Obywatelu, stul gębę!

·

Obywatelu, stul gębę!

·

Transformacja ustrojowa dała wielu Polakom poczucie, że teraz wszystko będzie już dobrze. Rządzić będą nasi, polityka nie będzie sztuką samą dla siebie na usługach sprawujących władzę, wolne/niezależne media zagwarantują jawność i powszechną dostępność do życia publicznego, instytucje państwowe będą przyjazne obywatelom, a rynek, uwolniony od absurdów tzw. realnego socjalizmu, da możliwość wolnej konkurencji, podniesie jakość usług, towarów, pracy i płacy. Jednym słowem: powróci normalność.

Oczywiście, co to jest tzw. normalność, to już temat na osobną dyskusję między różnymi opcjami ideowo-polityczno-ekonomicznymi. W każdym razie, o czym Polaków zapewniano, wreszcie będą mogli dyskutować o tym wszystkim otwarcie, publicznie i bez skrępowania. Oczywiście, byli i tacy, którzy twierdzili, że to zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe i że coś tu skrzeczy, ale tych, niezależnie, czy byli z prawa, czy z lewa, sprawnie spacyfikowano, etykietkując jako oszołomów i mniej lub bardziej grzecznie wypraszając poza nawias tzw. opinii publicznej.

Gdy dziś mówimy o III RP, tego entuzjazmu jest już jakby mniej. Cenzurę PZPR-owską zastąpiły różne formy cenzur środowiskowych. Każdy mainstreamowy, opiniotwórczy tytuł i medium elektroniczne mają własną ulicę Mysią. Cenzorów zastąpili reklamodawcy, presja towarzyska, zależności polityczne, czasem tępy duch sekciarstwa. Bo cenzura nie polega jedynie na tym, że przemilcza się rzeczy niewygodne, ale i na tym, by odpowiednio zinterpretować fakty, aby nie sprawiały niepotrzebnych kłopotów. A że ludzie lubią być oszukiwani i lubią mieć słuszne poglądy na wszystko, to każdy znajdzie tu coś dla siebie, co utwierdzi go w jego racjach. Jednym zdaniem: oto Hyde Park w krzywym zwierciadle.

Co do polityki, to i owszem, kto chce i lubi może brać udział w wyborach, referendach. I są to wydarzenia niepomiernie bardziej demokratyczne niż „wybory” i „referenda” czasów PRL. Ale i tu wskazać można na liczne mankamenty: sposób finansowania partii, który kilku najważniejszym ugrupowaniom daje szansę na największy udział w politycznym marketingu (nazywanym czasem dla niepoznaki „debatą publiczną”), koteryjność ugrupowań partyjnych, nawet tych największych, medialno-polityczne zblatowanie. Tu dodam, że osobiście jestem zwolennikiem takiej sytuacji, sięgającej korzeniami XIX wieku, w której każde ugrupowanie miałoby własny, utrzymywany ze swoich środków, jawnie określający się tytuł prasowy. PO mogłoby wydawać „Biuletyn Obywatelski”, PiS „Gazetę Prawych”, a SLD i PSL zwyczajowo „Trybunę” i „Zielony Sztandar”. Dziś jest zaś tak, że poważne pisma i media elektroniczne udają bezstronność i obiektywizm, choć kładę dolary przeciw orzechom, że same w tę iluzję nie wierzą.

Zresztą, owa bezstronność i niezależność instytucji publicznych w Polsce to istne targowisko hipokryzji: od KRRiTV po spółki skarbu państwa. Po każdych wyborach słyszymy te same śpiewki o przywracaniu właściwych proporcji, bezpartyjnych fachowcach czy – jak ostatnio – dożynaniu watah. A to przecież jedne wilki w owczej skórze zastępują inne, im podobne niewiniątka. I zawsze niezależni publicyści (tyle że różnych opcji) podnoszą rejwach i krzyk, że znów psują nam państwo. Ale czy można zepsuć coś, co już nie działa? Oczywiście, stuprocentowa apolityczność instytucji państwowych i jej biurokracji to utopia. Ale po co łgać ludziom w żywe oczy, że np. w IPN nie mają swoich sympatii politycznych, albo że sympatia „GW” czy PO wobec Wałęsy motywowana jest olbrzymim szacunkiem dla tej persony? Myślałby kto, że obiektywizm i niezależność sądów to jakiś polski fetysz, ba, naczelna wartość narodowa, gdy jest to po prostu listek figowy chorego na trąd nepotyzmu, układzików, korupcji, kolesiostwa i stadnego myślenia człowieka.

Dlaczego o tym piszę? Bo zastanawia mnie, czy przy okazji budowania III RP nie stracono z oczu człowieka. I nie chodzi o to, żeby dać mu za darmo kiełbasę i co tydzień wysyłać z Belwederu lub URM-u umyślnego z pytaniem, czy aby mu czego nie brak. Ani żeby robić za „gęby za lud krzyczące”. Jak lud chce, niech sam krzyczy, także na ulicach. Nawet lepiej, gdyby krzyczał sam, niż mieliby to robić w jego imieniu różni „zawodowi rewolucjoniści”.

Zastanawia mnie natomiast, czy dzisiejszą Polskę zbudowano dla ludzi, czy znów dla tzw. elit: politycznych, biznesowych, medialnych, a także kościelnych. Oczywiście są to już elity znacznie bardziej cywilizowane i humanitarne, często z solidarnościowym rodowodem, z pięknymi kartami w życiorysach. Te elity, mówiąc w dużym skrócie, pod sejm kontraktowy podjeżdżały trabantami, w wyciągniętych swetrach, w niemodnych, rogowych oprawkach okularów, a odjeżdżały porządnymi samochodami, w dobrych garniturach, „obznajomione” z meandrami polityki. I już mniej czułe na los tych na dole, na których plecach, często też sinych od milicyjnych pał, wybiły się na dobrobyt, po drodze często-gęsto przepijając bruderszafty ze swoimi dawnymi przeciwnikami. I tak już zostało. Dziś już nieliczni ludzie z tamtej epoki, jak Zbigniew Romaszewski, mają odwagę i chęć, ale też moralne prawo, by mówić językiem „ideałów Sierpnia”, językiem wspólnych wartości. Językiem, w którym czuć coś więcej, niż obecność pieniądza.

Elity zawsze wiedzą lepiej. Trywialnym, ale nigdy nie dość wartym przypominania przykładem jest fakt, że żaden z projektów Obywatelskiej Inicjatywy Ustawodawczej (i tak potraktowanej po macoszemu przez ustawodawców) nie został ani w większym stopniu nagłośniony przez media, ani nie znalazł uznania w oczach większości parlamentarnej kilku kadencji. Nie dość zatem, że współczesny Polak jest dość leniwy na niwie publicznej i swoje pasje obywatelskie ogranicza co najwyżej do niezobowiązującej paplaniny/stukaniny. Nie dość, że traktowany jak mięso wyborcze i konsument marketingu politycznego, któremu przed wyborami do europarlamentu zamiast rzeczowej dyskusji podrzuca się durne filmiki, to non stop odbiera od własnego państwa ten jeden podstawowy komunikat: obywatelu, stulcie lepiej gębę! Ale koniecznie idźcie na wybory…

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie