Sąd orzekł, że Żabka nie może domagać się od ajentów kwoty, na którą opiewały podpisane przez nich weksle in blanco. Ajenci w momencie podpisywania weksli nie wiedzieli bowiem, jaki już na starcie mają dług wobec Żabki. To przełomowy wyrok.
Jak informuje portal wyborcza.biz, osoby prowadzące sklep (czyli ajenci) podpisują umowę, zgodnie z którą centrala Żabki pozwala im działać pod swoim szyldem. Sieć zapewnia franczyzobiorcom sklep pod klucz – wynajmuje lokal, umeblowuje i wyposaża go, jak również zaopatruje w towar. Jak się jednak okazuje, część kosztów (takich jak długi wynikające z weksli) jest ukryta, a ajenci dowiadują się o nich dopiero po wypowiedzeniu umowy. Dopiero wtedy dostają od Żabki informację o dodatkowych zobowiązaniach finansowych wobec korporacji.
Wyrok w tej kwestii, dotyczący sprawy z 2017 r., w której Żabka pozwała ajentkę za niezapłacenie kwoty z weksla, zapadł w październiku. Sieć sklepów domagała się od pozwanej zapłacenia długu, który wynikał z podpisanego przez nią weksla in blanco. Jednak dokument bez wpisanej kwoty długu został podpisany przed zawarciem umowy franczyzowej. Druga sprawa: jego podpisanie było warunkiem podjęcia współpracy z siecią.
Zdaniem sądu roszczenie oparte na wekslu okazało się niezasadne, dlatego też żądania Żabki, która domagała się zwrotu kwoty, na jaką opiewał weksel, zostały oddalone. Innymi słowy Żabka nie może się dopominać zwrotu pieniędzy od ajenta, którego pozwała. Żabce przysługuje jeszcze prawo do odwołania, z którego – jak informuje rzeczniczka prasowa sieci – sieć zamierza skorzystać.
Dane z grudnia zeszłego roku wskazują, że Żabek jest już Polsce przeszło dziesięć tysięcy, z czego większość ajentów prowadzi jeden sklep. Sieć podejmuje jednak intensywne kroki, które mają sprawić, aby było ich jeszcze więcej. Marża na sprzedaży jest niska, co sprawia, że franczyzobiorcy nie zarabiają dużo na sprzedanych towarach, a w dodatku wiele decyzji podejmowanych jest centralnie.
To tylko przykład szerszego problemu, jakim jest brak sprawiedliwego uregulowania modelu franczyzowego w Polsce. Projekt ustawy, która miałaby odpowiadać na systemowe zaniedbania, przygotowała Lewica. Nie był on jednak procedowany. Również projekt ustawy przygotowany przez PiS nie doczekał się finału w Sejmie.
Ostatni pociąg przejechał tamtędy 23 lata temu.
Jak informuje „Gazeta Wrocławska”, rewitalizację linii nr 340 z Jeleniej Góry do Karpacza podzielono na dwa odcinki: Jelenia Góra- Mysłakowice oraz Mysłakowice-Karpacz.
Prace na pierwszym odcinku idą w dobrym tempie. Rewitalizacja drugiego odcinka opóźniła się z powodu dużego zainteresowania przetargiem. Zgłosiło się do niego aż 16 firm i z tego powodu termin rozstrzygnięcia został przesunięty na wrzesień.
Linię nr 340, odcinek z Mysłakowic do Karpacza, zrewitalizuje firma ETF Polska z Kobierzyc. Inwestycja kosztować będzie ponad 27 mln złotych. Po podpisaniu umowy wykonawca ma przeprowadzić rewitalizację linii w ciągu pół roku od dnia jej zawarcia.
Co zaplanowano na 7 km odcinku Mysłakowice – Karpacz?
Do zadań wykonawcy należeć będzie: wykonanie niwelacji w celu uzyskania spadku korony torowiska, budowa torów kolejowych, zabudowa czterech rozjazdów, remont trzech obiektów mostowych, czterech ścian oporowych oraz 19 przepustów, naprawa 10 przejazdów, budowa peronów z systemem monitoringu i oświetleniem.
Na pierwszym rewitalizowanym odcinku Jelenia Góra – Mysłakowice zaplanowano budowę torowiska oraz budowę (lub remonty) peronów z wiatami, elementami małej architektury i parkingami na przystankach kolejowych:
Łomnica Średnia,
Łomnica Dolna,
Łomnica,
Mysłakowice Polna,
Mysłakowice.
Ostatni regularny pociąg dojechał do Karpacza w 2000 roku. Trasę wyłączono z eksploatacji w 2003 roku. Od tej pory zarastała samosiejkami, a podkłady były rozkradane. Tylko entuzjaści wierzyli, że powrócą na nią pociągi. Stało się to realne, gdy w czerwcu 2021 roku trasę przejął Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego.
Rewitalizacja linii kolejowej z Jeleniej Góry do Karpacza ma zakończyć się wiosną 2024 roku. Powstanie trasa, na której pociągi będą mogły osiągać prędkość 80 km/h. Dojazd do Karpacza będzie o wiele łatwiejszy i ekologiczny. Dla Kowar i Mysłakowic to będzie okno na świat. Samorządowcy liczą na to, że po ponad 20 latach do ich miast przyjadą pociągami turyści.
