Instytut Prawicy Narodowej?

·

Instytut Prawicy Narodowej?

·

W debacie wokół książki „Strach” J. T. Grossa, niejako mimochodem pojawił się pewien bardzo istotny wątek, który oczywiście przeszedł niemal niezauważony przez tzw. opinię publiczną. Prof. Andrzej Friszke, pisząc w „Gazecie Wyborczej” o krytykach Grossa (głównie o Marku Janie Chodakiewiczu i jego książce „Po Zagładzie”), poświęcił część artykułu takiej kwestii: „Warto zwrócić uwagę na czarno-biały obraz politycznego podziału społeczeństwa, jaki wyłania się z pracy Chodakiewicza, a także publikacji wielu innych autorów związanych z IPN. Po jednej stronie są rządzący komuniści, po drugiej – antykomunistyczni partyzanci /…/. W tej perspektywie nie istnieje Polskie Stronnictwo Ludowe – milionowa partia, która dźwigała główny ciężar oporu wobec komunistycznej dyktatury. /…/ IPN wśród dziesiątków publikacji dotyczących lat 40. PSL nie poświęcił ani jednej” (cały artykuł tutaj).

Na taką opinię zareagował rzecznik IPN-u, Andrzej Arseniuk, pisząc m.in.: „Historyk Andrzej Friszke na łamach »Gazety Wyborczej«, kontynuując dyskusję wokół książki Jana T. Grossa (»Gross i chłopcy narodowcy« 23-24.02.2008 r.), napisał, iż »IPN wśród dziesiątków publikacji dotyczących lat 40. PSL nie poświęcił ani jednej«, koncentrując się rzekomo na historii Narodowych Sił Zbrojnych. Jest to twierdzenie nieprawdziwe, niekompetentne i zaskakujące jak na byłego członka Kolegium IPN, za którego kadencji ukazały się dwa tomy materiałów konferencyjnych »Represje wobec wsi i ruchu ludowego« czy prace regionalne, jak »Kolektywizacja rolnictwa w regionie łódzkim«” (całe oświadczenie tutaj)

Życie pisze doprawdy dziwne scenariusze. Na przykład taki, że oto muszę stanąć po stronie „Gazety Wyborczej”, czy raczej tekstu opublikowanego na jej łamach. Dzieje się tak pomimo iż przez wiele osób jestem traktowany jako „zoologiczny antymichnikowiec”. Sama „Gazeta” raczyła poświęcić mi przeczytany przez kilkaset tysięcy osób tekst, mówiący, że jestem groźnym faszystą – takim, jakimi ten dziennik lubi straszyć swoich czytelników, a więc kimś, kto mniej więcej co trzy dni zjada liberalne niemowlę na drugie śniadanko.

W dodatku muszę zająć stanowisko krytyczne wobec IPN-u, a zatem, chcąc nie chcąc, przyłączyć się do przodującej w atakach na tę instytucję sitwy „okrągłostołowej” i postkomunistów. I znów robię to, mimo iż przez ładny kawałek czasu krytykowałem (i krytykuję nadal) te środowiska polityczne, które przy „okrągłym stole” dogadały się, jak rządzić Polską – a efekty tychże rządów uważam za scenariusz dla Polski chyba najgorszy z możliwych, zarówno w aspekcie gospodarczym, jak i kulturowym i politycznym. Robię tak również pomimo tego, że postkomuniści potraktowali mnie podobnie jak „Wyborcza” – ich główny dziś organ, tygodnik „NIE”, będący wyrazicielem opinii środowiska esbecko-szmaciakowatego, redagowany przez rzecznika prasowego zbrodniczej junty gen. Jaruzelskiego, również zaprezentował mnie w całkiem sporym nakładzie jako – jakżeby inaczej – groźnego faszystę. Tak, w stylu tych, którzy co trzeci dzień zjadają na drugie śniadanie rumianego, PRL-owskiego emeryta.

Te wszystkie daleko idące różnice między mną a redaktorami szmatławców traktujących IPN jako jednego z czołowych wrogów, nie zmieniają smutnego faktu – w tym konkretnym sporze rację ma prof. Friszke. Ale zabieram głos nie dlatego, że owa wymiana zarzutów między Friszke a IPN-em jest szczególnie ważna. Bo sama w sobie nie jest. Istotna jest natomiast kwestia, która pojawia się niejako w tle sporu. Tą kwestią jest sposób prezentowania niedawnej historii przez IPN oraz sympatyzujących z nim polityków, dziennikarzy i inne osoby publiczne, kształtujące świadomość Polaków.

We wspomnianym sporze prof. Friszke ma rację na poziomie elementarnych faktów. Argumenty rzecznika IPN-u można włożyć między bajki. Tak się szczęśliwie składa, że mam na półce wspomniane przezeń książki, mające jakoby dotyczyć „historii PSL-u w latach 40-tych”. I wystarczy je przekartkować, by dowiedzieć się, że pan rzecznik, delikatnie mówiąc, nagina fakty. Książka pt. „Kolektywizacja rolnictwa w regionie łódzkim” niemal w ogóle nie odnosi się do PSL-u, z tego prostego powodu, że gdy rozpoczęto kolektywizację wsi w Polsce, PSL jako niezależna partia, opozycyjna wobec Sowietów i ich lokalnych namiestników – już w zasadzie nie istniał. Dwa tomy materiałów konferencyjnych pt. „Represje wobec wsi i ruchu ludowego” też trudno uznać za spełniające postulat prof. Friszke – tom II obejmuje lata 1956-1989, zatem niemal w ogóle nie dotyczy lat 40-tych. Tom I z kolei, owszem, zawiera kilka tekstów na wspomniany temat – ale to zaledwie około 2/3 zawartości książki liczącej niewiele ponad 300 stron. Po pierwsze zatem, Friszke ma rację – IPN nie opublikował ani jednej książki poświęconej w całości historii PSL-u w latach 40-tych. Po drugie – opublikowane przez IPN materiały na ów temat (w kilku różnych książkach i Biuletynie IPN), nie są nawet wstępem do poważnego i wyczerpującego omówienia tematu, stanowiąc zaledwie drobny przyczynek do tej pracy.

Problem nie tkwi jednak tylko w prezentacji historii PSL-u. Jeśli przejrzymy ofertę wydawniczą IPN-u, bez trudu dostrzeżemy tam znacznie większą lukę czy też białą plamę. Jeszcze mniejszą ilość analiz poświęcono bowiem np. polskiej lewicy antykomunistycznej – tej części PPS, która nie zgodziła się na „sojusz”, czyli wcielenie do PZPR pod wodzą PPR. A było to w skali kraju, bagatela, około 200 tysięcy osób, które nie zaakceptowały „zjednoczenia”; byli to także tacy wybitni działacze Polskiej Partii Socjalistycznej, jak Kazimierz Pużak, Zygmunt Zaremba, Tomasz Arciszewski, Adam Pragier czy Adam i Lidia Ciołkoszowie. Taka tematyka niemal w ogóle nie pojawia się w publikacjach IPN-u, jest jej jeszcze mniej niż tekstów poświęconych PSL-owi.

Są za to wydane przez IPN książki: „Konspiracja antykomunistyczna i podziemie zbrojne w Wielkopolsce w latach 1945-1956”, „Stanisław Sojczyński i Konspiracyjne Wojsko Polskie” (monografia słynnego partyzanta „Warszyca”), „»Dobić wroga«. Aparat represji wobec podziemia zbrojnego na Śląsku Cieszyńskim i Żywiecczyźnie (1945-1947)”, „Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944-1956”, „Operacja »Sejm« 1944-1946” (o likwidacji przez UB partyzantki antykomunistycznej w Polsce południowo-wschodniej), „Aparat bezpieczeństwa państwa wobec środowisk narodowych na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim w latach 1945-1956”, „Chronić i kontrolować. UB wobec środowisk i organizacji konspiracyjnych młodzieży na Lubelszczyźnie (1944-1956)”, „Podziemie poakowskie w województwie śląsko-dąbrowskim w latach 1945-1947”, „O Polskę Wolną i Niezawisłą (1945-1948). WiN w południowo-zachodniej Polsce (geneza – struktury – działalność – likwidacja – represje)”, „»Zostańcie wierni tylko Polsce…«. Niepodległościowe oddziały partyzanckie w Krakowskiem (1944-1947)”, „Podziemie niepodległościowe w województwie białostockim w latach 1944-1956”, „Ludzie podziemia AK-WiN w Polsce południowo-zachodniej (1945-1948)”, „Ostatni leśni 1948-1953”, „Podziemie poakowskie na Kielecczyźnie w latach 1945-1948”, „Rozpracowanie i likwidacja rzeszowskiego Wydziału WiN w dokumentach UB (1945-1949)”, „Żołnierze porucznika Wądolnego. Z dziejów niepodległościowego podziemia na ziemi wadowickiej 1945-1947”, „Podziemie narodowe na Rzeszowszczyźnie 1939-1944”, „Kryptonim »Orzeł«. Warszawski Okręg Narodowego Zjednoczenia Wojskowego w dokumentach 1947-1954”, „Okręg Krakowski Zrzeszenia »Wolność i Niezawisłość« 1945-1948. Geneza, struktury, działalność”.

Niepodległościowe podziemie zbrojne, jak widać, ewidentnie fascynuje autorów związanych z IPN-em. Ale to przecież nie jedyny obszar ich zainteresowań. Oprócz oczywistych tematów, związanych z ważnymi wydarzeniami w historii PRL-u (czerwiec ’56, grudzień ’70, „Solidarność” itp.), kolejną preferowaną działkę tematyczną stanowi Kościół. Oto kilka wybranych tytułów książek spod znaku IPN: „Operacja: Zniszczyć Kościół”, „Niezłomni. Nigdy przeciw Bogu. Komunistyczna bezpieka wobec biskupów polskich”, „Władze komunistyczne wobec Kościoła katolickiego w Łódzkiem”, „Z dziejów Kościoła katolickiego w Wielkopolsce i na Pomorzu Zachodnim”, „Represje wobec duchowieństwa górnośląskiego w latach 1939-1956 w dokumentach”, „Represje wobec Kościoła katolickiego na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie 1945-1989”, „Do prześladowania nie daliśmy powodu… Materiały z sesji poświęconej procesowi Kurii krakowskiej”. I tak dalej, nie będę Was zanudzał kolejną wyliczanką.

Gdyby komuś było mało tych atrakcji, może jeszcze przeczytać inną książkę sygnowaną przez IPN: „Ziemianie wobec okupacji 1939-1945”. A jeśli ktoś interesuje się naprawdę kluczowymi kwestiami z niedawnej przeszłości, tego na pewno usatysfakcjonuje lektura jedynie 287 stron rozprawy pt. „Urząd Bezpieczeństwa w powiecie Lwówek Śląski (1945-1956)”. Co tam jakiś PSL – mamy w ofercie kilkadziesiąt pozycji o podziemiu zbrojnym. Co tam PPS – poczytajcie o ziemianach i ich troskach. Co tam śmierć Pużaka w komunistycznym więzieniu – wszak wydano kilka rozpraw o represjach wobec Kościoła… I jeśli ktoś liczy na to, że oczywista tendencyjność IPN-u i jego „skręt w prawo” nie są widoczne gołym okiem, ten chyba jest przekonany, że ma do czynienia z idiotami, którzy nie potrafią ani czytać, ani myśleć. A może coś przeoczyłem i Pan Rzecznik Prasowy oświeci mnie i wskaże stosowne publikacje w bogatej ofercie IPN-u? Mam na półce jakieś 50 pozycji z dziedziny „polska powojenna lewica patriotyczna”, ale żadnej z nich nie sygnuje IPN. Bo i po co miałby to robić – przy odrobinie szczęścia można na internetowych aukcjach nabyć np. „Wojnę i konspirację” Zaremby, londyńska edycja z roku 1957, w całkiem przystępnej cenie, tak od 100 do 150 zł. Wydatek w sam raz na kieszeń np. emeryta, który w młodości załapał się na działalność w PPS-ie. Albo dla studenta z niezamożnej rodziny…

Żeby było jasne: nie mam nic przeciwko publikowaniu książek o antykomunistycznym podziemiu zbrojnym. A wręcz przeciwnie – cieszę się z każdego takiego wydawnictwa, bo pozwala ono odkłamać 45 lat cenzury i fałszowania faktów oraz brednie wciąż funkcjonujących w „obiegu naukowym” pseudohistoryków z PZPR-owskiego nadania. Cały problem w tym, że ta cenzura i fałszowanie nie dotyczyły wyłącznie historii podziemia antykomunistycznego czy Kościoła, ale w równie wielkiej mierze ich ofiarą padł niezależny ruch ludowy i socjalistyczny. I dlatego nie może być zgody, aby państwowa instytucja, finansowana z podatków obywateli o przeróżnych poglądach politycznych, zajmowała się propagowaniem wiedzy o tak jednostronnie wybranych wydarzeniach i postawach z przeszłości.

Jest to tym groźniejsze zjawisko, że w sukurs IPN-owi idą inne podmioty – państwowe i prywatne. O ile po roku 1989 wielokrotnie przypominano zbrojne podziemie antykomunistyczne, o tyle wzmianki o niezłomnej części PPS-u były sporadyczne. Pomnika doczekał się „Ogień”, ale nie Pużak. W publicznej TV łatwiej natrafić na film czy program o „żołnierzach wyklętych” niż o Adamie Ciołkoszu. Bez trudu kupimy w ambitniejszych księgarniach książki i albumy o Narodowych Siłach Zbrojnych, ale ze świecą tam szukać opracowań o Arciszewskim. Ile razy, słysząc modne w ostatnich latach peany na cześć Powstania Warszawskiego, mieliśmy okazję dowiedzieć się, że jedną z czołowych jego sił politycznych i bojowych stanowili socjaliści z PPS-u? Czy ofiarą bandytów z UB padli tylko członkowie formacji zbrojnych obozu narodowego, czy może także np. komendant VI Okręgu Batalionów Chłopskich, pułkownik „Zawojna”, czyli Narcyz Wiatr, przed wojną więzień Berezy Kartuskiej, antykomunista, lecz jednocześnie działacz lewego skrzydła ruchu ludowego, zastrzelony na krakowskich Plantach w biały dzień? Czy tyle samo wysiłku, ile włożono w poszukiwania miejsca pochówku „Warszyca”, poświęcono wyjaśnieniu okoliczności śmierci lewicowego ludowca i antykomunisty, Władysława Kojdera, uprowadzonego z domu przez UB i odnalezionego w lesie z 30 kulami w ciele?

Oczywiście nie wątpię, że wielu autorów czy to książek wydanych przez IPN, czy artykułów prasowych, czy scenarzystów filmów dokumentalnych, to osoby szczerze i autentycznie zainteresowane tematyką podziemia zbrojnego, przeszłości ruchu narodowego czy relacji między władzami PRL a Kościołem. Nie zmienia to jednak faktu, że w efekcie otrzymujemy obraz tendencyjny. A problem nie dotyczy bynajmniej przeszłości, lecz jak najbardziej związany jest z tym, co dzieje się tutaj i teraz.

Paradoksalnie, ta prawicowa tendencyjność w „pisaniu historii”, najbardziej na rękę jest postkomunistom i liberałom. Postkomunistom m.in. dlatego, że popycha w ich kierunku tych wszystkich, którzy mają lewicowe poglądy i nawet jeśli krytycznie oceniają PRL, to obca jest im myśl, że mieliby utożsamić się z wizją przeszłości, w której czołową rolę odgrywają Narodowe Siły Zbrojne, major „Łupaszka”, ziemianie i biskupi polscy. Tacy ludzie – a znam ich sporą ilość osobiście – albo wybierają postkomunistów jako „mniejsze zło”, albo wręcz, zwłaszcza młodsi z nich, nawet nie mają pojęcia, że w Polsce istniała po wojnie silna tradycja lewicy antykomunistycznej, która została brutalnie zdławiona przez sowiecką agenturę i zwykłe szumowiny wycierające sobie gębę hasłami lewicowymi.

Z kolei liberałom taka propaganda pozwala wyprzeć ze społecznej świadomości i kart historii tę niewygodną dla nich prawdę, że skrajnie wolnorynkowych „reform”, korzystnych dla wąskiej grupy społecznej, w dodatku przeprowadzonych na mocy porozumienia z postkomunistami, dokonali w Polsce zwykli zdrajcy. Bo środowisko, umownie mówiąc, „Gazety Wyborczej” to przecież ludzie, którzy zanim zaczęli wprowadzać „plan Balcerowicza”, przez wiele lat odwoływali się do tradycji lewicy patriotycznej. Adam Michnik, nim został obrońcą Kiszczaka, nie raz odwoływał się do tradycji Pużaka i Ciołkoszów. Jacek Kuroń, zanim stał się ministrem w ultraliberalnym rządzie, a politykę społeczną sprowadził do rozdawania zupy, przez wiele lat powoływał się na prospołeczny etos PPS-u. Komitet Obrony Robotników był oczywiście środowiskiem łączącym różne tradycje, ale wyraźnie zaznaczała się w nim tendencja spod znaku lewicy patriotycznej, w sensie zarówno ideowym, jak i personalnym (tzw. stary KOR to m.in. Aniela Steinsbergowa, Ludwik Cohn, Antoni Pajdak, a z młodszych m.in. Jan Józef Lipski). Pierwsza „Solidarność” nie była tylko zrywem antykomunistycznym, domagającym się transmitowania mszy świętej w radio i kolejnych pielgrzymek Papieża-Polaka, ale także – o czym dziś mówi się coraz rzadziej – egalitarnym ruchem obrony praw pracowników i ich sytuacji bytowej.

Oczywiście nie można dzisiejszym liberałom odmówić prawa do zmiany poglądów. Sęk w tym, że swoją pozycję po roku 1989 zawdzięczają oni poparciu społecznemu, udzielonemu nie za obnoszenie się z wizjami podatku liniowego, cięć socjalnych i „restrukturyzacji przemysłu”, lecz opartemu na własnej legendzie z tych lat, gdy byli obrońcami robotników i liderami masowego, głównie pracowniczego ruchu społecznego. To właśnie im najbardziej na rękę jest sytuacja, w której tradycje lewicy patriotycznej są zapomniane, ponieważ, po pierwsze, nikt ich samych nie rozliczy z tego, co niegdyś głosili, a po drugie – nie powstanie w Polsce żadna lewica konkurencyjna wobec ich „okrągłostołowych” partnerów z SLD lub niezależna towarzysko i finansowo od środowiska „Gazety Wyborczej”.

Oczywiście obecna sytuacja jest też na rękę prawicy. Marginalizowanie tradycji niezależnego, lewicowego, lecz antykomunistycznego ruchu ludowego i socjalistycznego, pozwala jej kreować taki obraz teraźniejszości, w którym jedynym przeciwnikiem pozostaną „niemoralni” postkomuniści i ci wszyscy, którzy z nimi tak czy inaczej kolaborują. A także taki obraz przeszłości, której jedynym godnym spadkobiercą pozostają oni sami, czyli ludzie odwołujący się do „bojowego” katolicyzmu, wolnego rynku, elitaryzmu itp. W tym obrazie nie ma miejsca na coraz silniejsze w międzywojniu PPS i Stronnictwo Ludowe, na liczny udział socjalistów w AK, na masowe Bataliony Chłopskie, na powszechne w czasie wojny opinie o klęsce wrześniowej jako porażce „Polski pańskiej, ziemiańskiej i plebańskiej”, na lewicowy zwrot nastrojów społecznych w czasie okupacji, na niekomunistyczną wizję egalitarnej i prospołecznej Polski po wyzwoleniu (jeśli ktoś nie wierzy, niech przeczyta „Program Polski Ludowej”, przygotowany w 1941 r. w Londynie przez PPS-owca Zarembę i ludowca Miłkowskiego).

George Orwell proroczo napisał w „Roku 1984”: „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość”. W takim ujęciu problemu, jaki nakreśliłem, jest tylko zdrowa prawica mniej lub bardziej liberalna (zwłaszcza, że z tradycji piłsudczykowskiej i endeckiej pozostały dziś w obiegu głównie hasła kulturowo-obyczajowe, znikły natomiast ich niegdysiejsze wizje socjalnej czy solidarystycznej gospodarki) oraz podli, niemoralni postkomuniści i ich centrowi pomagierzy. Wszelkie spory ideowe można zatem bez trudu sprowadzić do nieustannego, jałowego wałkowania tematu aborcji, lustracji, praw homoseksualistów i stosunku wobec Kościoła. I tak oto nieważna jest kwestia nakładów na pomoc socjalną, wysokość stawek podatkowych, prywatyzacja, rola własności państwowej (bo o takim „dziwactwie” jak spółdzielczość i gospodarka trójsektorowa, nawet nie ma sensu i z kim rozmawiać), zakres i znaczenie sfery publicznej, sposób reakcji na globalizację gospodarczą itp. Wybór społeczeństwa ogranicza się do wyboru między liberałami, którzy modlą się często lub wcale, między mającymi korzenie w KOR-ze lub w PZPR, między liberalnym Tajnym Współpracownikiem a liberalną ofiarą jego donosów, ewentualnie między liberałem, który miał dziadka w Wehrmachcie lub tym, który miał dziadka w Legionach.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie