Po 23 latach od porozumienia przy okrągłym stole wróciliśmy do podziału na „my i oni”. Podchodzą do nas ludzie: „Martwimy się, że Polska traci suwerenność, naród tożsamość, a oni nic sobie z tego nie robią”. „Oni” to ludzie władzy i „wyżeracze przy systemie”, my to wszelkiej maści mohery i inne dinozaury. Podział na mohery i lemingi okazał się bardzo praktyczny w opisie społeczeństwa.
Niepokój i oczekiwanie na zmiany są powszechne i dotyczą obu stron. Zestresowanym moherom proponuję prostą sztuczkę. Wyobraźcie sobie, że jesteście po stronie władzy. Ulicami miast i miasteczek maszerują ludzie z różnymi transparentami. Co będzie, jeśli nie znudzą się, nie zniechęcą i nie przestraszą? Jeśli ich racje przebiją się do opinii publicznej? Kryzys i barbarzyńcy ante portas! Tego już za wiele dla autorytetów moralnych, geniuszów polityki, biznesu, kultury, podziwianych i nagradzanych. Ulica jest jedynym realnym zagrożeniem dla wszystkich niedemokratycznych rządów i wszystkich wyzyskiwaczy. Na ulicę nie ma sposobu, dopóki nie ma społecznej zgody na pałowanie i strzelanie.
Protektorzy zewnętrzni – Merkel, Putin i wielkie korporacje – mają swoje kłopoty i nie będą angażować się w ratowanie rządzących Polską. Co gorsza, blask władzy i mamony mocno przygasł. Nieomylni ekonomiści okazali się dyletantami. Mimo to, racjonalnie oceniając sytuację, są to „strachy na Lachy”, ponieważ Polacy nie są skłonni do rewolucji. Tak może rozumować przeciętny człowiek. Ale ludzie niedemokratycznej władzy są wyjątkowo tchórzliwi i wrażliwi na obrazę majestatu.
Obywatele pozbawieni są wpływu na władzę. Listy, protesty, petycje z wieloma podpisami, nawet obywatelskie projekty ustaw wpadają w czarną dziurę. Kiedy publiczność buczy, oddzielona metalowymi barierami i kordonami mundurowych od oficjalnych gości, kierunkowe mikrofony tego nie wyłapują, media nie rejestrują. W telewizji widzimy sielankowe obrazki spotkań ojca narodu ze społeczeństwem. Konsultacje społeczne są markowane – kolejny raz powtarzane wyrazy troski i obietnice nic nie znaczą. Styl sprawowania władzy coraz bardziej przypomina ustawki z czasów PRL.
Ale buczenie dociera, w kadrze obiektywów pojawiają się nieprawomyślne napisy na transparentach, w Internecie dyżurni apologeci systemu nie nadążają z dezinformacją. Już to jest powodem do frustracji. Połączenie niezłomnej odporności na krytykę i fizyczny strach, obserwowane u kacyków, są zdumiewające. Im bardziej okrutny i bezwzględny jest dyktator, tym większym jest tchórzem i tym bardziej boi się o swoją cielesną powłokę.
Najważniejszą zaletą autentycznego przywódcy jest odwaga. W sytuacji zagrożenia przywódca musi być na czele. Mało budującym przykładem jest reakcja prezydenta Busha na atak terrorystyczny 11 września. Zostawił na posterunku wiceprezydenta i latał Air Force One, aż zagrożenie minęło. Natomiast godna podziwu jest odwaga króla Hiszpanii Juana Carlosa, który w 1981 r. udaremnił zbrojny zamach na demokrację. W nocy przybył do Madrytu, osobistym przykładem oswobodził parlament i o 1.15 wygłosił orędzie do narodu.
Spośród prezydentów wolnej Polski – Jaruzelskiego, Wałęsy, Kwaśniewskiego i Komorowskiego – jedynie śp. Kaczyński zasługuje na miano przywódcy. Pozostali bali się swojej przeszłości. Co robili poprzednicy Lecha Kaczyńskiego, aby ukryć przeszłość, powszechnie wiadomo. Natomiast nie wszyscy wiedzą, że impet, z jakim marszałek sejmu ruszył przejmować instytucje państwowe, niestosowny z ludzkiego punktu widzenia i niezgodny z procedurami, podyktowany był chęcią dobrania się do aneksu raportu z likwidacji WSI. Czego obawiał się Komorowski, może kiedyś się dowiemy. Odwaga nie jest mocną stroną obecnego prezydenta. Lekceważących, pogardliwych wypowiedzi na temat Lecha Kaczyńskiego, który odważył się przeszkodzić Rosji w aneksji Gruzji, nie da się wytłumaczyć brakiem klasy i kindersztuby.
Na konferencji w Gdańsku poświęconej Kaczyńskiemu uczestnicy panelu podkreślali, jakim wrażliwym, ciepłym, skromnym człowiekiem był Lech Kaczyński. Ale z tego nie wynika, że miękki inteligent nie pasował do twardych związkowców, jak sugerował Krzysztof Wyszkowski. Andrzej Gwiazda przypomniał odwagę śp. Lecha Kaczyńskiego. Jarosław Kaczyński zdementował, jakoby wpływ „twardego” brata na „miękkiego” pozwolił Lechowi działać w prześladowanej opozycji.
Ostatecznym wnioskiem z konferencji jest propozycja „Budujmy mit Lecha Kaczyńskiego”, ogłoszona w „Gazecie Polskiej Codziennie” 17 września. Nie podoba mi się ten pomysł, a uzasadnienie „dziś legenda Wałęsy jest nieporównanie silniejsza niż Lecha Kaczyńskiego”, uważam za obraźliwe. Może tak jest, że naród kierujący się emocjami zamiast prawdy, zasad i rozumu potrzebuje mitu. Zastąpimy zły mit dobrym i wszystko się odmieni. Obawiam się, że pod polewą z lukru zniknie pierwszy prezydent III RP, który odważył się bronić interesu Polski i zapłacił za to najwyższą cenę.
Gdyby kilku zacnych i wpływowych panów umówiło się, że będą przypominać zasługi i zalety Lecha Kaczyńskiego, aby stek kłamstw, obelg i drwin nie utrwalił się w świadomości społeczeństwa, byłby to dobry pomysł. Ogłoszenie tego publicznie może przynieść więcej szkody niż pożytku, gdyż każda próba przedstawienia osoby Lecha Kaczyńskiego w korzystnym świetle może być potraktowana jako propaganda. Poza tym, Lech Kaczyński był aktywnym politykiem od dawna, zginął w trakcie wypełniania obowiązków prezydenta Polski. Nie można zakazać oceny jego wyborów politycznych, również krytycznych, pod zarzutem, że nie budują one mitu.
Na koniec podam przykład skutecznego budowania legendy rotmistrza Pileckiego. Bieg jego imienia, wręczanie nagród przez jego córkę Zofię, to wspaniałe przeżycie, tak dla uczestników, jak i kibiców. Też mieliśmy zaszczyt wręczania medali, dyplomów i pucharów. Historia, piknik i sportowa rywalizacja dobrze się komponują. Ten bieg jest coraz bardziej popularny, w tym roku pierwszy raz pojawiła się w Warszawie telewizja Trwam. Przywieźliśmy z Warszawy koszulki i nadzieję na przyszłość.
Joanna Duda-Gwiazda