Eugeniusz Kwiatkowski: Gdynia symbolem buntu (1936)

·

Eugeniusz Kwiatkowski: Gdynia symbolem buntu (1936)

·

To, co w całej przeszłości naszej, w historii dawnej Rzeczypospolitej stanowi – szczególnie w okresie XVII i XVIII wieku – zjawisko dominujące i najbardziej charakterystyczne, a zarazem najbardziej ujemne, to fakt rozproszenia odpowiedzialności za przyszłe losy narodu i państwa, to brak jakiejkolwiek ciągłości w najważniejszych programowych wysiłkach i zamiarach.

Świadomość potęgującego się zła w życiu zbiorowym przenikała z pokolenia w pokolenie coraz głębiej; upadek dawnej potęgi – we wszystkich przejawach politycznych, gospodarczych i społecznych – rysował się coraz dobitniej i coraz wyraźniej. Dokoła Rzeczypospolitej wyrastały nowe potęgi militarne, ale w Polsce nikt nie potrafił się zdobyć na przymus niepopularnej ofiary, wyrażającej się w organizacji stałej armii dla ratowania zagrożonej niepodległości. Rządy wielu państw europejskich czyniły w tym czasie największe wysiłki dla rozwoju własnego gospodarstwa narodowego, a u nas wszelkie wysiłki tonęły w powodzi krytyki, narzekań, oporów, destrukcji i anarchii możnych, bez jakiegokolwiek realnego rezultatu. Skarb państwowy u naszych sąsiadów na wschodzie i na zachodzie reorganizował się i napełniał, u nas był chronicznie pusty, chronicznie deficytowy i uniemożliwiał podjęcie jakiejkolwiek aktywniejszej i odważniejszej polityki. Każda próba reformy skarbowej, od czasu wojen kozackich i szwedzkich aż do okresu Sejmu Czteroletniego, spotykała się z niezmiennym oporem prawie całego społeczeństwa. Ani magnaci polscy, ani szlachta, ani dygnitarze i urzędnicy koronni, ani reprezentanci narodu, ani przedstawiciele gospodarstwa społecznego – nie zdołali rozbudzić w sobie tej świadomości, że pusty skarb nie napełnia się cudem, a tylko ofiarą i obciążeniem obywateli. Ubożejące systematycznie rolnictwo domagało się na sejmach równania cen przemysłowych w dół, wyznaczało wciąż nowe taksy na wytwory kupowane w miastach, a równocześnie antygospodarcze ustawodawstwo niszczyło miasta i handel, ścieśniało możliwości konsumpcyjne, a tym samym osłabiało ponownie rolnictwo. Przedstawiciele szlachty domagali się wolnego importu towarów zagranicznych, gdy import ten niszczył walutę polską, a wszystkie państwa sąsiednie w oparciu o cła rozbudowywały coraz wszechstronniej własną produkcję, protestowali oni przeciwko wszelkim inwestycjom państwowym podejmowanym nieśmiało to na wybrzeżu morskim, to wewnątrz kraju, obawiając się, że ten – jakbyśmy to dziś powiedzieli – „etatyzm”, ogranicza swobodę, nie realizowanej zresztą, prywatnej ekspansji i może spowodować jakieś obciążenia podatkowe lub celne. Taką charakterystyczną kampanię i polemikę prowadzono w okresie Władysława IV przeciwko cłom morskim mającym stworzyć fundusze dla ufortyfikowania wybrzeża morskiego i rozbudowy floty polskiej.

A gdy nawet zjawiała się na horyzoncie życia publicznego jakaś wybitna, historyczna jednostka, gdy próbowała ona mocą swego autorytetu narzucić elementy odpowiedzialności za losy państwa, przystosować jego politykę i jego organizację do zadań i przeciwności, którym Polska musi „stawić czoła”, gdy usiłowała złamać ostrze ciasnego i krótkowzrocznego egoizmu różnych mafii, to cały wysiłek rozpraszał się w nicości ponownie, po jej zgonie lub zejściu z areny publicznej działalności.

Państwo nasze odznaczało się bowiem dawniej szczególnie słabym instynktem samoobronnym i samozachowawczym, toteż społeczeństwo było eksploatowane przez całe wieki ze wszystkich stron.

Jeżeli dziś my współcześni przyglądamy się z goryczą i czasem z apatią objawom naszej gospodarczej niedoli, gdy stwierdzamy jak bardzo i jak daleko w tyle pozostaliśmy poza długim szeregiem narodów europejskich w odniesieniu do głównych sprawdzianów siły, to prawie zawsze zapominamy, że połowa naszej współczesnej niedoli i biedy wyrasta z dawno minionej przeszłości. Zapominamy, że tak samo jak losy przyszłych pokoleń i przyszłej Polski kształtować się będą na fundamencie naszej dzisiejszej pracy, naszego hartu, naszej zdolności do współdziałania i naszego stanu rozumu, naszej wytrwałości i ofiarności, tak samo nasze dzieje współczesne muszą się zmagać w trudzie i w wysiłku z tym, co stało się ciężką spuścizną przeszłości.