Taką tezę w postawiono w raporcie „Monitoring trendów w innowacyjności” Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości.
Jak informuje pulshr.pl, skrócenie czasu pracy było jedną z dość często powtarzanych przedwyborczych obietnic. Jednak w swoich oficjalnych programach nie wszystkie partie, które o nim mówiły, umieściły ten postulat.
Tymczasem Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości przedstawiła raport „Monitoring trendów w innowacyjności” z którego wynika, że od skrócenia czasu pracy nie uciekniemy. Prędzej czy później czeka nas ta zmiana. Takie rozwiązanie ma pomóc gospodarkom m.in. w dochodzeniu do funkcjonowania według zasad równoważonego rozwoju.
Jak podkreśla PARP, skrócenie czasu pracy to jeden z wiodących trendów, jaki już obserwujemy w innowacyjnych gospodarkach i od którego nie ma odwrotu. Koncepcja ta, choć nie jest już nowa, coraz chętniej stosowana jest nie tylko w firmach, ale także testowana na szeroką skalę. W 2021 roku rządowy, pilotażowy program wprowadziła Hiszpania, zaś w drugiej połowie 2022 roku – Wielka Brytania.
Jak wskazują autorzy raportu, skrócenie czasu pracy ma wspierać dążenie do zrównoważonego rozwoju – w założeniu ma ono bilansować potrzeby ludzi, środowiska i samej gospodarki. Powołują się na obserwacje, które dowodzą, że krótszy wymiar pracy sprzyja zmniejszeniu bezrobocia, zmniejszeniu śladu węglowego oraz zwiększeniu równowagi między życiem prywatnym a zawodowym, co prowadzi do budowania silniejszych więzi międzyludzkich, a także utrzymania lepszego zdrowia fizycznego i psychicznego. Jak podkreślają specjaliści, rozwiązanie to w dłuższej perspektywie wydaje się być nieuchronne, a obecnie największym wyzwaniem pozostaje dostosowanie gospodarek do tej przyszłej rzeczywistości.
Polska branża recyklingu jest na granicy bankructwa. Rynek zalewa tani plastik z Rosji.
Jak informuje Portal Samorządowy, pomimo embarga na rosyjskie surowce, które obowiązuje niemal we wszystkich krajach europejskich, plastik z tego kierunku wciąż dostaje się na polski rynek. Ponad 70 proc. recyklerów musiało zmniejszyć w tym roku swoje moce przerobowe, a 30 proc. już musiało zlikwidować swoją działalność – alarmuje Stowarzyszenie „Polski Recykling”. Problemem jest mały popyt na surowiec powstający z recyklingu tworzyw sztucznych. Wynika to z dostępności taniego plastiku z Rosji, który pomimo embarga wciąż trafia na polski rynek.
W efekcie do obiegu wprowadzany jest wciąż nowy plastik, a Polska już w tej chwili ma problem z jego odzyskiwaniem i przetwarzaniem.
Jesienią zeszłego roku znaczna część surowców z Rosji wjeżdżała do Polski poprzez niemieckich pośredników, natomiast w tej chwili dzieje to poprzez inne państwa, które nie są objęte embargiem. Z jednej strony Bliski Wschód, a z drugiej strony kraje azjatyckie, które mogą sprzedawać albo surowce pierwotne, czyli tzw. nowy plastik, albo gotowe produkty wykonane z surowców pierwotnych pochodzących z Rosji – wyjaśnia Szymon Dziak-Czekan, prezes Stowarzyszenia „Polski Recykling”.
To jest nieuczciwa konkurencja ze strony rosyjskich rafinerii, ponieważ zakłady recyklingowe sprzedają surowiec na wolnym rynku. A jeżeli rosyjski surowiec z recyklingu jest tańszy niż nasz, czyli tzw. regranulat tworzyw sztucznych, to nasze zakłady nie mogą sprzedać swoich surowców. W konsekwencji ponad połowa zakładów recyklingu musiała wyłączyć maszyny, a ponad 70 proc. producentów, recyklerów musiało zmniejszyć w tym roku swoje moce przerobowe – mówi Szymon Dziak-Czekan. – To jest bardzo trudna sytuacja dla branży i liczymy, że wprowadzenie przepisów unijnych, z którymi jesteśmy już spóźnieni od dwóch lat, spowoduje, że ten popyt na surowce z recyklingu wzrośnie.
Chodzi o unijną dyrektywę o rozszerzonej odpowiedzialności producentów (ROP). Zgodnie z polskim projektem tych przepisów do 2026 roku minimalne zawartości recyklatu tworzyw sztucznych mają wynosić 30 proc., a dekadę później aż 65 proc. Wdrożenie ROP sprawi, że dla producentów korzystniejsze będzie używanie tworzyw z recyklingu zamiast plastiku pierwotnego. 60 proc. respondentów badania stowarzyszenia widzi w nowych przepisach szansę na poprawę sytuacji w branży.