: Pożegnanie Grzegorza Ilki: Związki dobre i złe – rozmowa z roku 2007
16 marca 2019 r. zmarł Grzegorz Ilka. Przypominamy rozmowę z Nim z „Obywatela” nr 35 z wiosny 2007 r.
O sytuacji pracowniczej w sektorze handlu i działaniach związków zawodowych z Alfredem Bujarą, Przewodniczącym Sekretariatu Krajowego Handlu, Banków i Ubezpieczeń NSZZ „Solidarność”, rozmawia Jakub Krzyżanowski
W Biedronce trwa właśnie referendum strajkowe, organizowane przez NSZZ „Solidarność” i inne związki. Przedstawiciele związku podkreślają w mediach, że w sporze z siecią nie chodzi o pieniądze. O co zatem chodzi?
Alfred Bujara: O poprawę warunków pracy. Pracownicy w Biedronce są przeciążeni. Obciążenie pracą w firmie jest bardzo duże – każdy, kto bywa w tym sklepie jako klient, może gołym okiem zobaczyć, co się tam dzieje. To jest praca ponad ludzkie siły. Obowiązków stale przybywa, a osób zatrudnionych jest z roku na rok coraz mniej. Ludzie po prostu nie wytrzymują przeciążenia pracą. Dlatego naszym głównym postulatem jest poprawa warunków pracy.
Kolejne wiążą się z brakiem bezpieczeństwa w sklepach sieci. Ochrona jest zapewniona zazwyczaj tylko do godzin popołudniowych. Poza tym zadaniem ochroniarzy w Biedronce jest pilnowanie, żeby klienci nie kradli towaru, a nie jest nim zapewnienie bezpieczeństwa pracownikom. Znam przypadki, gdy po godzinie 22. do sklepu wtargnęli chuligani i zażądali pieniędzy. Dla pracujących tam osób był to ogromny stres. Warto wspomnieć, że w sieciach handlowych zatrudnione są głównie kobiety. Pracownicy często wychodzą z pracy w nocy, a wiele sklepów sieci jest usytuowanych na obrzeżach miast, w miejscach bardzo odosobnionych. Nikt im wtedy nie zapewnia bezpieczeństwa.
Jeśli zaś chodzi o wynagrodzenia, to sytuacja także nie jest dobra. W Biedronce wprowadzono zmiany systemu premiowania, sieć chwaliła się w mediach, że premie zostały podwyższone. Jest to jednak tylko propaganda, bo rzeczywistość pokazuje, że w Biedronce, jak i w innych sieciach, wciąż zarabia się mało. Wynagrodzenia nie są adekwatne do wysiłku, jaki osoby zatrudnione muszą wkładać w wykonywanie codziennych czynności w miejscu pracy. Premie, które uzależnione są od wskaźnika sprzedaży, frekwencji pracownika czy oceny tajemniczego klienta, są uznaniowe, nie jest to pewny, stały dochód. Na dodatek od oceny tajemniczego klienta nie można się odwołać. Śmiało można więc powiedzieć, że warunki pracy w Biedronce są obecnie jednymi z najgorszych w Polsce.
Czy złe warunki pracy dotyczą tylko pracowników sieci Biedronka, czy też szerzej, wszystkich pracowników handlu?
A. B.: Sytuacja w Biedronce jest jedną z najgorszych, co widać też gołym okiem. W innych dyskontach jest nieco lepiej. Lepiej jest także w sieciach dużych sklepów, aczkolwiek też jest tam duże obciążenie pracą i wynagrodzenia na poziomie pensji minimalnej. Sytuacja pracowników handlu jest poważna. Nam, czyli związkom zawodowym, utrudnia się prowadzenie działalności w tym sektorze. Nie dopuszcza się do kontaktu w sklepach z pracownikami. Sieci handlowe w Polsce nie dość, że przez lata nie płacą podatków, to jeszcze nie przestrzegają konstytucji, ponieważ prawo do zrzeszania się w związkach zawodowych jest zagwarantowane konstytucyjnie. Na dodatek w Polsce pracownik zarabia czterokrotnie mniej niż zarabiałby na Zachodzie w tej samej sieci handlowej, a wydajność polskiego pracownika jest wyższa niż jego zachodniego kolegi.
W jaki sposób sieci handlowe utrudniają związkom zawodowym działanie w sklepach?
A. B.: W Auchan przewodniczący związku nie ma prawa wejścia na teren sklepu, podobna sytuacja ma miejsce w Biedronce. Jest to niezgodne z prawem, z konstytucją. Organy kontrolne, takie jak Państwowa Inspekcja Pracy, nie są w stanie skutecznie nadzorować sieci handlowych. W sprawie Biedronki powiadomiliśmy prokuraturę i czekamy, aż podejmie działania. Z Auchan będziemy rozmawiać, będą to rozmowy ostatniej szansy.
Wróćmy do Biedronki i do zbyt małej liczby pracowników. Z jakiego powodu sieć nie zatrudnia wystarczającej liczby ludzi?
A. B.: Firma eksploatuje ludzi, dopóki może. Chce wyciągnąć jak najwięcej z jak najmniejszej liczby pracowników. W ten sposób oszczędza, ponieważ nie musi zatrudniać większej liczby osób. To jest niesamowite co ma miejsce w Polsce, tak naprawdę jesteśmy tanią siłą roboczą i sami na to pozwalamy. Póki nie będzie woli politycznej do zmian, to my tego sami, jako pracownicy, nie zmienimy.
W tej chwili jej nie ma?
A. B.: Nie ma i nie było. Apelujemy do rządu o zmianę, ale lobbing sieci handlowych jest zbyt silny. Sieci te chcą handlować od niedzieli do niedzieli, tanim kosztem. Niektóre wolne niedziele mamy zapewnione, więc przynajmniej minimum odpoczynku jest zagwarantowane przez prawo. Pozostałe rzeczy pozostawiają jednak wiele do życzenia, zwłaszcza te dotyczące warunków i standardów pracy. Nie mamy w Polsce układów zbiorowych pracy, nie mamy tych norm, które na Zachodzie są wynegocjowane i są tam standardem.
Co zmieniło wprowadzenie wolnych niedziel?
A. B.: Wolne niedziele zmieniły dużo. Pracownicy cieszą się, że spędzają niedzielę z rodziną, z najbliższymi, na odpoczynku. Są szczęśliwi mimo tego, że w wyniku polityki niektórych sieci handlowych wracają w soboty do domu o pierwszej czy drugiej w nocy. Jeżeli oboje małżonkowie pracują w handlu, to do tej pory prawie w ogóle się nie widzieli, nie widzieli też swoich dzieci. Kto ma zajmować się dziećmi, jeśli oboje rodzice spędzają większość czasu w pracy? Nie dziwmy się potem, że wychowuje je ulica, skoro stworzyliśmy w Polsce warunki, przez które rodzice mają utrudniony kontakt z własnymi dziećmi. A to jest potrzebne, dobre i przyjemne, by po prostu pobyć razem, odwiedzić znajomych, zająć się dziećmi. Wspomnienia tych chwil zostają na lata.
Wbrew alarmom przeciwników wolnych niedziel, w wyniku ich wprowadzenia nikt nie został też zwolniony. W sieciach handlowych jest ciągły niedostatek pracowników, jest ich zbyt mało i nie ma chętnych do pracy w tej branży. W pewnym momencie Ukraińcy wsparli naszych pracowników, jednak jest ich już coraz mniej.
Z powodu wprowadzenia wolnych niedziel nikt zatem nie ucierpiał. Gospodarka też nie ucierpiała, mamy ciągły wzrost sprzedaży netto i jest on bardzo duży. Wielkie międzynarodowe sieci, które rządzą na polskim rynku, przedstawiają zamawiane przez siebie badania, które pokazują, jak to jest im źle. Ale twarde dane statystyczne pokazują, że na ograniczeniu handlu w niedziele zyskały z kolei małe rodzinne sklepy.
Czy sieci handlowe próbują omijać prawo do wolnych niedziel?
A. B.: Nie omijają, to trzeba im przyznać. Przestrzegają tego przepisu. Istnieją jednak przypadki bardzo złych praktyk, jak w Biedronce i Tesco, które przetrzymują pracowników w soboty do godziny dwudziestej czwartej. Są też sieci franczyzobiorców, mam tu na myśli Żabki, które, wykorzystując sytuację, oplakatowały się jako placówki pocztowe. Gdyby takie rzeczy miały miejsce na zachodzie Europy, to przedsiębiorcy za nie odpowiedzialni płaciliby miliony euro kar. A u nas państwo boi się zachodnich sieci handlowych. Także nakładania na nie sprawiedliwych podatków. W wyniku tego zaniechania nasze pieniądze są przez sieci handlowe wyprowadzane za granicę, a podatki od nich zasilają budżety innych państw. Te środki można by na przykład przeznaczyć na dofinansowanie służby zdrowia w Polsce.
Jak wyglądałaby rzeczywistość, gdyby więcej handlu było w rękach polskich właścicieli?