Przeglądając – własne i obce – źródła historyczne, możemy z nieulegającym wątpliwości obiektywizmem stwierdzić, że żywioł słowiańsko-polski, przy zlekceważeniu naczelnych i naturalnych tendencji politycznych i gospodarczych, był systematycznie w ciągu wielu wieków odpychany od wybrzeża morskiego i ze swych siedzib zachodnich na wschód.

Morze Bałtyckie – jako podstawa aktywizmu handlowego i aktywizmu strategicznego – było związane organicznie i strukturalni z naczelnymi postulatami polityki Rzeczypospolitej Polskiej.

Jakże jasne jest dziś właśnie dla nas, że rolnictwo, nie oparte o zorganizowany handel wewnętrzny i eksportowy, pomimo dobrych warunków naturalnych nie może się stać właściwym akumulatorem bogactwa narodowego.

Tak jest dziś i tak samo było w przeszłości. A w przeszłości Polski ten właśnie problem był może jeszcze ważniejszy niż dziś. Cała Polska była wówczas nastawiona prawie wyłącznie na rolnictwo, a zarazem była spichrzem dla Europy Zachodniej. Posiadamy dokumentarne stwierdzenia, iż w połowie XVII wieku trzy czwarte kapitałów najpotężniejszej giełdy amsterdamskiej zaangażowane było w handlu bałtyckim. Stosunek zaś handlu z Polską za pośrednictwem portu gdańskiego w porównaniu z całym międzynarodowym handlem na Bałtyku, ustalony na podstawie rejestru celnego w Sundzie, stanowił pod koniec XVI wieku prawie 60% ogółu statków. Sam eksport zboża z Polski przez Gdańsk wahał się wówczas w granicach ok. 300 000 ton, a były lata, w których cyfra ta bardzo znacznie wzrastała. Istniały wówczas w teorii znakomite koniunktury światowe dla rolnictwa polskiego; były całe dziesięciolecia pokoju w Polsce, gdy równocześnie Europa Zachodnia toczyła krwawe i niszczące wojny. Ceny zboża dochodziły wówczas do bardzo wysokiego poziomu. Ale handel zbożowy – wbrew oczywistej potrzebie i sytuacji – dla strony polskiej urywał się w połowie swego programu na Wiśle, przed bramami Gdańska. Port handlowy przestał być dawno instrumentem pomocniczym ekspansji handlowej Polski, a stał się celem samym w sobie, stał się uprzywilejowanym i wyłącznym pośrednikiem, umiejącym zgarniać wszystkie ekonomiczne korzyści dla siebie. Mechanizm pośredniczący centryfugował sam wszystkie zyski, pozostawiając produkcji ceny najniższego kosztu własnego.

Już ten jeden fakt posiadał doniosłość tak wielką i w skutkach swych tak powszechną, że po dzień dzisiejszy od nich uwolnić się nie możemy. Ale podobnych zagadnień i podobnych faktów historia Polski notuje znacznie więcej. Można bez obawy o przesadę twierdzić, że zaniedbanie w zakresie realizacji własnej, polskiej polityki morskiej i własnej ekspansji handlowej zubożało dawne państwo o wielomiliardowe wartości, zwęziło nasze granice etnograficzne, zaważyło ujemnie na naszym rozwoju społecznym i wreszcie stało się jedną z przyczyn upadku.

Fakt powstania po wielkiej wojnie światowej nowej Polski, wolnej i zjednoczonej, związanej bezpośrednio z Bałtykiem, powstrzymał nagle wiele procesów eksploatacyjnych, zahamował systematyczny wyzysk ziem polskich; musiał więc stworzyć całą falę nienawiści ku nowemu państwu zrywającemu wszystkie pęta służby jak gdyby kolonialnej, i budzącemu poczucie własnych praw narodowych w zakresie gospodarczym i politycznym. Terytorialnie najważniejsze elementy gospodarczej samodzielności Polski są związane z województwami śląskim pomorskim. Pierwsze może i powinno się stać punktem wyjścia dla systematycznego rozwoju przemysłu w Polsce, tak zasobnej w niewyzyskane surowce, posiadającej rynek wewnętrzny o nieograniczonych wprost możliwościach konsumpcyjnych i ogromny przyrost ludnościowy; drugie, tj. Pomorze, musi stworzyć podstawy własnego handlu w skali międzynarodowej. Odbudowa Polski, zjednoczenie trzech dzielnic pod względem gospodarczym i społecznym i nastawienie ich rozwoju na typ zachodnioeuropejski nie jest możliwe bez swobodnego kontaktu handlowego z całym cywilizowanym światem. Tej samodzielności – w szczególnych warunkach Polski, ustalonych już w ciągu wieków – nie zabezpieczy żaden, choćby najkorzystniejszy traktat, nie zabezpieczy obcy port handlowy i obcy element kupiecki. To wszystko musi stworzyć programowo sama Polska, swym władnym, upartym i niezłomnym wysiłkiem i nakładem materialnym.

Z tego też punktu widzenia Gdynia stanowi wyjątkowo wielki i ważny symbol programu nowej, odrodzonej Polski. Oczywiście, iż możemy się cieszyć czy chlubić, że Gdynia w ciągu kilku zaledwie lat stała się jednym z największych portów na Bałtyku, że odzyskanych praw narodowych na piaszczystym wybrzeżu polskim nie zmarnowaliśmy w tych pierwszych kilkunastu latach, pomimo wszystkich trudności; że Gdańsk, w oparciu o gospodarstwo polskie, szczególnie jako port, wykazuje bardzo poważny rozwój i nawet w latach najcięższego kryzysu ma ruch towarowy ponad dwa razy większy niż w najlepszych latach przedwojennych, przy odcięciu go od gospodarczego zaplecza Polski. Jednakże istotne, najgłębsze znaczenie Gdyni nie leży w samych faktach materialnych. Tego decydującego znaczenia nie posiada ani fakt nadzwyczajnego rozwoju miasta Gdyni, ani fakt powstania polskich linii okrętowych, zajmujących w porcie polskim coraz bardziej dominujące znaczenie i niosących już banderę polską do wszystkich najważniejszych portów świata, ani nawet fakt – nieznany początkowo Polsce – wykazujący większy obrót towarowy na mikroskopijnym wybrzeżu morskim niż na całej długość potężnej granicy lądowej, ani ilość kilometrów gotowych i pięknych nabrzeży w Gdyni, ani rosnąca z roku na rok ilość kranów przeładunkowych, wielkich i nowocześnie urządzonych magazynów, chłodni i fabryk czy może urządzeń kolejowych.

Istota znaczenia Gdyni leży w czym innym. Jest ona bowiem symbolem buntu, który zrodził się świadomie w psychice całego narodu i społeczeństwa polskiego i który jest reakcją przeciwko wiekowej eksploatacji Polski przez obce elementy i siły, eksploatacji, która systematycznie spychała nas w Europie do rzędu elementu wyzyskiwanego i niesamodzielnego, do tego poziomu biedy, która panuje w słomą krytej chacie chłopa polskiego, tego abnegata wszelkiej konsumpcji, lub na poddaszu polskiego pracownika pragnącego bezskutecznie sprzedać swe siły i zdolności za środki najmarniejszej egzystencji życiowej.

Nic bardziej, jak Gdynia i konsekwentna polityka morska, nie nauczyło nas rozumieć, że tak długo nie podźwigniemy własnego społeczeństwa z dna nędzy, nie oderwiemy się od roli pariasów, jak długo nie zdobędziemy się na takie samo uzbrojenie ekonomiczne, jakie zdobyły systematyczną i programową pracą inne, wielkie i cywilizowane narody Europy.

Drogi handlowe na wschód i na zachód przez granice lądowe zacieśniły się bezpowrotnie. Na ich rozwarcie się nie mogą już wpłynąć decydująco normalne i poprawne stosunki sąsiedzkie. Sama bowiem struktura gospodarcza tych rynków uległa zasadniczej zmianie w okresie tych kilkunastu lat, które przywróciły bałtyckie prawa Polsce.

Jeśli chcemy żyć jak naród naprawdę niepodległy i niezależny, politycznie, i gospodarczo, musimy zbudować i wyposażyć technicznie i organizacyjnie szeroką drogę komunikacji gospodarczej ze światem. W warunkach polskich istnieje tylko jedna możliwość budowy tej drogi: przez Gdynię. Jednakże Gdynia uda się nam naprawdę tylko wtedy, gdy słowo to stanie się programem całej Polski i to programem trwałym, niezłomnym, programem zawsze żywym i aktualnym, wciąż ulepszanym, doskonalonym i rozszerzanym.

Musimy zrozumieć, że właśnie przez Gdynię, przez Pomorze i Śląsk przebiega główny nerw gospodarczego życia polskiego, i przecięcie tego nurtu to paraliż całego organizmu, to stabilizacja nędzy wielu pokoleń, to niemożność wydobycia się z pęt tych powikłań, które tak jaskrawo rysują się przed oczyma współczesnego pokolenia.

Jeśli chcemy żyć i dalej prowadzić dzieło wyzwolenia Polski, to muszą stanąć zwarte i karne szeregi najlepszych ludzi w Polsce, którzy z pokolenia na pokolenie przekazywać będą hasło nastawiania zdolności obrony i zdolności twórczej pracy w kierunku Gdyni i Bałtyku przez etnograficznie polskie Pomorze.

Każda rocznica odzyskania dostępu naszego do morza, to dzień, który ma zawierać w sobie nie tyle świadomość osiągniętych rezultatów, ile raczej świadomość, że dzieło nasze i nasz obowiązek dalekie są od zakończenia, że temu programowi służyć musimy wytrwale i solidarnie my i nasi następcy przez szereg pokoleń.

Eugeniusz Kwiatkowski

Powyższy tekst Eugeniusza Kwiatkowskiego pierwotnie ukazał się w miesięczniku „Morze” nr 3/1936. Poprawiono pisownię według obecnych reguł.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie