Patriotyzm grilla

·

Patriotyzm grilla

·

Łopotały biało-czerwone flagi, skwierczały grille, opustoszałymi ulicami rządziła wcale przyjemna cisza.

13 maja dotarł do mnie rachunek za prąd. Data nadania: 5 maja bieżącego roku. Nie wysłano go z drugiego końca Polski, ale z miasta, w którym mieszkam. Jakim cudem trwało to tak długo, to już słodka tajemnica Poczty Polskiej. Tajemnica, która wprawia mnie w bezbrzeżne zdumienie i zmusza do przykrej konstatacji, że coś tu jest cholernie nie tak. Nie jest to zresztą konstatacja dotycząca tylko tej firmy. Powszechnie spotykanym odczuciem, dotykającym wielu znanych mi ludzi jest to, że polskie instytucje robią wszystko, by nas do siebie zniechęcić. O ile mogło to być zrozumiałe w PRL-u, gdzie w zasadzie każde zło można było zrzucić na „onych”, po blisko dwudziestu latach III RP nie pozostaje nic innego, jak uważnie przyjrzeć się samym sobie.

Nie dziwię się zwolennikom teorii liberalnych, postulujących jak najszersze ograniczenie kompetencji państwa i jego biurokratycznej struktury. Ja sam, gdy rok w rok przeżywam takie lub inne perypetie z Urzędem Skarbowym, mam jak najszczerszą chęć, by wszystkich tych urzędników, niesympatycznych albo/i niekompetentnych, traktujących petenta jak intruza, szlag trafił. Albo przynajmniej, żeby ci funkcjonariusze pokracznego Lewiatana dali święty spokój zarówno mi, jak i zarobionym przeze mnie pieniądzom. Ale cóż, zwycięża instynkt samozachowawczy, który podpowiada, że trzeba zgodzić się na istniejące „reguły gry”, by nie wpakować się w jeszcze gorszą kabałę. Bo przeciętny człowiek wobec ludzi reprezentujących Instytucje jest tylko mało znaczącym elementem, dodatkiem do przepisów, okólników, załączników, sterty papierów i masy znacznie ważniejszych obowiązków, jakie spoczywają na barkach (ludzi) Instytucji. Państwo to wciąż Oni – schowani w gmachach i pokojach, do których zwykły śmiertelnik nie ma dojścia. Oni, którzy od lat reformują służbę zdrowia i szkolnictwo, zreformowali system emerytalny i zrobili niemal wszystko, by skutecznie walczyć z reprodukcją. Gdy zatem myślę o Onych, budzi się we mnie czasem nie tylko arcy-liberał, ale i anarchista. Jak najbardziej bakuninowski, odczuwający atawistyczną radość na myśl o zniszczeniu Molocha.

W jednym z felietonów, pomieszczonych w wydanej właśnie przez „Obywatela” książce „Poza układem”, Joanna Gwiazda pisze: „wyhodowaliśmy cud natury – cielę z dwoma głowami: państwo »socjalistyczne« jeśli chodzi o ściąganie haraczu ze społeczeństwa i »liberalne«, jeśli za miarę liberalizmu przyjmiemy brak świadczeń dla społeczeństwa. Ani ono socjalistyczne, ani liberalne, tylko zwyczajnie złodziejskie /…/” („List otwarty do czytelnika prawicowca”, s. 156). Jeśli mierzyć ostatnich 20 lat liczbą afer, gospodarczych przekrętów to faktycznie trudno oprzeć się wrażeniu państwa, które żeruje na dziesięcioleciach ludzkiej pracy. Obywatele nie pozostają dłużni: powszechne praktyki zatrudniania na czarno, emigracja, wykorzystywanie każdej luki prawnej, każdej niekonsekwencji lub niezborności, łapówkarstwo – podjazdowa wojna między Molochem a obywatelami trwa w najlepsze. Parafrazując Sienkiewicza: nieufność i niechęć zatruły krew pobratymczą. O ile bowiem Polak może być dumny (a przynajmniej bywa) ze swego poczucia narodowego, ze swojej historii i tradycji narodowych, o tyle na co dzień własne państwo jest mu obojętne, czy – ściśle mówiąc – zachowuje wobec niego bezpieczny dystans, modląc się, by go przy jakiejś okazji nie dopadło. Ale Moloch dorwie cię nawet na urlopie: gdy, np. przejazd i tak marną, choć jak najbardziej płatną autostradą, przypomina tor z przeszkodami.

Stąd tytułowy, majowy „patriotyzm grilla”, który w gruncie rzeczy polega na tym, by na kilka dni uciec od rzeczywistości i mieć święty spokój, ewentualnie pomachać biało-czerwoną chorągiewką, sycąc duszę podniosłymi hasłami. I bodaj nic tak nie jednoczy Polaków (choć z osobna), jak patriotyzm grilla. Czy to zły patriotyzm? Bynajmniej, w sam raz na dzisiejsze czasy, w sam raz dla ciężko zarobionych ludzi. Najbardziej ludzki, bez przymieszki hipokryzji państwa, które ma jak najmniej racji po temu, by nakłaniać Polaków do bardziej wzniosłych form patriotyzmu. Lepszy dobry piknik niż myśl, że do miłości ojczyzny nakłaniają cię ludzie, którzy niemal nic oprócz pustych obietnic dla ciebie nie mają. Nic oprócz obietnic i często opresywnych, dysfunkcyjnych instytucji i rozwiązań ustrojowych.

Tu jednak pojawia się jeszcze jeden kłopot. Bo „Oni” to w gruncie rzeczy my sami, w naszych instytucjonalnych funkcjach. Wielokrotnie miałem okazję spotykać się z ludźmi, którzy jako urzędnicy, działacze polityczni itp. persony reprezentujące Lewiatana z tych lub innych przyczyn utrudniają życie swoim bliźnim i skutecznie zniechęcają Polaków do własnego państwa. Prywatnie bywają mili, uczynni, wyrozumiali; prywatnie sami mają setki i tysiące powodów, by narzekać na absurdy polskiego życia i sytuacje, w których uczestniczą i prawa, które współtworzą. Prywatnie boleją i pomstują na jeszcze innych Onych; prywatnie bezradnie załamują ręce, albo obiecują, że zrobią co się da, „w miarę swoich możliwości”. Prywatnie, w ramach patriotyzmu grilla, obficie polanego alkoholem, są jak do rany przyłóż i skłonni nieba bliźniemu przychylić. Ale cóż, przychodzi chwila, gdy znów muszą przeistoczyć się w Onych. Jest w tym jakiś tragizm, albo i tragikomizm, która sprawia, że cała rzeczywistość społeczno-polityczna nabiera tragikomicznego wymiaru. Szczęściem, Polak potrafi i jakoś żyje, kształci się, a nawet bogaci i wychowuje dzieci z tym garbem na plecach, któremu imię dzisiejsza Polska.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie