Liberałowie dręczą seniorów

Liberałowie dręczą seniorów

Czeski neoliberalny rząd zamierza podnieść wiek emerytalny.

Jak informuje portal Money.pl, rządząca w Republice Czeskiej koalicja neoliberałów zamierza wprowadzić „reformę emerytalną”. Pod tym pojęciem kryje się oczywiści podnoszenie wieku emerytalnego.

Wiek emerytalny ma być podnoszony stopniowo. Obecnie wynosi on 65 lat dla kobiet i mężczyzn. Z każdym kolejnym rokiem od wprowadzenia „reformy” miałby rosnąć o jeden miesiąc. Oznacza to, że np. osoby urodzone po 1995 roku będą przechodziły na emeryturę w wieku 66 lat lub późniejszym. Docelowy wiek emerytalny ma wynieść 67 lat i ma to nastąpić dla wszystkich około roku 2050.

Zanim to nastąpi, już od 2025 roku ma zostać zmniejszona waloryzacja emerytur, czyli ich realne obniżenie. Waloryzacja emerytur nadal ma uwzględniać inflację, jednak wzrost świadczeń będzie już znacznie słabiej powiązany ze wzrostem płac realnych. Będzie liczony od wskaźnika 30, nie zaś, jak obecnie 50% ich wzrostu. Oznacza to, że już wkrótce emeryci staną się znacząco ubożsi od osób pracujących.

Rządzący neoliberałowie oraz wtórujący im „eksperci” motywują takie decyzje „koniecznościami budżetowymi” i tym, że w przyszłości zabraknie na emerytury. Nie mówią o żadnych innych rozwiązaniach, jak choćby wyższe opodatkowanie zamożnych i firm czy zwiększenie po stronie „pracodawców” składek emerytalnych płaconych za pracowników.

O emeryturę będzie także trudniej. Wcześniejsze emerytury będą przysługiwały po 40-letnim okresie składkowym. Obecnie wynosi on 35 lat. Do okresu składkowego będzie wliczane 80% okresu studiów wyższych, zamiast obecnie przyjętego całego standardowego okresu nauki na uczelni wyższej.

Jedyne pozytywne planowane rozwiązanie to zwiększenie przelicznika wysokości emerytur za okres opieki nad dzieckiem. Pozwoli to zwiększyć mizerne emerytury kobiet, które nie pracowały przez dłuższy czas z powodu opieki nad kilkorgiem dzieci.

Dział
Aktualności
Wcześniej informowaliśmy o…

Ubywa korzystnych porozumień

Ubywa korzystnych porozumień

W ciągu kilkunastu lat drastycznie zmalała liczba zawieranych zakładowych zbiorowych układów pracy.

Jak informuje portal PulsHR za stroną internetową śląsko-dąbrowskich struktur Solidarności, mamy do czynienia z zapaścią porozumień zbiorowych między pracownikami a „pracodawcami”, zwanych formalnie zakładowymi lub branżowymi układami zbiorowymi pracy. Z danych Głównego Inspektora Pracy wynika, że o ile w roku 2011 zarejestrowano w Polsce 136 nowych takich układów, o tyle w 2023 już zaledwie 46. W całej Polsce układy zakładowe są zawarte w około 8000 przedsiębiorstw, a układy ponadzakładowe w zaledwie 61.

Zbiorowe układy pracy stanowią zabezpieczenie praw pracowników. Zawierają one co do zasady takie zapisy, które wykraczają poza minimum zapewniane przez kodeks pracy i inne akty prawa. Są one zawierane przy obopólnej zgodzie przedstawicieli pracowników i właścicieli firm. W wielu krajach zbiorowe układy obejmują większość zakładów w danej branży, a nawet większość ogółu pracowników. W krajach skandynawskich i nordyckich zbiorowymi układami jest objętych 70-90% wszystkich zatrudnionych w gospodarce narodowej, a sporo branż jest w całości objętych takimi porozumieniami.

Za jedną z przyczyn niskiego poziomu objęcia układami zbiorowymi w Polsce uważa się niskie uzwiązkowienie. W imieniu pracowników to właśnie związki zawodowe są w świetle prawa przedstawicielem negocjującym takie układy z szefostwem firm. Jeśli w firmie nie ma związku, to trudno o reprezentanta strony pracowniczej. „Do poszczególnych okręgowych inspektoratów pracy wpływa coraz mniej wniosków o rejestrację nowych zakładowych układów zbiorowych pracy. Obserwujemy raczej tendencję w kierunku zmiany treści układów, a nie dążenia do zawierania nowych” – mówi portalowi śląsko-dąbrowskiej Solidarności Halina Tulwin, dyrektor departamentu prawnego Głównego Inspektoratu Pracy.

Cena prądu znowu w górę

Cena prądu znowu w górę

Od stycznia znowu zapłacimy odczuwalnie więcej za energię elektryczną.

Jak informuje „Fakt”, od 1 stycznia czekają nas kolejne podwyżki cen prądu. Przypomnijmy, że 1 lipca rząd neoliberałów częściowo uwolnił ceny prądu i energia zdrożała o 25-35%. Oznacza to nie tylko wyższe rachunki prywatne, ale także wzrost kosztów produkcji, czyli wyższe ceny w sklepach i wzrost inflacji. Teraz czeka nas powtórka z wątpliwej rozrywki.

Wciąż my częściowe mrożenie cen, które rząd rekompensuje dopłatami dla koncernów energetycznych. Mrożenie kończy się 31 grudnia, a w przyszłorocznym budżecie zaplanowano znikome i znacznie mniejsze od dotychczasowych kwoty na dotowanie niższych cen energii. Przewidywany wzrost cen to podwyżka z poziomu 1,15 zł do 1,39 zł za kilowat. Dla przeciętnego gospodarstwa domowego w Polsce oznacza to 480 złotych dodatkowych wydatków rocznie.

Ale to nie koniec złych wieści. Na rachunki za prąd powróci także tzw. opłata mocowa. Wyniesie ona w najczęstszej postaci około 14 zł miesięcznie. To kolejne ponad 160 złotych nowych wydatków rocznie. W sumie zatem mowa o ok. 640 złotych rocznie więcej za prąd na przeciętne polskie gospodarstwo domowe. Niezależnie od już wysokich niedawnych podwyżek cen energii.

Ze szpitala na bruk

Ze szpitala na bruk

Będą masowe zwolnienia ze szpitala w Lubartowie.

Jak informuje portal Money.pl, w szpitalu w Lubartowie na Lubelszczyźnie planowane są wielkie zwolnienia z pracy. Stracić zatrudnienie może nawet niemal 200 osób, czyli jedna trzecia całej obsady placówki.

Dyrekcja szpitala poinformowała związki zawodowe, że planuje zwolnienia grupowe. Do końca roku pracę mogą stracić 192 osoby. 120 z nich dostanie wypowiedzenia, a pozostałe stracą pracę, ale z możliwością podpisania nowej umowy, na gorszych warunkach – jeśli nie zaakceptują tego, również stracą zatrudnienie. Największą grupą do zwolnienia są pielęgniarki – 28 ze 193 zatrudnianych. Kolejne 67 pielęgniarek otrzyma wypowiedzenia „zmieniające dotychczasowe warunki pracy i płacy”. Zaplanowano także zwolnienia m.in. 18 położnych, 10 ratowników medycznych, 14 fizjoterapeutów, 4 lekarzy, 20 salowych i sanitariuszy, 18 pracowników gospodarczych i obsługi, 6 pracowników ekonomicznych, administracyjnych i technicznych oraz jednego psychologa.

Dyrekcja placówki motywuje swoją decyzję kiepską sytuacją finansową. Szpital jest zadłużony na 130 milionów złotych.