Po pierwsze równość, głupcze!
Po pierwsze równość, głupcze!
Czy równość jest jedynie społecznym i politycznym mitem? Czy koncepcje egalitarne mają rację bytu w świecie, w którym bogaci stają się coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi? I ostatecznie: czy i jaki pożytek płynie z równości? Do takich pytań skłania książka Richarda Wilkinsona i Kate Pickett, „Duch równości”.
Warto przybliżyć polskim czytelnikom sylwetki autorów. Richard Wilkinson jest jednym z prekursorów międzynarodowych badań nad społecznymi uwarunkowaniami zdrowia oraz wpływu nierówności na kondycję społeczeństwa. Studiował historię gospodarczą świata w London School of Economics. Jest honorowym profesorem wydziału medycznego University of Nottingham i University College London. Z kolei Kate Pickett wykłada na University of York oraz jest pracownikiem naukowym brytyjskiego National Institute for Health Research. Dla propagowania wyników swych badań i egalitarnych koncepcji społecznych założyli fundację Equality Trust.
Autorzy stwierdzają, że na początku badań trwających już 30 lat, zajmowała ich przede wszystkim kwestia, dlaczego im niższy szczebel drabiny społecznej, na którym człowiek się znalazł, tym gorsza kondycja zdrowotna tego człowieka. […] Wydawało się, że nierówności istniejące w społeczeństwach krajów wysoko rozwiniętych są zbyt małe, aby móc wywierać jakikolwiek mierzalny wpływ na kondycję tych społeczeństw. Prawda okazała się inna.
Jednak ta właśnie prawda – o dobroczynnym wpływie równości na kondycję społeczeństw, okazuje się wciąż, celowo lub nieświadomie, ignorowana czy wprost zwalczana. Wilkinson i Pickett obrazują to zagadnienie przy pomocy analogii: w 1847 roku Ignaz Semmelweiss odkrył, że mycie rąk przez lekarzy przyjmujących porody zdecydowanie zmniejsza liczbę kobiet umierających w wyniku gorączki połogowej. Zanim jednak odkrycie to uratowało wiele istnień ludzkich, Semmelweiss musiał przekonać mnóstwo osób – zwłaszcza swoich kolegów po fachu – do zmiany zwyczajów. […] Znaczna część lekarzy nie traktowała jego pracy poważnie. Jego poglądy wyśmiewano, co doprowadziło go do obłędu i samobójstwa. Jak podkreślają autorzy „Ducha równości”, o wiele większa trudność dotyczy koncepcji społecznych, ich przyjmowania i upowszechniania: Przyrodnicy i fizycy nie muszą przekonywać do swoich teorii poszczególnych komórek czy atomów, które opisują. Teoretykom społeczeństwa natomiast przychodzi ścierać się z mnogością indywidualnych poglądów i stawiać czoła potężnym siłom interesu.
Istotny w świetnie udokumentowanej pracy Wilkinsona i Pickett jest interdyscyplinarny charakter badań nad trendami społecznymi i problemami jednostek. Bardzo często nie są one wynikiem indywidualnych wyborów czy zaniedbań, lecz wynikają z trendów społeczno-ekonomicznych lub zależą od kwestii ustrojowych, przyjętych w danych państwach. Jest to perspektywa, której wciąż zbyt mało w polskim dyskursie publicznym, zdominowanym przez narracje indywidualistyczne lub pseudowspólnotowe, które często – nieświadomie lub z premedytacją – mają ukryć systemowe czy klasowe źródła ludzkich problemów i kondycji życiowej (zdrowotnej, materialnej, kulturowej) Polaków.
Druga istotna kwestia, ściśle związana z pierwszą, wiąże się ze sprawą na pozór oczywistą, ale chyba także w Polsce wciąż ignorowaną czy traktowaną jak „nowinkarstwo”. Problemów dzisiejszych społeczeństw, przechodzących bardzo dynamiczne zmiany, nie można analizować za pomocą schematów czy analogii odnoszących się do niegdysiejszych realiów życia, rzeczywistych czy zmistyfikowanych. Stąd np. zrozumienie problemów agresji dzieci, ich kłopotów ze zdrowiem, także psychicznym, albo współczesne rozumienie biedy i jej konsekwencji w świecie (względnego) dobrobytu wymaga zdecydowanie staranniejszych analiz i ocen, niż uznanie, że „dzieciom brak wychowania”, a bieda polega na tym, iż „nie ma czego włożyć do garnka”.
