Udział na niby
Udział na niby
Prawo gwarantuje społeczeństwu udział w decyzjach dotyczących środowiska naturalnego. Niestety, głównie w teorii.
Zadaniem oceny oddziaływania na środowisko (OOŚ) jest analiza wpływu planowanego przedsięwzięcia na ludzi, zabytki i przyrodę. Przygotowywana na jej potrzeby dokumentacja zawiera m.in. szczegóły techniczne inwestycji oraz inwentaryzację warunków środowiskowych w jej otoczeniu. Po zapoznaniu się z oceną, odpowiedni organ wydaje (lub nie) zgodę na realizację, często obwarowaną obowiązkiem podjęcia działań minimalizujących stwierdzone zagrożenia. Przepisy wymagają przeprowadzania OOŚ dla każdej większej inwestycji, np. przed wydaniem pozwolenia na budowę drogi, zapory czy spalarni odpadów.
Integralną częścią OOŚ są konsultacje społeczne. Poprzedzone mają zostać publicznym powiadomieniem o planowanej inwestycji lub projekcie dokumentu. Stosowna informacja powinna zostać zamieszczona w internetowym Biuletynie Informacji Publicznej urzędu prowadzącego sprawę, wywieszona w pobliżu miejsca przygotowywanej inwestycji (przy siedzibach ludzkich) oraz nagłośniona „w sposób zwyczajowo przyjęty” na danym terenie. Jednym z założeń konsultacji społecznych jest zasada czynnego udziału społeczeństwa, a więc m.in. zapewnienie możliwości wyrażenia krytyki danego projektu.
Nikt nic nie wie
Pod koniec lipca 2010 r. ogłoszono wyniki kontroli wykonywania w Polsce postanowień Konwencji z Aarhus o dostępie do informacji, udziale społeczeństwa w podejmowaniu decyzji oraz o dostępie do wymiaru sprawiedliwości w sprawach dotyczących środowiska. Najwyższa Izba Kontroli wzięła pod lupę 51 instytucji: Ministerstwo Środowiska, 7 urzędów marszałkowskich, 5 regionalnych dyrekcji ochrony środowiska, 12 starostw powiatowych, 9 urzędów miast na prawach powiatu oraz 17 gmin.
Według Izby, zdecydowana większość skontrolowanych urzędów (42) bezprawnie ograniczyła zakres informowania społeczeństwa o postępowaniach w sprawach dotyczących środowiska.NIK nie oszczędza nawet resortu środowiska, któremu zarzuca brak odpowiedniego powiadamiania obywateli przy wydawaniu zezwoleń na użycie organizmów genetycznie zmodyfikowanych.
Publiczny wykaz dokumentów zawierających informacje o środowisku, który urzędy powinny prowadzić na stronach internetowych, funkcjonował wadliwie w niemal 60% przypadków. Organ administracji powinien zamieszczać w nim np. powiadomienia o trwających OOŚ. – W większości miejsc ciągle funkcjonuje jedynie tablica ogłoszeń. Żeby z niej się czegoś dowiedzieć, trzeba się do urzędu wybrać osobiście i jeszcze trafić na taki moment, aby mieć czas na złożenie uwag – komentuje dr Marta Wiśniewska z organizacji ekologicznej WWF, redaktorka raportu „Jakość konsultacji społecznych w Polsce”.
Nieprawidłowości stwierdzone przez NIK polegały m.in. na całkowitym braku publicznie dostępnego wykazu, prowadzeniu go w sposób niepełny lub nierzetelny oraz wprowadzaniu danych z wielomiesięcznym opóźnieniem. Na skontrolowanych stronach internetowych zabrakło powiadomień aż o 29% „ekologicznych” postępowań administracyjnych. – Pierwszą instytucją, która nie przestrzega obowiązków w tym zakresie, jest Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska, na końcu są gminy. Zaletą samorządów jest szybka edukacja, gdy przytaczamy paragraf wskazujący, że brak informowania społeczeństwa grozi więzieniem – mówi dr Paweł Pawlaczyk z Klubu Przyrodników.
Często informacje publikowane są w sposób sprawiający wrażenie, że urzędnikom zależało, aby nikt do nich nie dotarł. – Gmina Wierzchosławice kamuflowała je w BIP, np. umieszczała obwieszczenie o rozpoczęciu procesu inwestycyjnego, po czym po kilku miesiącach jedynie doklejała do niego link o nazwie zawiadomienie.pdf, prowadzący do pliku z nowym zawiadomieniem, o możliwości składania uwag – podaje przykład takiego procederu Robert Wawręty, prezes Towarzystwa na rzecz Ziemi (TnZ).
NIK stwierdziła także, iż w przypadku 16,4% postępowań w sprawie wydania decyzji nie przestrzegano wymaganych terminów składania uwag i wniosków. Prawo łamano również przy konsultacji dokumentów. Na przykład określony ustawą co najmniej 21-dniowy termin na składanie do resortu środowiska uwag do „Polityki ekologicznej państwa w latach 2009-2012” skrócono do 14 dni. Kontrolerzy zarzucili ponadto urzędom uchybienia w zakresie braku zapewnienia obywatelom czasu na zapoznanie się z dokumentacją.
Uwagi skierowane przez społeczeństwo do zbadanych przez Izbę urzędów miały wpływ na treść 73,5% dokumentów, do których zostały wniesione, a także na tok 53,4% zakwestionowanych postępowań. Liczby mogą się wydać imponujące, ale cień na nie rzuca m.in. fakt, że w 81% przypadków nie dokonano właściwego powiadomienia o toczących się postępowaniach. Co więcej, większość organów administracji utajnia procedury.
Prawo? Dobre sobie…
Współautorka tego tekstu przeszła szkolenie z dostępu do informacji o środowisku; resztę uczestników stanowili urzędnicy. Jeden z nich, przy aprobacie pozostałych, spytał, jak udzielić informacji, by nie odpowiedzieć na pytanie, nie narażając się przy tym na zarzut niedopełnienia obowiązku. TnZ w kilku naddunajeckich gminach nie uzyskało danych, o które prosiło, gdyż zdaniem wójtów nie mieściły się one w kategorii objętych ustawą o udostępnianiu informacji o środowisku. Wszystkie sprawy trafiły do Samorządowych Kolegiów Odwoławczych, które uchyliły decyzje samorządowców. W większości przypadków wójtowie nadal nie wydawali stosownych dokumentów, tym razem w ogóle tego nie uzasadniając. Z kolei dr Przemysław Chylarecki z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków (OTOP) wspomina, że zdarzały mu się odmowy udostępnienia dokumentacji motywowane… ochroną praw autorskich. – To dość powszechny trik – przekonuje.
Chylarecki zauważa, że ideą BIP było zamieszczanie w Sieci m.in. konsultowanych dokumentów. – Niestety najczęściej sprowadza się on do tablicy ogłoszeń. To nie ma sensu, zwłaszcza gdy trzeba jechać 300 km, by móc zapoznać się z dokumentami bezpośrednio w pokoju „pań”, w godzinach 10-15. Zaś Wiśniewska uzupełnia: Owe „panie” często nie chcą ich kopiować, a o wydobyciu od nich wersji elektronicznej nawet nie ma mowy. Oczywiście jest to łamaniem prawa, nakazującego udostępnianie zainteresowanym kopii wszystkich jawnych dokumentów.
Co więcej, polscy obywatele mają ograniczone możliwości interwencji w przypadku potencjalnie szkodliwych przedsięwzięć. Prawo do zaskarżania decyzji administracyjnych przysługuje u nas tylko stronom postępowania (najczęściej – sąsiadom inwestycji), a także organizacjom ekologicznym. Jeśli lokalna społeczność chce wyrazić sprzeciw wobec planowanej inwestycji, musi założyć stowarzyszenie i zarejestrować je w sądzie, co bywa długą procedurą. Tymczasem unijna dyrektywa o OOŚ mówi nie o organizacjach ekologicznych, lecz o „zainteresowanej społeczności”, co jest pojęciem dość szerokim. Prof. Marek Górski z Zakładu Prawa Ochrony Środowiska Uniwersytetu Łódzkiego zastrzega jednak: W dyrektywie jest mowa o działaniu w interesie publicznym. Osoby, których prywatny interes jest zagrożony, nie mieszczą się w tej definicji.
Warto śledzić strony internetowe urzędów, tablice ogłoszeń i obwieszczenia w prasie, aby zdążyć założyć stowarzyszenie lub zainteresować już istniejące organizacje. – O działaniach drogowców i lokalnych urzędników wiedzieliśmy z monitorowanych stron WWW – wyjaśnia Małgorzata Górska z OTOP, zaangażowana w walkę w obronie Doliny Rospudy, wyróżniona Nagrodą Goldmanów, „ekologicznym Noblem”. – O sprawach trudnych często informują nas mieszkańcy – mówi dr Andrzej Kepel, prezes Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody „Salamandra”. Jednak ten system ma wady. – Wielokrotnie próbowano nas „wpuścić” w prywatne interesy, toteż zanim podejmiemy się pomocy, najpierw sprawdzamy, kto o nią prosi – wyjaśnia Jakub Szumin, prezes Federacji Zielonych GAJA.
W słusznej sprawie
Prawo do zaskarżania decyzji zezwalających na inwestycję jest niebezpieczną bronią, zwłaszcza w rękach pieniaczy. Kluczowe organizacje ekologiczne idą ze skargą do sądu tylko, gdy istnieją solidne przesłanki merytoryczne i formalne, a nie ma już możliwości skorzystania z innych narzędzi prawnych. Dlatego wygrywają niemal wszystkie sprawy – choć dochodzenie do ostatecznego rozstrzygnięcia często trwa latami.
Przykładem jest słynna sprawa obwodnicy Augustowa, która miała przeciąć torfowiska Rospudy. Podobnie wyglądała trwająca dekadę walka z rozbudową kolei linowej na Kasprowy Wierch. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie przyznał, że przy wydawaniu decyzji zezwalającej na nią doszło do nadużycia władzy przez ówczesnego Ministra Ochrony Środowiska. Nakazał on dyrektorowi Tatrzańskiego Parku Narodowego pozytywne zaopiniowanie inwestycji. Tymczasem proces ten powinien być autonomiczny – tym bardziej, że od decyzji dyrektora można się było odwołać jedynie do ministra, co czyniło tę możliwość fikcją. Ostatecznie kolej została rozbudowana bez zezwolenia resortu środowiska i pozwolenia na użytkowanie, przy milczącej akceptacji wszystkich organów administracji. Wydana wcześniej decyzja o warunkach zabudowy została uchylona przez Naczelny Sąd Administracyjny. Oznacza to, że dla tej inwestycji nigdy nie przeprowadzono wymaganej prawem unijnym oceny oddziaływania na środowisko, w tym na przyrodę obszaru Natura 2000.
Obrońcy przyrody są oskarżani o awanturnictwo, mimo że stoją za nimi argumenty prawne, wsparte racjami naukowymi. Skarga do sądu jest wezwaniem do przestrzegania prawa. WSA w Warszawie w 2005 r. rozpatrywał skargę organizacji ekologicznej, która zarzucała inwestorowi i urzędowi rażące uchybienia merytoryczne i formalne. Stowarzyszenie wysłuchało tradycyjnych oskarżeń o „blokowanie inwestycji”. Sąd uznał jednak, że organizacja słusznie wskazała na uchybienia, więc powyższy zarzut jest nieuprawniony, a zapewnienie podstawowych zasad postępowania i staranności w przygotowaniu inwestycji na pewno usprawniłoby cały proces inwestycyjny.
Zbywane społeczeństwo
Dyrektywa w sprawie OOŚ stwierdza, że konsultacje społeczne powinny być rozpoczynane na tyle wcześnie, żeby wszystkie warianty inwestycji były możliwe do realizacji. Unijne wymogi nie wskazują terminu 21 dni na konsultacje społeczne (minimalny wymóg polskich przepisów), podkreślając, że należy przewidzieć „rozsądne ramy czasowe dla różnych faz”.
– Nigdy się nie spotkałam, by ktokolwiek zastosował termin dłuższy niż 3 tygodnie – zauważa Wiśniewska. Absurd tej sytuacji najlepiej ukazują duże dokumenty, np. Krajowy Program Budowy Dróg, liczący… 10 tys. stron. Udział społeczny jest w ich przypadku właściwie niemożliwy – człowiek pracujący, posiadający rodzinę, nie znajdzie przecież czasu na błyskawiczną analizę tak obszernej dokumentacji. – Zwłaszcza jeśli koniec terminu przypada w okresie świąt Bożego Narodzenia – podsumowuje Wiśniewska. Podobnie było z polityką atomową państwa, mającą na kilka pokoleń określić model energetyki i bezpieczeństwa ekologicznego. Początek konsultacji przypadł na święta bożonarodzeniowe, a koniec pierwotnie podczas ferii zimowych – ostatecznie w tym przypadku, pod wpływem protestów, rząd nieco wydłużył czas na składanie uwag.
W Polsce prowadzenie konsultacji zazwyczaj nie wynika z rzeczywistego zainteresowania głosem społecznym, lecz z… dotacji unijnych. Każda większa inwestycja dofinansowana z funduszy wspólnotowych musi być poprzedzona OOŚ i konsultacjami społecznymi. – Niestety, w praktyce to tylko „odhaczanie” kolejnej uciążliwości – wzdycha Wiśniewska. I dodaje: Nikt nie myśli, że to przynosi korzyści również inwestorowi czy podejmującemu decyzje. Inwestycja lepiej funkcjonuje w otoczeniu mieszkańców, którzy mieli na nią wpływ. Jeśli społeczność lokalna ma jakieś uwagi, inwestor może zmodyfikować projekt i uniknąć konfliktów.
Często mają wręcz miejsce próby wyeliminowania głosów przeciwników inwestycji w jej planowanym kształcie. Istnieje kilka typowych scenariuszy takiego postępowania.
Najpowszechniejszym jest zbieranie uwag, ale puszczanie ich mimo uszu, maskowane rzekomą powagą i nieomylnością instytucji prowadzącej OOŚ. – Urzędnikom przyświeca zasada, że nawet jeśli pojawią się uwagi, to i tak je zignorują – ubolewa dr Wiśniewska. Klasyczne uzasadnienia decyzji odrzucających zastrzeżenia społeczne brzmią tak: „organ nie podziela opinii” i „organ uznaje argument za bezzasadny”. – Właśnie otrzymałam odpowiedź na uwagi do harmonogramu ochrony przeciwpowodziowej górnej Wisły. Dominują „odpowiedzi” typu „uwaga całkowicie niesłuszna” – irytuje się Wiśniewska.
– Formalnie organ nie musi uwzględnić uwag czy opinii zgłoszonych w ramach konsultacji, przy czym uważa się, że powinien udzielić szerszej odpowiedzi. Od decyzji organu odwołać się mogą tylko strony biorące udział w postępowaniu administracyjnym – przypomina prof. Górski. W tym podejściu zasadą jest traktowanie obywateli jako „niemych widzów”. – W wielu przypadkach urząd prowadzący konsultacje społeczne wydawał potem decyzję nie uwzględniając żadnych naszych propozycji, nawet najbardziej konstruktywnych. W takiej formie konsultacje są całkowicie bezsensowne – uważa Szymon Bzoma z Grupy Badawczej Ptaków Wodnych „Kuling”.
Doświadczone organizacje nie pozwalają sobie jednak dmuchać w kaszę. – Na przypadki brutalnego traktowania naszych działań przez urzędników reagujemy równie brutalnie, z reguły skutecznie. Urzędnicy szybko się edukują. W naszym przypadku problemem jest tylko ilość spraw i ograniczone „moce przerobowe” organizacji – wyjaśnia dr Pawlaczyk.
Niech sobie pogadają
Kolejnym wybiegiem jest „dialog kreowany”: stwarzajmy pozory ustępstw i wykazujmy się „dobrą wolą”, tymczasem ostateczny rezultat rozmów jest z góry założony. Stronę społeczną pozostawia się w przekonaniu, że coś „ugrała”, jednak to coś było od początku przewidziane w scenariuszu.
Istotę „brania na dialog” dobrze oddają konsultacje projektów budowy spalarni odpadów w kilku miastach. Po stronie inwestycyjnej stoją ci sami ludzie, a OOŚ dla poszczególnych zakładów różnią się jedynie w niewielkich szczegółach, dotyczących konkretnych lokalizacji. W „spalarniowych” miastach modne jest organizowanie tzw. okrągłych stołów, podczas których daje się mieszkańcom prawo wyrażenia obaw, uwag, a niekiedy frustracji. To rodzaj „wentyla bezpieczeństwa”, którego istnienie pozwala na zachowanie pozorów dialogu społecznego, a tym samym wykazanie się przed Komisją Europejską.
Praktyczny instruktaż tego rodzaju manipulacji ze strony inwestora w Krakowie przeciekł do organizacji społecznych i został opublikowany w Internecie. W dokumencie znalazły się m.in. takie wskazówki:
- należy unikać publicznych debat i polemik, ponieważ stanowi to wyłącznie reklamę protestu,
- utworzenie obywatelskiej grupy wsparcia projektu,
- nie należy przyjmować zaproszeń na żadne zebrania mieszkańców organizowane przez komitet protestacyjny […][lub] należy oddelegować na nie pracownika technicznego niższego szczebla,
- w przypadku spotkań z mieszkańcami: należy zapewnić sobie udział części obecnych nastawionych przychylnie,
- konsultacje z organizacjami ekologicznymi: zaangażowanie niektórych z nich do wsparcia działań projektu oraz nawiązanie przez niektóre z nich kontaktów z komitetem protestacyjnym i podjęcie próby zbadania jego aktualnego stanowiska,
- nie należy przywiązywać zbytniej wagi do uchwał samorządu lokalnego sprzeciwiających się budowie spalarni, np. w okresie poprzedzającym wybory,
- zaproszenie do negocjacji znanej i szanowanej osoby publicznej.
W inwestorskich scenariuszach konsultacji przewiduje się niekiedy wprowadzanie w szeregi przeciwników „swoich ludzi” w celu pozyskiwania informacji o planowanych działaniach czy „oddolnego” demontażu inicjatyw. Niepokojące jest również „tworzenie obywatelskich grup wsparcia projektów”, czyli hodowla klakierów. Mamy wiele przykładów takiego postępowania: stowarzyszenie z Bytomia propagujące rozbudowę ośrodka sportowo-rekreacyjnego „Sportowa Dolina” na terenie rezerwatu przyrody czy nowo powstałe lokalne stowarzyszenie działające na rzecz realizacji kompensacji przyrodniczych dla inwestycji narciarskich w Beskidach.
Kim pan jest, panie obywatel?
Wreszcie trzeci sposób „konsultacji” – ośmieszanie. Przeciwników inwestycji obdarza się epitetami. To już nie osoby zaniepokojone zagrożeniami dla ludzi i przyrody, lecz „ekoterroryści”, dla których „żabki i motylki są ważniejsze niż rozwój gospodarczy”. – Podczas spotkań nikt nie stara się zapamiętać naszych nazwisk, nie mówiąc już o tytułach naukowych – chyba się nie doczekam, by powiedziano do mnie „pani doktor”, tak jak do innych osób na sali mówi się „panie profesorze”. Jesteśmy zawsze „ekologami” – wyznawcami jakiejś „religii”, za którymi nie stoi żadna wiedza – zauważa Marta Wiśniewska.
Podczas konsultacji dotyczących przebiegu autostrady A1 przez woj. łódzkie dyrektorka jednej z rządowych agend zapytała szefa rady osiedla Andrzejów w Łodzi: Jakie masz pan wykształcenie, że się pan odzywasz? Po kolejnych tego rodzaju wywodach starszy pan, wskazujący na błędnie zaprojektowane rowy melioracyjne (woda zaleje okoliczne domy), odparł: Od 40 lat wykładam meliorację na Politechnice, mam tytuł doktora inżyniera. Żadne uwagi zgłoszone przez obecnych na sali nie zostały jednak uwzględnione, a kilkustronicowa opinia zawodowego przyrodnika nie zasłużyła nawet na mantrę, iż organ nie podziela opinii.
Antyeko-szantaż
Ze strony inwestorów „konsultacjom” towarzyszy nieraz wręcz zastraszanie i szantaż. Przykładem może być pismo kancelarii prawnej, działającej w imieniu firmy Green Power Polska. Przedsiębiorstwo chce wybudować park elektrowni wiatrowych w gminie Ustka.
W liście z 12 czerwca 2009 r. do przeciwników inwestycji spółka nie kwestionuje ich prawa do korzystania ze […] środków prawnych. Przypominamy jednak, iż uprawnienie to […] ograniczone jest zasadami współżycia społecznego, dobrej wiary i ochrony praw nabytych. Następnie kancelaria informuje, że naruszeniem prawa jest sytuacja, gdy obywatel, wykorzystując procedury administracyjne, utrudnia innej osobie realizację jej zamiarów albo nęka organy administracji, składając różnego rodzaju skargi, zarzuty, pisma itp. i przyczyniając się wydatnie do przedłużenia postępowania. Uzasadnia to pozbawienie takiego obywatela ochrony prawnej. Prawnicy inwestora wskazują, że nadużyciem prawa mogłoby być opóźnianie realizacji inwestycji poprzez ich zdaniem „sztuczne” wszczęcie procedur odwoławczych.
W dalszej części listu pada ostrzeżenie, że w przypadku skierowania skargi lub odwołania, firma zmuszona będzie niezwłocznie wystąpić […] na drogę sądową, z roszczeniem o odszkodowanie z tytułu opóźniania realizacji inwestycji. […] udokumentowane wydatki z tego tytułu już teraz sięgają milionów euro. Ipodkreśla: roszczenie odszkodowawcze będzie obejmowało także utracone korzyści […], czyli kolejne dziesiątki milionów. Po wszystkim nadawca uprzejmie informuje mieszkańców, że ewentualne odszkodowania będą egzekwowane przez komornika z majątku osobistego.
Podobną strategię obrała firma Żywiec Zdrój S.A. w Jeleśni (Beskid Żywiecki) wobec przeciwników budowy nowych ujęć i wodociągów przemysłowych. Obawy mieszkańców o negatywne skutki inwestycji zostały potraktowane przez spółkę jako działania prowadzone na jej szkodę, podważające wiarygodność i godzące w dobre imię. Pierwotnie inwestor subtelnie poinformował społeczność, iż wobec kilku protestujących podjął odpowiednie kroki prawne i ma nadzieję, że pozostali nie podzielą ich losu. Następnie, wynajęta przez przedsiębiorstwo kancelaria wystosowała do aktywnych uczestników protestu ostateczne przedsądowe wezwanie do zapłaty, w którym wzywa ono do przelania na swoje konto 20 tys. zł odszkodowania za krytykowanie inwestycji.
Efekt zastraszenia udało się osiągnąć np. w gminie Walce (woj. opolskie), gdzie nikt nie chciał z nami rozmawiać; w innych mieszkańcy zgadzali się tylko pod warunkiem zachowania anonimowości. Naciski nie ominęły też organizacji ekologicznych. – Prawnik wynajęty przez firmę, której nadepnęliśmy na odcisk, rozesłał paszkwile na nasz temat, po których musieliśmy się tłumaczyć m.in. w naszym starostwie, że nie jesteśmy wielbłądami. Mieliśmy też telefony z „pytaniami”, czemu blokujemy ekologiczne inwestycje, z ministerstwa gospodarki i… ambasady Niemiec – relacjonuje Wawręty.
Wpływ obywateli na decyzje dotyczące środowiska modyfikuje także presja ekonomiczna. Spółka Murillo, planująca otworzyć drugi kamieniołom w miejscowości Rybnica Leśna w powiecie wałbrzyskim, zaproponowała, że po zakończeniu formalnej procedury, niezbędnej do rozpoczęcia inwestycji, przekaże wsi 200 tys. zł na cele społeczne. Oferta finansowa została skierowana również do lokalnej organizacji pozarządowej oraz do właściciela schroniska turystycznego „Andrzejówka”. Już wcześniej istniejący kamieniołom systematycznie dotował budowę Gminnego Centrum Edukacyjno-Sportowego, przekazując na ten cel 850 tys. zł.
Jednocześnie firma przez wiele lat działała niezgodnie z planem zagospodarowania przestrzennego oraz bez decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach inwestycji. Czy zatem wręczenie policjantowi 100 zł w zamian za przymknięcie oka na złamanie przepisu ruchu drogowego będzie łapówką, czy może tylko aktywnym dialogiem społeczeństwa z władzą?
Konieczne są zmiany
Najgorsze jest to, że obecny system zniechęca do korzystania ze swoich praw. – Jeśli ktoś raz został źle potraktowany, drugi raz się nie zaangażuje, a to niszczy społeczeństwo obywatelskie – smutno konkluduje Wiśniewska. Działacze ekologiczni zwracają uwagę, że wiele spraw powinno znaleźć finał przed wymiarem sprawiedliwości, niestety prokuratury często odmawiają wszczęcia postępowania z uwagi na rzekomo niską szkodliwość czynu. Jeden z mieszkańców Jeleśni, mówiąc o zmęczeniu swoim i sąsiadów, zakończył: Prawo w Polsce nie jest złe, tylko nie działa.
Często w obliczu zagrożenia mieszkańcy „na szybko” skrzykują stowarzyszenie. – Zazwyczaj podejmują wiele nietrafionych działań, np. składają pisma do niewłaściwych urzędów lub źle formułują postulaty. Marnują w ten sposób wiele czasu i energii, co powoduje wypalenie – dzieli się refleksjami Górska. – Wiele by nam dało, gdybyśmy w całej Polsce mieli setkę dobrze wyszkolonych osób, które zajmowałyby się takimi przypadkami – dodaje Pawlaczyk. Natomiast Kepel zauważa, że udział nawet dużych organizacji we wszystkich postępowaniach jest niemożliwy, choćby z powodów kadrowych. – Stąd tak ważne, żeby społeczności lokalne były zorientowane w tym, co mają i mogą utracić, i na tej podstawie interweniowały – podkreśla.
Są jednak i pierwsze jaskółki zmian. – Zdarza się, że inwestor aktywnie szuka stowarzyszeń do konsultacji, ale to nadal pojedyncze przypadki – zauważa Wiśniewska. Zaś szef „Salamandry” dodaje, że sporadycznie spotyka się z sytuacją, gdy urzędy proszą o konsultację części przyrodniczej OOŚ. Niestety jest wiele firm i instytucji, którym takie postępowanie przeszkadza. – Zaraz pytają, na jakiej podstawie jest marnowany czas pracownika urzędu – wyjaśnia Pawlaczyk.
Zmiany zaczęły się po wygranej batalii o Dolinę Rospudy. – Na początku starań o zmianę trasy Via Baltica nie traktowano poważnieOTOP-u i innych organizacji – wyjaśnia Górska. – Kontrargumenty były banalne, więc odwoływaliśmy się do sądów i tam wygrywaliśmy. W ten sposób działacze społeczni niejako „wychowali sobie” budowniczych dróg. Obecnie przedstawiciele OTOP regularnie spotykają się w grupach roboczych z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad jeszcze przed etapem projektowania, co pozwala uniknąć późniejszych konfliktów i zoptymalizować przebieg drogi. – Zmienia się podejście drogowców do nas i nasze do nich, a relacje można uznać za partnerskie – podsumowuje Górska.
Podobne zmiany zaszły wśród energetyków. Przy budowie wiatraków i zabezpieczaniu infrastruktury przesyłowej konsultują się z przyrodnikami, żeby uniknąć strat wśród ptaków i nietoperzy. Na przeciwległym końcu skali współpracy leży branża „wodna”. – Niedawno przedstawiałam przed Komisją Europejską i Krajowym Zarządem Gospodarki Wodnej swój referat. „Chłopcy” z KZGW nie wytrzymali, ze łzami w oczach pytali, gdzie jest w tym wszystkim człowiek, nie dostrzegając, że rozwiązania ekologiczne chronią ludzi – opowiada Wiśniewska. Polska do 2015 r. musi przygotować plany zarządzania ryzykiem powodziowym. Z pewnością nie będą one mogły wyglądać tak, jak to sobie wyobraża lobby hydrotechniczne. – Wszystko wskazuje na to, że będziemy musieli z nimi przejść przez tę samą gehennę, co z drogowcami – przewiduje Górska.
Jest jeszcze jeden aspekt otworzenia się części urzędników na dialog: rodzące się wzajemne zaufanie, które skutkuje nieformalną współpracą. Kilku działaczy społecznych opowiadało nam o sytuacjach, gdy pracownicy administracji zmuszeni są wydać, pod wpływem nacisków „z góry”, pozytywne decyzje dla inwestycji ewidentnie szkodliwych. Wówczas urzędnicy, zazwyczaj ze ścisłego kierownictwa, po cichu pytają ekologów: „Uwalicie?”. – I uwalamy – mówi jeden ze znanych działaczy ruchu ekologicznego.
Konsultacje społeczne bywają nieczystą grą pozorów. Wiele sił i środków poświęca się, żeby wykazać ich szeroki zasięg i zgodność z wszelkimi standardami. Łatwo w tym wszystkim o uśpienie czujności. Rynek firm specjalizujących się w umiejętnym prowadzeniu konsultacji społecznych w interesie inwestorów jest coraz większy, coraz lepiej wykorzystują one metody marketingowe i narzędzia psychologiczne. Oczywiście odbywają się także konsultacje będące faktyczną platformą dyskusji, której rzetelne konkluzje mają realny wpływ na rzeczywistość. Na razie jednak stanowią one zdecydowaną mniejszość.