Jak ogródki piwne pożarły przestrzeń publiczną
Dziś miejsce to ma podstawowe cechy typowego „placu komercji”, jakich wiele w innych większych miastach Hiszpanii: wypełnione jest przynoszącymi zyski ogródkami restauracyjnymi, zajmującym chodniki i środek placu morzem krzeseł, na których można usiąść, jeśli ma się ochotę – i odpowiednią ilość pieniędzy, żeby kupić wcale nie najtańsze piwo. Na placu zostało zaledwie jedno drzewo, nie ma zieleni, którą trzeba byłoby utrzymywać, i przy której można byłoby przeszkadzać turystom podjadając z dziećmi tortillę. Rzuca się w oczy brak ławek, bo przecież nie do pomyślenia jest, żeby jakaś grupka usiadła i rozmawiała niczego nie konsumując. Od tego są ogródki, bo za wypicie piwa poza nimi, zgodnie z miejskim regulaminem, grozi mandat do 600 euro. Liczba ogródków i ich powierzchnia na Starym Mieście w Barcelonie dają wyobrażenie o tym, co ma miejsce także w pozostałych miastach. W 2002 roku istniały 192 ogródki, zajmujące 3494 metry kwadratowe. W 2012 roku było ich już 317, a ich powierzchnia uległa prawie potrojeniu – do 9986 m2. W ciągu siedmiu lat liczba wydanych zezwoleń wzrosła o 39%, a powierzchnia ogródków o 65%. Dane dotyczące całego miasta przynoszą podobne wyniki: między 2012 a 2014 rokiem liczba pozwoleń na ogródki przy lokalach gastronomicznych wzrosła z 2832 do 4574.