Ekologia nie dla elity
Ekologia nie dla elity
Dzisiaj ekologia jest modna. I pilna. Mamy bowiem katastrofę klimatyczną. Już coraz trudniej udawać, że nic się nie dzieje, że to błahostka, że „nie panikujmy”. Rośnie średnia globalna temperatura, co chwilę są „upały stulecia”, towarzyszą temu susze, kataklizmy i deszcze nie nawadniające, lecz ulewne, podtapiające i dewastujące dorobek lat i pokoleń. Już nie da się chować głowy w piasek.
Obrodziło zatem ekologami. W redakcjach, które jeszcze dekadę temu kpiły z ochrony przyrody, że to zajmowanie się „żabkami i kwiatkami”. W partiach, które uważały, że beton, asfalt, wycinanie lasów i regulowanie rzek to dobry sposób na wzrost PKB. W mediach, które zarabiały miliony na reklamach samochodów i deweloperskiej zabudowy ostatnich terenów zielonych. W biznesie, który bez umiaru spalał węgiel i ropę, stymulował zużycie energii, wytwarzał tysiące ton jednorazowej tandety. Wszyscy oni są teraz „ekologicznie wrażliwi”. Trochę późno.
Niby lepiej późno, niż wcale. Ale warto spojrzeć, jaka to ekologia. Taka w interesie bogatych. I kosztem biednych. Okazuje się, że dewastacja przyrody to nie wina wielkich koncernów, że to nie miliarderzy latają bez umiaru prywatnymi samolotami, że to nie klasy wyższa i średnia konsumują ponad stan. Winni mają być biedni czy zwykli ludzie. To pod ich adresem moralizuje się, że palą węglem (może dlatego, że dotacje na solary są dla dość zamożnych), jeżdżą dieslami (mają inną możliwość w kraju zdewastowanego transportu zbiorowego?) i w ogóle „niszczą planetę”.
A przede wszystkim nie chcą na pstryknięcie palcem porzucić zarobkowania w kopalniach, hutach i resztkach innego przemysłu. Bo są „ciemniakami”? Po prostu boją się o podstawy swojego przetrwania. Boją się w kraju i w świecie, w których każda „reforma” i każda „transformacja” polegały w ostatnich dekadach na pogarszaniu sytuacji zwykłych ludzi. A w pakiecie był jeszcze bonus w postaci opluwania ich wywodami o homo sovieticus, roszczeniowcach itd.
To nie oni są przeciwko ekologii. To wielki biznes był przez dekady i wieki antyekologiczny – i zarobił na tym miliardy. To nie górnicy wydobywają węgiel na złość całemu świat – to węgiel zapewniał przez dekady komfort i konsumpcję klasom średniej i wyższej. To nie ludzie wytwarzają śmieci – to firmy dla własnego zysku produkują tandetę i opakowują produkty bez umiaru. I tak dalej.
Musimy dokonać transformacji energetycznej. Odejść od spalania paliw kopalnych i emisji gazów cieplarnianych. Ale nie kosztem setek tysięcy słabych i niewinnych ludzi, nie za cenę ich biedy i marginalizacji, nie strofując tych, którzy ledwo wiążą koniec z końcem. Czas zakończyć brudne biznesy i brudne zyski. I marnotrawny styl życia elit. A zwykłym ludziom pomóc przejść suchą stopą przez transformację energetyczną. Niech płacą współwinni – nie zaś niewinni.
O tym jest obecny numer „Nowego Obywatela”. Tematyka ekologiczna jest na naszych łamach obecna od początku edycji pisma. Zanim to było modne. To także swego rodzaju powrót do korzeni. Gdy w roku 2000 zakładaliśmy pismo „Obywatel”, poprzednika „Nowego Obywatela”, czyniła to grupka ludzi związanych z ruchem ekologicznym, ale przeciwna dominującym w nim sympatiom do liberałów proponujących ekologię antyspołeczną.
Dziś zastanawiamy się nad tym, jak dokonać transformacji energetycznej w sposób niekrzywdzący słabych i niezamożnych. To nie tylko wyzwanie natury etycznej. To także rozsądek: nie da się zrobić tak wielkiej operacji w systemie demokratycznym bez brania pod uwagę możliwości i potrzeb milionów ludzi. Ekologia oparta na wyzysku, lekceważeniu słabych i moralizowaniu bogatych – będzie nieskuteczna. I podła.
Zróbmy to lepiej i mądrze. Dla planety i dla nas samych. Jak? Wskazujemy kilka kierunków, pytamy fachowców, punktujemy słabości i zagrożenia dotychczasowych wizji. Zapraszam do lektury!
PS. Jeśli „Nowy Obywatel” ma się nadal ukazywać i poruszać tematy, jakich wcale lub prawie nie znajdziecie w innych mediach, potrzebne jest Wasze wsparcie – zajrzyjcie proszę tutaj: https://nowyobywatel.pl/pomoc/