Walczyła o godność

Z rozmawia ·

Walczyła o godność

Z rozmawia ·
Avatar

(ur. 1978) – przyrodnik, z zainteresowaniem i sympatią spogląda na tzw. hipotezę Gai, autorstwa Jamesa Lovelocka. Lubi przemieszczać się przy użyciu własnych sił, stąd rower i narty biegowe są mu nieocenionymi przyjaciółmi. Miłośnik tego, co lokalne i nieuchwytne, czego nie da się w prosty sposób przenieść w inne miejsce. Każdą wolną chwilę spędza na łonie Natury. Dumny ojciec Olafa.

Jolanta Brzeska była działaczką Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Zaginęła 1 marca, tydzień później jej spalone zwłoki znaleziono w Lesie Kabackim. Tragicznie zmarłą wspomina Andrzej Smosarski, działacz lokatorski.

***

Jaką osobą była Jolanta Brzeska?

Andrzej Smosarski: Jola Brzeska to jedna z założycielek Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Miała niesamowity instynkt prawny, potrafiła rozpoznać skomplikowaną sytuację prawną z opowieści pokrzywdzonego lokatora, często bez dokumentów sprawy, i trafnie coś doradzić. Jak w każdym stowarzyszeniu „interwencyjnym”, tak i do WSL trafia sporo osób, które pojawiają tylko, by coś załatwić, dowiedzieć czegoś, a później znikają, choć chcielibyśmy, żeby zostali i działali. Jola z pewnością należała do twardego rdzenia. Była solidarna z innymi lokatorami i konsekwentna w walce.

Do Stowarzyszenia przystąpiła razem z mężem, który zmarł na nowotwór kilka lat temu. Oboje żyli pod silną presją, zwłaszcza od chwili, gdy człowiek, który przejął ich dom, włamywał się do nich, usiłował odciąć zawiasy, by wedrzeć się do środka. Podejrzewamy, że sytuacja mieszkaniowa mogła mieć wpływ na pogorszenie się stanu zdrowia męża Joli. Ona sama bardzo mocno przeżyła tę śmierć. Na jakiś czas nieco wycofała się z działalności, ale gdy doszła do siebie, rozpoczęła pracę z dawną energią.

W ostatnim czasie Jola była zdenerwowana swoją sytuacją mieszkaniową, bo konflikt z nowym właścicielem ciągle narastał. Marek Mossakowski, który przejął kamienicę zamieszkałą przez Jolę, podjął działania komornicze, miała nastąpić licytacja części majątku ruchomego. Liczyła się z tym, że utraci dorobek swojego życia. Nie była osobą zamożną, ale oczywiście posiadała wiele rzeczy osobistych. Miała też pamiątki z różnych etapów życia, które teraz chciano jej odebrać.

Była bardzo życzliwą osobą. I bardzo precyzyjnie rozumującą. Zastanawiamy się w Stowarzyszeniu, czy nie trafiła na ślad jakiejś afery związanej z reprywatyzacją, bo naprawdę miała prawniczego nosa. Posiadała umiejętność kojarzenia faktów czy sytuacji, wyłapywania szczegółów, rozumienia kontekstów Byliśmy kiedyś na szkoleniu prawnym u Piotra Ikonowicza. Piotr przedstawił problem, którego sam nie umiał początkowo rozwiązać, a Jola go rozwikłała w trzy minuty! W Stowarzyszeniu dużą rolę odgrywa zwykłe ludzkie ciepło i więzi międzyludzkie. Jedną z osób, która stworzyła taki klimat była Jola Brzeska.

Jak pani Jola weszła w konflikt z Mossakowskim?

A.S.: Budynek, w którym mieszkała, został zreprywatyzowany, przejął go Marek Mossakowski, znany w Warszawie jako człowiek, który wyciąga ręce po wiele budynków. Wszędzie tam, gdzie się pojawia, natychmiast następuje gwałtowny wzrost czynszów. Usiłuje opróżnić budynek z wieloletnich lokatorów, a następnie przekształca w miejsce najmu rynkowego lub wystawia mieszkania na sprzedaż. Pod jego „panowaniem” czynsz to już złotych nie setki, a tysiące,

Jola mieszkała w ponad 70-metrowym mieszkaniu, za które Mossakowski żądał prawie trzech tysięcy złotych miesięcznie. Tak potworne uderzenie w podstawy bytu przyszło znienacka do osoby, która zawsze stała na własnych nogach. Dla niej, jako emerytki, taki czynsz był nie do zapłacenia, mimo że nie była osobą bardzo ubogą. Zresztą problem reprywatyzacji nie dotyczy tylko osób w bardzo złej sytuacji materialnej. Przejęcie kamienicy może pogrążyć praktycznie każdą rodzinę o przeciętnych dochodach. Jola nie zgodziła się na podwyżkę czynszu i sprawa jej zasadności trafiła do sądu.

