem, jak władza w gminie odnosi się do niezależnych mediów i w jaki sposób wykorzystuje gazetę samorządową „Głos Nowin” do celów propagandowych. Czytelnicy dzwonili do nas i gratulowali, że ktoś w końcu odważył się opisać problem. Wielu zwracało uwagę, że fakty przywołane w tekście są jedynie wierzchołkiem góry lodowej, a lista grzechów władzy jest o wiele dłuższa. Bez istnienia mediów niezależnych od władzy w tej gminie – i w wielu innych – takie informacje i refleksje nie miałyby szans zaistnienia w obiegu publicznym.

Wyrzucony za prawdę

O tym, jak trudno zachować niezależność, pracując w gazetach samorządowych, przekonał się jakiś czas temu Wiktor Jaworski, redaktor naczelny „Głosu Nidzickiego”. Jaworski funkcję naczelnego pełnił przez 5 i pół roku. Musiał opuścić stanowisko po tym, jak burmistrz Nidzicy Dariusz Szypulski zarzucił mu promowanie na łamach pisma „krwawych i sensacyjnych historii”. Nie jest pan dziennikarzem śledczym, tylko redaktorem naczelnym organu Rady Miejskiej, gazety służącej promocji i informacji – powiedział burmistrz Jaworskiemu podczas sesji rady gminy. Jednym z głównych powodów zwolnienia dziennikarza był napisany przez niego w listopadzie 2013 r. artykuł o 19-letnim Robercie, brutalnie pobitym przez policjantów w nidzickiej komendzie. Nastolatek złożył zeznania obciążające funkcjonariuszy, a ci próbowali go wrobić w kradzież samochodu. Obecnie sprawą zajmują się Komenda Wojewódzka Policji w Olsztynie i Prokuratura Rejonowa w Szczytnie. Szef prokuratury potwierdza, że zachodzi uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa przez funkcjonariuszy.

Na posiedzeniu Rady Miasta, na którym dojść miało do odwołania Jaworskiego z zajmowanego stanowiska, burmistrz twierdził, że tego typu artykuły powinny się ukazywać w gazetach komercyjnych, a nie w informacyjnych pismach samorządowych, mających na celu promocję gminy. Ponadto Szypulski wywodził, że tego rodzaju publikacje dezorganizują dochodzeniową pracę policji. Jego punkt widzenia podzielali radni, którzy głosowali za odwołaniem dotychczasowego naczelnego gazety. Jedynie dwóch radnych – Józef Kotwicki i Alfred Potapiuk – wyłamało się i zagłosowało przeciwko temu wnioskowi, a czterech wstrzymało się. Potapiuk przyznaje, że był zaskoczony decyzją swoich kolegów, a artykuł o policjantach uważa tylko za pretekst do zwolnienia. Kotwicki wprost mówi o zamykaniu ust dziennikarzom.

Jaworski w rozmowie ze mną nie kryje rozżalenia. – To była „ustawka” skierowana przeciwko mojej osobie. Używano absurdalnych argumentów, że okładki są za mało wesołe, a kryminalne teksty niepotrzebnie bulwersują obywateli. Tymczasem artykuły dotyczyły problemów zwykłych ludzi. Oprócz historii z policjantami pisałem również o lekarzu, który nie przyjął pacjenta do szpitala, a ten się wykrwawił. Przedstawiałem gminę w dobrym świetle, ale jednocześnie nie bałem się pisać o sprawach trudnych. Nie szukałem skandali na siłę, ale nie byłem też pupilkiem władzy. To się mogło nie spodobać włodarzom gminy – tłumaczy. Mój rozmówca zwraca uwagę na zmiany, jakie zaszły w „Głosie Nidzickim” po jego odejściu. – Teraz ta gazeta wygląda jak organ propagandowy władzy. Za moich czasów panowały pluralizm i wielogłos. Teraz możemy o tym zapomnieć.

Nierówna konkurencja

W gminie Łask w powiecie łódzkim wychodzą dwa pisma – miesięcznik „Panorama Łaska” oraz „Mój Łask”. Pierwsze jest wydawane za pieniądze samorządowe, drugie – przez prywatną spółkę. Jakiś czas temu Magdalena Hodak, naczelna „Mojego Łasku”, złożyła doniesienie na samorządową gazetę do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Hodak skarżyła się na ataki ze strony burmistrza Gabriela Szkudlarka, jakie ukazywały się na łamach „Panoramy…”. Opinia fundacji była jednoznaczna: W gminie Łask […] rozwój niezależnej prasy jest hamowany przez władze samorządowe.

