Henryk Nienajadło: Chłop jest twardy

Z Henrykiem Nienajadło rozmawia ·

Henryk Nienajadło: Chłop jest twardy

Z Henrykiem Nienajadło rozmawia ·

(ur. 1992) – stały współpracownik Nowego Obywatela, dziennikarz, kiedyś copywriter. Interesuje się tematyką społeczną i środowiskową, a najbardziej ich przecięciem.

Chłop jest twardy – z Henrykiem Nienajadło, sołtysem wsi Gorajec, rozmawia Szymon Majewski

Jest Pan rolnikiem ze wsi Gorajec w województwie podkarpackim. Jak się to zaczęło?

Henryk Nienajadło: Rolnictwem zajmuję się amatorsko; z zawodu byłem kierowcą, ale miałem gospodarstwo. Żona odziedziczyła gospodarstwo, a ja też pochodzę z rolniczej rodziny, tata też miał gospodarstwo. 50 lat temu one nie były duże, na Podkarpaciu miało się po 7 hektarów i z tego tata się utrzymywał. Potem poszedłem do pracy, przeprowadziłem się do Gorajca, poznałem żonę i ona miała takie małe gospodarstwo, 3-4 hektary.

Co tam było uprawiane?

Jak przyszedłem, to co tam można było uprawiać na tym areale trzyhektarowym? Troszkę ziemniaczka, troszkę buraczka i tyle. Jak poznałem żonę, to trochę pracowałem, a później w czasach kryzysu, to były lata dziewięćdziesiąte, jak wszystko poupadało, gospodarka zaczęła się psuć, wziąłem się za to gospodarstwo, bo nie miałem pracy, zostałem zwolniony. W byłym PGR-ze kupiłem 10 krów i zacząłem hodowlę bydła mlecznego.

Najczęściej słyszy się, że zlikwidowano PGR-y i na takich terenach wydarzył się dramat. A jak transformacja odbiła się na gospodarstwach indywidualnych?

To była kwestia Balcerowicza, który zaczął wprowadzać te swoje metody. Jako kierowca pracowałem trochę w PGR-ze i właśnie te PGR-y zaczęły upadać, syndyk to dzielił, sprzedawał, a wtedy były takie czasy, że ziemia się nie opłacała i mało kto chciał ją uprawiać. To leżało i po jakimś czasie dopiero jeden próbował, drugi rzucał, inny próbował, ktoś rzucał… Zaczęło być lepiej dopiero przed wejściem do Unii, 2-3 lata przed akcesją już zaczęło się dziać trochę lepiej, już nie było takiego kryzysu; jeszcze trochę był, ale nie taki straszny jak wcześniej, kiedy nic się nie opłacało. Ale jednak chłop poświęcił się tej ziemi i uprawiał ją. I tak było ze mną: gdy kupiłem te krowy, zacząłem produkować mleko i z czasem nawet nie było najgorzej, bo po tym kryzysie mogło być tylko coraz lepiej. Nie mogę powiedzieć, że byłem producentem mleka, bo to było raptem 10 krówek i to były takie tereny, że one się tu pasły całe lato, za bardzo nie doglądałem tak niewielkiego stada, tylko wypuszczałem, one się pasły, wydoiłem, wymyłem i to mleko sprzedałem. I tak to wyglądało, że to nie było tak najgorzej. A później Unia już nałożyła limity – na mleko, na buraki, na wszystko, wszystko było limitowane. Jeśli wyprodukowało się za dużo, to mogło się nie udać sprzedać, bo nikt nie chciał tego wziąć. Ja miałem limit 70 tys. litrów, a gdy była nadprodukcja, to trzeba było płacić kary.

Czemu miały służyć te limity?

Każdy kraj członkowski dostawał limit, my dostaliśmy bodajże 11 milionów litrów mleka i mieliśmy się w tym zmieścić. Przed wejściem do Unii produkowałem tyle i tyle, więc po wejściu do Unii dostałem właśnie taki limit – tyle będę mógł sprzedać i zagwarantują mi, że to mleko odbiorą, a jeżeli będę miał nadprodukcję, to będę płacił karę.

Czy dla Pana i dla innych rolników było to uciążliwe?

Dla takiego producenta jak ja nie tak bardzo, dawałem sobie radę bo nie byłem aż takim dużym producentem. Ale ci więksi producenci inwestowali, systematycznie zwiększali produkcję, a limit im się nie zwiększał, więc mieli nadprodukcję i mieli z tym problem. Oni mogli to sprzedać, ale później, w marcu, gdy rok kwotowy się kończył, bo to było od marca do marca. Na początku kary były małe, ale na samym końcu bardzo duże. Tak więc duzi rolnicy zostali z dużymi karami, ci duzi producenci jeszcze do dzisiaj te kary spłacają. Limity zniesiono kilka lat temu. Miałem też limit na buraki cukrowe. Dostałem 130 ton limitu. Co roku siałem te buraki i sprzedawałem. Jeżeli miałem więcej, ponad plan, to cukrownia płaciła za to marne grosze.

Mówiliśmy o niedawnej historii – a czy obecnie niewielkie rodzinne gospodarstwa rolne mogą jeszcze w ogóle być źródłem utrzymania? Dla Pana rolnictwo jest dodatkowym zajęciem, ale czy dzisiaj rolnik z niedużą produkcją jest w stanie wyżyć z tego jako głównej pracy?

Wiele zależy od tego, co produkuje, bo jeżeli są to zboża czy jakieś rośliny okopowe, to na pewno się nie utrzyma, ale jeżeli by uprawiał warzywa czy jakieś inne rzeczy, np. zioła, to może np. wejść w produkcję ekologiczną. Tylko wiadomo, że to jest pracochłonne, chwasty muszą być czyszczone, wszystko mechanicznie i wszystko zgodnie z literą prawa, zgodnie z wymogami. Ja swoje gospodarstwo systematycznie powiększałem i doszedłem do takiego stanu, że mam ok. 20 hektarów. U nas raczej nie ma dobrych ziem, to są czwarte i piąte klasy gleby, więc nie możemy liczyć na produkcję zbóż. Ale produkuję mleka w granicach 100 tys. litrów, niedawno przekazałem to zięciowi – i z tego da się wyżyć przy starannej gospodarce. Dla takiej rodziny średniej, nie wielopokoleniowej, ale takiej 2+2, to myślę, że tak. Jest to pracochłonne, bo to nie jest zbyt zmechanizowana gospodarka, to nie są nowoczesne obory, tylko pozostałość po dawnych czasach, ale idzie wyżyć.

Czy drobny rolnik ma jakiekolwiek szanse w starciu z rolnictwem wielkoobszarowym? Czy to mleko albo buraki można w ogóle sprzedać, jeśli konkurencją jest wielka korporacja, która może np. zrobić to taniej?

O takim, co ma po 5 tys. czy po 10 tys. hektarów to nie mówimy już, że jest rolnikiem, on jest przedsiębiorca. On ma doradców, on ma swoich ludzi, tylko tym zarządza. A na takim gospodarstwie jak u mnie to samemu muszę być dyrektorem, mechanikiem, robotnikiem, wszystko muszę robić sam, nie pozwolę sobie na wezwanie jakiegoś mechanika, bo to jest gospodarstwo typowo rodzinne. Syn może pomóc, żona troszkę i tak, tym sposobem, można to pociągnąć, ale nie tak z tą konkurencją… Może wytrzymamy. Muszę powiedzieć, że my nie stosujemy chemii, nie stosujemy środków dopingujących dla krów, żeby dawały jak najwięcej mleka, tylko u nas zwierzę pasie się na trawie, dostaje później swoje siano i buraki – ale w efekcie wydajność jest mniejsza. Nie ma mowy o dużej wydajności, ale to mleko jest zdrowe, czyste, ekologiczne, a więc dużo lepsze; ci producenci, którzy mają farmy krów po 200-300 krów to tam wszystko jest uwiązane przy oborze i to zwierzę jest karmione kiszonkami, tymi wszystkimi dodatkami, samą chemią, Ono daje dużo litrów, ale co to za mleko, proszę pana. To nie jest zdrowe.

Pewnie też warunki, w których przebywają zwierzęta, są dużo gorsze.

Oczywiście, bo krowa dostaje tylko to paszowe jedzenie, ona ma tylko zjeść, poleżeć i się doić, zjeść, poleżeć i się doić, i tak w kółko. Taka krowa wytrzymuje 3-4 lata i ją trzeba zabić, bo ona jest tak wyeksploatowana: da dużo mleka, ale krótko żyje. A nasze krowy żyją nawet po 15-20 lat.

A czy to znaczy, że dla małych rolników dobrą strategią może być pójście właśnie w rolnictwo ekologiczne, pozyskanie certyfikatów i sprzedawanie swoich produktów właśnie pod takim szyldem? Czy to może być sposób na to, żeby jakoś się utrzymać na rynku?

Tak, na pewno to jest sposób i przy takim gospodarstwie, jakbym miał certyfikat i produkcję mleka ekologicznego, jakbym szedł w produkty typu sery i inne, to na pewno zwiększa się znacznie dochód. Tylko że żyjemy tutaj w takim otoczeniu, że nas jest w Gorajcu 40 ludzi, 7 czy 8 rodzin. I to jest cała wieś, niedaleko jeszcze jest tu miasto Cieszanów, dość chłopskie, a na ościenne wsie to chyba nie można się nastawić, bo jakby było tylu ludzi jak w aglomeracji miejskiej, to nie ma sprawy, to by wszystko szło jak świeże bułeczki i byłoby dużo lepiej.

Czy jest jakiś poziom, od którego rolnictwo zaczyna być opłacalne, w takim liczbowym sensie?

Gdy ma się ok. 50 hektarów pola, to idzie dobrze wyżyć. Jak jest dobrze gospodarowane i jest wszystko rodzinne, wszystko jest swoje i siła robocza jest swoja. Dzisiaj gospodarstwa są zmechanizowane i nie ma o czym mówić. Kiedyś było ciężko konikami pracować lub były małe traktory. Dzisiaj jest sprzęt nowoczesny, powiedzmy sobie szczerze, że Unia nam tutaj trochę pomogła, bo te pierwsze początki dofinansowań i wymiana sprzętów były bardzo pomocne. Ja dostałem dosyć dobre dofinansowanie i zakupiłem cały nowy sprzęt do produkcji mleka, do pozyskania pasz, siana, kosiarki, te wszystkie rozrzutniki, ciągnik, prasy, prasy rolujące; na to wszystko dostałem dofinansowanie i to był bardzo dobry pomysł, bez tego bym nie ruszył.

O rolnikach i rolnictwie w społeczeństwie krążą różne mity. Czasami zakłada się, że rolnicy są bogaci i żyją na bardzo wysokim poziomie, czasami wręcz przeciwnie – że są bardzo ubodzy i ledwo wiążą koniec z końcem. Jak jest naprawdę, jaka jest rzeczywista sytuacja majątkowa, czy dochodowa rolników?

Muszę powiedzieć jedno: to, co miasto mówi na temat rolnictwa, to bardzo często jest nieprawda. Ten chłop, taki jak ja, gdyby nie wstał rano o piątej i nie pracował w lecie do godziny dziewiątej wieczorem, albo i do dziesiątej jeśli trzeba, bo to pozyskać trzeba paszę, pozyskać siano, opryski zrobić… Muszę zrobić to sam. Na pewno ten, co ma 5-10 tys. hektarów, jest przedsiębiorcą i jemu się powodzi bardzo dobrze, to jasne. Ale tacy jak my, rolnicy, bo tu mówimy o takich rolnikach jak ja? Nie można sobie pozwolić na duże kredyty, bo przecież wiadomo, że to jest takie gospodarstwo, które nie jest rozwojowe. Nie mogę powiedzieć, że kupiłem to wszystko bez kredytu, bo bym skłamał, było małe kredytowanie, ale starałem się to od razu spłacić, tak, żeby nie trzymać w niepewności siebie i banku. Pospłacałem i żyję sobie tak, jak żyję, bez stresu. Są lata tłuste i lata chude, poprzedni rok był taki suchy, a dzisiaj co mamy? Dzisiaj mamy wszystko mokre, całe lato było mokre, siana kompletnie suchego nie zebrało się prawie nic, bo nie dało rady, wszystko mokło.

A co z wyzyskiem rolników przez pośredników, przez sieci handlowe, które skupują produkty po bardzo niskich cenach i rolnik nie jest w stanie nic na tym zarobić, jeszcze przy konkurencji jedzenia importowanego z zagranicy?

Rolnik produkuje, może przez jakiś czas utrzymać zboże, ziemniaki, ale nie warzywa czy owoce miękkie – on tego nie zatrzyma, musi szybko sprzedać i nie ma znaczenia, czy dostanie 30 groszy czy złotówkę, musi się tego pozbyć, bo jeśli się nie pozbędzie, to mu to całkiem przepadnie. Rolnik zarabia najmniej, bo najwięcej zarabia pośrednik. Jeżeli ktoś ma gospodarstwo 5-10 tys. hektarów, to on ma swoich doradców, ma swoje umowy i z tego żyje. Ale taki rolnik, co ma 5, 10, 15 hektarów – nie da rady, bo on sobie nie pozwoli na chłodnie, na taki magazyn, żeby mógł to trzymać, musi to w pewnym momencie oddać, bo jak nie, to mu się zmarnuje i straci jeszcze bardziej.

Ceny są zawsze dyktowane przez pośredników?

Wiadomo, że nie ma inaczej. Muszę powiedzieć, że są też firmy uczciwe. Sieję trawy nasienne i jest taka firma w Krotoszynie i ona gdy podpisuje umowę ze mną, to daje minimalną cenę, przykładowo 3,20 zł i poniżej tego nie zjedzie, a jak będzie dobra koniunktura, to dadzą więcej. I w tym roku było więcej, więc są firmy, które współpracują z rolnikami, bo potrzebują czegoś i my też coś z tego mamy. Taki mały rolnik skosi zboże, zawiezie prosto do magazynu, on mu taką cenę zaoferuje i jak chcesz, to sprzedaj, a jak nie, to nie. Gdzie on się z tym podzieje? Więc sprzedaje za 50 zł za metr i tyle. Wiadomo, że gdy rolnik ma 100-200 hektarów, posiada swój magazyn, ma swoje elewatory i on to zboże może przetrzymać do grudnia, a nawet do marca. Ale taki rolnik, który ma 5 czy 10 hektarów, hektar czy półtora hektara tej pszeniczki czy tego jęczmienia, on to skosi, na przyczepę wsypie i gdzie będzie wysypywał? Więc wiezie do magazynu i oni mu wezmą to zboże, ale za marne grosze. On nic nie może powiedzieć, on nie może stawiać warunków, bo jak chcesz to sprzedasz, a nie chcesz, to zabieraj. I on to sprzedaje – za marne pieniądze.

A co rolnicy mogliby zrobić, żeby jakoś wzmocnić swoją pozycję? W przeszłości istniały np. spółdzielnie…

Gdyby były spółdzielnie i stowarzyszenia, byłoby na pewno inaczej. Im większy jest na przykład tonaż zboża u producenta, tym bardziej możemy stawiać warunki, ale do tego musimy się zjednoczyć, założyć stowarzyszenie, koło czy jakąś grupę producencką, i wtedy możemy ceny negocjować. Bo sam co zrobisz? Nic. Ale to wszystko musi być zgrane, że zakładamy grupę producencką, jest nas 50 rolników, mamy tyle i tyle, taki areał zasianego zboża i jakiś przedstawiciel tej grupy, oczywiście nie za darmo, tylko za jakieś pieniądze, negocjuje te ceny. Mamy przykładowo 200 ton jęczmienia, wynegocjowałem takie i takie ceny, ale ten jęczmień będzie sprzedany dopiero w grudniu.

Czyli, krótko mówiąc, warto się jednoczyć?

Oczywiście. W kupie siła.

Chciałem zapytać tak trochę szerzej, już nie tylko o rolnictwo, ale w ogóle o wieś. Są statystyki pokazujące, że współcześnie tylko ok. 10% mieszkańców wsi zajmuje się rolnictwem. Czy rolnictwo zanika? Czy jest zajęciem dodatkowym, czy może tak naprawdę te liczby wyglądają trochę inaczej? Gdzie pracują ludzie na wsi?

Dzisiaj gospodarstwa są nowoczesne, zmechanizowane i przez to nie trzeba tyle siły roboczej. 40 lat temu to ja te krowy doiłem z żoną rękami, a dzisiaj mam to zmechanizowane i da radę, żebym te 15 krów obsłużył, wydoił i schłodził to mleko. To jest wszystko nowoczesne, zmechanizowane i nie trzeba nam tyle ludzi, co przedtem. 40 czy 50 lat temu połowa ludzi mieszkała na wsi i utrzymywała się z rolnictwa, ale to było męczące. Dzisiaj rolnictwo jest zmechanizowane, sprzęt nowoczesny i rolnik daje sobie radę. Pracowałem w PGR-ach do 1990 roku. Jak przychodziło się rano na zbiórkę, to było z 60-70 osób. Dzisiaj właściciel kupił ten PGR i jest tych ludzi sześcioro i dają radę wszystko utrzymać, obsiać i wyprodukować. Sprzęt jest nowoczesny, wydajny.

Skoro więc rolnictwo już nie dominuje na wsi, gdzie pracują jej mieszkańcy?

Mogę powiedzieć o naszej wsi. Tu jest dwóch rolników – taki młody i jeszcze jeden kolega, który ma z 60 hektarów. Jest mało młodych ludzi; wie pan, dzisiaj z pracą nie jest aż tak bardzo ciężko, kiedyś było ciężko, ale dzisiaj pracę można dostać w Cieszanowie czy w Lubaczowie. A po drugie musimy powiedzieć, że infrastruktura, drogi, to wszystko zostało tak zmodernizowane, tak zrobione, że nie ma dróg kamiennych, wszystkie drogi wiejskie są wyasfaltowane, wszędzie dojedziesz, masz dostęp do samochodu, więc dzisiaj nie ma problemu z pracą.

Czyli wsie stają się trochę sypialniami dla miast, też mniejszych, gdzie ludzie jeżdżą pracować w usługach albo przy produkcji?

Oczywiście, jeżeli jest duża wieś i dużo ludzi, tak to wygląda. Tutaj u nas jest tak, że jest wieś starzejących się ludzi, prawie połowa emerytów, a młodzież wyjechała wcześniej, bo były ciężkie warunki, nie było pracy, nie było niczego, więc wszystko wyjechało trochę za granicę, trochę gdzie indziej. I tak to zostało. Ten, kto został i dzisiaj chce pracować, dojeżdża do miast.

A bywa też tak, że czasem, podobnie jak u Pana, ma się jakąś pracę na etacie czy działalność gospodarczą i z tego się przede wszystkim żyje, ale jednak poza tym cały czas ma się to gospodarstwo i trochę się w nim nadal pracuje, choćby na własne potrzeby?

To jest dziedziczone z dziada pradziada i szkoda to zniszczyć, bo człowiek, czy lubi, czy nie lubi, ale będzie pracował i będzie obsiewał gospodarstwo. Z takimi gospodarstwami do 10 hektarów to nie bardzo się można utrzymać, jest ciężko. Ale jak jesteś zaradny, to i dasz radę gospodarstwo utrzymać, i pójść do pracy, i zawsze dochody się zwiększą; tak jest bezpieczniej i lepiej.

Coraz częściej na wieś wyprowadza się wiele ludzi z miasta. Niedawno krążyła anegdota o letniczce, która chciała wezwać policję przeciw kombajnowi pracującemu przy żniwach po godzinie 22…

To jest, proszę pana, sytuacja absurdalna. Jestem sołtysem wsi i wiem, jak to jest – dzisiaj jeśli chcesz się budować, zrobić daczę czy postawić sobie jakiś domek letniskowy, to uświadamia się kogoś takiego, że dzisiaj ziemia jest taka, że nie będzie się w dzień pryskać ani zboża, ani rzepaku, ani innych traw, tylko musisz to robić wieczorami, bo jeżeli chodzi o pszczoły, owady zapylające, to je zniszczysz. Są takie wymogi i nie można. I się uświadamia – słuchaj, możesz, my się zgadzamy, że ty tutaj przyjeżdżasz, możesz tu sobie coś wybudować, ale musisz wiedzieć jedno, że jeśli ja będę musiał wozić obornik czy gnojowicę i będę miał na to zezwolenie, to ja to będę woził. To może czasem śmierdzieć, ale ty nie będziesz wołał i nie będziesz mieć z tym problemu. Z nami jako rolnikami musisz żyć w zgodzie, bo jeżeli nie, to się nie zgodzimy. Gdzieś może tak się zdarza, ale u nas się nie zdarza. Kombajn kosi to kosi, ja wożę nawozy to wożę i nie ma problemu.

To są ludzie z dużych miast, oni nie wiedzą, co to jest gospodarstwo, co to jest rolnictwo i często są takie sytuacje. Jeżeli jest informacja, że ktoś się chce osiedlić, zamieszkać, to niech wie, że jest taka sytuacja, taka produkcja, że tak to będzie czasami wyglądało. Myślę, że jak się zdecyduje i zrozumie, to nie będzie konfliktu. Najgorzej, jak ktoś taki przyjedzie z dużego miasta, nie wie, co to jest rolnictwo i jak ktoś o dziesiątej wieczorem będzie pryskał rzepak, bo to trzeba o tej porze, to będzie miał problem. Jak ktoś przyjeżdża z dużego miasta i myśli, że wieś to tylko spokój i cisza, może się czasem trochę zdziwić. Na wsi jest różnie, szczekają psy, wylewa się obornik, pryska i to jest normalne życie, chociaż oczywiście nie trwa to cały czas.

Czy w skali całego kraju wieś i rolnictwo są jakoś istotnie zróżnicowane, gdyby porównać np. Podkarpacie i Lubuskie?

Wiadomo, że Podkarpacie to są małe, rozdrobnione gospodarstwa, jak się spojrzy w statystyki, to takich gospodarstw wielohektarowych jest u nas mało. Zwykle to są 2-3 hektary, tutaj na ścianie wschodniej zawsze było raczej biednie; miało się dwa czy trzy morgi pola i z tego się utrzymywało, uprawiało się trochę zboża, mama upiekła z tego chleb, zjadło się ziemniaki z kapustą i było dobrze. A w Wielkopolsce zawsze była tradycja dużego rolnictwa, poza tym tam są też inne ziemie. Gospodarstwa są duże, zmechanizowane i nie ma czego porównywać. Tam zawsze to stało na wysokim poziomie, jak jeździłem, to podziwiałem duże plantacje zboża czy buraków. A u nas jak jest jedno pole szerokie na cztery metry i długie na pięćset, to co tu można zrobić? Nie za bardzo da się to unowocześnić. Są też tu takie miejscowości, że ktoś ma dziewięć działek i najszersza ma sześć metrów, a długa jest na siedemset, no to co to jest za gospodarstwo? Tu nie ma o czym mówić.

Czego życzyłby Pan polskiej wsi – najogólniej?

Żeby politycy się nie wtrącali, żeby nikt nam nie przeszkadzał, a my sobie damy radę. Najgorzej jak politycy chcą decydować za nas. Chłop jest twardy, jest zżyty z ziemią i wie, co ma robić. Jak idą wybory, to każdy chce się zajmować rolnikiem, ale dzisiaj rolnik jest wyszkolony, nie jest już tak jak kiedyś, że nie umie czytać i pisać, często ma wyższe wykształcenie i inaczej myśli.

Dziękuję za rozmowę.

Lato 2020 r.

Zdjęcie w nagłówku tekstu fot. Tomasz Chmielewski

Dział
Wywiady
komentarzy
Przeczytaj poprzednie