Wspólnie z Jolą i innymi lokatorami od lat próbowaliśmy zabiegać u władz Warszawy o rozsądną politykę mieszkaniową. Jeżeli miasto oddaje kamienicę, w efekcie czego nagle rosną opłaty i lokatorzy nie są w stanie wytrzymać presji czynszowej, to musi istnieć jakaś alternatywa dla tych ludzi, by mieli możliwość przeprowadzenia się do budynku w zasobie publicznym, gdzie ceny czynszu są regulowane. Jola też wystąpiła o możliwość przeniesienia do lokalu komunalnego. Nie upierała się, że musi zostać w dotychczasowym lokalu, mimo że mieszkała tu od 1951 r. i to była jej przestrzeń, jej życie, coś bardzo ważnego. Aby mieć prawo do lokalu komunalnego, nie wystarczy być w potrzebie mieszkaniowej, nie wolno też przekraczać niewielkiego dochodu. Ruchowi lokatorskiemu w stolicy udało się wymóc zwiększenie kryteriów dostępu do lokali komunalnych dla osób z budynków zreprywatyzowanych, ale mieszkań brakuje i – jak nam powiedziano już po tragicznej śmierci Joli – „sprawa była w toku”, choć dzięki zmianom nie było wątpliwości, że prawo do lokalu komunalnego jej przysługuje.

Kamienicznika denerwował fakt, że Jola pozostawała w dotychczasowym mieszkaniu, wywierał naciski, domagał się pieniędzy. To powodowało, że Jola żyła w ciągle wzrastającym napięciu i to było widać. Stowarzyszenie pomagało przetrwać jej tę sytuację. Miała kontakt z innymi ludźmi w podobnej sytuacji, co pomagało jej nie załamywać się i jakoś rozładować stres. Nie zmienia to faktu, że wiele lat żyła jednak w sytuacji osaczenia, ze świadomością, że ma do czynienia z facetem znanym ze swej brutalności i zwykle niestety działającym efektywnie – ludzie z przejętych przez niego kamienic zazwyczaj wyprowadzają się z lokali bądź są eksmitowani. W budynku przy ulicy Nabielaka, w którym mieszkała, została ostatnią osobą, która się broniła. Dla mnie jest oczywiste, że była to również walka o godność, nie tylko o mieszkanie. Jej własna, głęboko osobista przestrzeń nie powinna być obiektem ataków. Dla tych wszystkich ludzi, którzy byli wprowadzani do lokali komunalnych od lat 40., stanowią one podstawową przestrzeń bytu. Nie są to wprawdzie ich prywatne mieszkania, bo na takie ich nie stać, ale to całe dekady ich życia, radości, smutków, chwil przeżywanych z najbliższymi. Pojawiły się krzywdzące pogłoski, że Jola była jakąś desperatką. To absolutna nieprawda. Poddana wielkiej presji, była osobą zrównoważoną, bardzo sprawną intelektualnie. Twardą polską kobietą, która podjęła walkę, aby uratować się od bezdomności, przeżyć zamach na podstawy bytu i dorobek życia.

Skąd pomysł na samobójstwo? Samobójcy nie podpalają się w lesie.

A.S.: To sugestia policji. Jak wynika z doniesień prasowych, przyczyną śmierci Joli był szok termiczny – spłonęła żywcem. Dlaczego miałoby to oznaczać samobójstwo? Dlaczego Jola miałaby jechać do lasu i tam wybrać tak okrutną śmierć? To wszystko jest nieprawdopodobne.

Sprawa jej śmierci wydaje się nam bardzo podejrzana, nie sądzimy, aby zamierzała popełnić samobójstwo. Jola miała córkę i wnuka, których bardzo kochała, wspomagała i trudno sobie wyobrazić, aby zdecydowała się ich opuścić. W jednym z pokojów powiesiła na ścianie z dziesięć zdjęć wnuczka – jak mogłaby go zostawić? Wiemy, że na najbliższe miesiące miała plany związane z rodziną. Wersja z samobójstwem nie wydaje się wiarygodna. Sugestia policji jest za szybka, powiem więcej – zaskakująco szybka. Można odnieść wrażenie, że śledczy chcieliby po prostu szybko zakończyć trudną sprawę. A może jest jakaś inna przyczyna? Takie osoby jak Jola nie popełniają samobójstwa. Jola była osobą pełną godności osobistej, twardą, zdecydowaną i samodzielną. W warszawskim ruchu lokatorskim wrze i będziemy protestować, jeśli wersja samobójstwa zostanie uznana za oficjalną bez jednoznacznych dowodów.

Ile w Warszawie jest osób w takiej sytuacji jak pani Jola?

A.S.: Bardzo trudno to oszacować. Nie jesteśmy społeczeństwem obywatelskim i mało ludzi decyduje się na walkę, organizowanie się, działanie w grupie dla wspólnego celu. Dążymy do tego, aby lokatorzy byli stroną w sprawach związanych z reprywatyzacją kamienic. Mają przecież wiedzę o historii budynku, zazwyczaj swój wkład finansowy włożony w remonty czy konserwację, no i wyrok w oczywisty sposób wpływa na ich sytuację. Obecnie stronami są tylko miasto i spadkobiercy dawnych właścicieli. Lokatorzy nie są informowani ani o roszczeniach, ani o przebiegu postępowań sądowych, dopóki nie przyjdzie nowy właściciel, najczęściej od razu z zawiadomieniem o podwyżce czynszu, np. kilkusetprocentowej. A przecież informacje dla lokatorów pozwoliłyby wielu z nich na zrobienie jakiegoś wyprzedzającego ruchu dla uratowania się z opresji.

Nie ma żadnych statystyk, ale myślę, że problem dotyczy kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Reprywatyzacja w Warszawie trwa i się nasila. We wszystkich stowarzyszeniach lokatorskich dyżury prawników, udzielających porad społecznie, są oblegane. Ale większość wciąż do nas nie trafia. Brakuje świadomości własnego interesu. Za to dużo jest naiwności – ludzie wierzą w procedury, w jakość stanowienia i egzekucji prawa, a nade wszystko w obowiązki władz miasta, mimo że samorząd praktycznie się ich zrzeka. Bardzo niska jest świadomość tego, co kryje się za reprywatyzacją, rozumienie, że teraz to już najem innego typu, bardzo słabo chroniony przez państwo. Sądy nakazują przyznanie lokalu socjalnego zaledwie 50% eksmitowanych, a i na nie czeka się często latami. To są prawdziwe dramaty ludzkie, tragedie rodzin i jednostek, a jednocześnie grupa atakowana przemocą mieszkaniową jest wciąż nieświadoma rangi zagrożeń, niesprawności ochrony prawnej, pozbawiona informacji od decydentów i traktowana jako przedmiot, a nie podmiot w procesie reprywatyzacji.

Mossakowski jest wyjątkiem, czy inni właściciele zachowują się podobnie?

A.S.: Mossakowski żyje z przejmowania kamienic. Nasze nieoficjalne informacje mówią, że aspiruje do kilkudziesięciu kamienic w Warszawie, należy do tych, którzy skupują roszczenia. Oczywiście, znam przypadki, że nowy właściciel kamienicy zachował się w porządku wobec lokatorów, załatwił mieszkanie zastępcze, ale to wyjątki. Na ogół szybko dochodzi do konfliktu. Ludzie przejmują kamienice zazwyczaj w celu szybkiego zarabiania pieniędzy. Do nas zgłaszają się lokatorzy po wystąpieniu złych sytuacji, nie mamy więc całościowego obrazu stanu rzeczy. Intuicja podpowiada mi, że postępowanie Mossakowskiego jest typowe, z tym że on sam jest bardziej sprawny jako ten, który ma już duże pieniądze i prawników. Właściciele odzyskanych kamienic nie tyle chcą zarabiać na czynszu od dotychczasowych najemców, co po prostu opróżnić lokale. Wyrzucają także z mieszkania osoby nie zalegające z czynszem, na podstawie ustawowego wymówienia w trybie trzyletnim.

Jest jasne, że napięcie w stosunkach mieszkaniowych będzie rosło, bo między rokiem 2008 a 2012 zasób społeczny (komunalny i socjalny) ma stracić w stolicy 12% mieszkań. Zastanawiamy się, jaki jest cel takiej polityki. Czy aby nie jest tak, że miasto po pozbyciu się większości zasobu komunalnego nagle przejmie się prawami lokatorów i za publiczne pieniądze zacznie wynajmować mieszkania od prywatnych właścicieli? Wtedy pewny, bo publiczny płatnik zapłaci prywatnym właścicielom za najem cenę rynkową, a ci, rzecz jasna, wykorzystają to do podniesienia poziomu opłat czynszowych… Czy nie chodzi o stworzenie warunków do wielkiego transferu publicznych pieniędzy do prywatnych kieszeni pod pozorem ochrony lokatorów? Z punktu widzenia logiki zarządzania miastem obecna polityka mieszkaniowa władz stolicy nie ma żadnego sensu. Reprywatyzacja zwiększa liczbę osób, których nie stać na pozostanie w dotychczasowym mieszkaniu, natomiast przeznaczony dla nich zasób komunalny ciągle jest ograniczany… Miasto tworzy problem, a likwiduje narzędzie jego rozwiązywania – może chodzi o to, aby owo narzędzie potem kupić na rynku, za dużo większe pieniądze niż kosztuje utrzymanie własnej infrastruktury.

Wspomniałeś, że czasami chodzi po prostu o to, by się kogoś pozbyć z mieszkania. Po co właścicielowi puste mieszkanie, które przecież oznacza koszty i brak wpływów?

A.S.: Te mieszkania mogą zostać przeznaczone na biura, najem komercyjny lokatorom (tzw. krótkoterminowy) lub po prostu sprzedane. Ustawa o ochronie praw lokatorów działa w wielu zapisach tylko w odniesieniu do lokatorów długotrwałych. Duża część ochrony nie dotyczy najmu rynkowego, np. wynajmu przez studentów. Celem jest zamiana lokatorów, bo nowych można w razie potrzeby łatwiej i legalnie się pozbyć – i znacznie więcej na nich zarobić. Dodatkowo, w stolicy sama ziemia jest warta mnóstwo pieniędzy, często nie chodzi o budynek, ale właśnie o grunt, na którym można postawić biurowiec albo sprzedać deweloperowi. Kamienice komunalne rzeczywiście często są potwornie zaniedbane, więc samorząd chce się pozbyć kłopotu – lepiej nie mieć i nie musieć się troszczyć. Z badań robionych parę lat temu wiemy, że czynsze komunalne wystarczają na utrzymanie mieszkań, ale nie są w stanie pokryć wieloletnich zaniedbań. Władze miasta zapominają, po co jest budownictwo komunalne. Traktują je jak zdezelowany majątek, na utrzymywanie którego brak pieniędzy i lepiej się go pozbyć. Opowiadano mi o sytuacji, kiedy dawny właściciel nie chciał przejmować budynku i miasto samo się do niego zgłosiło. Urzędnicy potrafili przyjść od razu z kupcem i to już było przekonywujące, bo to jak dostać nieoczekiwany przelew na konto – kto by się nie skusił?

Miejscy urzędnicy ogóle nie myślą o tym, że jest to podstawa bytu dla tak wielu mieszkańców. Nie ma żadnych koncepcji zarządzania majątkiem mieszkaniowym, który uwzględniałby interesy beneficjentów. Przez lata nie zrobiono żadnych badań, aby zorientować się, kto właściwie zasiedla prawie sto tysięcy mieszkań komunalnych, jakie dochody i jaką sytuację osobistą mają ich lokatorzy, jaki jest poziom usług publicznych w tym rejonie. Dla urzędników jest to tylko infrastruktura techniczna, zdezelowana do szczętu i zamieszkiwana przez roszczeniowych ludzi. Oficjalna propaganda głosi, że zamieszkują w nich menele, którym nie chce się pracować. Albo cwaniacy, którzy żerują na podatniku, choć stać ich na najem rynkowy albo zakup mieszkania. Lokator jest na celowniku, czy wiedzie mu się znośnie, czy gorzej, bo albo robi się z niego naciągacza, albo leniwego pijaka. Tymczasem niedawna kontrola wykazała, że zaledwie 1% kontrolowanych narusza warunki najmu komunalnego.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Konrad Malec, 18 marca 2011 r.

Zdjęcie w tle: Wikipedia

Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów – organizacja pozarządowa, działająca na rzecz najemców lokali. Istnieje od połowy roku 2006 skupiając kilkadziesiąt osób zaangażowanych w różne działania na rzecz lokatorów z budynków komunalnych oraz sprywatyzowanych byłych komunalnych. Główne dwa kierunki działania obejmują udzielanie pomocy prawnej lokatorom doświadczonym lub zagrożonym różnymi formami wyzysku opartego na stosunkach mieszkaniowych oraz reprezentowanie interesu grupowego najemców mieszkań wobec władz i instytucji publicznych, właścicieli budynków mediów i opinii publicznej. Do typowych działań Stowarzyszenia należą: prowadzenie bezpłatnych porad prawnych, nagłaśnianie szczególnie brutalnych działań kamieniczników wobec lokatorów (m.in. demonstracje w miejscu zamieszkania czy prowadzenia działalności gospodarczej tego typu właścicieli, kampanie medialne), tworzenie presji politycznej na polityków i urzędników lokalnych w celu zwiększenia zakresu budownictwa społecznego, ograniczenia liczby eksmisji oraz sprawniejszej ochrony prawnej lokatorów przez sądownictwo i organa porządku publicznego. W wyniku akcji organizowanych z innymi środowiskami lokatorskimi, w roku 2009 Rada Warszawy wprowadziła łatwiejszą ścieżkę dostępu do lokali komunalnych dla lokatorów budynków reprywatyzowanych. Od początku działalności Stowarzyszenie było aktywnie wspierane przez osoby i środowiska radykalnej lewicy, działające z pobudek światopoglądowych.

Dział
Wywiady
komentarzy
Przeczytaj poprzednie