Zaczęło się od tego, że w pierwszym numerze „Mojego Łasku” ukazał się artykuł krytyczny wobec urzędników, którzy w godzinach pracy korzystali z portali społecznościowych i udostępniali sprośne filmiki oraz zdjęcia. Tekst był okraszony prześmiewczą grafiką. Szkudlarek obraził się i złożył doniesienie do prokuratury, ale śledczy nie znaleźli podstaw do wszczęcia postępowania. Burmistrz bardzo często w specjalnej rubryce pozwala sobie na recenzowanie „Mojego Łasku”. – Chyba najbardziej bulwersująca jest wypowiedź burmistrza, gdy chwalił chamskie komentarze jednego z internetowych „hejterów”, który każe nam wynosić się z Łasku – mówi Magdalena Hodak. Zarówno redaktor naczelny Ryszard Poradowski, jak i burmistrz nie zgadzają się z zarzutami o wykorzystywanie przez władze „Panoramy Łaskiej” do politycznych rozgrywek. Tłumaczą, że „Panorama Łaska” nie jest gazetą, a jedynie biuletynem informacyjnym, a burmistrz nie ingeruje w to, w jaki sposób tworzone są artykuły. Stała obecność felietonów burmistrza w gazecie przeczy jednak tym ocenom.

Hodak zarzuca również „Panoramie Łaskiej” publikowanie ogłoszeń prywatnych firm, czego w świetle prawa nie powinny robić gazety wydawane ze środków samorządów. Samorządowe gazety często stosują ten proceder, który służy prowadzeniu nieuczciwej konkurencji z prywatnymi gazetami. Helsińska Fundacja Praw Człowieka również odniosła się do tych praktyk „Panoramy Łaskiej”: Działalność wydawnicza samorządów budzi wątpliwości nie tylko z powodu ograniczania wolności słowa, ale także właśnie z braku zgodności z zasadami uczciwej konkurencji. Jednostki samorządu terytorialnego prowadzące działalność wydawniczą stają się konkurencją dla niezależnych lokalnych tytułów.

Wydawca „Mojego Łasku” posiada jeszcze dwie gazety, które ukazują się w okolicach Łodzi – „Nowe Życie Pabianic” oraz „Rzgowska Prawda”. Pisma te również redaguje Magdalena Hodak, która przyznaje, że także w Pabianicach i Rzgowie spotykała się z problemami ze strony władz. – „Nowe Życie Pabianic” to nasza najstarsza gazeta. Ujawnialiśmy afery i musieliśmy się potem tłumaczyć w prokuraturze. Zdarzyło się również, że dyrektor ds. medycznych Pabianickiego Centrum Medycznego podała nas do sądu. Chodziło o to, że najpierw opublikowaliśmy wywiad z jej podwładnym, który oskarżał dyrektor o szukanie na niego haków, a później wyśmialiśmy jej postępowanie w rubryce satyrycznej. Ponadto za krytykę władz wyrzucono nas z zajmowanego lokalu – opisuje. Hodak przyznaje jednak, że w Pabianicach gazeta istnieje już długo i władze przyzwyczaiły się do krytyki. – Politycy zrozumieli w końcu, że atakujemy wszystkich, niezależnie od opcji politycznej. W Rzgowie i Łasku na razie jest pod tym względem gorzej – dodaje.

Regionalne antylokalne

Prasie lokalnej zagraża również rosnąca i coraz silniejsza konkurencja ze strony mediów regionalnych, coraz częściej tworzących lokalne dodatki, stałe rubryki itp. Tymczasem, jak wskazuje raport pt. „Kondycja prasy lokalnej”, autorstwa Lidii Pokrzyckiej a wydany przez Biuro Analiz Sejmowych, mamy do czynienia z procesem koncentracji własności oraz ekspansją wydawców prasy regionalnej. Autorka jako przykład tych zjawisk podaje praktyki znanego zagranicznego koncernu Verlagsgruppe Passau, którego częścią jest m.in. wydawnictwo Polskapresse. Spółka od lat przejmuje kolejne tytuły regionalne, a zdarza się też, że np. przyłącza tygodniki regionalne i lokalne do weekendowych wydań swoich dzienników. Pokrzycka twierdzi, że choć działania takie sprzyjają uniezależnieniu się lokalnych tytułów od władz samorządowych, to wiążą się one zarazem z zagrożeniem komercjalizacją i unifikacją licznych niedochodowych tytułów.

Żeby lepiej uzmysłowić sobie skalę problemu, warto przytoczyć informacje podane przez portal wpolityce.pl, według których już tylko pięć tytułów prasy regionalnej nie należy do Polskapresse. – To pełen kolonializm medialny nieznany nigdzie w Europie – piszą dziennikarze. Niemiecki koncern stał się właścicielem około 90 proc. gazet i portali regionalnych po tym, jak rok temu przejął kontrolę nad drugim co do wielkości wydawcą gazet lokalnych – spółką Media Regionalne (wcześniej należącą do brytyjskiego Mecomu). Już przed tą transakcją do Polskapresse należało 49,8 proc. mediów regionalnych. Przejmując głównego konkurenta, koncern do swojego „arsenału” regionalnych potentatów prasowych dołączył m.in. „Echo Dnia” (świętokrzyskie), „Gazetę Codzienną Nowiny” (podkarpackie), „Gazetę Lubuską”, „Gazetę Pomorską”, „Gazetę Współczesną” (warmińsko-mazurskie), „Głos – Dziennik Pomorza”, „Kuriera Porannego” (podlaskie) oraz „Nową Trybunę Opolską”. Niemiecki kapitał zdominował więc polski rynek medialny, a ponadto doszło do niespotykanego wręcz monopolu informacyjnego w regionach ze strony jednego koncernu.

Według posła Ryszarda Terleckiego, który złożył zapytanie w tej sprawie do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów i nie otrzymał konkretnej odpowiedzi, monopolizacja może doprowadzić do tego, że jeden koncern będzie przejmować większość zysków z reklam i to on będzie dyktował ceny. Ponadto zagraża ona pluralizmowi na rynku prasy. Badania przeprowadzone przez Lidię Pokrzycką wskazują, że liczne problemy związane z wykupywaniem mediów lokalnych przez zagraniczne koncerny dostrzegają także dziennikarze. W ich opinii kapitał zagraniczny może doprowadzić do zaniku lokalnego charakteru przejmowanych mediów – np. w sytuacji, gdy udziałowiec chce stworzyć kalkę produktu, który istnieje już na innych rynkach lokalnych. Niektórzy dziennikarze zwracają uwagę na to, że kapitał tego typu interesuje się mediami tylko dla zysku i nie dba o ich aspekt misyjny. Pojawiają się jednak również opinie, że kapitał zagraniczny w postaci zamożnego koncernu może zapewniać większą stabilność finansową i niezależność od władz lokalnych.

Biedni jak mysz redakcyjna

Wspomniany raport Lidii Pokrzyckiej dostarcza ciekawej wiedzy na temat głównych problemów dziennikarzy oraz niezależnych mediów lokalnych. Jednym z największych jest sytuacja finansowa gazet. Te niezależne wydawane są najczęściej przez prywatnych przedsiębiorców, więc mogą sobie pozwolić na bardziej otwartą krytykę władz niż gazety samorządowe, które są uzależnione od swoich pracodawców/sponsorów, i nie mogą ich krytykować. Gazety prywatne utrzymują się dzięki pozyskanym reklamom oraz pozaredakcyjnym środkom z działalności gospodarczej wydawców. Według szacunków medioznawców tylko 9,4 proc. pism lokalnych wypracowuje zysk.

Dodatkowo, jak zauważa autorka raportu, ich rywalizacja z tytułami prowadzonymi przez samorządy jest nierówna. Gminne media dzięki większej stabilności finansowej mogą wychodzić w formie bezpłatnej lub po niższej cenie niż pisma prywatne. To prowadzi natomiast do braku równowagi na rynku prasowym. Spore kontrowersje budzi też umieszczanie płatnych reklam w gazetach dotowanych przez samorządy. Ten proceder jest bardzo częsty, choć Regionalne Izby Obrachunkowe wielokrotnie wydawały orzeczenia mówiące, iż w gazetach samorządowych reklam być nie powinno. O możliwość zamieszczania reklam w gazecie gminnej zabiegał m.in. wspominany już burmistrz Łasku. Odpowiedź Ryszarda Krawczyka, prezesa Regionalnej Izby Obrachunkowej w Łodzi, była jednoznaczna: Zamieszczanie ogłoszeń i reklam od przedsiębiorców lokalnych oraz zewnętrznych nie prowadzi do zaspokojenia zbiorowych potrzeb wspólnoty lokalnej, a tym samym nie jest zadaniem użyteczności publicznej. W konsekwencji za niedopuszczalne należy uznać zamieszczanie ogłoszeń reklamowych w wydawnictwie gminy – napisał.

