O zapomnianych wydarzeniach roku 1905 i o buncie społecznym z tamtej epoki z Wiktorem Marcem, autorem książki „Rebelia i reakcja. Rewolucja 1905 roku i plebejskie doświadczenie polityczne”, rozmawia Kacper Leśniewicz.
***
Od kilku lat w Łodzi organizowane są wydarzenia związane z rocznicą Rewolucji 1905 roku. W całej Polsce odbywają się przy tej okazji dyskusje. Dlaczego Rewolucja 1905 roku jest tak ważnym wydarzeniem w naszej historii?
Wiktor Marzec: Rewolucja 1905 roku była kluczowym wydarzeniem w polskiej historii politycznej. Wtedy to szerokie grupy społeczne, takie jak robotnicy i chłopi, pierwszy raz wzięły szerszy udział w życiu politycznym. Moja praca skupiła się na wielkomiejskich robotnikach, grupie, która pojawiła się wraz z nastaniem wielkomiejskiej nowoczesności. Rewolucja umożliwiła im zajęcie miejsca w sferze publicznej, gdzie zaczęli aktywnie zabierać głos, mówić o swoich problemach, ale także zastanawiać się nad swoimi decyzjami politycznymi. W tym okresie nowoczesne ideologie polityczne przestają znajdywać wyraz tylko w czasopismach docierających do wąskiego grona odbiorców. „Wychodzą” na ulice i zaczynają kształtować ruchy masowe. Partie zaczęły mobilizować ogromne liczby ludzi. To stanowiło podstawę dla nowych sposobów myślenia i działania robotników.
W tytule książki jest zawarte pojęcie plebejskiego doświadczenia politycznego. Co ono oznacza?
W. M.: Szukałem kategorii zdolnej oddać doświadczenie grup, które nie brały wcześniej udziału w polityce. Zarazem upominały się o własny głos, poznawały nowy obszar rzeczywistości i wyrażały swoje doświadczenia za pomocą nowego języka (jak socjalizm czy nacjonalizm). Ta polityczna obecność spotkała się jednak z wrogością dotychczasowych elit czy tych członków inteligencji, którzy zupełnie inaczej wyobrażali sobie polityczne uczestnictwo ludu. Te dwa aspekty, emancypacja i reakcja, składają się na plebejskie doświadczenie polityczne. W tym sensie losy robotników w Królestwie Polskim są częścią szerszej historii walk społecznych i zabiegania o prawa polityczne.
Jak przebiegała zmiana w świadomości robotników? Większość z nich nie miała wcześniej żadnych doświadczeń politycznych. Partie miały charakter kadrowy, a polityką interesowały się dość wąskie kręgi.
W. M.: Zachowania i myślenie polityczne robotników podlegały w tym okresie poważnym przemianom. Robotnicy zaczynali w inny sposób postrzegać siebie, stawiali pytania o to, kim są, w jakich sprawach mogą zabierać głos i czy mogą decydować o własnym losie. Uczestniczyli w wiecach, czytali ulotki polityczne i potem dyskutowali na spotkaniach masowych w fabrykach. Podczas takich spotkań organizowano swego rodzaju konkursy mówców. Agitatorzy przedstawiali programy poszczególnych partii, co stanowiło przyczynek do debaty. Robotnicy zastanawiali się nad tym, która partia najlepiej odpowiada ich potrzebom. Obserwowali wybory, jakich dokonywali ich koledzy i zastanawiali się nad własnymi decyzjami. Taka refleksyjna decyzja to zupełnie co innego niż proste zawierzenie jednemu programowi politycznemu, co oczywiście też miało miejsce, zwłaszcza w początkowej fazie masowej mobilizacji politycznej.
Robotnicy wpadają w poznawczy wir. Jak to doświadczenie zmienia ich stosunek do rzeczywistości, w której żyją na co dzień?
W. M.: Można powiedzieć, że robotnicy odczarowują rzeczywistość. Nawet jeśli część robotników była niepiśmienna lub słabo czytająca, to mogli oni czytać ulotki wspólnie ze swoimi towarzyszami z fabryki. W takiej ulotce znajdowały się opisy rzeczywistości i pewne postulaty zmian, wyrażone w pojęciach, które nie były im wcześniej znane. Pojęcia takie jak carat, kapitalizm czy socjalizm jako program zmiany społecznej miały abstrakcyjny charakter. To pozwalało połączyć codzienne doświadczenia i obserwacje związane z tym, że carski stójkowy używa przemocy, że robotnice są molestowane, a właściciel fabryki nie zgadza się na podwyżki z przyczynami systemowymi. Wcześniej robotnicy, poza wąską grupą autodydaktów, nie mieli narzędzi do takiego rozpoznania sprawy. Ulotki zapewniły język, który umożliwił nowy opis rzeczywistości, co stanowiło ważną zmianę w ich horyzoncie poznawczym.
Udaje się robotnikom zerwać zasłonę niewiedzy, rzeczywistość społeczna zostaje odczarowana, ale co się dzieje z nimi samymi? Gdzie widzą dla siebie miejsce?
W. M.: W Łodzi w 1905 roku wybucha strajk masowy, robotnicy widzą takie wydarzenie pierwszy raz w życiu. Staje całe miasto, fabryki przerywają pracę, grupy robotników chodzą od zakładu do zakładu, żeby przekazać innym, że rozpoczął się strajk. Chodzą też od cukierni do cukierni i wypraszają gości, mówiąc, że nie wypada jeść ciasta, kiedy robotnicy strajkują. To jest ważne doświadczenie. Zarówno sami robotnicy, jak i elity miejskie, fabrykanci, widzą wyraźnie, że gdy robotnicy porzucają prace, to miasto przestaje funkcjonować.
Staje się też jasne, jak ważne miejsce w społeczeństwie zajmują robotnicy i że tak naprawdę to oni są kołem zamachowym gospodarki.
W. M.: Wtedy staje się oczywiste, kto odpowiada za proces postępu, za dobrobyt i społeczną wytwórczość. Wcześniej, kiedy robotnicy byli anonimową siłą roboczą, powszechna była pogarda wobec nich, płynąca ze strony klas wyższych. Od momentu strajku robotnicy zyskali rangę tych, którzy tak naprawdę napędzają gospodarkę. Zobaczyli też, że gdy całe miasto staje, to pozostali mieszkańcy i grupy społeczne nagle zaczynają się z nimi liczyć.
Wyobrażam sobie, że czują się pewniej jako obywatele.
W. M.: Zgadza się, zaczynają postrzegać siebie jako wartościowych członków społeczeństwa. Już na poziomie takich najprostszych zwrotów, które pojawiają się w ulotkach, dokonuje się zmiana w postrzeganiu tego, kim się jest. Ulotki nacjonalistyczne zaczynają się od zwrotu „bracia rodacy”, a socjalistyczne od zwrotu „towarzysze”. Czytający taką ulotkę robotnik zyskuje godność, której wcześniej był pozbawiony. Z dzisiejszej perspektywy może to się wydawać trywialne, oczywiste, ale nikt do tych ludzi wcześniej w taki sposób się nie zwracał. Oni byli dość powszechnie poniżani, pomiatano nimi w miejscu pracy. Nie mieli poczucia godności, która pozwoliłaby im się sprzeciwić i upomnieć o swoje prawa. A w okresie rewolucji często zwracał się do nich z uwagą partyjny inteligent, a więc ktoś z innej grupy społecznej, ktoś, kogo uważali na pochodzącego z innego świata. To bardzo ważna zmiana.
Partie polityczne zaczynają rozmawiać z robotnikami. Jak wygląda taka rozmowa?
W. M.: Partie stają się potężnymi organizacjami zdolnymi do masowego działania dopiero wtedy, gdy udaje się im z sukcesem przekonać ludzi, że to właśnie z ich pomocą mogą walczyć o swoje interesy. Partie socjalistyczne, wyczuwając nastój protestu, wydają ulotki nawołujące do strajku. Dzięki takim działaniom udaje się z czasem skrócić dzień pracy i zwiększyć wynagrodzenie. Oczywiście zawsze ulotki mają charakter odgórny, gdyż piszą je przeważnie partyjni inteligenci. Kółka partyjne w miastach, gdzie jest dużo fabryk, tak w jak w Warszawie, Łodzi, Zagłębiu Dąbrowskim, składają się z robotników, którzy rozmawiają z agitatorami, ale taka relacja nie jest oparta na prostym wbijaniu do głów uproszczonych formułek. To także dialog i nauka aktywnego udziału w dyskusji, choćby po to, by nie dać się łatwo przekonać innym, konkurencyjnym partiom. Na podstawie analizy zwrotów używanych w ulotkach można również powiedzieć, w jaki sposób autorzy tych tekstów wyobrażali sobie rolę robotników w społeczeństwie i w ogóle w szerszym procesie historycznym.
Kto bardziej szanował lud i traktował go podmiotowo: socjaliści czy narodowa demokracja?
W. M.: Najbardziej demokratyczną partią na poziomie komunikacji w hali fabrycznej jest internacjonalistyczna lewica – Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy. Mają najbardziej robociarską kulturę, ale to nie znaczy że w samej partii panuje demokracja, także ze względów konspiracyjnych. Ulotki socjalistów, także tych z Polskiej Partii Socjalistycznej, rozpoczynają się od sformułowań „towarzysze”, wykorzystują pierwszą osobę liczby mnogiej w swoich przekazach, za każdym razem podkreślają formę MY. Przekazują w ten sposób informację, że to MY mamy sprawczość i to MY możemy odnieść sukces w walce społecznej. PPS również w swojej komunikacji wspiera podmiotową relację z robotnikami. Środowiska narodowe w swoich materiałach używają bardziej hierarchicznych form. Mówią do robotników, „bracia rodacy” co włącza ich we wspólnotę narodową, ale zarazem ulotki bardzo często napisane są w trybie rozkazującym. Używają formy jasno oddzielającej nadawcę od odbiorcy. Przykładowo, znajdziemy tam sformułowania takie jak: „WY przestańcie strajkować, ponieważ to działa na waszą niekorzyść, albo ponieważ oszukali was Żydzi i wiodą was ku strajkom”. Od początku jest jasne, że ci, którzy piszą ulotki, nie chcą budować jednej wspólnoty z robotnikami. Robotnicy mają znać swoje miejsce. W obrębie partii socjalistycznych wielu robotników awansowało w strukturach partyjnych, stając się profesjonalnymi działaczami w pełni rozwijającymi się intelektualnie. Zostali uznani poza światem pracy. Partie socjalistyczne pozwalały na stosunkowo dużą wewnątrzpartyjną mobilność społeczną. Natomiast w partiach narodowych było inaczej.
Zajmowali przypisane z góry miejsce?
W. M.: Robotnicy zostali na swoich miejscach, byli narodowymi robotnikami, którzy z czasem musieli zapomnieć o swoich interesach i podporządkować się całościującej wizji narodu. Najtrudniej było przekonać do takiej wizji robotników, którzy zetknęli się z ulotkami socjalistycznymi. Oni mieli za sobą udane strajki i nagle napotykali komunikat, że powinni powstrzymać się od nich w imię mglistych interesów narodowych. Pamiętajmy też, że tożsamość narodowa nie była wtedy szeroko rozpowszechniona. Większość robotników przyjechała do pracy w fabrykach ze wsi. To są ludzie, których rodzice i dziadkowie pamiętali bardzo bezpośrednią opresję pańszczyźnianą, kojarzoną ze szlachtą. Dla nich projekt narodowy, kojarzony z pańską Polską, mógł być mało atrakcyjny, choć oczywiście wielu z nich odczuwało solidarność z innymi, mówiącymi tym samym językiem czy uczęszczającymi do tego samego kościoła. Trudność z mobilizacją robotników doprowadziła do tego, że narodowa demokracja zaczęła wykorzystywać wątki antysemickie, próbując skojarzyć środowiska socjalistyczne z „żydowskimi spiskami”. Antysemityzm staje się wówczas potężnym narzędziem mobilizacji. Potem poddają się tej teorii także środowiska liberalne. Starałem się pokazać, że nowoczesny antysemityzm używany powszechnie w walce politycznej jest wynikiem endeckiej agitacji podczas Rewolucji 1905 roku.