Wilkinson i Pickett dają czytelnikowi narzędzie do zrozumienia zachodzących procesów społecznych i historycznych, wyzwalając myślenie ze złud subiektywności, które często uniemożliwiają pracę nad efektywnymi zmianami czy rzetelne diagnozy sytuacji. Książka jest również protestem przeciw atomizacji społecznej i antagonizowaniu jednych grup przeciwko drugim. Wszak równość – jak dowodzą autorzy – jest korzystna dla wszystkich, a zrozumienie, jakie korelacje zachodzą między problemami i tragediami społecznymi a istnieniem ekonomicznych, politycznych, edukacyjnych, kulturowych czy rasowych nierówności, jawi się jako warunek niezbędny do przeprowadzenia zmian na lepsze. Pierwszym krokiem ku temu jest ukazanie najszerszym rzeszom społecznym tego zagadnienia i uświadomienie, że nie są skazani na strategie indywidualistyczne. Choć tu i teraz taki pogląd może wydawać się mrzonką.
Pierwsza część książki nosi tytuł „Materialny sukces, społeczna porażka”. Autorzy stawiają pytanie: Jak doszło do tego, że w naszym życiu jest tyle cierpienia psychicznego mimo osiągnięcia niespotykanego w dotychczasowej historii poziomu zamożności i komfortu? Wyraźny jest kontrast między niepowodzeniami społecznymi wielu państw cieszących się dużym bogactwem materialnym. Wilkinson i Pickett stwierdzili, że różnice dochodów w obrębie społeczeństwa, do którego należy dana jednostka wpływają na nią znacznie bardziej, niż różnice między przeciętnymi dochodami w poszczególnych krajach zamożnych. Stąd też problem ubóstwa jawi się – by powołać się na cytowanego przez autorów Marshalla Sahlinsa, autora pracy „Stone Age Economics” – jako określony status społeczny. Pojęcie to pojawiło się jako piętno oznaczające ludzi niższej klasy.
Jednym z problemów w obrębie społeczeństw głęboko rozwarstwionych (jako bodaj modelowa przedstawiona tu została sytuacja w USA) jest poczucie dyskomfortu wynikające z własnego statusu materialnego i różnoraka presja, wywierana na gorzej sytuowanych, która uświadamia im niekorzystne położenie i wymusza ciągłą rywalizację i życie w napięciu. A ponieważ „równanie do najbogatszych” jest niewykonalne (różnego rodzaju blokady klasowe, rozpiętość zarobków itd.), staje się źródłem licznych napięć społecznych i frustracji, skutkuje życiem w przewlekłym stresie. Uznać wręcz można, że ów stres jest nie tylko przypadłością psychofizyczną jednostek, lecz stanem społecznym. Wilkinson i Pickett stwierdzają, że w toku badań uświadomili sobie, iż niemal wszystkie problemy występujące częściej w dole drabiny społecznej (między innymi zły stan zdrowia obywateli, wysoki poziom agresji) są powszechniejsze w społeczeństwach bardziej nierównych. To wywołuje coraz silniejsze obawy, że współczesne społeczeństwa, mimo dostatku materialnego, ponoszą klęskę w wymiarze społecznym.
Tezy powyższe nie są gołosłowne. Autorzy wskazują, że dane unaoczniające głęboko niepokojące symptomy społeczne w krajach o dużym poziomie nierówności pochodzą ze źródeł o najlepszej reputacji, między innymi z Banku Światowego, ze Światowej Organizacji Zdrowia, z Organizacji Narodów Zjednoczonych, Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. Stąd też waga konsekwencji wynikających z dysproporcji społeczno-ekonomicznych jest tak niebagatelna. Skala nierówności jest dla autorów „Ducha równości” niczym szkielet, który obrasta różnicami klasowymi i kulturowymi. Te różnice mają niebagatelne konsekwencje: jakość życia psychofizycznego, edukacja, aktywność lub bierność obywatelska, (nie)świadomość konsumencka, kapitał społeczny, jakim dysponują poszczególne grupy społeczne – wszystko to znajduje źródło w stopniu rozwarstwienia i nierówności, jakich doświadczają poszczególne państwa.
Te problemy społeczne znajdują odzwierciedlenie w konkretnych danych. Przyjmując za punkt wyjścia badań nad wpływem nierówności bytowych na kondycję społeczeństw wyłącznie wiarygodne statystyki, skoncentrowali się oni na dziewięciu zagadnieniach. Są to: poziom zaufania, zaburzenia psychiczne (w tym alkoholizm i narkomania), przeciętne dalsze trwanie życia i umieralność niemowląt, otyłość, wyniki nauczania dzieci, urodzenia przez nastoletnie matki, zabójstwa, współczynnik pryzonizacji (liczba więźniów na 100 tys. mieszkańców) i mobilność społeczna. Zebrali dane dla wszystkich problemów społecznych i zdrowotnych w poszczególnych krajach wysoko rozwiniętych (m.in. Wielka Brytania, Portugalia, Kanada, Włochy, Francja, Norwegia, Japonia) i poszczególnych stanach USA, obliczając dla każdego z nich „indeks problemów zdrowotnych i społecznych”. Ukazuje on skalę zjawiska w każdym z badanych państw. Wyniki mówią, że problemy zdrowotne i społeczne nie tylko są bardziej rozpowszechnione w gorzej sytuowanych grupach w obrębie każdego społeczeństwa, ale też brzemię tych problemów jest o wiele cięższe w społeczeństwach o większych nierównościach.
Tu drobna dygresja: w jednym z rozdziałów części pierwszej autorzy stwierdzają, że rozwiązaniem problemów wynikających z istnienia nierówności nie jest masowa psychoterapia, nastawiona na to, aby wszyscy stali się mniej wrażliwi. Z sarkazmem, a być może zupełnie na serio trzeba jednak stwierdzić, że w krajach takich jak Polska, ideolodzy i wyznawcy „realnego liberalizmu” od lat stosują właśnie taką terapię i codziennie jest ona dawkowana masom. Nierzadko przybiera też formy pozornego współczucia (różne odmiany działalności charytatywnej), kryje za sobą jednak społeczną nieodpowiedzialność i klasową/ideologiczną obojętność, a nawet wrogość wobec kulturowo napiętnowanej biedy i „biedoty”.
Druga część książki, „Koszty nierówności”, dotyczy m.in. takich zagadnień, jak aktywność obywatelska i stosunki społeczne, zdrowie psychiczne i narkotyki, młodociane matki, przemoc, więziennictwo i system kar czy ograniczenia mobilności społecznej. Rozdział otwiera cytat z dzieła de Tocqueville’a „O demokracji w Ameryce”, który skonfrontowany z dzisiejszymi realiami USA brzmi niemal jak szyderstwo: Spośród wszystkich nowych zjawisk, jakie przyciągnęły moją uwagę podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych, najbardziej uderzyła mnie panująca tam powszechna równość możliwości. Spostrzegłem szybko nadzwyczajny wpływ, jaki ten podstawowy fakt wywiera na rozwój społeczeństwa. O ile zatem „równość możliwości” jest czynnikiem wzrostu, wpływającym aktywizująco na życie jednostek i rozwój społeczny, o tyle głęboka „nierówność możliwości” staje się przyczyną apatii i patologii życia społecznego.
W kontekście problemów toczących polski system szkolnictwa warto zwrócić uwagę na poruszone w książce kwestie dotyczące relacji pomocy socjalnej (rozumianej nie jako fasadowy „socjal”) i edukacji. Autorzy „Ducha równości” przytaczają wyniki badań epidemiolożki Arjumand Siddiqi i jej współpracowników. Wymowne: analiza biegłości czytania 15-latków (na podstawie danych z analiz PISA 2000) wskazuje, że lepiej wypadały kraje o długiej historii państwa opiekuńczego. Ponadto, dobre wyniki w czytaniu oraz małe nierówności społeczne charakteryzują narody „wyróżniające się silniejszymi świadczeniami socjalnymi”.
Kwestia ta łączy się z następnymi. Otóż skutki nierówności społecznych ujawniają się już we wczesnym okresie rozwoju dziecka, na długo przed rozpoczęciem formalnej edukacji. Wilkinson i Pickett przytaczają wyniki badań w Wielkiej Brytanii, wskazujące, że już trzylatki ze środowisk upośledzonych społecznie są edukacyjnie zapóźnione, nieraz nawet o rok w porównaniu z dziećmi z rodzin znajdujących się w lepszej sytuacji. Autorzy wskazują, jak sytuacja życiowa rodziców niejako automatycznie i powszechnie generuje problemy ich potomstwa, rozpoczynającego dopiero życie: ubodzy, zestresowani, pozbawieni wsparcia dorośli, żyjący w podobnym środowisku nie są w stanie zapewnić dzieciom kapitału społecznego, niezbędnego do awansu życiowego.
I tu następuje konkluzja, która w rodzimych warunkach musi brzmieć jak herezja, stanowi jednak wymowny znak tego, jak dalece w polskich realiach odbiegamy od standardów cywilizacyjnych, czy choćby teorii dyskutowanych na poważnie przez opinię publiczną innych krajów. Warto przytoczyć ją w całości: społeczeństwo może poprawiać jakość wczesnego dzieciństwa, zapewniając świadczenia rodzinne i korzystne zasady opodatkowania, mieszkania socjalne, opiekę zdrowotną, programy sprzyjające znalezieniu równowagi między pracą a życiem rodzinnym, egzekwowanie alimentów oraz, co chyba najważniejsze, zapewnienie wysokiej jakości edukacji wczesnodziecięcej. […] Eksperymenty wykazały, że dzieci ze środowisk społecznie upośledzonych, które otrzymują wysokiej jakości edukację wczesnodziecięcą, rzadziej potrzebują później kursów wyrównawczych, rzadziej wchodzą w konflikt z prawem, a w dorosłym życiu uzyskują lepsze zarobki. Państwowe nakłady na takie programy przynoszą wymierne zyski.
Warto podkreślić coś, co dobrze świadczy o rzetelności autorów i co znacząco podnosi jakość książki – Wilkinson i Pickett nie są zwolennikami jednego modelu standardów kulturowych. Egalitaryzm nie oznacza homogenizacji! Równość możliwości to nie „koszarowe społeczeństwo”. Autorzy wskazują na tę kwestię, opisując pułapki edukacji kształtowanej na modłę klasy średniej: Ludzie z klasy robotniczej w pewnym stopniu opierają się narzucaniu ich dzieciom edukacji i wartości typowych dla klasy średniej, gdyż zdobycie wykształcenia wymagałoby od nich rezygnacji z pewnych cenionych przez nich sposobów bycia. […] Rodziny te chcą dla swoich dzieci jak najlepiej, ale owo „najlepiej” to niekoniecznie oznacza: „wykształcenie, wykształcenie i jeszcze raz wykształcenie”. Ten opór nie oznacza braku aspiracji. Problemem jest jednak to, że w krajach o większych nierównościach rozziew między aspiracjami a faktycznymi możliwościami i rzeczywistymi oczekiwaniami jest większy. Autorzy „Ducha równości” wskazują na pozorny paradoks, zdiagnozowany podczas badań: aspiracje są wyższe w tych krajach, w których poziom osiągnięć w nauce jest niższy. W krajach tych więcej dzieci aspiruje do zawodu dającego wysoki status społeczny, ale mniej z nich uzyska odpowiednie kwalifikacje, aby taki zawód zdobyć.
W drugim rozdziale książki omówiona została także kwestia współczynnika pryzonizacji dla poszczególnych państw wysoko rozwiniętych. Statystyki wskazują, że współczynnik ten jest szczególnie wysoki w przypadku krajów o wysokim poziomie nierówności społecznych: USA i Wielkiej Brytanii. Dane są wymowne: od wczesnych lat 70. XX wieku więzienna populacja Stanów Zjednoczonych ciągle wzrasta. W 1978 roku za kratami było przeszło 450 tysięcy ludzi, w roku 2005 już przeszło 2 miliony. W Anglii w roku 1990 było 46 tys. uwięzionych, a w roku 2007 już 80 tysięcy: w lutym 2007 roku brytyjskie więzienia i areszty były tak przepełnione, że minister spraw wewnętrznych napisał okólnik do sędziów, zalecając zasądzanie kar więzienia tylko za najpoważniejsze przestępstwa. Natomiast – dla kontrastu – populacja więzienna w Szwecji przez całe lata 90. nie zmieniała się zasadniczo, w Finlandii zmalała, a w Danii i Japonii wzrosła stosunkowo nieznacznie (o 8 i 9 procent). Kraje te z kolei są państwami o wiele bardziej egalitarnymi, niż USA czy Wielka Brytania.
Co takiego dzieje się z poziomem przestępczości w USA i Wielkiej Brytanii, że tamtejsze współczynniki pryzonizacji rosną lawinowo? – pytają autorzy „Ducha równości”. Przede wszystkim, badania kryminologów Alfreda Blumsteina i Allena Becka przeprowadzone w USA w latach 1980–1996 wskazują, że tylko w 12 procentach odpowiada za to wzrost liczby przestępstw, związanych głównie z narkotykami. Natomiast pozostałe 88 procent bierze się z częstszego zasądzania kar pozbawienia wolności zamiast innych sankcji oraz z faktu, że zasądza się dłuższe wyroki. Może to brzmieć kuriozalnie, ale w 2004 r. w Kalifornii 360 osób odsiadywało wyroki dożywocia za… drobne kradzieże popełnione w sklepach. Również w Wielkiej Brytanii przyczyną wzrostu statystyk więziennych są dłuższe wyroki oraz częstsze stosowanie kar pozbawienia wolności za przestępstwa, które wcześniej karano grzywnami lub były dotychczas traktowane jako wykroczenia. Tam, gdzie coraz większe są nierówności, pełne więzienia okazują się zwodniczym panaceum na bolączki społeczne.
Trzecia część publikacji nosi tytuł „Lepsze społeczeństwo”. Tu z całą mocą ujawnia się służebny cel przyświecający badaniom Wilkinsona i Pickett: Jeśli mają powstać lepsze społeczeństwa, niezbędny jest wytrwały, zdeterminowany ruch w tym kierunku. Wymaga on kilku dekad konsekwentnych przemian politycznych. Aby się one dokonały, społeczeństwo musi wiedzieć, dokąd chce zmierzać. Działania dwójki naukowców przypominają najlepsze, niegdysiejsze wzorce aktywności społecznej polskiej inteligencji lewicowej. Równocześnie zadają kłam rozpowszechnionym opiniom, że taka postawa jest dziś niemożliwa czy nieracjonalna. Owszem, postawa i cele, jakie stawiają sobie Wilkinson i Pickett, wydawać się mogą utopijne, a wiara w to, że społeczeństwa ludzkie mają jeszcze egalitarny potencjał, możliwy do zrealizowania, może się jawić jako naiwna. W czasach, gdy bombardowani jesteśmy propagandą przekonującą, że logika globalnej, nieegalitarnej gospodarki wymaga coraz dalej idących ograniczeń opiekuńczych funkcji państwa i demontażu sfery publicznej, wizje i postulaty autorów „Ducha równości” są wyraźnym głosem sprzeciwu wobec tej „filozofii klęski”.
Według Wilkinsona i Pickett, najważniejszym „zadaniem społecznym” do wykonania jest obecnie wzbudzenie woli politycznej doprowadzenia do większej równości w społeczeństwie. Czy jest to możliwe? Badacze przekonują, że tak: bezalternatywność istniejącego systemu jest iluzją. Optymizm ma dawać wiedza, że rozwiązanie problemów jest możliwe. Świat, w którym możliwy będzie większy egalitaryzm, a co za tym idzie powszechniejszy dobrostan, to świat w którym przestaniemy bolączki „widzieć osobno”. To równocześnie świat, w którym ubożsi przestaną być traktowani w paternalistyczny sposób, jako „klienci” państwa, instytucji socjalnych czy organizacji charytatywnych. Nowa rzeczywistość wymaga właściwie zmian rewolucyjnych, choć, co wprost wynika z propozycji badaczy, możliwych na drodze reform, nie katastrof społecznych. Choć niewykluczone, że takiej katastrofy, katastrofy świata głębokich nierówności, właśnie doświadczamy. Zachęca się ludzi – stwierdzają autorzy „Ducha równości” – żeby się dużo ruszali, nie uprawiali seksu bez zabezpieczenia, mówili „nie” narkotykom, starali się zrelaksować, znajdowali równowagę między pracą a życiem prywatnym i spędzali z dziećmi czas w „wartościowy” sposób. Jedyne, co łączy wiele z tych polityk, to przekonanie, że biednych należy nauczyć bardziej rozsądnego postępowania. Oczywisty fakt, że owe problemy mają wspólne źródło w postaci nierówności dochodów i ubóstwa względnego, jakoś znika z pola widzenia.
Na drodze do lepszego, bardziej egalitarnego świata stoi egoizm bogatych i ich wpływ na resztę społeczeństwa. Z perspektywy neoliberalnej takie stwierdzenie jest bluźnierstwem. Autorzy „Ducha równości” stwierdzają, że konsumpcja ludzi bogatych osłabia u wszystkich innych poziom satysfakcji z tego, co mają, gdyż uświadamia im, że są gorsi. Richard Layard, założyciel Centrum Badań nad Wydajnością Ekonomiczną przy London School of Economics, przedstawił i oszacował na kartach książki „Happiness” ten dyskomfort uboższych i ubogich jako koszt, którym zamożniejsi dodatkowo obciążają społeczeństwo. Stąd powinni zań zapłacić tak jak za zanieczyszczający środowisko dym z komina. Straty pokryłoby obłożenie ludzi zamożniejszych dodatkowym 60-procentowym podatkiem. Jak zaznaczają przy tym Wilkinson i Pickett, Layard w swojej pracy nie wziął pod uwagę zagadnień, na których skupili się oni, czyli kwestii zdrowotnych i społecznych, które rodzą głębokie rozwarstwienie.
Istnieje jeszcze jeden, interesujący aspekt tego zjawiska. Robert Frank na kartach książki „Falling Behind: How Rising Inequality Harms The Middle Class” udowadnia, że liczba bankructw wzrasta najbardziej w tych rejonach USA, w których uprzednio najbardziej powiększyła się nierówność. Autorzy „Ducha równości” komentują ten fakt na dwa sposoby. Po pierwsze wskazują, że tam, gdzie rosną nierówności, jednostce trudniej utrzymać standard porównywalny ze standardem innych. Presja na wzmożoną konsumpcję skłania ludzi do ograniczania oszczędności i brania pożyczek. Ta konsumpcja bez faktycznego wzrostu ma być ich zdaniem jedną z przyczyn spekulacji finansowych, które doprowadziły do ostatniego kryzysu gospodarczego. Można zatem stwierdzić, że „strukturalna chciwość” to zamknięta spirala, wciągająca świat w kryzys. Po drugie, wydatki na reklamę zmieniają się wraz z poziomem nierówności. W krajach o większych nierównościach pochłania ona większą część produktu krajowego brutto. USA i Nowa Zelandia wydają na reklamę dwa razy więcej niż Norwegia i Dania.
Czy damy szansę równości? Wilkinson i Pickett tchną w czytelnika tę nadzieję. Opartą nie na mrzonkach czy mitologii, lecz na programie zmian opartych o ludzką wiedzę. I na – nie ukrywajmy – optymistycznej filozofii dziejów. Wiara w postęp, także w etyczne wydoskonalenie ludzkości, pojawia się niejednokrotnie na kartach tej książki. Autorzy cytują Martina Luthera Kinga: moralność wszechświata wędruje okrężną drogą, ale w końcu skłania się ku sprawiedliwości. A jeśli taka filozofia dziejów, taki pogląd jest nazbyt optymistyczny? Jeśli „moralność wszechświata” nie istnieje? To wcale nie oznacza, że nie warto walczyć o bardziej egalitarne, sprawiedliwe, bardziej przyjazne społeczeństwa. Nie ma wcale pewności, że ludzkość zachowuje się zawsze racjonalnie w jakimś wyższym, uniwersalnym tego słowa znaczeniu, ale „Duch równości” pokazuje, że istnieją racjonalne, naukowo opisane i udowodnione przesłanki po temu, iż koncepcje egalitarne mają sens. Tylko trzeba o nie walczyć. Ta książka jest bronią.
Richard Wilkinson, Kate Pickett, Duch równości. Tam, gdzie panuje równość, wszystkim żyje się lepiej, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2011, przełożył Paweł Listwan.