Daj, ać ja pobruszę, czyli czego ekonomiści nie wiedzą o współpracy

·

Daj, ać ja pobruszę, czyli czego ekonomiści nie wiedzą o współpracy

·

Dominującym sposobem myślenia o ludzkich zachowaniach jest wyjaśnianie ich przez samolubność. Człowiek to przede wszystkim homo oeconomicus, który podejmuje możliwie najbardziej racjonalne decyzje, dążąc do maksymalizacji swoich korzyści przy jak najmniejszym nakładzie środków własnych. Twórcy koncepcji „człowieka gospodarującego”, Adam Smith i John Stuart Mill, uważali ją jednak tylko za model. Twierdzili, że w oparciu o nią nie jest możliwe przewidywanie faktycznych wyborów ludzi, gdyż kierują się oni również innymi, pozaekonomicznymi wartościami. Jednak wraz z rozwojem mikroekonomii samolubny homo oeconomicus zaczął być postrzegany jako istota z krwi i kości. Współczesna nauka coraz mocniej podważa sens takich przekonań.

Za pomocą coraz bardziej wyrafinowanych teorii, u których podstaw leży właśnie ten model, ekonomiści starają się wyjaśnić i przewidzieć faktyczne zachowania ludzi. Na warsztat badawczy wzięli nawet zjawiska, które powszechnie uważa się za przeciwieństwo egoizmu, np. spontaniczną współpracę sprowadzili wyłącznie do oczekiwania odpłaty za dobro (teoria altruizmu zwrotnego) lub do budowania, by tak rzec, własnej marki (teoria kosztownego sygnalizowania). Odchylenia od założeń modelu homo oeconomicus uważają za błędy kalkulacji lub wpływ innych czynników, społecznych czy moralnych, którym jednak przypisuje się drugorzędną i marginalną rolę.

„Samolubny” paradygmat trzyma się mocno. Za sprawą książek popularnonaukowych i masowych mediów koncepcje mikroekonomiczne przenikają do powszechnej świadomości. Od ich wpływu nie jest wolna również tradycja lewicowa, np. u podstaw słynnej teorii sprawiedliwości Johna Rawlsa leży przekonanie, że człowiek jest istotą racjonalną w sensie ekonomicznym. My jednak uważamy próbę sprowadzenia zachowań moralnych, społecznych czy politycznych do samolubności za postawienie na głowie problemu przyczyn postępowania ludzi.

Niewydolność paradygmatu człowieka-samoluba chcemy pokazać na przykładzie zagadnienia współpracy. Od początku lat 80. powstało wiele empirycznych badań, które wykazują, że kooperacji nie można wyprowadzić z modelu homo oeconomicus. Jeśli chcemy sensownie mówić o motywach ludzkiej współpracy, to, obok skłonności egoistycznej, musimy uwzględnić również niezależną od niej skłonność grupolubną1. Na przykładach wybranych badań pokażemy, że u większości ludzi chęć współpracy ma charakter spontaniczny i jest prawie tak samo silna, jak dążenie do własnych korzyści. Jednocześnie badania te wykazują, że skłonność do współpracy wśród ekonomistów jest o wiele niższa niż u przeciętnego Kowalskiego, Jonesa czy Müllera. Upowszechnianie mikroekonomicznych dogmatów przez osoby wierzące tylko w bezwzględny egoizm (i praktykujące go w czasie eksperymentów) może zatem podkopywać naszą gotowość do współpracy.

Za darmo umarło, czyli ciężki żywot pasażera na gapę

Przydatność modelu homo oeconomicus w wyjaśnianiu ludzkiej współpracy postanowiła sprawdzić eksperymentalnie już na początku lat 80. para amerykańskich uczonych, Gerald Marwell i Ruth E. Ames. Wyniki ich badań były przełomowe i stały się punktem wyjścia dla wszystkich późniejszych badaczy, którzy powątpiewali, że dominujące teorie mikroekonomiczne dobrze opisują zachowania.

Marwell i Ames zajęli się niezwykle wówczas popularną hipotezą tzw. jazdy na gapę (free-riding). Miała ona wyjaśniać zbiorowe działania ludzi, którzy razem dokładają się do dobra wspólnego. Przeważająca część badaczy, wychodząc od modelu homo oeconomicus, argumentowała, że w takiej sytuacji racjonalna jednostka będzie unikać własnego wkładu i jednocześnie liczyć na zaangażowanie innych w tworzenie dobra wspólnego. Taka taktyka pozwoliłaby bowiem na minimalizację własnych kosztów (brak wydatków) przy równoczesnej maksymalizacji korzyści – z dobra wspólnego mogą korzystać wszyscy członkowie grupy, niezależnie od własnego wkładu. W sytuacji anonimowości i braku zewnętrznego przymusu jazda na gapę powinna być zjawiskiem powszechnym – wkład w dobro wspólne powinien być albo żaden (mocna hipoteza jazdy na gapę), albo o wiele mniejszy od optymalnej kwoty (słaba hipoteza jazdy na gapę).

Badacze postanowili przetestować tę hipotezę na dużych grupach ludzi, przeprowadzając kilkanaście eksperymentów, w których jednorazowo brało udział nawet ponad 100 osób. W jednym z nich każdy uczestnik otrzymywał pewną sumę żetonów, którą mógł wymienić na prawdziwe pieniądze, żetony te musiał jednak najpierw zainwestować. Badany miał do wyboru albo od razu wymienić żeton na gotówkę, co było odpowiednikiem prywatnej inwestycji, takiej jak np. umieszczenie pieniędzy na lokacie, albo zainwestować wspólnie z innymi graczami, przy czym wszystkie decyzje podejmowano anonimowo oraz nie były prowadzone negocjacje między graczami. W tym drugim przypadku zwrot z każdego zainwestowanego żetonu był wyższy, ale uzyskany w ten sposób „fundusz” dzielono po równo między wszystkich członków grupy, także tych, którzy się nie składali. Również oprocentowanie każdego żetonu zależało od wielkości uzyskanej sumy. Istniało więc znaczne ryzyko, że jeśli „zrzutka” będzie zbyt mała, to zwrot z inwestycji we wspólny fundusz będzie mniejszy, niż z prywatnej. W takich warunkach gracze musieli zdecydować się, jaki odsetek żetonów chcą wymienić w prywatnej inwestycji, a jaki – we wspólnej. Model homo oeconomicus przewidywał, że w takich okolicznościach ludzie będą wymieniać całe swoje sumy w prywatnych inwestycjach i ewentualnie liczyć na to, że trochę grosza wpadnie im do kieszeni z inwestycji tych, którzy lekkomyślnie zdecydowali się na grupowe działanie. Mówiąc inaczej, wszyscy mieliby jechać na gapę.

Wyniki, jakie uzyskano we wszystkich kilkunastu eksperymentach, okazały się przeczyć oczekiwaniom eksperymentatorów. Uczestnicy badań inwestowali w dobro wspólne średnio ok. 43 proc. wszystkich zasobów – znacząco więcej niż przewidywane zero lub kilka procent. Badaczom udało się zwiększyć ten odsetek nawet dwukrotnie, gdy lekko zmodyfikowali warunki eksperymentu. Wcześniej gracze inwestowali w podzielne dobro wspólne – uzbieraną w funduszu kwotę rozdzielano między uczestników, a więc korzyści ze współpracy były ostatecznie jednostkowe. O tak rozumiane dobro wspólne zabiegają np. związki zawodowe, gdy walczą o podwyżki. W jednym z eksperymentów gracze mogli się jednak złożyć na niepodzielne dobro wspólne, czyli takie, z którego korzysta się razem – jego przykładem jest choćby park miejski. Grupa nowo przyjętych, nieznających się jeszcze studentów z jednego piętra w akademiku miała możliwość przeznaczenia funduszu na dowolnie wybrane niepodzielne dobro wspólne (np. zestaw hi-fi). W tym przypadku uczestnicy inwestowali wspólnie średnio 84 proc. wszystkich zasobów.

Badania Marwella i Ames pokazały jeszcze jedną niezwykle ciekawą zależność: studenci ekonomii współpracowali znacznie rzadziej, a także częściej niż inni wybierali strategię jazdy na gapę. W tej grupie średnie inwestycje żetonów były na poziomie 20 proc., zbliżały się więc do zachowań prognozowanych przez model homo oeconomicus, choć należy podkreślić, że nawet i ten nieduży odsetek jest znacznie wyższy od przewidywanego. Badania nie rozstrzygnęły jednak, czy zachowanie studentów ekonomii wynika z autoselekcji osób podejmujących te studia, czy jest efektem indoktrynacji.

