Socjalista niepokorny (rzecz o Adamie Próchniku)

·

Socjalista niepokorny (rzecz o Adamie Próchniku)

Kamil Piskała ·

W całej swojej działalności i politycznej, i naukowej Adam Próchnik pozostawał wierny ideałom, które przyjął za swoje już w latach młodości. Jeden z jego ostatnich artykułów konspiracyjnych w „Barykadzie Wolności” nosił znamienny tytuł: „O niepodległość, socjalizm, wolność”. Te trzy słowa charakteryzują dobitnie całość życia i działalności człowieka, polityka, historyka, wychowawcy – pisał w 30. rocznicę jego śmierci prof. Krzysztof Dunin-Wąsowicz.

***

Adam Próchnik przyszedł na świat 21 sierpnia 1892 r. we Lwowie. Jego matka, Felicja Nossig-Próchnikowa, to, jak na owe czasy, kobieta niezwykle oryginalna. Była głośną publicystką, zwolenniczką ruchu sufrażystek, a także jedną z pierwszych kobiet w Galicji, które uzyskały tytuł doktora filozofii (specjalizowała się w socjologii). Z prawnego punktu widzenia, ojcem Adama był Izydor Próchnik, zwykły urzędnik bankowy. Małżeństwo nie trwało jednak zbyt długo, a większą jego część małżonkowie spędzili w separacji. Wtedy też przyszedł na świat Adam Próchnik, którego biologicznym ojcem, jak głosiły plotki, był Ignacy Daszyński, wybijający się już wówczas na jednego z przywódców ruchu socjalistycznego w Galicji. Jego ojcostwo jest prawdopodobne, choć dziś historycy nie są już w stanie potwierdzić owego faktu niezbitymi dowodami.

Dorastał Próchnik w środowisku lewicowców i liberałów. Nic więc dziwnego, że już jako nastolatek wstąpił do socjalistycznej organizacji młodzieżowej „Promień”, zrzeszającej uczniów galicyjskich szkół średnich. Jego młodzieńcza droga jest charakterystyczna dla wielu działaczy PPS, którzy zaczynali w organizacjach uczniowskich, później wstępowali do Związku Walki Czynnej (ZWC), Związku Strzeleckiego, i wreszcie angażowali się w działalność partyjną w szeregach Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej Galicji i Śląska. Próchnik we wszystkich tych organizacjach działał już jako uczeń szkoły średniej.

Jednak jego największą namiętnością wcale nie była polityka, lecz historia. W 1911 r. podjął studia historyczne na Uniwersytecie we Lwowie. Jak wynika ze wspomnień kolegów i zachowanych dokumentów, przyszły działacz PPS był nie tylko zdolnym studentem, ale z czasem stał się także jednym z liderów środowiska lwowskiej lewicy akademickiej, sympatyzując wówczas z utworzoną przez Feliksa Perla tzw. PPS-Opozycją.

Do przerwania studiów zmusił Próchnika wybuch I wojny światowej. Jako „poddany” Franciszka Józefa, otrzymał kartę mobilizacyjną i trafił na front w mundurze armii austriackiej. Niewiele brakowało, a wojna skończyłaby się dla niego tragicznie – podczas walk w Karpatach odmroził sobie nogi i tylko dzięki usilnym staraniom Daszyńskiego udało się uratować je przed amputacją. Do walki jednak już się nie nadawał, co miało swoje dobre strony, mógł bowiem wrócić na uniwersytet.

Studia skończył jeszcze w trakcie trwania konfliktu i w 1917 r., na podstawie dysertacji „Demokracja kościuszkowska”, otrzymał tytuł doktora filozofii. Dobór tematu wyraźnie wskazywał na zainteresowania Próchnika, którym wierny został w swej pracy historycznej do końca. Nie chciał być kronikarzem wielkich wojen i zbrojnych potyczek czy apologetą monarchów, badał ruchy społeczne i prądy intelektualne, dążące do zmiany status quo. Interesowali go ci, którzy walczyli o postęp, demokratyzację i poszerzanie granic wolności człowieka. Stąd też bohaterami jego książek stawali się francuscy rewolucjoniści, polscy reformatorzy doby Oświecenia, czy – przede wszystkim – działacze ruchu robotniczego i bojowcy PPS. Jego prace w wielu aspektach do dziś zachowują żywotność, nie tylko ze względu na świetny warsztat badawczy, ale także dzięki niepospolitym zdolnościom literackim. Nie była z pewnością podyktowana kurtuazją opinia wybitnego historyka, Henryka Wereszyckiego, który pisał, że Próchnik jest jednym z pionierów badań nad epoką popowstaniową polskich dziejów i to – jednym z pionierów najważniejszych. Gdy przeglądamy dorobek historiograficzny okresu, który przed r. 1939 nazywał się historią najnowszą, to można bez wahania stwierdzić, że dorobek w nim Próchnika jest najpoważniejszy, i to nie tylko ilościowo, ale co najważniejsze i jakościowo.

Listopad 1918 r. zastał Próchnika we Lwowie, gdzie jako żołnierz POW brał udział w toczonych z Ukraińcami walkach o władzę w mieście. Wkrótce jednak trafił do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie objął funkcję dyrektora państwowego archiwum. Z Piotrkowem i piotrkowską organizacją PPS związany był przez 10 lat, szybko stając się jedną z centralnych postaci życia politycznego i kulturalnego w tym mieście.

***

W latach 20. pozostawał jednak w zasadzie jedynie działaczem lokalnym, którego nazwisko niewiele mówiło opinii publicznej. I choć nie miał większego wpływu na ówczesną politykę ogólnopolskiej PPS, to brał aktywny udział w publicystycznych debatach na temat najważniejszych problemów państwa i kierunków polityki partii. Szczególnie zajmowała go kwestia powojennego ułożenia stosunków narodowościowych w Europie i jej znaczenie dla Polski. Uważał, że „porządkowanie” mapy politycznej Europy dobiega końca i z czasem wszystkie narody kontynentu uzyskają własne państwo. Oczywiście, nie było to dla niego równoznaczne z całkowitym rozwiązaniem problemu. Pisał: Pozostaną, naturalnie, sprawy sprawiedliwego rozgraniczenia tych państw i sprawy mniejszości narodowych. Ale sprawy te nie będą mogły już mieć tego kolosalnego znaczenia, jakie dawniej posiadały. Realizacja tej pokojowej wizji, którą zresztą Próchnik mocno wiązał ze zwycięstwem socjalizmu, była jednak dużo trudniejsza niż mu się zdawało. Pokazał to choćby problem przynależności państwowej terenów Litwy, Białorusi i Ukrainy, o które przyszło toczyć walkę odrodzonej Rzeczypospolitej oraz Rosji Radzieckiej.

Kwestia wschodniej granicy państwa i polityki wobec obszarów na wschód od Bugu budziła w łonie PPS duże kontrowersje i przyznać trzeba, że do pokoju ryskiego nie zdołali socjaliści wypracować spójnej i powszechnie akceptowanej propozycji programowej. Różnie interpretowano koncepcję „federacyjną” i różnie też oceniano kolejne posunięcia Józefa Piłsudskiego, kształtujące wówczas polską politykę wschodnią. Sprawom tym wiele uwagi poświęcał też Próchnik, polemizując z kierownictwem partii i jej głównym teoretykiem – Mieczysławem Niedziałkowskim. Zdecydowanie odrzucał zarówno, posiadającą endecką proweniencję, tzw. koncepcję inkorporacyjną (przyłączenie do Polski rozległych obszarów na wschodzie), jak i popularną na lewicy ideę federacyjną. Próchnik odrzucał pomysł budowy federacji Polski oraz mniejszych państw na wschodzie (rozważano Białoruś, Ukrainę i Litwę), jako oparty na błędnym założeniu o „niedokończeniu” procesów narodowościowych na tych terenach. Nie ma bowiem – pisał – w gruncie rzeczy ukończonych procesów narodowościowych. W istocie bowiem procesu narodowościowego leży cecha płynności […]. Próchnik dowodził, że roztoczenie swoistej kurateli nad „młodszymi braćmi” i pomaganie innym narodom w „dorastaniu” do pełnej niepodległości jest nie tylko wątpliwe etycznie, ale także błędne z politycznego punktu widzenia. Dopóki Polska będzie państwem burżuazyjnym, dopóty Białorusini czy Ukraińcy nie mogliby liczyć na możliwość pokojowego opuszczenia federacji. Jedyną drogą, aż nazbyt dobrze znaną Polakom, byłaby więc irredenta. Z sarkazmem pisał, że koncepcja przemienienia Polski w zakład wychowawczy życia niepodległościowego dla sąsiadów przyniosłaby w rezultacie szkodę zarówno nam, jak i naszym uczniom.