Dzisiaj nie brakuje głosów, także tych wyrażanych po lewej stronie debaty publicznej, które niemal automatycznie łączyłyby antysemityzm z ludem.
W. M.: Przypomnijmy sobie, co działo się w czerwcu 1905 roku. Wielkie protesty w Łodzi, zwane Powstaniem Łódzkim, wywołała śmierć żydowskich robotników. Marsze i demonstracje odbywały się pod żydowskimi i polskimi sztandarami, co zaskoczyło nawet carskich urzędników. To pokazuje solidarnościowe działanie ponad etnicznymi podziałami wśród robotników. Solidarność klasowa w pewnych momentach działała, więc takie bezrefleksyjne łączenie ludu z antysemityzmem w tym przypadku nie jest uzasadnione. Oczywiście potem to się kruszy, Narodowy Związek Robotniczy, wówczas kontrolowany przez Narodową Demokrację, obficie używa antysemickich sugestii, ale nie wiemy tak naprawdę, kto odpowiada na ten przekaz. Czy to byli robotnicy, którzy byli już aktywni politycznie, czy ci, którzy pozostawali dotychczas bierni.
Lata rewolucyjne to także okres dużego wzrostu czytelnictwa. Robotnicy zaczynają czytać, niektórzy odwiedzają teatr. Kultura jest kolejnym czynnikiem podnoszącym ich świadomość.
W. M.: Wydawałoby się, że skoro mamy do czynienia z jakimś zamętem, z bardzo dużymi emocjami politycznymi, to ludzie nie będą mieli ani czasu, ani możliwości i chęci do czytania. Okazuje się jednak, na co wskazują świadectwa historyczne, że zwrot w stronę kultury był bardzo poważny. Zainteresowanie sprawami publicznymi znacznie wzrosło. Sukces, jakim okazało się skrócenie dnia pracy, można było wykorzystać na działalność kulturową i intelektualną. Jeśli ktoś pracował 12 godzin, a teraz spędzał w fabryce 10 godzin, to te dwie godziny mógł wykorzystać dla siebie. Także działalność polityczna, strajki, wiece, debaty rozniecają ciekawość robotników, to jest aktywność zupełnie inna niż monotonna praca fabryczna.
Dostęp do wiedzy i kultury tworzy pewne ramy, które wyznaczają strategię partii politycznych. Zamiast bezrefleksyjnej i pozbawionej szerszego tła społecznego agitacji, obserwujemy poważny stosunek do robotników.
W. M.: Nie chodziło tylko o to, żeby ich przekonać do programu, ale żeby budować nowy rodzaj świadomości. Partie wiedziały, że muszą przekazać robotnikom szerszą wiedzę i dlatego tak dużą wagę odgrywały działania edukacyjne. Kreowanie nowych postaw jako podstawa dalszej walki politycznej było ważne i dla socjalistów, i dla nacjonalistów.
Robotnicy od postaw uczyli się retoryki politycznej i metod działania politycznego. Nabywanie wiedzy wiązało się z przekraczaniem horyzontów poznawczych, co powodowało niejednokrotnie wyrwanie z własnego świata, w którym człowiek spędził 20-30 lat. Taki proces chyba rzadko był bezbolesny?
W. M.: To jest bez wątpienia proces pod różnymi względami pełen napięć. Ludzie, którzy zaczynali uczestniczyć w działalności politycznej, zostali wykorzenieni z wcześniejszych środowisk, w których żyli przed wiele lat, np. ze wsi. Partie polityczne oferowały takim osobom ważne poczucie przynależności, które utracili. Oprócz tego jednak działalność polityczna wykorzeniała ich dalej, np. z rodziny. Występują napięcie między płciami. Dużą część pracowników najemnych stanowiły robotnice, ale działalność polityczna była powszechnie uznawane za domenę męska. Robotnicy, którzy zaczynali działać, często izolowali swoje małżonki od polityki. Natomiast sam udział mężczyzn w polityce wiązał się z dużym niebezpieczeństwem dla rodziny. Można było stracić pracę, zostać aresztowanym, postrzelonym albo wywiezionym na Syberię.