Klamka zapadła, czyli gra w ultimatum

Nie tylko gra w dobro wspólne, ale również „gra w ultimatum” podważa zasadność stosowania modelu homo oeconomicus. W tej grze para nieznajomych otrzymuje pewną kwotę do podziału między siebie, przykładowo 10 zł. Jednej z osób przypada rola składającej propozycję podziału kwoty, druga natomiast może tę propozycję przyjąć lub odrzucić. Osoba składająca ofertę otrzyma swój udział tylko wtedy, gdy partner ją zaakceptuje. Propozycję można złożyć tylko raz – stąd nazwa ultimatum.

Homo oeconomicus powinien zaakceptować każdą ofertę, nawet jeżeli podział jest skrajnie nierówny i wynosi np. 9 zł do 1 zł. Ta dodatkowa złotówka to przecież czysty zysk. I odwrotnie, osoba składająca propozycję powinna dążyć do tego, by wziąć dla siebie maksymalnie dużo. Przy tym nie musi obawiać się odmowy – dla drugiej strony nawet symboliczny grosz będzie korzyścią. Uczestnicy licznych eksperymentów opartych na „grze w ultimatum”, przeprowadzanych w najróżniejszych częściach globu, nie podporządkowywali jednak swoich decyzji takim kalkulacjom. Zwykle dzielili się kwotami po połowie (najczęstszy podział) lub w stosunku 60 proc. do 40 proc., pokazując tym samym, że w decyzjach finansowych nie chodzi wyłącznie o pieniądze, ale również – a może przede wszystkim – o inne wartości.

Poznawszy wyniki badania Marwella i Ames dotyczące jazdy na gapę, uczeni J. Carter i Michael D. Irons chcieli sprawdzić, czy również w przypadku „gry w ultimatum” można zaobserwować różnice między ekonomistami a resztą społeczności. Ich badania faktycznie wykazały odmienność tej grupy: studenci ekonomii zachowywali dla siebie średnio większe kwoty niż studenci innych kierunków (przy puli 10 dolarów: 6,15 dolara do 5,44 dolara) i częściej byli gotowi przyjąć niższe kwoty minimalne (średnia najniższa zaakceptowana kwota: 1,70 dolara do 2,44 dolara). Decyzje ekonomistów zbliżały się więc do prognozowanych przez model homo oeconomicus, ale nadal bardzo odbiegały od niego.

Urodzony, aby być ekonomistą?

Wyniki gier w „dobro wspólne” i w „ultimatum” z udziałem ekonomistów przykuły uwagę trójki badaczy: Roberta H. Franka, Thomasa Gilovicha i Dennisa T. Regana, którzy postanowili sprawdzić, czy studiowanie ekonomii prowadzi do erozji współpracy. Zagadnienie zafrapowało ich tym mocniej, gdy okazało się, że wyniki eksperymentów prowadzonych w sztucznych warunkach mają odzwierciedlenie w prawdziwym życiu. Wyniki badań nad dobroczynnością, przeprowadzone na próbie pracowników naukowych, pokazały, że wśród wykładowców-ekonomistów odsetek osób, które nie przekazują darowizn, jest najwyższy, a mediana wartości ich datków – najniższa.

Poprzednie eksperymenty pozostawiały otwartą kwestię wpływu studiowania ekonomii na współpracę. Nie wynikało z nich jasno, czy skłonność ekonomistów, by zachowywać się jak przystało na „porządnego” homo oeconomicus była wynikiem autoselekcji wśród zdających na studia, czy może efektem treningu na kursach ekonomii. Badania zdawały się jednak sprzyjać pierwszej hipotezie. Trzech badaczy postanowiło sprawdzić oba wyjaśnienia, przeprowadzając eksperymenty z użyciem tzw. dylematu więźnia.

„Dylemat więźnia” jest grą, w której nieznajomi muszą zdecydować, czy chcą ze sobą współpracować, czy zdradzić drugą stronę. Zgodnie z zasadami gry zdrada przynosi większy zysk od współpracy. Jeśli jednak obaj gracze zdecydują się zdradzić, to obaj otrzymają niższą sumę, niż gdyby ze sobą współpracowali. Dodatkowo gracze muszą podjąć decyzję bez wiedzy o tym, co postanowiła druga strona2. W tej sytuacji, zgodnie z przewidywaniami modelu homo oeconomicus, gracz powinien wybierać zdradę. Wynikiem racjonalnych decyzji powinien być nieracjonalny (nieoptymalny) wynik – wariant, w którym obie strony zdradzają. Typową matrycę wypłat w tej grze przedstawia tabela nr 1.

Tabela nr 1. Wypłaty w „dylemacie więźnia”.

Gracz X

Współpraca

Zdrada

Gracz Y

Współpraca

2 dla X

2 dla Y

3 dla X

0 dla Y

Zdrada

0 dla X

3 dla Y

1 dla X

1 dla Y

Eksperymentatorzy zaprosili do badań studentów ekonomii i pozostałych kierunków. Wbrew teorii, 267 rozgrywek pokazało, że 60 proc. studentów spoza kierunku ekonomicznego wolało współpracować. Ekonomiści zdradzali znacznie częściej i procent decyzji o współpracy wynosił w ich przypadku tylko 39. Mimo przepaści między studentami ekonomii oraz innych kierunków studiów przyszli ekonomiści także nie zdali egzaminu na racjonalnego homo oeconomicus.

Badanie pokazały jeszcze jedną znaczącą tendencję. Podczas gdy odsetek zdrad wśród ekonomistów utrzymywał się na stałym poziome na różnych latach studiów, to wśród studentów innych kierunków spadał z każdym rokiem – magistranci o 10 proc. częściej decydowali się na współpracę niż ich nowo przyjęci koledzy. Skłoniło to badaczy do wysunięcia hipotezy, że słaba skłonność ekonomistów do współpracy wynika nie tylko z procesu autoselekcji (ta została jednoznacznie potwierdzona), ale że może być również efektem programu nauczania na wydziałach ekonomii.

Frank, Gilovich i Regan nie poprzestali na tym. Przeprowadzili badania ankietowe wśród nowo przyjętych studentów, by sprawdzić, jaki wpływ na kształtowanie postaw moralnych ma program nauczania ekonomii. Uczestnicy zostali podzieleni na trzy grupy: pierwszą stanowili studenci ekonomii, którzy uczęszczali na zajęcia z mikroekonomii koncentrujące się głównie na modelu homo oeconomicus; drugą – ekonomiści, którzy również zapisali się na zajęcia z mikroekonomii, ale poruszające omawianą teorię w zaledwie elementarnym wymiarze; trzecia, kontrolna, składała się ze studentów astronomii. W ankietach zadawano pytania dotyczące uczciwości. Studentom przedstawiano historie, w których jedni ludzie bogacili się na przypadkowych błędach innych, odnajdując na przykład zaadresowaną kopertę z pieniędzmi. Następnie eksperymentatorzy pytali badanych, czy wierzą, że ludzie korygowaliby te pomyłki, i czy sami zdecydowaliby się na uczciwość – np. na odesłanie koperty. Wszystkie trzy grupy studentów odpowiadały na ankietę dwa razy – pierwszego tygodnia swojej edukacji i pod koniec semestru. Dzięki temu badacze mogli ustalić, czy uczestnicy badań stali się mniej uczciwi pod wpływem procesu edukacji. Spadek standardów uczciwości zanotowano u obu grup studentów ekonomii, przy czym najwyraźniejszy był w pierwszej, która szczegółowo zapoznawała się z modelem homo oeconomicus. Teoria ekonomiczna skłaniała do zachowań egoistycznych i uzasadniała je, co można potraktować jako wyjaśnienie, dlaczego ekonomiści rzadziej dążą do współpracy.

Podobne wnioski płyną z niedawnych badań przeprowadzonych przez troje innych badaczy: Long Wanga, Deepaka Malhotrę i J. K. Murnighana. Po ostatnim kryzysie ekonomicznym postanowili przyjrzeć się edukacji ekonomicznej, którą oskarżali o rozpowszechnianie chciwości. Jak argumentowali, prezesi, którzy doprowadzili rynek nieruchomości do załamania, zachowywali się zgodnie ze wskazaniami modelu homo oeconomicus, niepohamowanie dążąc do maksymalizacji dochodów swoich przedsiębiorstw. Badania ankietowe pokazały, że studenci ekonomii znacznie częściej oceniają pozytywnie zachowania motywowane chciwością i mniejszą wagę przywiązują do sprawiedliwości. Deklaracje z ankiet znalazły odzwierciedlenie w warunkach eksperymentalnych. Uczestnicy brali udział w grze „w dyktatora”: badani tworzyli małe grupy, po czym jedna z osób („dyktator”) dowiadywała się, że otrzymała kwotę 10 dolarów, którą może, ale nie musi, podzielić się z pozostałymi członkami grupy. Studenci ekonomii zostawiali dla siebie średnio 7,80 dolara, podczas gdy pozostali studenci – 6,26 dolara3.

