Thomas Paine: Sprawiedliwość agrarna (1797)

·

Thomas Paine: Sprawiedliwość agrarna (1797)

·

(przeciwstawna zarówno prawu agrarnemu, jak i agrarnemu monopolowi, stanowiąca plan poprawy warunków życia ludzkiego poprzez ustanowienie Funduszu Narodowego, mającego za cel wypłacanie każdej osobie, która ukończyła dwudziesty pierwszy rok życia, sumy piętnastu funtów szterlingów, aby umożliwić jej wejście w życie, a także dziesięciu funtów szterlingów co roku każdej osobie, która ukończyła już albo w przyszłości ukończy pięćdziesiąty rok życia, z zamysłem zapewnienia wszystkim takim osobom starości bezpiecznej od nędzy oraz możliwości godnego funkcjonowania w świecie.)

Wstęp

Niniejsza krótka rozprawa napisana została zimą, na przełomie lat 1795-1796; i choć długo wahałem się, czy opublikować ją w trakcie trwania obecnej wojny [1], czy poczekać na zawarcie pokoju, zawsze, od czasu, gdy ją napisałem, trzymałem ją blisko przy sobie.

Tym, co skłoniło mnie ostatecznie do jej publikacji, było kazanie wygłoszone przez biskupa Landlaff, Watsona [2]. Niektórzy z moich czytelników pamiętają zapewne dobrze, że to ten sam duchowny, który w odpowiedzi na moją „Epokę rozumu” napisał „Apologię Pisma Świętego”. Zdobyłem egzemplarz tej rozprawy, i doprawdy, może oczekiwać ode mnie rychłej reakcji.

Na końcu swojego traktatu, ksiądz biskup zamieścił listę innych swych prac, pośród których znajduje się i rzeczone kazanie; nosi tytuł „Na niezgłębioną dobroć i mądrość Boga, który uczynił biednego i bogatego; z dodatkiem, zawierającym refleksje na temat obecnego położenia Anglii i Francji”.

Oczywisty błąd, zawarty w powyższym tytule, popchnął mnie do przyśpieszenia druku „Sprawiedliwości agrarnej”. Nie jest bowiem prawdą, jakoby Bóg stworzył biednego i bogatego; Bóg stworzył mężczyznę i kobietę; i dał im ziemię jako ich dziedzictwo.

Zamiast zatem utwierdzać jedną część ludzkości w jej grzechu, kler dobrze by zrobił, gdyby spróbował uczynić kondycję ludzką mniej nędzną, niż ona obecnie jest. Religia praktyczna polega na czynieniu dobra; i jedyną możliwą służbą Bogu jest przymnażanie szczęścia jego stworzeniu. Każdy zaś inny sposób mówienia o religii to nonsens i czysta obłuda.

Sprawiedliwość agrarna

Zachować korzyści tego, co nazywa się „życiem cywilizowanym” i naraz zaradzić złu, które ono prokuruje – powinno to stanowić jeden z pierwszych celów nadchodzącej reformy prawnej.

Czy ów stan, życia, który z tak wielką dumą (i być może błędnie) nazywamy cywilizacją pomnożył czy pomniejszył szczęście rodzaju ludzkiego, to pytanie, na które bardzo trudno znaleźć odpowiedź. Z jednej strony, olśniewają nas cywilizacji szaty zewnętrzne; z drugiej: szokują skrajności nędzy i zła; i pierwsze, i drugie to owoc działań człowieka cywilizowanego. W tak zwanych „cywilizowanych” krajach żyją najbogatsi, ale i najbiedniejsi, najnędzniejsi przedstawiciele naszego gatunku.

Aby zrozumieć, jak w istocie powinno wyglądać życie społeczne, należy wyrobić sobie pewne pojęcie na temat pierwotnego stanu natury, który je poprzedza; takiego, w jakim żyją dzisiaj choćby Indianie Ameryki Północnej. Otóż wśród żyjących w tym stanie nie da się znaleźć niczego podobnego owym tragicznym spektaklom ubóstwa, jakie widujemy we wszystkich miastach i na wszystkich niemal ulicach Europy. Nędza, zatem, to wytwór tego, co zwykło nazywać się życiem cywilizowanym. W stanie natury nie istnieje. Z drugiej strony, stan natury pozbawiony jest wszystkich owych korzyści, jakie niosą rolnictwo, sztuki, nauki i przemysł.

W porównanie z życiem biednych Europejczyków, życie Indianina to wieczne święto; i, z drugiej strony, rzecz mało pociągająca, jeśli porównać je z życiem naszych bogatych. Cywilizacja, niniejszym, czy też to, co zwykło się nazywać cywilizacją, uczyniła jedną część społeczeństwa znacznie bardziej bogatą, a drugą znacznie bardziej nieszczęśliwą, niż byłyby one w stanie naturalnym.

Ze stanu natury do stanu życia społecznego przejść można zawsze, ze stanu społecznego do naturalnego jednak przejść się nie da. Powodem tego jest fakt, że człowiek w stanie natury utrzymuje się z polowań, tak też aby zapewnić sobie wyżywienie potrzebuje więc około dziesięć razy więcej ziemi, niż wystarczyłoby mu w stanie cywilizowanym, w którym się ją uprawia. Gdy zatem jakiś kraj dzięki dodatkowym osiągnięciom rolnictwa, sztuk i nauk staje się bardziej ludny, stan społeczny bezwzględnie należy zachować; z jego likwidacją starczyłoby żywności prawdopodobnie dla nie więcej niż jednej dziesiątej mieszkańców. To zatem, co trzeba teraz zrobić, to zaradzić złu, jakie pojawiło się wśród nas ze względu na przejście ze stanu natury do stanu tak zwanej cywilizacji, zachowując jednocześnie wszystkie korzyści, jakie ten proces ze sobą przyniósł.

Jeśli spojrzy się na problem z tej perspektywy, łatwo można dostrzec, że pierwszą zasadą życia cywilizowanego powinno było być, i wciąż powinno być, aby warunki życia każdego człowieka, który przychodzi na świat w stanie społecznym, nie były gorsze, niż gdyby był urodził się przed jego ustanowieniem. Fakty są jednak takie, że egzystencja milionów ubogich, w każdym zakątku Europy, jest znacznie gorsza, niż gdyby przyszło im urodzić się przed powstaniem cywilizacji czy pośród Indian amerykańskich. Wyjaśnię teraz pokrótce, jak do tego doszło.

Niekwestionowanym aksjomatem jest, że w stanie naturalnym, niecywilizowanym, ziemia była, i do dziś pozostawałaby, wspólną własnością całego rodzaju ludzkiego. W tym stanie zatem każdy człowiek z urodzenia jest posiadaczem. Współ-posiadaczem, wraz ze wszystkimi innymi, ziemi i wszystkich jej naturalnych owoców świata zwierzęcego i roślinnego.

Niemniej, w stanie naturalnym, jak powiedzieliśmy, ziemia może wyżywić ledwie niewielką liczbę ludzi w porównaniu do tej, którą potrafi wyżywić w stanie kultywacji. I ponieważ w oczywisty sposób nie da się oddzielić procesu kultywacji ziemi i jego skutków od samej ziemi, z tego nierozerwalnego związku narodziła się idea, że ziemię można posiadać prywatnie; prawda jest jednak taka, że to nie ziemia, ale wyłącznie wartość ulepszeń przynoszonych przez proces uprawy, może stanowić wartość stricte osobistą. Każdy zatem, kto posiada jakąś działkę, winien jest płacić od niej społeczeństwu swego rodzaju czynsz gruntowy (nie znajduję bowiem lepszego określenia na oddanie tego przedmiotu). To ten czynsz właśnie może stać się źródłem pieniędzy dla narodowego funduszu, którego ustanowienie nasz plan przewiduje.

Z samej natury rzeczy, a także ze wszystkich przekazanych nam danych historycznych, wysnuć można niezbity wniosek, że idea prywatnej własności ziemskiej narodziła się wraz z powstaniem rolnictwa, przedtem zaś nie istniała. Nie mogła istnieć na pierwszym etapie rozwoju człowieka, kiedy był myśliwym; ani na drugim, kiedy był pasterzem: ani Abraham, ani Izaak, ani Jakub ani Hiob, na tyle na ile historia biblijna przekazuje nam rzeczy prawdopodobne, a więc można jej zaufać, nie mieli własności ziemskiej. Ich majątek składał się, co się opisuje bardzo szczegółowo, zasadniczo ze stad zwierząt, z którymi przemieszczali się z miejsca na miejsce. Liczne, również szczegółowo opisane, konflikty o studnie, mające miejsce w jałowym kraju Arabii, w którym ci ludzie żyli, również jasno wskazują, że pojęcie osobistej własności gruntu ówcześnie nie istniało. Nikt nie uznawał ziemi za choćby możliwy przedmiot indywidualnego posiadania.

Pierwotnie pojęcie osobistej własności ziemskiej nie mogło zatem występować. Człowiek nie stworzył ziemi – i choć miał prawo na niej mieszkać, to nie miał najmniejszego prawa rościć sobie tytułu do jakiejkolwiek, najmniejszej nawet jej części; Stworzyciel świata zaś nie otworzył agencji nieruchomości, która mogłaby mu taki tytuł przyznać. Skąd zatem wzięła się idea prywatnej własności ziemi? Odpowiadam jak wcześniej: powstała ona wtedy, gdy zaczęto ziemię uprawiać; z powodu niemożliwości fizycznego oddzielenia od siebie działki i różnych udoskonaleń, jakie przyniósł danej działce proces kultywacji. Wartość tych technicznych udoskonaleń tak gigantycznie, w tamtych czasach, przerosła naturalną wartość ziemi, że ją wchłonęła; aż w rezultacie naturalne prawo wszystkich zaczęto mylić z prawem jednostek, które pojawiło się w efekcie rozwoju społecznego. Prawa naturalne i społeczne to jednak dwa zupełnie odmienne porządki prawa, i będą takie dopóty, dopóki świat trwa.

Wyłącznie śledząc rozwój pewnych spraw aż do samego ich początku możemy wyrobić sobie o nich właściwe pojęcia; i wyłącznie dzięki właściwym pojęciom o rzeczywistości możemy odnaleźć granicę oddzielającą dobro od zła i pozwalającą każdemu poznać, co do niego należy. Zatytułowałem niniejszy traktat „sprawiedliwość agrarna” po to, aby wyraźnie zaznaczyć, że nie chodzi mi tylko o prawo agrarne. Bo nie ma niczego bardziej niesprawiedliwego niż prawo agrarne w państwie z rozwiniętym rolnictwem; bo choć każdy człowiek, jako zamieszkujący ziemię, jest współ-właścicielem jej całej w jej stanie naturalnym, nie wynika stąd bynajmniej, że współ-posiada ją również, gdy znajduje się ona w stanie kultywacji. Wartość dodana, pochodząca z kultywacji, gdy system osobistej własności ziemi został ustanowiony, stała się własnością pierwszych rolników, tych, którzy po nich dziedziczyli, lub tych, którym zdecydowali się ją oni sprzedać. U samego zarania miała właściciela. Dlatego też, choć bronię praw i sprawy wszystkich tych, którzy przez wprowadzenie osobistej własności ziemi pozbawieni zostali swego naturalnego dziedzictwa, to z równym zapałem bronić będę prawa każdego właściciela do tego, co istotnie ma na własność.

Rolnictwo to jedno z największych, o ile nie największe, osiągnięcie ludzkiego rozumu. Pomnożyło wartość ziemi dziesięciokrotnie. Niemniej, monopol ziemski, którego powstanie spowodowało, przyniósł także największe w historii ludzkości nadużycia. Ponad połowa mieszkańców każdego kraju wywłaszczona została ze wspólnego wszystkim, naturalnego dziedzictwa, nie dostawszy w zamian, wbrew elementarnym wymogom sprawiedliwości, żadnego zadośćuczynienia; w ten sposób powstała wśród nas klasa nędzarzy, żyjąca w niespotykanie dotąd złych warunkach.

Broniąc sprawy tych ludzi, powołuję się nie na miłosierdzie – lecz na sprawiedliwość. Taką jednak sprawiedliwość, której, nie zadbawszy o nią u samego zarania, nie dało się zaprowadzić aż do teraz, gdy niebiosa otworzyły przed nami sposobność do rewolucyjnej zmiany ustroju. Oddajmy rewolucjom hołd wprowadzając sprawiedliwość na ziemi – błogosławieństwem przydajmy wiarygodności ich postulatom.

Nakreśliwszy tutaj zatem pokrótce kontekst problemu, przechodzę do omówienia planu, który proponuję, a który obejmuje:

Stworzenie Funduszu Narodowego, z którego to będzie wypłacać się każdej osobie, która osiągnęła dwudziesty pierwszy, sumę PIĘTNASTU FUNTÓW SZTERLINGÓW jako częściowe zadośćuczynienie za utratę swego udziału w naturalnym dziedzictwie ludzkości ze względu na wprowadzenie systemu własności ziemskiej; a także DZIESIĘCIU FUNTÓW SZTERLINGÓW per annum każdej osobie, która ukończyła pięćdziesiąty rok życia, jak również wszystkim, które osiągną ten wiek w przyszłości.

Środki, dzięki którym utworzenie Funduszu będzie możliwe

Sformułowałem już zatem zasadę mojego rozumowania, to znaczy: że ziemia w swoim stanie naturalnym była, i pozostawałaby do dzisiaj, wspólną własnością rodzaju ludzkiego – inaczej mówiąc: że w takich warunkach każdy człowiek rodziłby się posiadaczem – i że system własności ziemskiej, ze względu na swój nierozerwalny związek z procesem i skutkami kultywacji oraz tym, co nazywa się życiem cywilizowanym, pozbawił owej naturalnej własności wszystkich, którzy nie mają w nim części, bez zapewnienia im, jak to powinno było się uczynić, sprawiedliwego zadośćuczynienia.

Wina wszakże nie leży po stronie obecnych właścicieli. Nie mam zamiaru czynić im ani explicite, ani implicite, żadnego zarzutu, o ile nie wkroczyli na drogę przestępstwa, przecząc zasadom sprawiedliwości. Problemem jest system, który wziął się z czegoś, co można nazwać „niewidzialnym” aktem kradzieży, potem zaś wykuł na obronę swej niegodziwości miecz prawa agrarnego. Problemowi temu można jednak zaradzić bez najmniejszej szkody czy uszczerbku dla majątku któregokolwiek z żyjących ziemian, i nasz fundusz może nie tylko zostać ustanowiony, ale zacząć działać rok albo niewiele więcej niż rok od jego ustanowienia, co postaram się teraz tutaj wykazać.

Proponuję, jak już się powiedziało, aby pieniądze wypłacano wszystkim bez różnicy: ubogim i bogatym. Jest to najlepsze rozwiązanie, ponieważ unikamy w ten sposób podziałów wewnątrz społeczeństwa. A także po prostu sprawiedliwe: ponieważ udział w naturalnym dziedzictwie całej ludzkości przypada każdemu, niezależnie od własności, jaką wypracował lub odziedziczył w trakcie życia. Tacy, którzy nie będą chcieli otrzymywać tego świadczenia, będą mogli zwrócić je do wspólnej puli.

Uznając zatem za pewnik, że nikt nie powinien mieć się gorzej w stanie tak zwanej cywilizacji niż miałby się w stanie naturalnym, i że cywilizacja powinna była, i wciąż powinna, wytworzyć narzędzia realizacji tego podstawowego aksjomatu moralności, dochodzimy do wniosku, że można to uczynić wyłącznie przez odjęcie od prywatnych majątków wartości równej indywidualnemu udziałowi w naturalnym dziedzictwie, która się w nich zawiera.

Można proponować różne metody przeprowadzenia tej operacji, niemniej najlepsza – nie tylko dlatego, że najbezpieczniejsza dla własności i systemu podatkowego i kredytowego niezbędnych dla rządu i rewolucji, ale przede wszystkim dlatego, że naraz najprostsza i najskuteczniejsza, a także najodpowiedniejsza pod względem czasowym – wydaje się ta oparta na poborze podatku spadkowego. Spadkodawca nic nie traci; spadkobierca również. Jedyne, co się dzieje, to tyle, że rodzinny monopol na naturalne dziedzictwo ludzkości wygasa w jego pokoleniu. Hojny człowiek nie chciałby przecież, aby ten monopol trwał – sprawiedliwy będzie radował się z jego likwidacji.

Stan mego zdrowia uniemożliwia mi przeprowadzenie odpowiednich badań biorących pod uwagę teorię prawdopodobieństwa, dzięki którym wyłącznie mógłbym sformułować konkluzje o najwyższym możliwym stopniu pewności. To zatem, co tutaj proponuję, to bardziej kwestia osobistych obserwacji i refleksji, niż wiedzy; mniemam jednak, że zgodzi się z faktami wystarczająco dobrze.

Po pierwsze, choć za granicę wieku dorosłego przyjmujemy dwadzieścia jeden lat życia, cała własność narodu spoczywa w rękach osób starszych. Konieczne jest zatem ustalić średnią wieku, którego dożyją osoby starsze, niż dwadzieścia jeden lat. Przyjmuję za tę średnią lat trzydzieści: ponieważ choć wielu ludzi dożyje roku życia czterdziestego, pięćdziesiątego, a nawet sześćdziesiątego, inni umrą znacznie wcześniej, bo i zresztą ludzie umierają niezależnie od wieku.

Przyjąwszy zatem trzydzieści lat jako pewną średnią, otrzymamy w przybliżeniu czas, w którym cała własność czy cały kapitał narodu przejdzie cały cykl dziedziczenia, to znaczy: trafi w ręce nowych właścicieli po śmierci starych; bo choć w wielu wypadkach jakaś część tego kapitału będzie pozostawać w posiadaniu tej samej osoby przez lat czterdzieści, pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt, inne zostaną odziedziczone dwa lub trzy razy wcześniej, ze względu na co średnia się zgodzi; bo gdyby ledwie połowa narodowego kapitału przeszła z jednego pokolenia na drugie w ciągu tych trzydziestu lat, ale dwa razy, efekt będzie taki sam, jak gdyby stało się tak raz z całością.

Jeśli przyjmiemy zatem trzydzieści lat jako czas, w którym cały kapitał narodowy, albo równa mu wartość, przejdzie cykl dziedziczenia, jedna trzydziesta tej wartości będzie wartością dziedziczoną w społeczeństwie per annum; i to ta właśnie ostatnia wartość, w ten sposób określona, tudzież procent, na jaki należy ją opodatkować, będzie stanowić roczne źródło finansowania naszego funduszu, dzięki czemu będzie on mógł zacząć działać tak szybko, jak powiedzieliśmy.

W przemówieniu premiera angielskiego, Pitta [Młodszego], we fragmencie poświęconym temu, co w Anglii nazywa się budżetem, znajduję szacowaną wartość kapitału narodowego tego kraju. Ponieważ mam ten dokument pod ręką, posłużę się zawartymi w nim danymi. Gdy przeprowadzimy nasze kalkulacje w odniesieniu do kapitału i populacji jednego kraju, będą one potem mogły posłużyć jako wzór podobnych kalkulacji w odniesieniu do innych krajów, o kapitale i populacji proporcjonalnie mniejszych lub większych. Z szacunków premiera Pitta skorzystam przy okazji tym chętniej, że będę mógł dzięki temu pokazać, o ile lepiej można by wykorzystać publiczne pieniądze, niż na jego szalony projekt spreparowania nowej monarchii Bourbonów. Na cóż, na Boga, przydadzą się Bourbonowie ludowi angielskiemu? Lud angielski potrzebuje chleba, nie Bourbonów [Paine stara się wprost zaangażować w aktualne spory polityczne tamtego czasu, niemniej lawiruje, by uniknąć cenzury – przyp. tłumacza].

Tak też pan Pitt stwierdza, że kapitał Anglii, realny i osobisty, ma wartość miliarda trzystu milionów funtów szterlingów, czyli około jednej czwartej wartości kapitału Francji, wliczając Belgię. Ostatnie zbiory potwierdzają przy tym, że ziemia francuska jest znacznie bardziej żyzna, i lepiej jest w stanie wyżywić dwadzieścia cztery czy dwadzieścia pięć milionów swoich mieszkańców, niż ziemia angielska swoich siedem czy siedem i pół.

Jedna trzecia kapitału o wartości 1 300 000 000 wynosi 43 333 333, która to jego część stanowi ową sumę, jaka przejdzie każdego roku na nowych właścicieli; we Francji, suma ta wyniesie proporcjonalnie cztery razy więcej, czyli około 173 000 000 milionów funtów szterlingów. A zatem, od sumy 43 333 333 funtów szterlingów należy odjąć co roku wartość naturalnego dziedzictwa w niej zawartą, którą to uczciwie oszacować można, zdaje się, na nie mniej, ale i nie więcej, niż jedną dziesiątą tej sumy.

Trzeba przy tym wziąć pod uwagę, że każdego roku część tego kapitału dziedziczyć będą bezpośrednio synowie i córki, część zaś dalsi zstępni, w proporcji około trzy do jednego; tak też około trzydziestu milionów przejdzie na bezpośrednich spadkobierców, pozostałe zaś 13 333 333 na dalszych krewnych lub osoby spoza rodziny.

Człowiek zawsze pozostaje w związku ze społeczeństwem i związek ten zacieśnia się w miarę wzrostu odległości w relacjach naturalnych. Jest to zatem w zgodzie z zasadami życia cywilizowanego powiedzieć, że jeśli spadek nie przypada spadkobiercom bezpośrednim, społeczeństwa ma prawo do większej jego części, niż jedna dziesiąta. Jeśli ustalimy ową część na od pięciu do dziesięciu czy dwunastu procent (w zależności od natury i stopnia relacji spadkobiercy ze spadkodawcą), będziemy mogli – biorąc pod uwagę jeszcze tzw. majątek kadukowy, który zawsze powinien przypadać społeczeństwu, nie rządowi – doliczyć do naszych poborów kolejne dziesięć procent, tak że pobory z sumy 43 333 333 funtów szterlingów wyniosą rocznie:

z 30 000 000 – 10%, czyli: 3 000 000 funtów szterlingów;

z 13 333 333 – 10% i kolejne 10%, czyli: 2 666 666;

łącznie: 5 666 666 funtów szterlingów.

Obliczywszy zatem roczną wysokość Funduszu, przechodzę niniejszym do rozważenia sprawy pod kątem populacji i celów, do realizacji których został on powołany.

Populacja (angielska) nie przekracza siedmiu i pół miliona, liczba zaś osób, które osiągnęły pięćdziesiąty rok życia, wynosi około czterystu tysięcy. Nawet gdyby jednak było ich więcej, nie więcej niż czterysta tysięcy będzie pobierać proponowany przez nas zasiłek, nie umiem bowiem zrozumieć, po co byłoby potrzebne dziesięć funtów rocznie ludziom zarabiającym dwieście bądź trzysta funtów rocznie. Ponieważ jednak często widuje się w życiu przypadki, ze względu na które i bardzo bogaci nagle popadają w nędzę, nawet w wieku lat sześćdziesięciu, każdy miałby niezbywalne prawo ubiegać się z osiągnięciem odpowiedniego wieku o należną zapomogę, w razie potrzeby z wyrównaniem za lata poprzednie. Tak też zatem, rocznie z sumy 5 666 666 funtów szterlingów około czterech milionów potrzeba będzie na wspomożenie ludzi w podeszłym wieku.

Teraz zajmę się kwestią tych wszystkich, którzy osiągają rocznie dwudziesty pierwszy rok życia. Gdyby umierali tylko ludzie powyżej tej granicy, liczba rocznie osiągających ją musiałaby być równa rocznej liczbie zgonów, aby utrzymać populację na stałym poziomie. Niemniej, większość umiera nie osiągnąwszy wieku dwudziestu jeden lat – w związku z czym ostatecznie liczbę wchodzących per annum w pełnoletniość należy określić jako nieco mniej niż połowę rocznej liczby zgonów. W przypadku populacji liczącej siedem i pół miliona obywateli, liczba zgonów wynosiła będzie około 220 000. A zatem liczbę wchodzących w wiek dojrzały szacować można na mniej więcej 100 000. Nie wszyscy z tej liczby pobiorą oferowaną zapomogę, z przyczyn już tutaj wspomnianych, choć wszyscy będą mieli do niej prawo. Przyjmujemy, że odmawia jej jakaś jedna dziesiąta. Bilans wygląda tak:

Roczna wysokość Funduszu – £ 5 666 666

Wydatki

na 400 000 ludzi w wieku podeszłym (£ 10 na głowę) – £ 4 000 000

na 90 000 ludzi wchodzących w dorosłość (£15 na głowę) – £ 1 350 000

Razem: £ 5 350 000

Reszta: £ 316 666

W każdym państwie żyje pewna grupa osób ślepych czy chromych, kompletnie niezdolnych zarabiać na życie. Skoro jednak z pewnością znaczniejsza część ślepców należeć będzie do grupy ludzi powyżej pięćdziesiątego roku życia, będą mieli zapewnione utrzymanie z tego tytułu. Wynosząca £ 316 666 reszta pozwoli wspomóc ślepych i chromych poniżej tej granicy wiekowej sumą 10 funtów rocznie.

Dokonawszy zatem wszystkich niezbędnych kalkulacji i przedstawiwszy szczegółowe założenia mego planu, na koniec chciałbym dodać kilka obserwacji.

Domagam się tutaj nie miłosierdzia, a poszanowania praw – nie łaski, a sprawiedliwości. Obecny stan cywilizacji jest obrzydliwy i niegodny. Stanowi przeciwieństwo tego, czym być powinien, i musi zostać obalony na drodze rewolucji. Kontrast bogactwa i ubóstwa, który bez ustanku razi oczy postronnego obserwatora, przypomina dwa ciała, żywe i martwe, związane jednym sznurem. Choć sam dbam o majątek mniej, niż jakikolwiek chyba inny człowiek na świecie, w sensie społecznym nie mam nic przeciwko temu, aby ludzie byli zamożni, pozwala to bowiem uczynić wiele dobrego. Nie obchodzi mnie, ile ktoś ma pieniędzy, nawet jeżeli bardzo dużo – pod warunkiem, że zostały zarobione bez niczyjej krzywdy. Nie da się jednak cieszyć własnym majątkiem z należytą pogodą ducha, jeżeli wokół wciąż dzieje się tak wiele zła. Nieprzyjemne myśli, przychodzące na widok ludzkiej nędzy, które można zagłuszyć, ale które nigdy nie przestaną dręczyć uczciwego człowieka, stanowią tak ogromną przeszkodę na drodze do swobodnego cieszenia się bogactwem, że proponowany przeze mnie dziesięcioprocentowy podatek od własności wydaje się bardzo niską ceną za pozbycie się ich. Ten, kto nie chciałby jej zapłacić, nie ma miłości w sercu – nawet do samego siebie.

W każdym kraju istnieją znakomite instytucje dobroczynne, założone przez jednostki. Jednostka wszakże może bardzo, ale to bardzo niewiele, jeśli weźmie się pod uwagę całościową skalę nędzy, jakiej trzeba zaradzić. Może uspokoić sumienie – ale nie serce. Może rozdać wszystko, co posiada – pomoże ledwie bardzo niewielu. Wyłącznie organizując cywilizację na takich zasadach, aby funkcjonowała ona jako system dźwigni, uda nam się zdjąć z ludzkich barków ciężar tak gigantyczny.

Plan, którego realizację proponujemy, stanowi właśnie rozwiązanie całościowe. Wdrożenie go w życie natychmiast zaradzi problemom trzech najbardziej doświadczonych klas nędzarzy: ślepych, chromych i starych. Zabezpieczy młode pokolenia przed popadnięciem w biedę; wszystko to zaś bez jakiegokolwiek naruszenia czy choćby niebezpieczeństwa dla funkcjonowania instytucji narodowych.

Aby dostrzec, że tak się właśnie stanie, wystarczy zdać sobie sprawę, że przecież gdyby każdy obywatel dobrowolnie zbył taką właśnie część majątku, jaką proponujemy, na rzecz innych, efekt byłby dokładnie identyczny.

Plan nasz opiera się jednak nie na miłosierdziu, ale na sprawiedliwości. We wszystkich wielkich sprawach trzeba bowiem rozwiązań bardziej skutecznych i pewnych, niż miłosierdzie; sprawiedliwość zaś, nie powinna być zostawiona decyzji jednostek, niezależnie, czy by ją wykonały, czy nie. Z tego punktu widzenia egzekucja naszego planu powinna być aktem całości społeczeństwa, wypływającym spontanicznie z zasad rewolucji – powinna być sprawą narodową, a nie indywidualną.

Plan oparty o taką zasadę zasiliłby rewolucję energią wypływającą ze świadomości tego, co prawe. Pomnożyłby zasoby narodu; bo własność, jak życie wegetatywne, rozwija się najlepiej dzięki równowadze. Gdy para młodych ludzi zaczyna samodzielne życie, różnica jest ogromna, w zależności, czy mają na początek nic, czy piętnaście funtów na osobę. Dzięki takiemu wsparciu ci ludzie mogliby zakupić krowę i kilka akrów ziemi pod uprawę; i zamiast być ciężarem dla społeczeństwa, co dzieje się zawsze, gdy dzieci rodzą się szybciej, niż można je wykarmić, mogliby stać się użytecznymi obywatelami, przymnażającymi bogactwa ogółowi. Ziemia państwowa również sprzedawałaby się o niebo lepiej, gdyby dostarczyć finansowego wsparcia dla tych, którzy chcą ją nabywać w małych ilościach.

Istnieje pośród nas praktyka, niesłusznie nazywana „cywilizacją” (choć nie zasługuje ona nawet na imię miłosierdzia czy polityki), by nędzy zaradzać dopiero wtedy, gdy się ona pojawi. Tymczasem, czy nie lepiej byłoby, nawet z czysto ekonomicznego punktu widzenia, zapobiegać popadaniu w nędzę zanim ludzie w nią popadną? Najpewniejszym zaś środkiem dokonania tego jest wyposażyć każdego człowieka, który osiągnie dwadzieścia jeden lat, w konkretne środki, dzięki którym będzie mógł zacząć samodzielnie żyć. Zniszczone oblicze naszego społeczeństwa, przeorane skrajnościami bogactwa i ubóstwa, pokazuje nam jasno, że ktoś dopuścił się na jego ciele kiedyś strasznych czynów, i sama sprawiedliwość woła o poważną zmianę. Ubóstwo, we wszystkich krajach Europy dotykające tak wielu, stało się dziedziczne, i prawie niemożliwe jest dla kogokolwiek wyjść z tego stanu o własnych siłach. Warto także zauważyć, że liczba ubogich jest największa we wszystkich krajach, które zwykło się nazywać cywilizowanymi. W skali roku więcej ludzi w ubóstwo popada, niż z niego wychodzi.

Choć w przypadku projektów mających za swój fundament sprawiedliwość i człowieczeństwo, interes własny nie powinien grać żadnej roli, to dla każdej propozycji politycznej dobrze jest, by była po prostu korzystna. Sukces każdej z nich w ostatecznym rozrachunku zależy bowiem od liczby jednostek zainteresowanych jej przyjęciem, jeżeli faktycznie rozumieją one, że jest ona u podstaw sprawiedliwa.

Plan, który przedstawiamy, opłaci się wszystkim i nikt na nim nie straci. Zharmonizuje on interes jednostek z interesem republiki. Dla ogromnie licznej klasy wywłaszczonej przez system osobistej własności ziemskiej jego realizacja będzie aktem sprawiedliwości narodowej. W przypadku średnio zamożnych, lepiej zabezpieczy ona ich dzieci, niż gdyby nie wpłacili oni swojej części na jej sfinansowanie; zapewni także większą stabilność procesowi akumulacji bogactw, niż jakikolwiek ze starych rządów Europy, teraz chwiejących się w posadach, kiedykolwiek mógłby uczynić.

Nie sądzę, aby więcej niż jedna rodzina na dziesięć, w jakimkolwiek kraju Europy, dysponowała w momencie śmierci głowy rodziny na czysto własnością wartą pięćset funtów szterlingów. Dla takich rodzin nasz plan jest bardzo opłacalny. Wpłaciwszy na Fundusz pięćdziesiąt funtów, otrzymałyby w zamian (zakładamy, że jest dwoje dzieci) piętnaście na dziecko (trzydzieści łącznie), a po ukończeniu pięćdziesiątego roku życia przez jednego z jej członków – dziesięć rocznie. Fundusz utrzyma się dokładnie z przerostu akumulacji bogactwa; i wiem, że właściciele takich przerośniętych majątków, choć w ostatecznym rozrachunku nasz plan zapewniałby pełne bezpieczeństwo dziewięciu dziesiątym z tego, co mają, podniosą wielką wrzawę przeciw naszym zamysłom. Ale, nie wchodząc już w kwestię tego, w jaki sposób swe majątki zdobyli, niech ludzie ci pamiętają, że oni przede wszystkim parli do obecnej wojny, i że przez nowe podatki premiera Pitta płacą na obronę despotyzmu Austrii i Burbonów dużo więcej, niż płaciliby na utrzymanie naszego Funduszu.

W niniejszych kalkulacjach brałem pod uwagę nie tylko wartość własności ziemskiej, ale i tej, którą nazywa się osobistą. Kwestię własności ziemskiej już wyjaśniliśmy; opodatkowanie zaś własności osobistej jest równie zasadne, niemniej z innych powodów. Ziemia, jak już powiedzieliśmy, to darmo dany dar Stwórcy dla rodzaju ludzkiego. Własność osobista natomiast to skutek życia społecznego; i człowiek nie może wejść w posiadanie czegokolwiek bez pomocy reszty społeczeństwa, tak jak w stanie natury może swobodnie korzystać z owoców ziemi. Odizolujmy jednostkę od społeczności, umieśćmy ją na bezludnej wyspie, i możliwość posiadania czegokolwiek znika [jak rozumiem – chodzi o to, że traci sens, który jest relatywny: mam coś, bo inni tego nie mają, mam więcej, bo inni mają mniej itd. – przyp. tłumacza]. Człowiek całkiem sam nie może się bogacić. Z natury rzeczy środki i cele są ze sobą powiązane tak ściśle, że jeśli pierwsze mają wadę, drugich nie da się osiągnąć. Wszelka akumulacja własności osobistej, o wartości przekraczającej to, co człowiek może wykonać własnymi rękoma, bierze się zatem z faktu życia w społeczeństwie; i w oczywisty sposób, według wszelkich wymogów tak sprawiedliwości, jak i zwykłej wdzięczności, i wreszcie cywilizacji, każdy z nas winien jest oddać społeczeństwu cząstkę tego, co dzięki niemu zgromadził. To ujęcie problemu w kontekście ogólnym, być może najwłaściwsze; bo jeśli spojrzymy na kwestię bardziej szczegółowo, okaże się niechybnie, że w wielu wypadkach akumulacja bogactwa to po prostu skutek zaniżania zapłaty dla tych, którzy je wypracowali; skutkiem czego robotnicy na starość cierpią nędzę, a pracodawcy opływają w dostatki. Nie da się, być może, określić precyzyjnie sprawiedliwej wysokości wynagrodzenia za pracę w stosunku do zysków, jakie generuje; zaraz powie ktoś również na pewno (klasyczna apologia niesprawiedliwości), że gdyby wynagrodzenia pracowników rosły codziennie, nie oszczędzaliby oni wcale więcej na starość ani nie prowadzili się rozumniej w wieku średnim. Ależ tak! Samo społeczeństwo uczyńmy zatem dla nich skarbnikiem – wpłaćmy te pieniądze do jednej, wspólnej puli; bo nawet jeśli robotnik istotnie nie dysponuje swoimi pieniędzmi właściwie, nie daje to jeszcze nikomu prawa, by je sobie przywłaszczył.

Typ cywilizacji, jaki dominuje obecnie w Europie, jest równie niesprawiedliwy w swych zasadach, co obrzydliwy w skutkach; i to właśnie świadomość tego faktu, jak i zrozumienie, że państwo zorganizowane na podobnych zasadach nie może się ostać, gdy ludzie zaczynają zadawać pytania, stanowią powód, dla którego posiadacze drżą na samą myśl o rewolucji. To ryzyko związane z rewolucją, a nie zasady, na których się ona opiera, nie pozwala im uczynić kroku naprzód. Wobec powyższego, sprawą najwyższej konieczności jest, aby stworzyć system, który, z jednej strony broniąc części społeczeństwa przed nędzą, z drugiej zabezpieczy inną jego część przed grabieżą.

Zabobonny podziw, powierzchowne nabożeństwo, z jakimi dawniej ludzie patrzyli na bogatych, odchodzą w zapomnienie we wszystkich krajach kontynentu, zostawiając właścicieli na pastwę wypadków. Gdy bogactwo i splendor, miast fascynować masy, wywołują w nich tylko uczucie obrzydzenia; gdy, miast wzbudzać podziw, traktowane są jako oznaki moralnego upadku; gdy przepyszna gra pozorów, jaka wiąże się z wielkim majątkiem, służy za pretekst do podważenia prawa do jego posiadania, widać wyraźnie, że sprawa stanęła na ostrzu noża, i wyłącznie ustanowienie sprawiedliwego systemu społecznego może zapewnić posiadaczom spokój i bezpieczeństwo.

Usunąć niebezpieczeństwo można wyłącznie usuwając wzajemne antypatie, tego zaś dokonać można czyniąc własność narzędziem budowy dobrobytu narodowego, obejmującego wszystkie jednostki. Gdy pieniądze bogatszych zasilą narodowe fundusze proporcjonalnie bardziej, niż biedniejszych; gdy wszyscy przekonają się, że dobre funkcjonowanie systemu państwowego zależy od sukcesu jednostek; gdy doprowadzimy do sytuacji, w której im więcej człowiek będzie miał, tym lepiej będzie dla całego społeczeństwa; wtedy dopiero właśnie animozje społeczne zanikną, własność zaś oprze się na trwałym i wiecznym fundamencie naturalnego interesu i jego ochrony.

Nie mam żadnej własności we Francji, która mogłaby zostać użyta do realizacji planu, jaki proponuję. To, co mam, a nie jest tego wiele, znajduje się na terenie Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jeśli jednak podobny fundusz zostanie ustanowiony we Francji, natychmiast wpłacę nań sto funtów szterlingów; i tyle samo w Anglii, jeżeli Anglia również podąży tą ścieżką.

Rewolucja cywilizacyjna koniecznie towarzyszyć musi rewolucjom politycznym. Nieważne, czy jakaś rewolucja będzie dobra, czy zła – jeśli nie będzie towarzyszyć jej adekwatna zmiana cywilizacyjna, nie przyniesie żadnych efektów. Despotyzm utrzymuje się dokładnie dzięki obrzydliwym urządzeniom cywilizacyjnym, obliczonym na wypaczenie umysłu i wpędzenie mas w stan nędzy i poniżenia. Podobne rządy uważają człowieka wyłącznie za zwierzę; zwierzę, niezdolne używać rozumu; zwierzę, które ma nie interesować się prawem, tylko być mu posłuszne*; politycznie zaś zależą od demoralizacji przynoszonej przez nędzę tak bardzo, że ignorują wściekłość, jaką naturalnie rodzi w ludziach desperacja.

To właśnie rewolucja cywilizacyjna zwieńczy dzieło rewolucji francuskiej. Już dziś idea, że tylko rząd reprezentatywny jest rządem prawdziwym, zyskuje popularność na całym świecie. Rozumność jej, to rzecz oczywista dla wszystkich. Sprawiedliwość zasad, na których się opiera, wyczuwają nawet jej najzagorzalsi przeciwnicy. Lecz dopiero gdy system cywilizacji zrodzony z tego systemu rządów, system, w którym żaden mężczyzna i żadna kobieta, jacy urodzą się w republice, nie będą pozbawieni wsparcia na początku samodzielnego życia, bezpieczni od nędzy i upodlenia, jakie w innych ustrojach nieodłącznie towarzyszą latom podeszłym, zostanie ustanowiony, rewolucja francuska zacznie przemawiać do serc wszystkich narodów.

Armia zasad zwycięży tam, gdzie armia żołnierzy poniesie klęskę. Uzyska to, czego nie udało się uzyskać najświetniejszymi zabiegami dyplomatycznymi. Nie zatrzyma jej postępów ani Ren, ani Kanał La Manche, ani ocean. Pójdzie aż na kraniec świata i odniesie tryumf.

Thomas Paine

Tłum. Maciej Sobiech

 

Przypisy tłumacza:

1. Z Francją, rzecz jasna.

2. Richard Watson (1737-1816) – angielski duchowny, konserwatysta.

Przypis autora:

* Sformułowanie użyte przez biskupa Horsleya w parlamencie angielskim.

Thomas Paine (1737-1809) – angielski radykał, działacz polityczny, pamflecista. Deista, nieprzejednany krytyk anglikanizmu. Uczestnik Rewolucji Amerykańskiej, podczas której zasłynął jako pisarz rozprawą „Zdrowy rozsądek”. Jest uważany za jednego z ojców-założycieli USA. Do Anglii wrócił w roku 1787. Podczas Rewolucji Francuskiej udzielił rewolucjonistom poparcia, pojechał za kanał La Manche, został wybrany posłem do Zgromadzenia Narodowego. Kariera polityczna na obczyźnie zakończyła się więzieniem w czasie terroru rządów Komitetu Ocalenia Publicznego. Nie mogąc wrócić do Anglii wobec „białego terroru” Pitta Młodszego, popłynął znów do USA, gdzie zmarł w biedzie i niezasłużonym zapomnieniu, otoczony niesławą jako bluźnierca. W 1819 roku, jego szczątki wydobył z zaniedbanego grobu William Cobbett i przywiózł do Anglii, gdzie – jako iż na Paine’ie i w Anglii wciąż spoczywała niesława bluźniercy – nikt nie chciał zgodzić się na pochówek, w związku z czym Cobbett trzymał je u siebie na strychu. Po śmierci Cobbetta zaginęły, prawdopodobnie jeden z synów, również nie mogąc doprosić się normalnego pochówku, pochował je na własną rękę.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie