Ochrona funkcyjnych związkowców przed zwolnieniem w praktyce nie działa; zwolnieni związkowcy latami czekają na wyroki sądów; proponujemy ustawę, według której sąd zapewni, by działacz pracował do ogłoszenia wyroku sądowego – zapowiedzieli posłowie Lewicy na konferencji prasowej.
Jak informuje portal wnp.pl na wtorkowej konferencji prasowej posłowie Lewicy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk oraz Maciej Konieczny wraz z przedstawicielami organizacji związkowych, m.in. Solidarności, OPZZ, Inicjatywy Pracowniczej oraz organizacji związkowej działającej w mBanku, przedstawili projekt ustawy, który, jak argumentowali, ma chronić funkcyjnych związkowców przed bezprawnymi zwolnieniami.
To problem dotykający w Polsce pracowników z każdej strony sceny związkowej, niezależnie od poglądów i afiliacji. Mowa o prześladowaniach za działania związkowe, o bezprawnym zwalnianiu związkowców za to, że odważyli się zorganizować się w swoim zakładzie pracy, że odważyli się upomnieć o należne im podwyżki – mówił Konieczny.
W Polsce nieuczciwym pracodawcom opłaca się zwalniać liderów i liderki związków zawodowych. Co z tego, że prawo teoretycznie związkowców chroni, skoro sprawy o przywrócenie do pracy ciągną się latami. Nawet, jeżeli pracodawca przegra proces, to często dzięki zwolnieniu osób stojących na czele związku udaje mu się skutecznie rozwalić organizację związkową. Musimy wzmocnić prawną ochronę związkowców. Dlatego złożyliśmy projekt ustawy, który sprawi, że to pracodawca będzie musiał udowodnić przed sądem, że miał prawo zwolnić związkowca. Do wydania przez sąd wyroku pracodawca nie będzie się mógł po prostu pozbyć związkowca z zakłądu pracy.
Ostatnie głośne przypadki zwolnienia Mariusza Ławnika z mBanku i Magdaleny Malinowskiej z Amazona to tylko wierzchołek góry lodowej. Prześladowanie związków zawodowych jest smutną codziennością w wielu zakładach pracy w Polsce.
Sukcesy strajków w Parocu i Solarisie pokazały, jak dużą siłą dysponują związki zawodowe i jak skutecznie zjednoczeni pracownicy są w stanie walczyć o swoje prawa. Dlatego w interesie wszystkich polskich pracowników i pracownic leży wzmacnianie związków zawodowych i ochrona ich przed nieuczciwymi działaniami pracodawców – pisze poseł Konieczny na swoim profilu w mediach społecznościowych.
Celem resortu klimatu i środowiska jest uchwalenie ustawy wdrażającej system kaucyjny w Polsce jeszcze w 2022 r. Kończą się analizy w sprawie ewentualnego rozszerzenia systemu zbiórki o kolejne dwie frakcje. Obecnie projekt zakłada kaucję tylko na plastik i szkło.
Jak informuje Portal Samorządowy, zgodnie z projektowanymi przepisami do odbierania butelek objętych systemem kaucyjnym i zwrotu kaucji byłyby zobowiązane sklepy o powierzchni powyżej 100 metrów kwadratowych. Mniejsze placówki będą mogły do systemu dołączyć dobrowolnie. Wszystkie punkty sprzedaży będą musiały jednak pobierać kaucję.
Kończą się prace analityczne dotyczące rozszerzenia sytemu zbiórki o kolejne frakcje opakowań. Jak na razie projekt zakłada, że system kaucyjny miałby objąć butelki jednorazowego użytku z tworzywa sztucznego na napoje o pojemności do 3 l oraz butelki szklane wielokrotnego użytku na napoje o pojemności do 1,5 l.
Dyrektor resortu przekazał, że analizy dotyczą rozszerzenia systemu jeszcze o kolejne dwie frakcje, nie doprecyzował jednak, o może chodzić. Pod koniec lutego wiceszef MKiŚ Jacek Ozdoba informował, że “wydaje się zasadne rozszerzenie systemu” o aluminiowe puszki. Zwracał jednak uwagę, że nie może tego zagwarantować na 100 proc.
Pacjent w ciągu 12 miesięcy w ramach współpłacenia za leki refundowane płaciłby z własnej kieszeni tylko pierwsze 400 zł. Resztę miałoby dopłacać państwo.
Jak informuje portal rynekzdrowia.pl, powstał raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego „Współpłacenie za leki w Polsce. Jak ograniczyć nierówności w dostępie do leków?”. Autorzy proponują wprowadzenie limitu współpłacenia za leki refundowane. Pacjent w ciągu 12 miesięcy w ramach współpłacenia za leki refundowane płaciłby z własnej kieszeni tylko pierwsze 400 zł wynikające z zasad odpłatności ryczałtowej, 30 proc. i 50 procent.
Jakie są wnioski z raportu? Produkty farmaceutyczne są najbardziej niedofinansowaną częścią opieki zdrowotnej w Polsce. Obciążenie Polaków prywatnymi wydatkami na leki jest jednym z najwyższych w Unii Europejskiej.
Wobec tego PIE proponowane rozwiązanie – wprowadzenie limitu współpłacenia za leki refundowane. Mając na uwadze powyższe wnioski proponujemy wprowadzenie górnego limitu dopłat do leków refundowanych w wysokości 400 zł rocznie – czytamy w raporcie.
Pacjent w ciągu 12 miesięcy w ramach współpłacenia za leki refundowane płaciłby z własnej kieszeni tylko pierwsze 400 zł wynikające z zasad odpłatności ryczałtowej, 30 proc. i 50 procent. Po przekroczeniu tej sumy, resztę kwoty współpłacenia pokrywałby płatnik publiczny. W ocenie Polskiego Instytutu Ekonomicznego, limit współpłacenia jest narzędziem relatywnie prostym technicznie i operacyjnie (przez powiązanie z systemem e-recept oraz Internetowym Kontem Pacjenta), a powinien istotnie wpłynąć na obniżenie częstotliwości występowania druzgocąco wysokich wydatków na leki wśród najbardziej chorych pacjentów.
Obowiązujące przepisy wciąż nie chronią przed zabudową terenów zielonych spełniających w miastach istotne funkcje klimatyczne, wentylacyjne czy hydrologiczne. Jak pokazała kontrola przeprowadzona przez NIK, normy prawne regulujące od 18 lat planowanie i zagospodarowanie przestrzenne, zamiast wspierać zachowanie i powiększanie systemów przyrodniczych, dopuszczają do ich postępującego i nieodwracalnego osłabiania.
Obecnie jedynie miejscowe plany zagospodarowania przestrzenne umożliwiają samorządom skuteczną ochronę terenów zielonych przed zabudową. To te dokumenty wskazują, gdzie w przyszłości mogą powstać w gminie drogi, punkty usługowe, przychodnie, szkoły czy place zabaw i ostatecznie zabezpieczają miejsca przeznaczone na zieleń. Problem w tym, że choć według ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym z 2003 r. plany miejscowe powinna mieć każda gmina, ich tworzenie nie jest obowiązkowe. W efekcie rzadko pokrywają one 100% powierzchni gminy (średnia krajowa to 31,4%).
Wśród miast kontrolowanych przez NIK, na koniec 2020 r. jedynie Chorzów był objęty planami miejscowymi w całości, Mikołów niemal w 100%, a Zamość w 99%. Na drugim biegunie znalazł się Leżajsk, w którym plany zagospodarowania przestrzennego pokrywały niecałe 10% powierzchni miasta. Presja inwestycyjna dotyczy jednak przede wszystkim największych miast. Mimo to, pokrycie planami miejscowymi kontrolowanych stolic województw również było mocno zróżnicowane i wynosiło w badanym okresie od ok. 16% w Rzeszowie do niemal 69% w Krakowie.
W sytuacji, gdy inwestycja ma powstać na terenie nieobjętym planem miejscowym, urzędy wydają decyzje o warunkach zabudowy (WZ), które nie zawierają wiążących zapisów dotyczących urządzania i kształtowania zieleni. Na 180 decyzji WZ zbadanych przez Najwyższą Izbę Kontroli, ponad połowa umożliwiała zabudowę terenów zielonych, ponieważ rady miast albo w ogóle nie przystąpiły do opracowania dla tych rejonów miejscowych planów zagospodarowania, albo opracowywanie planów trwało od kilku, a w skrajnych przypadkach nawet od kilkunastu lat. Bez planów miejscowych, samorządy nie miały kontroli nad zagospodarowaniem terenów, które wcześniej, ze względu na ich walory przyrodnicze, same chciały wyłączyć z zabudowy, co zapisano w gminnym studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego (studium). Stąd też wniosek NIK do premiera o zmianę przepisów. Zdaniem Izby w przypadku terenów spełniających funkcje przyrodnicze, do czasu objęcia ich planem miejscowym wydawanie decyzji WZ powinno być zawieszane. Obecnie możliwe jest jedynie ich odroczenie i to najwyżej na dziewięć miesięcy.
W 2020 r. ochronę terenów zielonych osłabiła jeszcze ustawa o zapobieganiu, przeciwdziałaniu i zwalczaniu COVID-19. Dopuszczała ona zabudowę także obszarów przyrodniczych, z pominięciem przepisów regulujących planowanie i zagospodarowanie przestrzenne, a nawet przepisów budowlanych.