Co więcej, uczeni wykazali, że nawet krótka styczność z teoriami mikroekonomicznymi sprawia, iż postrzegamy niemoralne zachowania w pozytywny sposób, i wzmacnia egoistyczną postawę kosztem dążenia do sprawiedliwości. Aby to wykazać, ponownie przeprowadzono badania ankietowe, jednak tym razem wyłącznie wśród studentów pedagogiki, którzy nie spotkali się podczas edukacji z mikroekonomią. Zanim pedagodzy przystąpili do wypełnienia ankiet dotyczących percepcji chciwości, zostali podzieleni na trzy grupy: pierwsza czytała fragmenty klasycznych dzieł ekonomicznych, które wysławiały „cnotę” egoizmu; druga – teksty o jego negatywnych konsekwencjach; trzecia, kontrolna grupa – niezwiązany z eksperymentem tekst o gospodarce Malezji. Zgodnie z przewidywaniami członkowie pierwszej grupy znacznie częściej niż reszta upatrywali w chciwości pozytywnej moralnej wartości. Jeśli więc nawet pobieżne zapoznanie się z mikroekonomią zmienia przekonania moralne, można przypuszczać, że długotrwały trening ekonomiczny ma jeszcze silniejsze skutki.

Nu pagadi!, czyli o karaniu altruistycznym

Model homo oeconomicus nie tylko nie umożliwia zrozumienia specyfiki ludzkiej kooperacji, ale może także stać na przeszkodzie zarówno jej pojęciu, jak i praktykowaniu. Autorzy, którzy kontynuowali badania nad zjawiskiem jazdy na gapę z lat 80., odkryli pewien szczególny wzorzec zachowania, wymykający się prostej kalkulacji korzyści i strat – zjawisko altruistycznego karania.

W eksperymentach z 2002 r., prowadzonych przez Ernsta Fehra i Simona Gätchera, studenci ponownie zagrali w „grę w jazdę na gapę” w warunkach zbliżonych do oryginalnego eksperymentu. Tym razem jednak byli podzieleni na małe czteroosobowe grupy, a decyzje o inwestycjach rozkładały się na kilka rund, co pozwalało uczestnikom na modyfikacje strategii w zależności od rozwoju wydarzeń. Oprócz tego badacze wprowadzili przełomową innowację: uczestnicy mogli nie tylko inwestować pieniądze indywidualnie lub grupowo, lecz również poświęcić wybraną część swoich żetonów na karanie gapowiczów. Kara wiązała się z nakładami własnymi: każda decyzja o ukaraniu kosztowała gracza 3 żetony i odbierała pasażerowi na gapę 1 żeton. W najgorszym wypadku, gdy wszyscy trzej gracze jednocześnie karali gapowicza, ten tracił 3 żetony, jednak i tę decyzję podejmowano anonimowo – bez negocjacji.

Według teorii mikroekonomicznych żaden z graczy nie powinien decydować się na tak kosztowne posunięcie jak karanie, zwłaszcza że jego efektywność mogła być niewielka. Tymczasem kary wymierzano bardzo często! Zdecydowało się na nie przynajmniej raz 85 proc. studentów, a wielu z nich dyscyplinowało gapowiczów wielokrotnie. Kary w zdecydowanej większości przypadków były wymierzane równocześnie, co dawało dobrą nauczkę samolubom, których średnia wysokość inwestycji utrzymywała się wcześniej na poziomie niższym niż średnie inwestycje reszty graczy.

Możliwość karania sprawiała, że suma żetonów inwestowanych w dobro wspólne systematycznie rosła, by osiągnąć pułap ok. 75 proc. środków. Prawie 40 proc. graczy przynajmniej raz zainwestowało wszystkie zasoby w grupową wymianę. Kiedy eksperymentatorzy wracali do pierwotnej wersji eksperymentu, bez egzekwowania kar, inwestycje we wspólny fundusz spadały do 25 proc. Możliwość wymierzania kar diametralnie zwiększała nakłady na wspólne inwestycje, a w ten sposób zwiększała również zwrot z inwestycji całej grupy, w tym zyski gapowiczów poddanych presji – dlatego badacze postanowili nazwać odkryty wzorzec zachowania karaniem altruistycznym.