W raporcie Pokrzyckiej znajduje się również istotny fragment dotyczący standardów pracowniczych w mediach lokalnych. Ankietowani dziennikarze do swoich głównych problemów zawodowych zaliczali m.in. zbyt niskie płace w stosunku do stopnia ponoszonej odpowiedzialności. Autorzy raportu wskazują na to, że wielu dziennikarzy nie ma etatów i pracuje na umowach śmieciowych. W artykule „Szanse i zagrożenia dla dziennikarzy prasy lokalnej na przykładzie Lubelszczyzny” Pokrzycka podaje, że aż 30 proc. dziennikarzy utrzymuje się z wierszówki lub prowadzi działalność gospodarczą. Artykuł pochodzi z 2006 r., więc od tego czasu mogło się już sporo zmienić na niekorzyść. Potwierdzają to badania prof. Bogusławy Dobek-Ostrowskiej z 2012 r., według których jedynie 60 proc. dziennikarzy deklaruje posiadanie stałego zatrudnienia. Taka sytuacja nie sprzyja ich bezpieczeństwu w razie popadnięcia w konflikt z pracodawcą czy władzami lokalnymi.

Na pytanie o status zawodowy 90 proc. ankietowanych dziennikarzy odpowiedziało, że jest on średni lub stale maleje. Dziennikarze narzekają również na status materialny, wynikający m.in. ze słabej kondycji finansowej wielu małych lokalnych tytułów. Problemem jest również to, że bardzo często pracownicy mediów zmuszani są do pracy w zakresie o wiele szerszym niż wynika to z umowy podpisanej z pracodawcą. Niejednokrotnie zdarza się więc, że redaktor zatrudniony na ¼ etatu naprawdę pracuje w pełnym zakresie godzin. Jak mówi Tomasz Nieśpiał, lubelski dziennikarz i redaktor naczelny portalu pogotowiedziennikarskie.pl, na Lubelszczyźnie, która jest mi najbliższa, współpracownik lokalnego tygodnika zarabia średnio 1,5 tys. zł. Oczywiście doświadczony reporter jest w stanie wypisać nawet dwukrotnie większą wierszówkę, jednak aktywnych zawodowo dziennikarzy ze stażem pracy większym niż np. 15–20 lat trudno przekonać do pracy na umowę o dzieło czy zlecenie za pensję ledwo dobijającą do średniej krajowej. Jak więc w tej sytuacji dbać o poziom merytoryczny mediów lokalnych? – pyta. Zwraca również uwagę, że przy niełatwych warunkach pracy ten poziom bywa niekiedy zbyt niski. – Powierzchowność, brak dociekliwości czy opieranie znacznej części gazety na „gotowcach” wysłanych przez organizatorów różnorakich imprez – takie zarzuty można postawić wielu lokalnym gazetom. Jednak media lokalne to również fantastyczne źródło informacji i znam wiele przykładów (zarówno konkretnych tekstów, jak i całych tytułów), które stanowią wyjątki od opisanego stanu rzeczy – stwierdza.

Kto nas (nie) kupi?

Choć niezależne gazety prywatne częściej mogą sobie pozwolić na krytykę władzy, to i one czasem ulegają naciskom różnych grup interesu. Potwierdzają to odpowiedzi, jakich udzielali dziennikarze w ankiecie będącej podstawą wspomnianego raportu. Przedstawiciele mediów skarżą się, że zakusy lokalnych biznesmenów i polityków na wolność wypowiedzi są ich chlebem powszednim. Według nich daje się zauważyć postępujący proces uzależniania dziennikarzy od pracodawców i lokalnych układów. Odpowiadając na ankietę Pokrzyckiej, zauważają oni, że media niepotrzebnie „dają się manipulować siłom z zewnątrz”, kierując się chęcią zdobycia pieniędzy z reklam za wszelką cenę. Przyczynia się to do obniżenia statusu zawodowego i prestiżu pracy dziennikarskiej.

Zdarza się, że lokalne małe tytuły dla własnych korzyści i wygód dają się „kupować” politykom. Według Tomasza Nieśpiała na Lubelszczyźnie, […] problem upolitycznienia tytułów lokalnych widać aż za dobrze. Właściwie każdy liczący się lokalny wydawca jest lub był związany z polityką. Jeden z wydawców, z którym współpracuję, nie odżegnuje się od swojej krótkiej przygody z polityką, której ostatecznie nie dało się pogodzić z prowadzeniem wydawnictwa. Ale zawsze powtarza wszystkim swoim dziennikarzom: „jeśli zrobię coś niezgodnego z prawem – macie o tym napisać”. Znam też przykłady świetnie redagowanych lokalnych tytułów, które wprost promują konkretnych polityków – opisuje.

Niestety bardzo często małym prywatnym mediom po prostu nie opłaca się być krytycznym wobec władzy oraz lokalnych „układów”, ponieważ wiąże się to z utratą reklamodawców. Jedną z takich sytuacji opisuje Nieśpiał na portalu pogotowiedziennikarskie.pl. Przedstawia przypadek Mirosława Sznajdera, przedsiębiorcy, który w latach 90. założył „Nowiny Kraśnickie”. Była to pierwsza samofinansująca się prywatna gazeta w regionie. Sznajder był jednocześnie jej wydawcą i redaktorem naczelnym. Sam pisał artykuły, które pozwoliły wydobyć na światło dzienne wiele afer z udziałem urzędników, sędziów i burmistrza. Jednak coraz silniejsza krytyka lokalnego układu skutkowała stopniową utratą reklamodawców i gazeta po pewnym czasie zmuszona była zakończyć działalność. Sznajder do dziś nie może znaleźć w Kraśniku etatowej pracy, a jego żonie, zatrudnionej w urzędzie, grożono zwolnieniem. Obecnie Sznajder prowadzi już tylko bloga, a z obawy przed konsekwencjami nie porusza na nim tematów politycznych…

Bez prawa

Spory wpływ na ograniczanie wolności słowa ma archaiczny przepis prawny pochodzący jeszcze z okresu PRL – art. 212 Kodeksu Karnego, mówiący o zniesławieniu. Zdaniem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich coraz częściej zdarza się, że dziennikarze, którzy informują opinię publiczną o aferach i kontrowersyjnych sprawach, dochowując wszelkich dziennikarskich standardów, są straszeni pozwami, karami finansowymi i prywatnymi aktami oskarżenia na podstawie właśnie tego przepisu. Centrum Monitoringu Wolności Prasy alarmuje, że liczba procesów cywilnych i karnych wytaczanych dziennikarzom rośnie z roku na rok.

W ankiecie przeprowadzonej na potrzeby raportu Lidii Pokrzyckiej dziennikarze mówią również o problemach z komunikacją na linii prasa – urzędnicy i przedstawiciele samorządów. Występują kłopoty z uzyskaniem rzetelnych informacji od lokalnych urzędników, a także z dostępem do dokumentów. Nie zawsze przestrzegane są przepisy o dostępie do informacji publicznej – bywa, że urzędnicy celowo je zatajają. Ponadto bardzo często samorządowcy domagają się możliwości „autoryzowania” całych tekstów, nawet jeśli udzielają tylko krótkiej, jednozdaniowej wypowiedzi – a gdy dziennikarz odmawia, to grożą, że już nigdy więcej nie udzielą mu informacji.

W grupie siła

W obliczu tych problemów część środowiska dziennikarskiego tworzy inicjatywy mające na celu pomoc niezależnym mediom lokalnym. Jednym z przykładów takich przedsięwzięć jest Stowarzyszenie Gazet Lokalnych – organizacja powołana w 1999 r. przez wydawców i redaktorów naczelnych ponad 20 największych w Polsce prywatnych gazet lokalnych. Celem SGL jest propagowanie, wspieranie i obrona niezależnej prasy lokalnej, integrowanie środowisk jej wydawców oraz stymulowanie kooperacji między nimi. O tym, jak ta pomoc może wyglądać w praktyce, mówi Alicja Molenda, prezes stowarzyszenia: Prowadzimy projekt pod nazwą Porozumienie Reklamowe Tygodnik Lokalny. To sieć pozyskująca ogłoszenia dla wydawców lokalnych gazet z całej Polski. Nie tylko stowarzyszonych. Dużej grupie łatwiej niż pojedynczym tytułom starać się o zlecenia reklamowe – mówi.

