Drogie mieszkanie i studiowanie

Drogie mieszkanie i studiowanie

Duże wydatki dla studentów i ich rodzin oraz brak tanich miejsc, nawet w akademikach.

Z okazji nadchodzącego nowego roku akademickiego analitycy GetHome i Tikrow przyjrzeli się kosztom studiowania, szczególnie stawkom za wynajem mieszkań i miejsca w akademikach. Chodzi o znaczące i stale rosnące koszty – podsumowuje te analizy portal Puls HR.

Opłaty za akademiki wzrosły o około 10-15% rok do roku. Wyniosą od 320 do ponad 1400 zł miesięcznie w zależności od miasta, uczelni i standardu lokalu. To stawki konkurencyjne wobec prywatnego wynajmu mieszkań. Tyle że akademików nie starczy dla wszystkich. W Polsce istnieją 443 akademiki uczelniane. Teoretycznie mają 115 tys. miejsc, część budynków jest w tak kiepskim stanie, że realnie ubywa ich o nawet 30 tys. W 2024 roku studiowało ponad 1,1 mln Polaków. W tym 240 tys. w Warszawie i 129 tys. w Krakowie. Oczywiście nie wszyscy z nich to osoby przyjezdne, ale i tak widać ogromny rozziew liczby publicznych miejsc noclegowych i liczby studentów. Prywatnych akademików jest niewiele i są znacznie droższe.

Wielu studentów jest skazanych na prywatne lokale. Najdrożej jest w Warszawie. Według GetHome wynajęcie dwupokojowego mieszkania kosztuje średnio ok. 4,2 tys. zł miesięcznie, a trzypokojowego ok. 6 tys. zł. W Krakowie, Wrocławiu i Gdańsku średni koszt najmu to za dwupokojowe mieszkanie ok. 3,2 tys. Najtaniej jest w Białymstoku, Kielcach, Olsztynie i Toruniu. W tym ostatnim dwupokojowe mieszkanie kosztuje średnio za ok. 2,2 tys. zł.

W 2023 roku średnie miesięczne wydatki studenta w Polsce wynosiły 3867 zł. W tej kwocie lokal mieszkalny stanowił największą część wydatków. Aż co trzeci student nie ma finansowego wsparcia rodziny i może liczyć tylko na siebie.

Dział
Aktualności
Wcześniej informowaliśmy o…

Strach rośnie

Strach rośnie

Rosną obawy Polaków. Dotyczą m.in. wzrostu bezrobocia oraz rosnących cen.

Nowe badania koniunktury konsumenckiej, przygotowywane co miesiąc przez Główny Urząd Statystyczny, wskazują na narastanie obaw i złych nastrojów – informuje portal Business Insider. Wskaźnik ufności konsumenckiej spadł w sierpniu do najniższego poziomu od momentu wyborów parlamentarnych w październiku 2023 roku.

W ciągu miesiąca wzrosła o półtora punktu negatywna ocena sytuacji ekonomicznej kraju. W skali od -100 do 100 wynosi ona obecnie -26. Wzrosła także i wynosi obecnie -20,3 pkt negatywna prognoza na nadchodzące 12 miesięcy. Znaczny spadek nastąpił także przez miesiąc w chęci robienia bieżących zakupów oraz planowania przyszłych.

Negatywne są także odczucia społeczne wobec wzrostu bezrobocia. Rośnie liczba Polaków obawiających się takiego scenariusza. Ta kwestia ma już ocenę -18,8 pkt. Z kolei najwyższy poziom od września 2019, czyli okresu jeszcze przed pandemią i wojną, osiągnęła chęć czynienia oszczędności finansowych kosztem bieżących wydatków. Co prawda w kwestii przewidywanego wzrostu cen Polacy są optymistami (+24,1 pkt.), że do nich nie dojdzie, ale poziom takich postaw spadł aż o 6 punktów w porównaniu z poprzednim miesiącem.

Prawo pracowników do odłączenia

Prawo pracowników do odłączenia

W Australii nowe prawo pozwoli pracownikom na „odłączenie” się po godzinach pracy od kontaktu z zatrudniającymi ich osobami i podmiotami.

Już w poniedziałek wchodzi w życie prawo, które pracownikom w całej Australii zagwarantuje „odłączenie się” – informuje Polska Agencja Prasowa. Po półtorarocznym okresie karencji nowa ustawa chroni osoby, które chcą ignorować swoich szefów, przełożonych i współpracowników poza godzinami pracy. Mogą oni odmówić śledzenia informacji, czytania wiadomości i innego reagowania na sygnały poza godzinami pracy.

Ustawodawcom przyświecała chęć ochrony zatrudnionych, którzy coraz częściej byli zmuszani do świadczenia pracy poza jej ustalonym zakresem godzinowym. Badania przeprowadzone w Australii wykazały, że pracownicy wykonywali średnio 5,4 godziny nieodpłatnej pracy tygodniowo. W skali roku było to dodatkowe 281 godzin nieodpłatnej pracy rocznie. Większość tego stanowiły wymuszone działania online lub służbowe rozmowy telefoniczne.

Nowe prawo nie zabrania przełożonym kontaktowania się z pracownikami „po godzinach”. Chroni natomiast prawo pracowników do odmowy. Jeżeli pracownik nie odbierze telefonu czy nie odpowie na e-maila, to nie można podejmować wobec niego żadnych działań dyscyplinarnych ani traktować go inaczej (np. poprzez zmiany w grafiku czy wyśrubowanie wymagań dotyczących osiągniętych wyników).

Przepisy pozwalające pracownikom na wyłączanie czy nieużywanie urządzeń mobilnych obowiązują już m.in. we Francji i Niemczech.

Samorządy bez mediów?

Samorządy bez mediów?

Powstaje projekt nowej ustawy medialnej.

Jak informują Wirtualne Media, do konsultacji trafiły założenia nowej ustawy medialnej. Jedną ze spraw, które założenia ustawy poddają pod dyskusję, są „media władzy”, czyli te wydawane przez samorządy.

W kraju mamy wiele takich przykładów. Trzebnica, miejsko-wiejska gmina pod Wrocławiem, wydaje „Panoramę Trzebnicką”. To bezpłatny dwutygodnik wydawany przez Gminne Centrum Kultury i Sztuki w Trzebnicy w 10 tys. egzemplarzy. Numer z 14 czerwca ma 48 stron – w tym 23 strony reklam. Burmistrz widnieje na 34 zdjęciach, trzy opublikowane teksty są jego autorstwa. Wydział Komunikacji Społecznej Urzędu Miasta Krakowa gazetę wydaje co dwa tygodnie w 35 tys. egzemplarzy (kosztuje to 1,5 mln zł rocznie). Kraków prowadzi też portal i miał dwie telewizje – Telewizję.krakow.pl i Hello Kraków News. Wrocław ma spółkę – Agencję Rozwoju Aglomeracji Wrocławskiej – zatrudniającą kilkadziesiąt osób, która zajmuje się promocją miasta i mediami samorządowymi. Wydaje papierowy tygodnik, prężny portal i telewizję Wrocław TV. Rocznie na portal i jego analogową wersję idzie ponad 3 mln zł netto. Łódź ma gazetę „Łódź.pl” za ponad 3,5 mln zł rocznie, której szesnastostronicowy, darmowy, wydawany przez Bibliotekę Miejską w Łodzi numer ukazuje się trzy razy w tygodniu, w nakładzie 45 tys. egzemplarzy.

O „mediach władzy” w założeniach nowej ustawy, czytamy: „Należy rozważyć wprowadzenie całkowitego zakazu prowadzenia działalności medialnej przez jednostki samorządu terytorialnego oraz podmioty podległe tym jednostkom”. Postulat ten oparty został na analizie negatywnych praktyk z obszaru całej Polski, które jasno pokazywały, że tego typu tytuły prasowe nie spełniały kluczowej dla prasy funkcji, jaką jest kontrola władzy publicznej.

„Trudno sobie bowiem wyobrazić, by pracownik zatrudniony w administracji samorządowej na łamach mediów wydawanych przez tę jednostkę krytykował swojego pracodawcę czy ujawniał nieprawidłowości w funkcjonowaniu danego urzędu gminy. Taka zaś jest główna rola mediów. W istocie te różne tytuły prasowe stanowiły zatem i (niestety) wciąż stanowią, narzędzia propagandowe w dyspozycji osób sprawujących w danym momencie władzę. Ich obecność zaburza konkurencję polityczną w danej wspólnocie samorządowej. Co więcej, tego typu media często starają się konkurować z niezależną prasą, często stosując w tym zakresie nieuczciwe rynkowo metody (np. przyjmując ogłoszenia po niższych cenach, czy dystrybuując gazetę bezpłatnie). Często celem towarzyszącym tego typu działaniom jest wyeliminowanie niezależnych tytułów z rynku, a w konsekwencji ograniczenie nam – jako społeczeństwu – dostępu do rzetelnej informacji” – podkreśla w wypowiedzi dla Wirtualnych Mediów dr Adam Płoszka z Zakładu Praw Człowieka Uniwersytetu Warszawskiego.

Lokalne gazety stają się tubą propagandową władz samorządowych finansowaną z pieniędzy publicznych, a komercyjne media lokalne, przyglądające się decyzjom podejmowanym przez owe władze, nie mają tak stabilnego źródła finansowania jak media samorządowe. Nie są niejednokrotnie w stanie z nimi konkurować, co zaburza równowagę na rynku, szczególnie w sytuacji, kiedy owe media samorządowe publikują też płatne treści reklamowe, stanowiące podstawę funkcjonowania mediów niezależnych od władz.