A. B.: Więcej pieniędzy krążyłoby w polskiej gospodarce. Jeśli wielkie sieci handlowe nie będą powodowały zaniku drobnego handlu, to pieniądze wydane przez ludzi w tych małych sklepach zostaną w miejscowej gospodarce. Właściciel osiedlowego sklepiku nie wyprowadzi ich za granicę, lecz wyda w lokalnych punktach usługowych i handlowych, zapłaci podatki w naszym kraju.
Nie mamy też polskiej dystrybucji. Jest to jednym z powodów, dla których protestują dziś rolnicy, którzy doskonale radzą sobie z produkcją, jednak utrudnia im się sprzedaż. To jest połączony mechanizm i tym się także żaden z polskich polityków nie zajmuje. Sytuacja jest dzisiaj taka, że można otworzyć zakład produkcyjny i wyprodukować całe magazyny dóbr, jednak to dostęp do rynku zbytu jest kluczowy, bez niego można jedynie splajtować. I taka jest właśnie dzisiaj sytuacja rolników w Polsce. Wielkie sieci narzucają rolnikom ceny często poniżej kosztów produkcji. Jeśli rolnik nie sprzeda swoich warzyw czy owoców do wielkiej sieci, nie sprzeda ich wcale. Takie są skutki zdominowania naszego rynku przez wielkie sieci.
Z powodu takich praktyk rolnicy będą coraz częściej protestować. Niektórzy mówią, że rolnicy mają się organizować w spółdzielnie. Teraz, kiedy spółdzielczość została z premedytacją zniszczona? Jest już na to trochę za późno. Polski handel dysponował w przeszłości ogromnym zapleczem magazynowym, hurtowym. Sprzeciwiałem się niszczeniu tego i protestowałem. Proponowaliśmy prywatyzację tego na bazie polskiego kapitału. Czemu ówczesne rządy tego nie zrobiły?
Wróćmy do tematu referendum strajkowego w Biedronce. Jak wygląda współpraca „Solidarności” z właścicielem Biedronki? Czy zanim doszło do referendum strajkowego, związek próbował dogadać się z siecią?
A. B.: Tak. Próbowaliśmy też „zejść” z niektórych naszych postulatów, a więc w formie negocjacji, mediacji, zrezygnować z nich. Niestety, firma nie była gotowa na ustępstwa po swojej stronie. Upierała się i upiera cały czas przy tym, że takie, a nie inne standardy pracy to polityka firmy i nie ustąpi.
Czy widzi Pan szansę na pozytywne rozwiązanie problemów w Biedronce?
A. B.: Dużo będzie zależało od samych pracowników. Myślę też, że konieczna jest interwencja państwa i jego organów. My, jako związki zawodowe, wskazujemy na zagrożenia, robimy to, co do nas należy. Mówię o tym głośno, także w europejskich strukturach związkowych, w których działam.
Czy spotyka się to ze zrozumieniem na poziomie europejskim?
A. B.: Nie spotykamy się ze zrozumieniem. Dzieje się tak, ponieważ państwa patrzą przez pryzmat zysku. Zachodnie sieci handlowe w Niemczech czy w Danii generowały znacznie niższe zyski, a pracownicy co roku otrzymywali podwyżki, natomiast u nas pracownicy wyrabiają wielkie zyski i nie otrzymują za to adekwatnego wynagrodzenia. Świadczy to o tym, że europejski solidaryzm nie działa.
W PRL walczyłem o zmianę ustroju, jednak nie na dziki kapitalizm, jaki mamy teraz w Polsce. Walczyłem o system oparty na relacjach międzyludzkich, a obecny system nie jest oparty na żadnym partnerstwie. Przed zjednoczeniem Niemiec byłem w Niemczech Zachodnich. Ustrój, który wtedy tam panował, był do pozazdroszczenia. Działał tam co prawda kapitalizm, ale był też socjal, a system opierał się na wartościach, na solidarności i relacjach międzyludzkich. Liczył się w tym wszystkim człowiek. Dziś zapomniano o człowieku, a dla nas zostały ersatze tego systemu, produkty zastępcze, które go udają.
Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcie w nagłówku tekstu: Tomasz Chmielewski
16 marca 2019 r. zmarł Grzegorz Ilka. Przypominamy rozmowę z Nim z „Obywatela” nr 35 z wiosny 2007 r.
Oczywiście z pewnej perspektywy motłoch to resztka, odpad, to, co się nie zmieści w fabryce, wyląduje pod pokładem statku na Atlantyku, włóczy się po europejskich lasach itd., ale z drugiej, co dobrze rozpoznają różni radykalni filozofowie przełomu średniowiecza i nowożytności, masy to właściwie jedyny podmiot polityczny.