Moja rozmówczyni dodaje, że stowarzyszenie kładzie nacisk na wymianę doświadczeń i dostarczanie wiedzy przydatnej na trudnym rynku medialnym. – Przykładem może być zjazd wydawców zrzeszonych w naszym stowarzyszeniu, który odbył się w maju 2014 r. Ważnymi punktami programu były warsztat wymiany pomysłów marketingowych oraz szkolenie z zakresu prawa w Internecie w kontekście nadchodzących wyborów samorządowych. Ponadto wkrótce chcemy uruchomić cykl szkoleń dotyczących prowadzenia lokalnych portali internetowych – wymienia. Stowarzyszenie ma również inne plany. – Przygotowujemy wspólne przedsięwzięcia wydawnicze. Pracujemy nad zagadnieniem systemowej pomocy prawnej dla naszych wydawców, celując w pozyskanie silnego partnera dla tego projektu – dodaje pani prezes.

Kolejnym ciekawym projektem tego typu jest „Pogotowie Dziennikarskie”, w ramach którego powstał wspominany portal pogotowiedziennikarskie.pl. To inicjatywa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, finansowana z grantu z funduszy szwajcarskich. Na portalu zamieszczane są teksty, które nie mogły ukazać się w lokalnych mediach ze względu na naciski ze strony władz lub inne okoliczności. Dzięki działalności Pogotowia światło dzienne ujrzały dziesiątki artykułów dotyczących spraw istotnych dla lokalnych społeczności, przygotowanych przez doświadczonych dziennikarzy z różnych regionów. Czytelnicy mieli okazję przeczytać m.in. artykuł Błażeja Torańskiego o trudnych relacjach dziennikarzy „Mojego Łasku” z burmistrzem, tekst Łukasza Zalesińskiego o gminie Prażnów, która wprowadziła opłaty za dostęp do informacji publicznej, czy materiał przygotowany przez Tomasza Nieśpiała o wójcie gminy Sosnowica, który postanowił walczyć z radnymi za pośrednictwem samorządowego biuletynu. Pogotowie Dziennikarskie to jednak nie tylko artykuły. – Każdego dnia zgłaszają się do nas mali wydawcy, pasjonaci dziennikarstwa, ale i doświadczeni redaktorzy – z prośbą o pomoc w sprawach prawnych i stricte dziennikarskich. Dzięki gronu prawników oraz zespołowi dziennikarzy z wieloletnią praktyką możemy kompleksowo wspierać dziennikarzy w całej Polsce. Dzieląc się wiedzą i doświadczeniem pomagamy też tworzyć nowe, niezależne media, które dzięki Pogotowiu Dziennikarskiemu podnoszą świadomość Polaków o przysługujących im prawach i mechanizmach, jakie towarzyszą sprawowaniu władzy lokalnej – mówi o portalu jego redaktor naczelny Tomasz Nieśpiał.

Pisząc przyszłość

Obecne czasy nie są dla dziennikarstwa łatwe, co odbija się także na sytuacji mediów lokalnych. Nastąpił spadek statusu zawodu dziennikarza. Choć profesja cieszy się nadal poważaniem, to sytuacja materialna i zawodowa osób trudniących się dziennikarstwem znacznie się pogorszyła. Nie najlepiej wygląda również kondycja finansowa wielu małych czasopism lokalnych, które w przeciwieństwie do gazet samorządowych nie mają budżetowych dotacji i muszą walczyć o reklamy. Ze względu na powiązania lokalnych firm z politycznymi i urzędniczymi sitwami niełatwo dorobić się stałej grupy reklamodawców i zachować przy tym niezależność, nie stając się tylko słupem reklamowym albo gazetą piszącą jedynie o lokalnych festynach. Z tego powodu wiele mediów zatraca misję publiczną, a te, które decydują się na pójście swoją drogą i otwartą konfrontację z władzami, bardzo często po pewnym czasie upadają.

Oczywiście nie wszystko wygląda tak tragicznie. Istnieje mnóstwo lokalnych gazet i portali, które w sposób rzetelny i wolny od nacisków, a przynajmniej mówiąc innym głosem niż władze, informują czytelników o tym, co dzieje się w gminach, powiatach i województwach. To one właśnie pozwalają mimo wszystko patrzeć optymistycznie w przyszłość. Cieszy również to, że – jak pokazują badania – środowisko dziennikarskie ma świadomość problemów z jakimi boryka się prasa lokalna, i próbuje je rozwiązywać.

komentarzy