Późniejsze badania nad karaniem altruistycznym pokazały, że w różnych społecznościach rozkład osób skłonnych do współpracy i jazdy na gapę jest mniej więcej taki sam. Około 25 proc. wszystkich ludzi to osoby, które obierają strategię jazdy na gapę odpowiadającą przewidywaniom modelu homo oeconomicus. Kolejne 25 proc. to „święci”, bezwarunkowo dążący do współpracy. Natomiast połowa z nas to moraliści, którzy łączą własny interes z troską o sprawiedliwość – to na tej grupie wspiera się kooperacja.

Te trzy orientacje mają najprawdopodobniej podstawę biologiczną, jak pokazują badania neuroekonomiczne. Egzekwujący kary moraliści mają pobudzoną część układu centralnego nazywanego prążkowiem, odpowiedzialną za przyjemne uczucia, których doświadczamy, gdy bierzemy na kimś odwet. Prążkowie leży niedaleko tych części mózgu, których stymulacji nie mogły sobie odmówić szczury ze słynnego eksperymentu, podczas którego pozwolono im do woli pobudzać wybrany obszar mózgu i odczuwać przy tym wielką przyjemność. Skupione na swoich doznaniach zwierzęta padły wreszcie z głodu, mimo że woda i pokarm były dostępne. Ewolucja uczyniła nas istotami, które czerpią głęboką satysfakcję nie tylko z realizacji własnego interesu, ale również z zaprowadzania sprawiedliwości.

Byli liczni jak piasek nad brzegiem morza, czyli o ultraspołeczności

Pojęcie karania altruistycznego pozwala zrozumieć specyfikę ludzkiej współpracy. Ludzie należą do nielicznych gatunków, które tworzą tzw. ultraspołeczności, wymagające współpracy w bardzo dużych grupach, często z poświęceniem interesu własnego. Zwykle w przyrodzie taka spoistość grup osiągana jest przez przeniesienie funkcji rozrodczych na nielicznych członków, pozostali pozostają bezpłodni. Takie gatunki nazywa się euspołecznymi (eusociality) i należą do nich m.in. pszczoły, osy, mrówki czy termity. To bliskie pokrewieństwo genetyczne tych owadów nakazuje im poświęcać się na rzecz kolonii. Tymczasem nawet w pierwotnych społecznościach zbieracko-łowieckich tylko 10 proc. członków było ze sobą blisko spokrewnionych. Jesteśmy jedynym grupolubnym gatunkiem, który do ofiarnej współpracy popychają nie tylko więzy krwi, ale również symboliczna identyfikacja. Naszymi „genami” są flagi, herby, hymny, godła, wyznania wiary, języki, sztuka, historia itd. Bez nich nie utworzylibyśmy wspólnot większych niż grupy krewniacze.

Ultrasocjalność daje oczywistą przewagę ewolucyjną – gatunki zdolne do współpracy na dużą skalę wypierają te bardziej samotnicze. Ultraspołeczne gatunki owadów stanowią ponad połowę masy wszystkich owadów, mimo że na jeden ich gatunek przypada 50 innych. Podobnie w całym królestwie zwierząt dominacja ludzi nie ulega wątpliwości. Już Karol Darwin, rzekomy piewca drapieżnego indywidualizmu, przypuszczał, że selekcja naturalna przebiega nie tylko na poziomie osobniczym, ale również grupowym. W odniesieniu do ludzi znaczyło to, że społeczności, które są bardziej spójne i skuteczniej hamują egoizm jednostek, będą wychodzić zwycięsko ze współzawodnictwa z grupami przeżartymi egoizmem. Jeżeli pomiędzy dwoma plemionami dojdzie do współzawodnictwa – pisał Darwin – wówczas plemię, które posiada więcej odważnych, kochających się i wiernych sobie członków, niewątpliwie odniesie sukcesy i zwycięży drugie. O przewadze decyduje głównie zaufanie. Egoiści i kłótnicy nie będą współdziałać ze sobą, a bez współdziałania nic nie można dokonać. Plemię posiadające powyższe przymioty rozwinięte w wysokim stopniu będzie rozprzestrzeniać się i zwyciężać inne plemiona4.

Ta koncepcja doboru grupowego odeszła na długi czas w zapomnienie. Jej przeciwnicy wykazywali, że gotowe do poświęceń jednostki byłyby eliminowane w wyniku selekcji wewnątrzgrupowej, gdyż egoiści i gapowicze bezwzględnie wykorzystywaliby altruistycznych naiwniaków. Tym samym model homo oeconomicus, wywodzący się z tradycji filozoficzno-ekonomicznej, zyskał mocnego sojusznika w postaci biologii, która koncentrowała się na dobrostanie indywidualnego organizmu i potomstwa.

Przełom przyniosły dopiero w latach 90. publikacje Edwarda Osborne’a Wilsona i jego współpracowników. Dzięki ich pracom coraz częściej przyjmuje się, że selekcja naturalna przebiega równocześnie na wielu poziomach, w tym na poziomie grupowym. W tej koncepcji kultura jest jednym z czynników doboru, gdyż spaja niespokrewnione jednostki (co wyjaśnia teoria selekcji grup kulturowych). Pogodzenie jednostkowego i grupowego poziomu selekcji jest możliwe dzięki zjawisku karania altruistycznego. Umożliwia ono kooperację, ponieważ zabezpiecza moralistów i „świętych” przed mechanizmem jazdy na gapę. Badania nad karaniem altruistycznym odebrały ekonomicznej argumentacji podstawy biologiczne – przyroda stoi bowiem po stronie społeczników.

…i od ekonomii wybaw nas Panie!

Dwie omówione tu gry – „gra w dobro wspólne” i „dylemat więźnia” – prowadzą do paradoksalnych konsekwencji. Racjonalne ekonomicznie zachowania prowadzą do nieracjonalnych ekonomicznie efektów: jeśli zgodnie z modelem homo oeconomicus wszyscy chcieliby jechać na gapę, to „pojazd” nigdy nie ruszyłby z miejsca; tak samo zdradzający się wzajemnie „więźniowie” zarabiają mniej, niż gdyby nawzajem się kryli. I odwrotnie, ekonomicznie racjonalne efekty w postaci wspólnych dóbr wymagają zachowań nieracjonalnych ekonomicznie. Tę zależność widać najklarowniej w badaniach nad karaniem altruistycznym. Z punktu widzenia modelu homo oeconomicus wymierzanie kary było nieracjonalne, bo bardzo kosztowne. Jednak bez karania egoistów wkład uczestników we wspólny „fundusz”, przynoszący duże zyski, byłby kilkakrotnie niższy.

Teoria doboru grup kulturowych pozwala zrozumieć, dlaczego cechy odpowiadające za współpracę rozprzestrzeniały się wśród populacji. Zgrupowanie złożone z wcielonych homo oeconomicus nigdy nie osiągnie takich sukcesów, jak zgrana paczka niesamolubów. Dlatego nie powinniśmy patrzeć na skłonność grupolubną jak na podrzędną motywację – czynnik zakłócający zasadniczo egoistyczne pobudki. Nawet wysokie stawki nie są w stanie odsunąć na bok pozaekonomicznych motywów naszych działań – w jednym eksperymencie uczestnicy mogli wygrać w ciągu dwóch godzin nawet trzykrotność swoich miesięcznych pensji, jednak nie zmieniło to w znaczący sposób ich zachowania.

Tę moc zmieniania ludzkich postaw ma jednak edukacja ekonomiczna, na co wskazują wyniki dwóch badań. Nie trzeba potępiać w czambuł modelu homo oeconomicus. Grzechem kardynalnym wielu szlachetnych przedsięwzięć jest ignorowanie tej części natury ludzkiej, która zmierza ku racjonalnemu dysponowaniu swoimi siłami i środkami. Dla przykładu, oprogramowanie typu open source, które będzie nieefektywne, nie zyska rzeszy zwolenników. Z drugiej strony, mikroekonomiści potrafią pokazać, jak nawet drobne ułatwienia zmieniają świat na lepsze. Problem z modelem homo oeconomicus pojawia się dopiero wtedy, gdy zaczynamy go traktować jako wyjaśnienie zachowań ludzi z krwi i kości. Specyfiką ludzkiego świata jest występowanie tzw. refleksyjności: teorie, które mamy na własny temat, nie tylko opisują świat społeczny, ale także nas zmieniają. Społeczności, które wierzą, że za zasadniczo wszystkimi zachowaniami ludzi kryje się racjonalność ekonomiczna, będą bardziej skłonne dostosowywać zachowanie do ekonomicznej normy. Tymczasem jeśli model homo oeconomicus faktycznie wyraża czyjąś racjonalność, to jest to racjonalność „egoistów mimo wszystko” oraz samych ekonomistów. Powinniśmy o tym pamiętać, zanim zaczniemy się stosować do ich pomysłów – aby nie skończyć jako samotnicy bez grosza przy duszy.