Co proponował w zamian? Pełne urzeczywistnienie prawa samostanowienia narodów o swym losie, rozszerzenie Polski do swych granic etnograficznych i rozdzielenie terenów pośrednich między rodzinę wolnych i swobodnych narodów. […] Nie wmawiać w jedne narody, że nie dojrzały do państwowości własnej, a w drugie, że mają do spełnienia misję pedagogiczno-polityczną. Pamiętamy zbyt dobrze, jak nas wychowywano do niepodległości. Nasz program wschodni powinien być wyraźny i jasny: dać głos ludności. Propozycje Próchnika nie zyskały zbyt wielu zwolenników, jednak samodzielność jego sądów wzbudziła zainteresowanie i uznanie. Nie przypadkiem zwróciliśmy uwagę na ten aspekt poglądów Próchnika – po pierwsze, jest to mało znana część jego dorobku, a po drugie, właśnie podczas debaty nad polityką wschodnią wyraźnie zaznaczyło się jego stanowisko opozycyjne wobec przywódców partii. Jak zobaczymy, nie było mu po drodze z liderami PPS w zasadzie przez całe międzywojnie.

***

Mimo udziału w polemikach i dyskusjach na łamach prasy socjalistycznej, przez długi czas stał na uboczu „wielkiej polityki”. Uwagę poświęcał przede wszystkim działalności społecznej i samorządowej. W wielu wspomnieniach widnieje opinia, że miał duszę społecznika, angażującego całą energię dla dobra wspólnoty. Był przez całe dwudziestolecie aktywnym członkiem niezliczonej ilości stowarzyszeń, zasiadał także w samorządzie Piotrkowa Trybunalskiego i Warszawy. Jako ławnik piotrkowskiego magistratu, a później prezes Rady Miejskiej, dbał o realizację takich postulatów lewicy, jak upowszechnienie oświaty, tworzenie kas chorych czy budowa tanich mieszkań. Dowodem uznania było obdarzenie go w 1928 r. przez mieszkańców Piotrkowa mandatem poselskim.

Kariera sejmowa Próchnika trwała, wobec przedwczesnego rozwiązania izby, jedynie dwa lata, śmiało jednak można powiedzieć, że był to punkt zwrotny w jego życiu. W pracy poselskiej zajmował się przede wszystkim najlepiej sobie znaną problematyką oświaty. Z sejmowej mównicy bronił szkoły wolnej, demokratycznej i nastawionej na wyrównywanie szans. Przestrzegał przed, coraz bardziej widocznymi, dążeniami sanacji do podporządkowania szkolnictwa własnym interesom. Przypominał, że szkolnictwo służy celom szerszym i dalszym, celom przyszłości, a nie może być uzależnione od bieżącej polityki, od jej zmienności i kaprysów. Bronił też, ograniczanej przez administrację, niezależności nauczycieli. Zwracając się do ówczesnego ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego (tak nazywał się wówczas resort oświaty), Stanisława Czerwińskiego, pytał: Czyż może być wychowawcą młodzieży człowiek bojący się własnego cienia, pozbawiony swobody myśli, żyjący w ciągłym strachu utraty pracy, zmuszony do ukrywania swych poglądów, jeżeli już nie do płaszczenia się przed władzą? Czyż ten brak charakteru ma być wzorem dla młodzieży?

Swoje oświatowe pasje kontynuował Próchnik w latach 30. jako działacz Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej na Żoliborzu, a także jako wieloletni członek Zarządu Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego. Wierzył, że demokratyczna oświata, pobudzająca ciekawość, a zarazem skłaniająca do krytycyzmu i nonkonformizmu, jest środkiem, który przybliża urzeczywistnienie socjalizmu. Szkoła nasza musi więc być inna od zwyczajnej szkoły. Musi chować członków przyszłego solidarnego świata pracy. Ma ona zatem dwa zasadnicze cele: 1) musi wytworzyć człowieka, który potrafi walczyć o nowy ustrój, 2) człowieka, który zdolny będzie do życia w owym ustroju, który będzie pożytecznym i twórczym członkiem przyszłego społeczeństwa. W rychłe nadejście owego „przyszłego społeczeństwa”, równego i wolnego, zachowywał niezachwianą wiarę przez całe życie.

