Od 2014 roku z bezpłatnych podręczników korzystają uczniowie pierwszych klas szkół podstawowych, a od 2017 roku już wszyscy uczniowie podstawówek. Ale dotacje rządowe są zbyt niskie.
Jak informuje Portal Samorządowy, w praktyce rządowe dotacje dla szkół na zakup podręczników są zbyt małe, by wystarczyło na podręczniki i zeszyty ćwiczeń z każdego przedmiotu, a o ich zakup często proszeni są właśnie rodzice.
Budżety na zakup pomocy naukowych są bardzo niskie. Znam sytuację budżetową placówek i w tym momencie można powiedzieć, że zakup podręczników to jest wielki wysiłek i gimnastyka finansowa – przyznaje Jerzy Szmajda, prezes katowickiego Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Szkoły nie mają prawa zmuszać rodziców do zakupu podręczników czy ćwiczeń. Mimo to takie sytuacje się zdarzają.
Sytuacji, zdaniem przedstawicieli ZNP, nie poprawiło nawet rozporządzenie z maja tego roku, które zwiększa kwoty dotacji przyznawanych na zakup podręczników i materiałów edukacyjnych na ucznia w szkole. – Rozporządzenie można podpisywać, za tym muszą iść pieniądze i to nie są pieniądze przyznawane placówkom, tylko organom zarządzającym, czyli jednostkom samorządu terytorialnego, a te mają problem ze zbyt małą subwencją oświatową – mówi Szmajda.
W wielu szkołach, w których nie starczyło pieniędzy na zeszyty ćwiczeń, nauczyciele decydują się na to, by uczniowie przepisywali zadania i rozwiązywali je w zeszytach. Inni kserują karty pracy, ale w ograniczonej ilości, bo pieniędzy brakuje także na papier, a zbieranie na niego pieniędzy od rodziców byłoby niezgodne z prawem.
Najbardziej dyskryminowani są uczniowie szkół ponadpodstawowych, bo nie przysługują im darmowe podręczniki ani ćwiczenia. Obowiązek nauki dotyczy osób do 18. roku życia. Skoro system prawa wymaga od ucznia, aby przez określoną liczbę lat podejmował tę naukę, to państwo powinno zapewnić mu wszystko to, co jest niezbędne do jej realizacji.
Firma ABB ogłosiła, że z końcem 2024 r. zamierza wygasić produkcję w fabryce aparatów elektrycznych niskich napięć w Kłodzku. W zakładzie pracuje 600 osób.
Jak podaje portal kłodzko24.pl, decyzja o zamknięciu zakładu w Kłodzku została podjęta już pod koniec 2022 r. Pracownicy będą otrzymywać wypowiedzenia zgodnie z harmonogramem wygaszania poszczególnych linii produkcyjnych do grudnia 2024 r.
W fabryce zatrudnionych jest około 600 osób. Pracownicy mają otrzymać wsparcie w ze strony firmy zajmującej się reorientacją zawodową dla zwalnianych pracowników. Zakład produkcyjny zostanie wystawiony na sprzedaż.
Kłodzko24.pl informuje, że ABB zaprzestaje produkcji linii produktowych wytwarzanych obecnie w Kłodzku i skupi się na nowej gamie produktów opartych na najnowszych technologiach. To znaczy, że zostanie wycofana większość produktów wytwarzanych w Kłodzku, część produkcji ma zostać przeniesiona do innych zakładów ABB lub zlecona na zewnątrz.
ABB to szwajcarski koncern technologiczny, zatrudniający ok. 105 tys. pracowników w blisko 100 krajach świata.
Badania wykazują, że chciałby go doświadczyć co trzeci pracownik, jednak lista branż, które są na to otwarte, jest krótka.
Jak informuje portal pulshr.pl, z „Barometru Polskiego Rynku Pracy” przygotowanego przez Personnel Service wynika, że co trzeci pracownik chciałby czterodniowego tygodnia pracy. Ponad jedna czwarta pracowników oczekuje, że w najbliższych latach dostaną dodatkowy wolny dzień w tygodniu. Kilka dni temu Nowa Lewica zgłosiła propozycję 35-godzinnego tygodnia pracy. Czy to możliwe?
Istnieje system skróconego tygodnia pracy, w którym praca świadczona jest cztery dni w tygodniu z wydłużonym dobowym systemem czasu pracy. Takie rozwiązanie jest też możliwe do natychmiastowego stosowania w ramach indywidualnego systemu czasu pracy, a po części także zadaniowego systemu czasu pracy. Nie równa się to jednak 35-godzinnemu tygodniowi pracy, ponieważ godzin jest nadal 40 (lub nawet więcej).
Krótszy czas pracy proponuje się raczej w wybranych branżach. Wprowadzenie go w perspektywie dekady jest najbardziej prawdopodobne w branżach nowoczesnych usług, doradztwa, w IT, finansach czy ubezpieczeniach.
Oczekiwania krótszego tygodnia pracy lub zmniejszenia tygodniowego wymiaru godzin pracy przy utrzymaniu 100 proc. wynagrodzenia zaczęły rosnąć wraz z wejściem na rynek pokolenia Z. Młodzi większą wagę niż ich rodzice przywiązują do równowagi między pracą i życiem prywatnym. Chcą rozwijać się zawodowo, godnie zarabiać i mieć czas na rozwijanie pasji oraz wypoczynek. Temat czterodniowego tygodnia pracy coraz częściej pojawia się również w kontekście dbałości o zdrowie psychiczne i dobrostan pracowników – mówi portalowi pulshr.pl Dominik Pieczewski z Gdańskiej Fundacji Kształcenia Menedżerów.
Pracownicy budżetówki zorganizowali w piątek w Warszawie „Marsz gniewu”. W wydarzeniu udział wzięły tysiące osób.
W piątkowym strajku w stolicy uczestniczyli pracownicy sądów, prokuratury, Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, Państwowej Inspekcji Pracy oraz Państwowej Straży Pożarnej. „Marsz gniewu” wyruszył spod Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie i dotarł przed Kancelarię Prezesa Rady Ministrów.
Główny postulat organizatorów i uczestników marszu to natychmiastowy wzrost wynagrodzeń – 24 proc. podwyżki w przyszłym roku oraz 20 proc. w tym roku. Rządowy projekt budżetu na 2024 r. zakłada podwyżki o 6,6 proc. dla pracowników budżetówki oraz dodatkowy wzrost o 5,7 proc. z funduszu wynagrodzeń dla niektórych sfer.
Według doniesień medialnych, przed wyborami parlamentarnymi szykuje się fala strajków. Protesty zapowiedzieli m.in. pracownicy Poczty Polskiej i Zakładu Ubezpieczeń Społecznych oraz lekarze czy diagności samochodowi.