Bibliografia:

Y. Bauman, E. Rose, Selection or indoctrination. Why do economics students donate less than the rest?, „Journal of Economic Behavior & Organization” 2011, t. 79, s. 318–327.

J. R. Carter, M. D. Irons, Are economists different, and if so, why?, „Journal of Economic Perspectives” 1991, t. 5, nr 2, s. 171–177.

E. Fehr, U. Fischbacher, E. Tougareva, Do High Stakes and Competition Undermine Fairness? „Journal of Economic Behavior & Organization” 2014, t. 108, s. 354–363.

E. Fehr, S. Gächter, Altruistic punishment in humans, „Nature” 2002, nr 415, s. 137–140.

R. H. Frank, T. D. Gilovich, D. T. Regan, Does studying economics inhibit cooperation?, „Journal of Economic Perspectives” 1993, t. 7, nr 2, s. 159–171.

R. H. Frank, T. D. Gilovich, D. T. Regan, Do Economists Make Bad Citizens?, „Journal of Economic Perspectives” 1999, t. 10, nr 1, s. 187–192.

J. Haidt, Prawy umysł, Sopot 2014.

G. Marwell, R. E. Ames, Economists free ride, does anyone else?, „Journal of Public Economics” 1981, t. 15, s. 295–310.

D. J. de Quervain, V. Treyer i in., The neural basis of altruistic punishment, „Science” 2004, t. 305, s. 1254–1258.

A. E. Roth, Bargaining and market behavior in Jerusalem, Ljubljana, Pittsburgh, and Tokyo, „American Economic Review” 1991, t. 81, nr 5, s. 1068–1095.

R. Selten, O. Ockenfels, An experimental solidarity game, „Journal of Economic Behavior & Organization” 1998, t. 34, s. 517–539.

P. Turchin, The myth of self-interest, w: War and peace and war, New York 2007, s. 109–137.

L. Wang, D. Malhotra, J. K. Murnighan, Economics education and greed, „Academy of Management Learning & Education” 2011, t. 10, nr 4, s. 643–660.

Przypisy:

  1. „Skłonność grupolubna” jest skrótem myślowym. Chodzi nam o działania, o których należy powiedzieć, że są niesamolubne, czyli nieracjonalne w sensie ekonomicznym, ale prowadzą do korzyści dla całej grupy. Ściślej, należałoby je wiązać z wieloma, bardzo zróżnicowanymi motywami działania – m.in. z empatią, sprawiedliwością, wzajemnością pozytywną i negatywną, solidarnością itd. Nie jest to jednak możliwe w artykule tego rozmiaru.
  2. W oryginalnym scenariuszu graczami są więźniowie, którzy razem popełnili przestępstwo. Organy ścigania przedstawiają więźniom propozycję: jeśli zdradzą swojego wspólnika, mogą zostać uniewinnieni. Jeśli jednak obie strony wzajemnie się zdradzą, to otrzymają kary wyższe, niż gdyby się nawzajem kryły. Stąd gra nazywa się dylematem więźnia.
  3. Gra „w dyktatora” jest zbliżona do gry „w solidarność”. W tej drugiej grze uczestnicy rywalizowali między sobą w małych grupach. Zwycięzcy mogli zatrzymać całą wygraną lub podzielić się z przegranymi, którzy nie otrzymali nic. Ekonomiści mniej chętnie zdobywali się na gest wobec konkurentów.
  4. K. Darwin, O pochodzeniu człowieka, Warszawa 1959, s. 125. Fragment cytatu skrócony.
Z numeru
Nowy Obywatel 16(67) / Wiosna 2015 " alt="">
komentarzy