***

Zdecydowanie antysanacyjne wystąpienia sejmowe Próchnika, a także coraz ostrzejszy ton jego artykułów prasowych sprawiły, że zaczęła się skupiać wokół niego grupa członków PPS kontestujących dotychczasową – w ich mniemaniu kunktatorską – politykę kierownictwa partii. Przyznać trzeba, że w jego publicystyce nie było awanturnictwa i efekciarstwa, nie poszukiwał taniego poklasku. Widać to choćby na przykładzie prowadzonych analiz narastania w Polsce autorytaryzmu. Nie wysuwał personalnych oskarżeń, nie chciał wyszydzić i ośmieszyć poprzez wyolbrzymianie drobnych incydentów. Pragnął natomiast zrozumieć przyczyny porzucenia demokracji i mechanikę rządów dyktatorskich.

Zastanawiając się nad fenomenem dyktatury, Próchnik zauważał, że historia uczy, iż zazwyczaj najwyższa władza przypada w takich wypadkach jednostkom przeciętnym i małym, faworytom szczęścia, kabotynom, zarozumialcom, pustym pęcherzom rozdętym przez zręczną reklamę. Rządy autorytarne, mimo wytwarzania iluzji sprawności i siły, były w jego opinii dużo mniej skuteczne niż normalnie funkcjonujący system demokratyczny. Za fasadą realizacji „woli ludu” kryło się jedynie ograniczanie swobód obywatelskich, forowanie konformizmu i mierności, łamanie moralności społeczeństwa. Wszystkie te negatywne przejawy dyktatury można było, zdaniem Próchnika, wskazać także w Polsce rządzonej przez Piłsudskiego i jego współpracowników. Trzeba raz wreszcie wyrzec się naiwnej wiary w cudowne skutki uderzenia szabli czy stuknięcia buta. Że się go przerażają ludzie małego ducha, że się korzą przed nim ludzie słabego charakteru, nie znaczy to bynajmniej, aby to samo uczynić miały spory narodowościowe, aby się ulęknąć miał kryzys gospodarczy. Zagadnień tych nie można przerazić, trzeba je rozwiązać. em>Tych problemów rozwiązać nie umiał, zdaniem Próchnika, rządzący w Polsce obóz sanacyjny.

Szczególną formą dyktatury, której wiele uwagi poświęcał, był faszyzm, rozsadzający ramy tradycyjnych interpretacji socjalistycznych. Aby móc z ruchem tym skutecznie walczyć – pisał Próchnik – trzeba znać dobrze jego istotę, trzeba wiedzieć, co on reprezentuje. Te wewnętrzne czynniki faszyzmu pozwalają dopiero wytworzyć sobie prawdziwy obraz jego siły i trwałości, i umożliwiają ocenę perspektyw toczącej się walki. Dla Próchnika faszyzm był próbą ratowania – pogrążonego w kryzysie – kapitalizmu, poprzez stworzenie iluzji, że istnieje inna droga naprawy niż ta postulowana przez ruch socjalistyczny. Porównywał jednocześnie dziejową rolę faszyzmu do tej, którą przyszło odegrać oświeconemu absolutyzmowi. Pisał na ten temat: Ludy są rzekomo niezdolne do decydowania o swym szczęściu. Operację, która jest niezbędna przeprowadzi dyktatura, która jedna posiada tajemnicę jak uszczęśliwić ludzkość. Politykę tę można nazwać śmiało polityką „oświeconego faszyzmu”. Człowieku, przemawia faszyzm do obywatela, ty nie wiesz, na czym polega twe szczęście, ja cię uszczęśliwię, ale pozwól, że najpierw wezmę cię za łeb. I tę wstępną czynność przeprowadza z energią i zapałem.

***

Walka z faszyzmem, czy szerzej, z wszelkimi formami dyktatury, a więc także z sanacją, wymagała jego zdaniem stworzenia bloku sił, który byłby zdolny przejąć władzę i rozpocząć budowę ustroju socjalistycznego. Tutaj też, jak się wydaje, kryła się jedna z głównych przyczyn intensywnych polemik, jakie toczył w latach 30. z kierownictwem PPS. To wtedy właśnie „niepokorny” Próchnik został przez komunistów okrzyknięty przywódcą „lewicy socjalistycznej” i zwolennikiem jednolitego frontu, pojmowanego na sposób kominternowski. Tak też przez długi czas przedstawiano jego postać w PRL, widząc w nim nieomal jednego z ojców „zjednoczenia ruchu robotniczego”, czego wyrazem miało być – w oficjalnej interpretacji – powstanie PZPR. Stanowisko takie nie było jednak do końca uzasadnione.

Niewątpliwie w połowie lat 30. Próchnik, dostrzegając postępy faszyzmu w Europie, zaostrzanie dyktatury w Polsce oraz wzrost wpływów Stronnictwa Narodowego i ONR, stał się zwolennikiem współpracy socjalistów z komunistami. Uważał, że w tych warunkach zbliżenie wszystkich sił walczących o nowy ustrój jest konieczne. Nie chodziło jednak o podporządkowanie PPS interesom Moskwy, lecz o trzeźwy, wolny od uprzedzeń stosunek do komunistów. Uważał, że można znaleźć w nich cennego sojusznika w walce ze wspólnym wrogiem, a być może także sojusznika w budowie nowego ładu społecznego. Pisząc o swoich doświadczeniach z żoliborskiej WSM, gdzie obok siebie zamieszkiwali i współpracowali przedstawiciele różnych partii socjalistycznych, komuniści i bezpartyjni lewicowcy, zauważał: Mamy niejednokrotnie różne poglądy co do drogi, która prowadzi do celu, hołdujemy różnym metodom walki, należymy do różnych kierunków i partii politycznych. I nie może być inaczej. Nie jesteśmy jednak oderwani od ogólnego pnia klasy pracującej, żyjemy jednym z nią życiem i po organizmie naszym krążą te same prądy, które krążą po jej organizmie. Rzucił też hasło, jego zdaniem streszczające sens idei frontu ludowego: Mamy wspólne cele, starajmy się o wspólną drogę.

Poszukiwanie zbliżenia przede wszystkim z komunistami i polemika z nawiązującymi do koncepcji „nowego Centrolewu” poglądami Niedziałkowskiego czy Pużaka, w przypadku Próchnika wynikały z przeprowadzonej analizy procesu dziejowego. Próchnik uważał, że systemy autorytarne i faszystowskie, ukształtowane w okresie międzywojennym, nie są jedynie odstępstwem, koszmarnym interludium w procesie budowy demokracji parlamentarnej, lecz stanowią po prostu kolejną fazę rozwoju społecznego, poprzedzającą socjalizm. Ci, którzy początkowo przypuszczali, że faszyzm jest to lokalne zboczenie z drogi demokracji, byli w błędzie. Faszyzm jest pewną fazą rozwojową, pewnym okresem procesu dziejowego. Dlatego też wspólna z ludowcami czy tzw. lewicą sanacyjną walka o przywrócenie stosunków politycznych sprzed przewrotu majowego, była jego zdaniem naiwną próbą zawrócenia koła historii. Przy innej okazji pisał wprost: Nie będziemy wszak walczyć z faszyzmem pod hasłem odbudowy swobód demokracji burżuazyjnej, ale pod hasłem bezpośredniej całkowitej przebudowy ustroju. Po obaleniu faszyzmu przyjść miał więc czas budowy socjalizmu, nie zaś okres restytucji demokracji burżuazyjnej.

Aby podjąć skuteczną walkę o zdobycie władzy, zdaniem Próchnika potrzeba było jednak znacznie więcej, niż tylko zawrzeć porozumienie z komunistami i pozyskać dla idei frontu ludowego warstwy zdeklasowane, np. bezrobotnych, wywłaszczonych chłopów czy ubogich urzędników. Przede wszystkim należało zmienić kierunek polityki PPS – naturalnego lidera całego projektowanego bloku. Próchnik chciał, aby partia zerwała z zachowawczą i ostrożną polityką, dostosowując się do narastających radykalnych nastrojów społecznych. Podobnie jak on myślało wielu innych działaczy, np. Norbert Barlicki czy Stanisław Dubois. Ta partyjna „lewica”, choć bardzo niejednolita, dzięki swemu dynamizmowi i radykalizmowi zdobywała coraz większe poparcie wśród szeregowych pepeesowców. Świadczył o tym choćby ostry, momentami rewolucyjny ton, uchwał podjętych przez kongres partii w 1934 r. Rok później, w tym samym kręgu powstał projekt nowego programu PPS, który mógł być zapowiedzią poważnego zwrotu w polityce partii.

Kim byli autorzy owego – jak go nazwano – „żółtego programu”? Dziś trudno ustalić skład całej grupy, ale wśród nich znalazł się Próchnik. Na łamach prasy z zapałem przekonywał o słuszności programu: Zasadniczą rzeczą, która przemawia za projektem „mniejszości” jest to, że stanowi on pewną logicznie, konsekwentnie przemyślaną i przeprowadzoną koncepcję. Nie ma tam niejasności i wnioski są wyciągane aż do końca. Program stwierdza więc, że przeżywamy fazę kapitalizmu monopolistycznego, bankructwo form gospodarczych i polityczny odpowiednik tego – faszyzm. Czy na takich przesłankach można skonstruować program reformistyczny? Niepodobna.

W istocie, projekt daleki był od reformizmu i kunktatorstwa. Zapowiadał ostrą walkę z rządami sanacyjnymi, aż do możliwości obalenia ich drogą zbrojnego przewrotu włącznie. Zwycięstwo w tej walce miało otworzyć drogę do budowy nowego, socjalistycznego ładu. W początkowym okresie socjalistyczny rząd miał sprawować władzę w formie dyktatury, aby złamać wszelkie pojawiające się próby restytucji kapitalizmu. Próchnik w artykułach na ten temat pisał, że program, który współtworzył, przewiduje szereg ograniczeń wolności i praw politycznych, niezbędnych w okresie dyktatury. Ale odrzuca równocześnie karę śmierci i kary połączone z udręczeniami. Konstytuuje dyktaturę jako demokrację proletariacką, istniejącą z woli klasy pracującej i pod jej kontrolą. Ostrze jej ma być skierowane przeciw wrogom klasowym warstw pracujących, ale nie przeciw samym tym warstwom.

Wbrew pozorom, nie oznaczało to zanegowania demokratycznej tradycji europejskiego ruchu socjalistycznego. Jego myśl szła podobnym torem, co ówczesne rozważania sporej części teoretyków Międzynarodówki Socjalistycznej, z Otto Bauerem na czele. Próchnik od początku aktywności publicystycznej podkreślał zalety systemu demokratycznego, jako najsprawiedliwszej, optymalnej formy rządów. O ile jednak w latach 20. wierzył, że powszechne prawo wyborcze i rządy parlamentu będą w stanie uruchomić proces demokratyzacji życia społecznego i tym samym przybliżą Polskę do socjalizmu, o tyle w latach 30. rozważał to zagadnienie w sposób bardziej zniuansowany. Przeprowadził wówczas wszechstronną, wielopłaszczyznową i… chyba do dziś w wielu miejscach aktualną krytykę demokracji przedstawicielskiej. Z jednej strony bowiem maskuje ona, pod pozorami równości i wolności, rzeczywiste antagonizmy klasowe i konflikty społeczne. Z drugiej zaś sprowadzenie „rządów ludu” jedynie do ponawianego co kilka lat aktu wyborczego owocuje brakiem zainteresowania sprawami kraju. Współczesna mieszczańska demokracja […] oddaje czynną rolę w ręce kilkunastu ministrów i kilkuset posłów. A aktywność reszty społeczeństwa polega na udziale co kilka lat w akcie wyborczym. W praktyce równa się to niemal bierności, gdyż nie można wymagać, aby w tych warunkach mogło się wytworzyć poczucie odpowiedzialności za losy kraju.

Demokracji politycznej przeciwstawiał Próchnik koncepcję demokracji integralnej – obejmującej obok sfery polityki (ze szczególnym naciskiem na instrumenty bezpośredniego wpływu społeczeństwa na decyzje), również sferę ekonomiczną i społeczną. Taka demokracja oddaje w ręce społeczeństwa wszystko, oddaje mu decydowanie w pierwszej i ostatniej instancji w sprawach politycznych, narodowych, kulturalnych, gospodarczych, społecznych i wszystkich innych. Znosi nie tylko absolutyzm króla czy dyktatora, ale również absolutyzm kapitalisty, fabrykanta, bankiera. Jednak realizacja tego ideału możliwa była, zdaniem Próchnika, wyłącznie w ramach ustroju socjalistycznego. W jego imię, warto było sięgnąć – choćby przemocą – po władzę i zastosować w okresie przejściowym środki dyktatorskie wobec wszystkich, którzy chcieliby czynnie zwalczać rząd socjalistyczny.

Radykalne koncepcje Próchnika i jego towarzyszy nie miały jednak, w specyficznych warunkach drugiej połowy lat 30., większych szans na realizację. Dzięki zabiegom kierownictwa PPS znacznie zmniejszyły się wpływy zwolenników porozumienia z komunistami i bezpośredniego starcia z sanacją. Tym samym nie było jakichkolwiek szans na przeforsowanie współtworzonego przez Próchnika projektu programu PPS. On sam zresztą, w obliczu narastania groźby wojny i wiadomości o kolejnych procesach pokazowych w Moskwie, sukcesywnie eliminował bardziej radykalne tony ze swoich tekstów. Wobec informacji o oskarżeniach wysuwanych wobec znanych przywódców bolszewickich, jak Zinowiew, Bucharin czy Radek, Próchnik tracił zaufanie do komunistów. Wciąż wierzył w konieczność stworzenia bloku sił walczących o socjalizm, wciąż nazywał go frontem ludowym, lecz w miejsce dawnego optymizmu, w jego wypowiedziach coraz częściej pojawiały się sceptyczne, powątpiewające tony. Ostatecznie nadzieje na „jednolity front” przekreślił Stalin, likwidując KPP i pozbawiając życia większość jej przywódców.

***

Tymczasem na pierwszy plan wysuwały się zagadnienia międzynarodowe i problem obrony kraju. Po zajęciu Czechosłowacji przez Niemcy, Próchnik z zimnym realizmem pisał: Stoimy sam na sam w obliczu państwa osiemdziesięciomilionowego, które swoją własną potęgę techniczną powiększyło o walory techniczne reprezentowane przez Czechosłowację. Z tym stanem trzeba się liczyć. […] Obalona została wiara w różne deklaracje polityczne, w składane obietnice, w ofiarowywane gwarancje. […] Świat nie będzie miał spokoju. Będzie wciąż niepokojony, nie dadzą mu zażyć ciszy. To jest właśnie tą realnością, z którą należy się rachować. Warto podkreślić jednak, że nawet w obliczu zagrożenia wojną, Próchnik pozostał bardzo wyczulony na wszelkie przejawy nacjonalizmu i szowinizmu. Podkreślał, że tylko zgodna współpraca Polaków oraz przedstawicieli mniejszości narodowych daje nadzieję na pomyślny rezultat wojny. Przestrzegał, że dopóki państwo polskie prowadzi politykę dyskryminacji ze względu na pochodzenie narodowościowe, nie może ono liczyć na to, że do jego obrony stanie 1/3 jego obywateli, czyli przedstawiciele mniejszości narodowych. Ze szczególną energią zwalczał antysemityzm i faszystowskie tendencje widoczne zarówno w obozie rządzącym, jak i – szczególnie jaskrawo – w kołach endeckich.

Jeszcze dzisiaj bardzo aktualnie brzmią jego słowa z artykułu zamieszczonego w „Robotniku”: Są ludzie, którzy mają pełne usta wielkiej Polski, do której rzekomo dążą. Wszystko zależy od tego, w czym widzimy wielkość Polski. Ale Polska barbarzyństwa, Polska młodych nieuków bijących szyby i napadających na kobiety, Polska brutalnej siły fizycznej nie jest z pewnością wielka. I co najważniejsze nie jest bezpieczna […]. Nie należy bowiem popełniać błędu i mieszać brutalności z siłą, odwagi z bezczelnością, energii z barbarzyństwem i dzielności z rozwydrzeniem, które wyrosło na bezkarność. Małe idee rodzą małych ludzi. Wielka Polska – to Polska kultury, Polska ludzi wolnych i szczęśliwych.

Najgorsze przewidywania się sprawdziły – 1 września wybuchła wojna. Próchnik w trakcie oblężenia Warszawy pracował w utworzonym przez działaczy PPS Robotniczym Komitecie Pomocy Społecznej. Po wkroczeniu Niemców zaangażował się od razu w działalność konspiracyjną: prowadził tajne komplety, udzielał w WSM schronienia ukrywającym się działaczom, redagował różne podziemne wydawnictwa. Podjął także pracę w tworzonym – w ramach Związku Walki Zbrojnej – Wojskowym Biurze Historycznym, dla którego prowadził kronikę okupacji. Znalazł się jednak początkowo na uboczu konspiracyjnego życia politycznego. Nie znalazło się dla niego miejsce w utworzonej w celu zastąpienia PPS nowej konspiracyjnej organizacji, nazwanej WRN – Wolność, Równość, Niepodległość.

Wkrótce jednak Próchnik zaangażował się w wydawanie socjalistycznego pisma „Barykada Wolności”, powstałego z inicjatywy Norberta Barlickiego i Stanisława Chudoby. Na łamach tego pisma rozważał możliwe scenariusze wydarzeń w ogarniętej wojną Europie. Był głęboko przekonany, pamiętając choćby zakończenie poprzedniej wojny światowej, że konflikt skończy się rewolucją społeczną, która otworzy drogę do budowy socjalizmu. Wojna, jego zdaniem, „obudziła” bierne dotychczas masy, uzmysłowiła im zgubne skutki trwania kapitalizmu. Przepowiadał: Wojna jest to olbrzymie przedstawienie, na którym wszyscy są obecni. A przy końcu przedstawienia do głosu dojdą widzowie. […] Olbrzymia lawina została poruszona i z wolna zaczyna się posuwać.

Po początkowej izolacji, szybko wyrósł na jednego z liderów podziemnej lewicy. Grupa działaczy skupionych wokół „Barykady Wolności” powołała we wrześniu 1941 r. nowe ugrupowanie: Polscy Socjaliści (PS), na którego czele stanął właśnie Próchnik. Deklaracja programowa PS głosiła konieczność rewolucyjnego zakończenia wojny i utworzenia opartej na wzajemnym zaufaniu „Federacji Europejskiej”. W Związku Radzieckim widziano cennego sojusznika w walce z Niemcami, ale zarazem, co warto mocno zaakcentować, zastrzegano: nie zmieniamy naszego negatywnego stosunku wobec politycznego ustroju Sowietów.

Rozłam w ruchu socjalistycznym stanowił okoliczność bardzo niekorzystną, nic dziwnego więc, że w zasadzie tuż po powstaniu PS rozpoczęto rozmowy na temat połączenia PS i WRN w jednolitą, kontynuującą przedwojenne tradycje, PPS. Jednym z głównych uczestników negocjacji był oczywiście Próchnik. Nie udało mu się jednak ich z powodzeniem ukończyć. Zmarł nagle, 22 maja 1942 r. Dostał ataku apoplektycznego w jednej z warszawskich kawiarni w trakcie rozmów na temat przywrócenia jedności w ruchu socjalistycznym.

***

Adam Próchnik to jedna z najciekawszych postaci międzywojennej PPS. Trudno uznać go za typ „działacza partyjnego”, zorientowanego w kuluarowych rozgrywkach, z bezwzględnością zwalczającego przeciwników. Nigdy też nie szukał taniego poklasku, pochwał i pochlebstw. Był za to intelektualistą naprawdę dużego formatu, bez wątpienia jednym z najtęższych umysłów PPS. Jego spuścizna historyczna w dużej mierze do dziś zachowuje aktualność – przykładem może być jedna z najgłośniejszych prac, „Pierwsze piętnastolecie Polski Niepodległej”, pisana „na gorąco” historia II Rzeczypospolitej, do której odwołania można spotkać we współczesnych rozprawach naukowych.

Analiza publicystyki Próchnika ukazuje nam go jako przenikliwego obserwatora wydarzeń politycznych, samodzielnego i oryginalnego w swych sądach i opiniach. Był Próchnik zarazem humanistą i marksistą, przekonanym o tym, że inny, lepszy świat jest możliwy. Walce o ten lepszy świat poświęcił w zasadzie całe swoje dorosłe życie.

komentarzy