Gaz na ulicach
Gaz na ulicach
Młodzieżowe demonstracje przeciwko Romanowi Giertychowi, świeżo upieczonemu ministrowi edukacji, toną w oparach gazu. Nie jest to jednak łzawiący gaz rozpylany przez faszystowską policję na usługach zbrodniczego reżimu. To GazWyb – ideologia liberalnej oligarchii.
Kiedyś studenci byli grupą najbardziej krytyczną, potrafiącą doszukiwać się „drugiego dna” w sloganach propagandy – czy to kapitalistycznej na Zachodzie, czy komunistycznej u nas. Ba, w carskiej Rosji słowo „student” było ponoć po wsiach i małych miasteczkach synonimem wywrotowca. Dziś nie pozostało po tym zupełnie nic.
Polscy studenci ostatnich lat nie potrafili się zmobilizować do działania nie tylko w kwestiach ogólnopolitycznych, ale nawet w tych, które dotyczyły ich bezpośrednio. Gdy Platforma Obywatelska forsowała pomysł odpłatności za studia, nie przeszkodziło jej to cieszyć się wśród młodzieży akademickiej znacznym poparciem. Gdy poprzedni, ponoć lewicowy, rząd wprowadził przepisy, które sprawiły, że część studenckich stołówek zamknięto, a w innych znacznie podrożały posiłki – jedyną reakcją było kilka niemrawych pikiet.
Teraz jednak młodzież licealna i studencka postanowiła się zbuntować. Stała się oto rzecz straszna, gdyż ministrem edukacji został Roman Giertych. Lider Ligi Polskich Rodzin nie zdążył jeszcze nic zrobić na ministerialnym stanowisku, a na ulice polskich miast wyległa zrewoltowana młódź. Nie cierpi ona Giertycha w sposób „naturalny”. Przez kilka poprzednich lat mogła bowiem w swoich ulubionych gazetach codzienno-wyborczych czytać, iż to groźny człowiek – taki prawie faszysta, wnuk „zoologicznego antysemity”, ideowy spadkobierca okropnej endecji itp., itd. Nic więc dziwnego, że w obliczu takiej narodowej tragedii, młodzi nonkonformiści wyszli na ulice.
Nie mam dla Giertycha żadnych sympatii. Tradycja endecka jest mi zupełnie obca, przegrywając pod niemal każdym względem z propaństwową postawą piłsudczyków, lewicowym patriotyzmem PPS-u czy ideologią międzywojennego ruchu ludowego. Nacjonalizm uważam za doktrynę nader ograniczoną, a w dzisiejszych czasach także anachroniczną. Ale „gazwyborczy” demonstranci wcale nie wydają mi się lepsi, a wręcz myślę, że w długofalowej perspektywie jest to środowisko znacznie bardziej szkodliwe niż LPR.
Bez trudu można wykpić większość haseł i postulatów przeciwników Giertycha. O jego zamiarach wobec polskiego systemu edukacji trudno coś powiedzieć, bo niewiele zadeklarował, a jeszcze mniej na razie zrobił. Trudno zatem protestować przeciwko czemuś tak enigmatycznemu – jeśli już, to wypadałoby się wstrzymać do pierwszych konkretów, czyli, jak sądzę, do okresu przynajmniej powakacyjnego. Wtedy protesty być może miałyby jakiś sens i uzasadnienie – w chwili obecnej trudno nawet udawać, że mają one cokolwiek wspólnego z faktyczną troską o system edukacji.
Z kolei mówienie o zagrożeniu światopoglądowej neutralności szkoły brzmi śmiesznie, gdy pamiętamy, że podobnych obaw nie zgłaszano wtedy, gdy ministerialne stanowiska zajmowały np. osoby znane z poglądów krytycznych wobec katolicyzmu. A przecież żyjemy bądź co bądź w kraju, którego ogromna większość obywateli deklaruje się jako katolicy właśnie. Jak Kali ukraść, to dobrze – jak Kalemu ukraść, to źle.
Idźmy dalej – nawet jeśli Roman Giertych jest politykiem związanym z tradycją zawierającą także niezbyt chlubne postawy czy wątki, to jednak jakoś nie przypominam sobie, żeby równie chętnie grzebano w przeszłości i ideowych korzeniach poprzednich ministrów. A byli wśród nich np. tacy, którzy swego czasu należeli do partii mającej na koncie brutalną antysemicką czystkę roku 1968, w efekcie której wygnano z Polski jakieś, bagatela, 15-20 tysięcy Żydów; byli tam też kumple i obrońcy umundurowanych bandytów, którzy nie mieli zahamowań, by wysyłać wojsko na protestujących robotników. Rozumiem, że Romana Giertycha obciążają czyny i poglądy jego ojca, dziadka i przedwojennej endecji, zaś ministrów z ramienia SLD nie obciążają wydarzenia roku 1956, 1968, 1976 i 1981. Zaiste, ciekawa logika.
Mniejsza jednak o grzebanie w przeszłości. Ciekawsza jest teraźniejszość. Ta teraźniejszość, w której „buntowniczą” młodzież wspiera cała liberalna oligarchia. Bo to właśnie jej nie na rękę jest sytuacja, w której rządzą – nieważne, czy dobrze, czy źle – Kaczyńscy, Lepper i Giertych, przez lata kreowani na wrogów i zwariowanych krytyków najwspanialszego ustroju z możliwych. Oligarchia jest wściekła, bo utraciła kontrolę nad wieloma obszarami życia społecznego oraz monopol na kształtowanie opinii publicznej. I oczywiście chciałaby odzyskać utracone pole – nic w tym dziwnego, lepiej rządzić niż być rządzonym – obojętnie w jaki sposób.
Niestety, młodzi buntownicy nie tylko nie mają zmysłu politycznego, który uratowałby ich przed chodzeniem na pasku tejże oligarchii. Oni nie mają także, za przeproszeniem, jaj. Gdyby je mieli, to zanim wyszli na ulice przeciwko Giertychowi (mnie to nie przeszkadza, bo protesty są naturalnym składnikiem demokracji), zrobiliby to wcześniej już ładnych kilka razy przeciwko innym, dużo bardziej szkodliwym osobom i rozwiązaniom.
Jeśli przyszłością znacznej części polskiej młodzieży będzie mycie garów w Londynie czy na Cyprze, to nie jest to bynajmniej wina Giertycha i „wychowania patriotycznego”. To wina liberalizacji gospodarki, dewastacji sfery publicznej, tolerowania patologii w samej nauce i jej finansowaniu, pauperyzacji rodziców dzisiejszych studentów itp. A przeciwko temu polska młodzież niemal nie kiwnęła palcem, w każdym razie nie w takiej skali i z takim zapałem, z jakim teraz protestuje przeciwko Giertychowi. Zaczadzenie GazWyb-em jest tak silne, że uniemożliwia nawet sensowną ocenę własnych interesów. No to myjcie, drodzy „zbuntowani” studenci i licealiści, te garnki w Londynie, bo na niewiele więcej zasługujecie…