Do końca roku ma zniknąć kilkadziesiąt oddziałów położniczo-ginekologicznych.
Jak informuje „Dziennik Gazeta Prawna”, rząd Tuska zaplanował „czasowe zamknięcie” kilkudziesięciu oddziałów szpitalnych, przede wszystkim położniczo-ginekologicznych. To „sposób” na finansową zapaść systemu ochrony zdrowia za rządów liberałów.
Największe uderzenie likwidatorów ma dotyczyć oddziałów położniczo-ginekologicznych. Motywowane jest to niską liczbą urodzeń, co przekłada się na deficyt takich oddziałów. Szczególnie zagrożone są placówki w mniejszych miastach, głównie w województwach podkarpackim, łódzkim, wielkopolskim i podlaskim.
Zamiast nich mają działać „punkty rodzenia” przy szpitalnych oddziałach ratunkowych lub izbach przyjęć. Dyżurować tam miałaby położna, która odbierze poród lub podejmie decyzję o przewiezieniu ciężarnej kobiety do szpitala specjalistycznego – po likwidacji wielu oddziałów będzie to daleki przejazd.
Rozpoczęło się referendum strajkowe w dużej sieci handlowej.
Jak informuje Polska Agencja Prasowa, może dojść do strajku w sieci Stokrotka. Ta sieć handlu spożywczego posiada w Polsce niemal 1000 placówek i należy do kapitału litewskiego. Po długim i bezowocnym sporze z zarządem sieci związki zawodowe przystąpiły do kolejnej fazy walki o podwyżki wynagrodzeń.
Z początkiem grudnia ruszyło wśród pracowników referendum strajkowe. – „Referendum jest wynikiem braku porozumienia z zarządem w procedurze sporu zbiorowego. Na etapie rokowań i mediacji ze strony pracodawcy nie padła żadna propozycja” – powiedziała Polskiej Agencji Prasowej Alicja Symbor, przewodnicząca „Solidarności” w Stokrotce.
Związki zawodowe domagają się przede wszystkim dwóch zmian. Chcą 800 zł brutto podwyżki dla każdego pracownika, motywując to niskimi zarobkami, nie nadążającymi za wzrostem kosztów życia. Oczekują także zwiększenia zatrudnienia. Ich zdaniem obsada sklepów jest za mała, w wielu placówkach wynosi tylko 7 osób, co nie pozwala na prowadzenie normalnej obsługi, realizowanie urlopów, brania zwolnień lekarskich w przypadku choroby itp. Według związkowców, w niektórych marketach do obsady na dwóch zmianach musi wystarczyć siedem osób, włącznie z kadrą kierowniczą.
Referendum trwa od 1 grudnia i zakończy się 31 maja – ze względu na rozproszoną strukturę zatrudnienia odbywa się ono w formule online. Wedle prawa musi w nim wziąć co najmniej 50% zatrudnionych, aby było wiążące. Jeśli zostanie osiągnięta wymagana frekwencja, a głosujący opowiedzą się za strajkiem, będzie możliwe legalne przerwanie pracy.
Zdjęcie w nagłówku tekstu: Autorstwa Warszawska róg Szerokiej w Tomaszowie Mazowieckim, w województwie łódzkim. PL, EU. CC0 – Praca własna, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=82835146
Koniec problemów dla posiadaczy biletów miesięcznych podróżujących po Bieszczadach.
Po serii incydentów, w których kierowcy odmawiali honorowania biletów innych przewoźników, pasażerowie złożyli oficjalną skargę do Bieszczadzkiego Związku Komunikacyjnego (BZK).
Problem dotyczył funkcjonowania transportu zbiorowego na terenie powiatów bieszczadzkiego, leskiego i sanockiego. Bieszczadzki Związek Komunikacyjny zrzesza różnych przewoźników operujących w regionie, przekazując im dopłaty ze środków centralnych do realizowanych kursów. Jednym z kluczowych warunków otrzymywania tych środków jest tzw. integracja biletowa – czyli wzajemne honorowanie biletów miesięcznych przez wszystkich przewoźników w ramach sieci.
Mimo jasnych przepisów, pasażerowie spotykali się z sytuacjami, w których odmawiano im respektowania biletów miesięcznych wystawionych przez inne firmy zrzeszone w BZK. Grupa podróżnych postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. – „Co zrobiliśmy? Po pierwsze, znamy swoje prawa. Dlatego przeanalizowaliśmy dokumenty Związku Komunikacyjnego i na ich bazie opracowaliśmy pismo ze skargą” – wyjaśnia Duszan Augustyn, inicjator interwencji.
Pismo trafiło do władz Bieszczadzkiego Związku Komunikacyjnego, wskazując na łamanie warunków umowy przez przewoźników.
Reakcja Bieszczadzkiego Związku Komunikacyjnego była szybka i konstruktywna. Pasażerowie otrzymali oficjalne przeprosiny oraz podziękowania za zgłoszenie nieprawidłowości.
Władze Związku potwierdziły również realizację głównego postulatu skarżących. Kierowcy obsługujący linie w regionie zostaną dodatkowo przeszkoleni, a na dworcach i zajezdniach pojawią się dodatkowe informacje o prawach pasażerów, co ma wyeliminować problem nieuznawania ważnych biletów.
Interwencja zakończyła się sukcesem, a pasażerowie chwalą postawę BZK. – „Bieszczadzki Związek Komunikacyjny zachował się bardzo profesjonalnie. Szybka reakcja, przeprosiny, konkretne działania” – komentuje Duszan Augustyn. – „To dobry prognostyk dla szerokiej współpracy pomiędzy pasażerami, BZK i przewoźnikami, bo w naszym wspólnym interesie jest to, żeby transport zbiorowy w Bieszczadach działał jak najefektywniej”.
Dzięki obywatelskiej postawie i szybkiej reakcji Związku, posiadacze biletów miesięcznych w Bieszczadach mogą już normalnie korzystać ze swoich uprawnień, niezależnie od tego, jakiego przewoźnika autobus podjedzie na przystanek. Jednak wielu pasażerów nie wie, o tym, że takie prawo im przysługuje. – „Po upadku PKS i prywatyzacji rynku przewozów autobusowych, praktycznie w całej Polsce nie było realnej integracji biletowej. Dlatego ludzie nie wiedzą o tym, że mogą korzystać z jednego biletu, w ramach całego Związku Komunikacyjnego. Brakuje informacji o tym, na jakich liniach i jacy przewoźnicy mogą wzajemnie honorować bilety miesięczne. Zyskają na tym sami przewoźnicy i BZK, bo dzięki temu ich oferta stanie się bardziej atrakcyjna i przyciągnie nowych pasażerów” – mówi Duszan Augustyn, doktor nauk o zarządzaniu z Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalizujący się w organizacji lokalnego transportu zbiorowego i wykluczeniu transportowym.
Masowe zwolnienia w firmie motoryzacyjnej.
Jak informuje portal Nasze Miasto, wielkie zwolnienia ruszają w jednym z oddziałów koncernu Aptiv. Firma ta jest obecna w różnych branżach. Na początku roku zwolniła 200 osób w swoim krakowskim oddziale IT. Teraz dokonuje dużej redukcji zatrudnienia w zakładzie z branży motoryzacyjnej.
W Jeleśni, gdzie działa należący do koncernu Aptiv zakład produkcji wiązek elektrycznych dla producentów samochodów osobowych i ciężarowych, właśnie zaczynają się zwolnienia grupowe. Pracę stracą 392 osoby pośród załogi, która liczy ok. 1300 osób.
Zakład, niegdyś działający pod marką Delphi, istnieje od roku 1994. Jest jednym z największych pracodawców na Żywiecczyźnie. Zwalniani pracownicy dostaną odprawy wynegocjowane przez związki zawodowe. Szefostwo firmy nie chciało nawet rozmawiać o zmniejszeniu skali zwolnień.