Czyli rodzina płaci wysoką cenę podczas rewolucji.
W. M.: Pamiętajmy, że to nie są gospodarstwa domowe, które mają oszczędności w banku. Każda przerwa w dochodzie powoduje często nieodwracalną biedę. Trzeba pójść i zastawić w lombardzie płaszcz na zimę albo stół, który jest jedynym meblem. Dlatego np. PPS miał bardzo wyraźną agendę związaną z równouprawnieniem płci i uświadamianiem także robotnic, ale i żon robotników. Chodziło o to, by włączać w działania oboje małżonków i niwelować napięcia między nimi.
Wspomniał Pan o wykorzenieniu robotników, którzy przybyli do miast ze wsi. Co jeszcze oprócz tego stanowiło dla nich duże wyzwanie?
W. M.: Drugie wyzwanie związane było z przekroczeniem własnej klasy. Byli tacy, którzy pokonali długą drogę w ramach samokształcenia, zainteresowania kulturą. Zaczęli wyraźnie dostrzegać to, że ich dawni znajomi mają inne aspiracje, inny styl zachowania, na inne potrzeby wydają pieniądze. Ci robotnicy-samoucy czy uczestnicy wczesnych kółek politycznych zostawiają za sobą własną klasę. Zostają wyobcowani z własnego środowiska, a zarazem są rozbitkami, którzy mają świadomość, że nigdy nie zostaną uznani za swoich w środowisku inteligenckim. Trzeba także pamiętać, że rosnący udział robotników w życiu politycznym generuje wrogość, strach i próby zablokowania tego procesu ze strony innych grup społecznych. Robotnicy pod koniec rewolucji stają się obiektem zaciekłych ataków już nie tylko zapiekłych konserwatystów, ale także ze strony liberałów, którzy są przerażeni nową kulturą wiecu.
Jak liberałowie i klasy wyższe wyrażali swój strach przed ludem?
W. M.: Zaczynają stosować język nienawiści, mówiąc, na przykład, że lud jest dzikim pijanym motłochem, który nie jestem w stanie podejmować istotnych decyzji o własnym życiu. Cały ten zasób konserwatywnej krytyki, która przez ponad stulecie służyła do tego, żeby blokować dążenia robotników do uzyskania praw wyborczych w Europie, jest tutaj wykorzystywany przez liberałów, konserwatystów i środowiska narodowe.
Czego elity boją się najbardziej?
W. M.: One są przerażone tym, że ludzie, którzy nie byli wcześniej widoczni na ulicach czy w salach, gdzie organizowano spotkania polityczne, teraz na wiecach nagle domagają się głosu. Ten lęk dotyczył nie tylko klas ludowych, ale i mniejszości etnicznych – przede wszystkim Żydów. Dla wielu narodowców niedopuszczalne było to, że Żydzi także chcieli uczestniczyć w debacie, organizować przemowy i wiece.
Co wtedy myśleli robotnicy, którzy weszli na ścieżkę emancypacji, ale musieli konfrontować się z mową nienawiści i fantazjami elit na temat motłochu, który nie powinien zajmować się myśleniem, a tylko reprodukcją biologicznego istnienia?
W. M.: Trwożne pamflety pisane przez liberałów i oskarżenia rzucane przez konserwatystów stanowią reakcję na nowy typ plebejskiej polityki. Strach przed ludem obecny jest również w literaturze. „Wiry” Sienkiewicza pokazują nienawistny obraz rewolucji 1905 roku, pisarz stosuje niemal rasistowskie zabiegi, by oczernić przeciwników politycznych. Według jednego z bohaterów powieści, socjaliści mają węziej rozstawione oczy, co jest dowodem intelektualnego niedorozwoju. Można spotkać także obraz pijanego motłochu, który niweczy charytatywny wysiłek polskich elit. To na szczęście nie jedyny zapis tych wydarzeń. Z drugiej strony mamy narracje samych robotników, straceńczych autodydaktów, którzy przeszli długą ścieżkę edukacyjną. Są bardzo refleksyjni i mówią o swoich stanach emocjonalnych, o trudach walki.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Kacper Leśniewicz