Nie zgadzam się, więc jestem (obywatelem)
Nie zgadzam się, więc jestem (obywatelem)
Gdyby za dobrą monetę przyjąć slogany dominujące w debacie publicznej, mielibyśmy mnóstwo powodów do zadowolenia. Demokracja, społeczeństwo obywatelskie, standardy europejskie, transparentność i partycypacja, pluralizm, prawa i swobody. Takie zaklęcia nie schodzą z ust przedstawicieli władzy, dziennikarzy wielkich mediów, autorytetów politycznych i kulturalnych, a także ich interesownych lub wolontarystycznych klakierów pomniejszej rangi.
A rzeczywistość skrzeczy. Gdy organizacje społeczne zbierają 2 miliony podpisów dorosłych obywateli domagających się referendum w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego – rząd wyrzuca je do kosza. Władza wprowadza restrykcyjne prawo dotyczące zgromadzeń publicznych, czyli m.in. różnorakich form protestu społecznego. Premier przekonuje, że nie ma potrzeby organizowania referendum w sprawie zastąpienia złotówki przez euro, gdyż Polacy podjęli decyzję, głosując za akcesem do Unii Europejskiej – i choć formalnie ma rację, to nikt nie zdoła sobie przypomnieć pytania o rezygnację z narodowej waluty, a w dodatku przez już prawie dekadę sporo się zmieniło. Wbrew miażdżącym wynikom sondaży, rząd i prezydent otwierają furtkę stosowaniu organizmów modyfikowanych genetycznie. Budowę elektrowni atomowych, które na wiele lat „ustawią” polskie realia produkcji i dystrybucji energii elektrycznej, władza forsuje za pomocą kosztownej kampanii propagandowej, nie przyznając prawa głosu, a tym bardziej funduszy, zwolennikom innych technologii i rozwiązań. Takie przykłady można mnożyć.
Decydenci wszystkich krajów i ustrojów mają skłonność do podobnych postaw. U nas jednak w sukurs idą im ci, którzy powinni kontrolować władze. Te same media, które przed kilkoma laty były oburzone zapowiedziami wycofania książki Gombrowicza z listy lektur, dziś milczą o protestach przeciwko znacznemu okrojeniu nauczania historii w szkołach i o tym, że również w tej sprawie rząd wyrzucił do kosza podpisy obywateli – tym razem było ich „tylko” 150 tysięcy. Te same autorytety, które oburzały się, że lekarz-łapówkarz został aresztowany, milczą dzisiaj, gdy partia rządząca ogranicza prawa obywateli do manifestowania. Ludzie, którzy pozycję społeczną zbudowali na swych zasługach z czasów dawno minionego buntu przeciwko opresyjnemu systemowi, dzisiaj utyskują na wszystkich, którzy brużdżą panującym. Cóż jest bardziej żałosnego niż dawni opozycjoniści przekonujący o potrzebie „niewzniecania waśni”? Brakuje tylko, żeby zadeklarowali, iż przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy, a porządek panuje w Warszawie…
W takiej atmosferze umierają demokracja i społeczeństwo obywatelskie. Bo potraktowana poważnie demokracja nie jest ustrojem powszechnej zgody i harmonii, lecz systemem, w którym konflikt, spór i walka są czymś pożądanym. Owszem, bywają konflikty destruktywne, a eskalacja sporów może być groźna dla ładu publicznego, etosu dobra wspólnego i norm życia zbiorowego. Ale prawdziwe społeczeństwo obywatelskie to nie takie, które pokornie przytakuje władzy i zgadza się na wszystko, lecz to, które jest rozdyskutowane, zaangażowane, krytyczne, buntuje się i protestuje. Nie musi mieć racji, ale powinno mieć zapał i odwagę do wyrażania swoich racji.
Bycie obywatelem to zdolność nieufności i krytyki pod adresem czy to bieżącego rządu, czy też bardziej długofalowego układu sił politycznych i towarzyszącej im ideologii. Z tego względu, choć postawa krytyczna towarzyszy nam od początku istnienia pisma, niniejszy numer w stopniu jeszcze większym niż zwykle poświęciliśmy krytyce status quo i ukazaniu alternatyw. Gdy rząd daje do zrozumienia, że powinniśmy siedzieć cicho i że nasz głos się nie liczy, a obecna władza i wiele poprzednich serwują rozwiązania spod znaku rzekomych oczywistości i konieczności – my mówimy: w demokracji mamy prawo się nie zgadzać. I z tego prawa skrzętnie korzystamy, my, obywatele. Zapoznać się z efektami tej niezgody można na kolejnych stronach.