Rzeka paskudnych słów wylała się przy okazji sejmowego głosowania w sprawie związków partnerskich. A że paskudne ciągnie do paskudnego, z obu czy może raczej ze wszystkich stron sporu długo jeszcze bić będą krynice ohydy. Okazuje się, że jednym z najgłośniej besztanych posłów głosujących za odrzuceniem projektów ustawy jest John Godson. Dlaczego akurat on, skoro ani najbardziej nie angażował się w antyzwiązkową czy antymniejszościową propagandę, ani – w porównaniu z wieloma swoimi stronnikami w tej akurat sprawie – szczególnie nienawistnych mów nie wygłaszał. Ani on sam, ani jego ugrupowanie nie próbowało uczynić z niego twarzy antymniejszościowej krucjaty. Taką twarz uczynili z niego zwolennicy emancypacji mniejszości. Dlaczego? Bo poseł Godson jest Murzynem.
Wpływowy portal gazeta.pl opublikował list otwarty do parlamentarzysty, zatytułowany „Gdzie się podziała pańska empatia, pośle Godson”, od oburzonej czytelniczki, która na Godsona głosowała „z przekonaniem, a wręcz z radością”, a teraz srodze się na nim zawiodła. „Cieszyłam się – pisze czytelniczka – na myśl, że dzięki Pana obecności w polskim parlamencie zrobi się bardziej różnorodnie, że zyskamy nową i świeżą perspektywę. Czytając wywiady z Panem, byłam poruszona przypadkami nienawiści i pogardy, które w naszym kraju dotykały Pana i Pańską rodzinę. Sądziłam, że to doświadczenie bycia dyskryminowaną mniejszością musiało wywrzeć na Pana wpływ, że nauczyło Pana empatii”.
Czytelniczka przed wyborami nie zadała sobie jednak trudu, aby kandydata zapytać o jego poglądy w istotnej dla niej sprawie. Poglądy, których pastor Godson nigdy zresztą nie ukrywał. Dla wyborczyni było po prostu jasne, że Murzyn (osoba czarnoskóra, Afrykańczyk, Afropolak – nie wiem, jakich określeń autorka listu na swój użytek używa, bo zręcznie ich unika), jako członek uciskanej mniejszości, ma wobec innych uciskanych jakiś dług wdzięczności. Ma tudzież dług wdzięczności wobec pani wyborczyni, kierującej się w swoich wyborach intencjami tak szlachetnymi, że w głowie się jej nie mieści, iż ktokolwiek przyzwoity może mieć inne. Głosowanie na Murzyna prześladowanego za swój kolor skóry (innych powodów, dla których głosowała akurat na Godsona, czytelniczka nie podaje) to przecież akt wielkiej szlachetności, dowód liberalnych poglądów, braku uprzedzeń i w ogóle dobrego charakteru, ludzkich uczuć i empatii.
Cóż, autorce listu nie przyszło na myśl, że poseł Godson jest istotą nieco bardziej skomplikowaną i złożoną także z innych elementów niż czarna skóra i różne związane z nią wyobrażenia. Że jest dorosłym człowiekiem, który dokonuje samodzielnych wyborów życiowych i światopoglądowych. Wyborów, które mogą się czytelniczce wydać wstrętne, głupie, naiwne czy prostackie i dlatego warto je poznać, zanim odda się na tegoż człowieka swój głos. Popieranie kogoś wyłącznie ze względu na jego przynależność do mniejszości jest objawem protekcjonalności i lekceważenia – podobnie jak niegłosowanie na kogoś ze względu na jego przynależność do mniejszości.
Nie chcę już przywoływać popularnego w internecie obrazka, również niby apelującego do empatii posła Godsona, a tak jawnie rasistowskiego i prostackiego, że niewartego analiz. Jednak z takich tekstów i dołączonych do nich dziesiątków komentarzy wynika, że nasze wyobrażenia o emancypacji i asymilacji mniejszości bardzo często zakładają jakąś warunkowość. Dopuszczamy Murzyna do życia publicznego, ba, nawet afirmujemy go, oddając na niego głos niejako na kredyt, ale w zamian spodziewamy się, że afirmowany na każdym kroku będzie okazywał swoją wdzięczność i oczekiwaną postawę. Ale jeśli Murzyn zacznie głosić homofobiczne poglądy, to sądzony i karcony będzie nie z paragrafu „homofob”, lecz z paragrafu „Murzyn”.
Sprawa ma, jak sądzę, szerszy zasięg i bardzo często dotyczy wszelkich osób i grup aspirujących do emancypacji tudzież do dopuszczenia do tzw. głównego nurtu. Duża część naszych postępowych elit – i utożsamiającej się z nimi publiczności – z jednej strony jakoś czuje, że jej elitarność jest społecznie niesprawiedliwa i że działanie na rzecz emancypacji tak czy inaczej wykluczonych jest etycznym obowiązkiem. Z drugiej strony jednak ma poczucie, że dopuszczając emancypowanych do swojego kręgu, postępuje szczególnie przyzwoicie, więc czyni im dużą uprzejmość, za którą należy się od nich wdzięczność wyrażana oczekiwanymi zachowaniami. W naszym kraju szczególnie mocno zakorzenione jest przekonanie, że emancypacja polega na dźwiganiu przez szlachetne elity nieszlachetnego ludu na własny poziom. Że emancypuje się nie ktoś, ale kogoś. I poczucie bycia elitą, która tych nędzniejszych dźwiga na wyższy poziom, bycia oświecicielem nieoświeconych, jest bardzo istotną częścią tożsamości naszych wyższych sfer oraz mas, którzy choćby drobnego poczucia elitarności potrzebują. Postępowe elity bardzo kochają lud. Tak bardzo, że nie mogą się bez niego obejść. Z jednej strony więc dla ludu zrobią wszystko, z drugiej zaś przypilnują, żeby lud pozostał ludem.
I tak jak wierzący chrześcijanie chętnie będą widzieć wśród siebie nierządnice i złodziei, pod warunkiem, że ci w całości i bez powrotu przyjmą nową wiarę wraz z jej moralnymi i politycznymi implikacjami, a apostołom wdzięczni będą za skierowanie ich na dobrą drogę, tak postępowe elity dopuszczą do siebie, a nawet będą szczególnie hołubić aspirantów, pod warunkiem, że ci także przyjmą w całości ich wiarę i system wartości. No i z zastrzeżeniem, iż będą pamiętali, że są jednak ludem, który winien jest swoim dobrodziejom wdzięczność. Bo dobrodzieje lubią się czuć dobrodziejami i nie po to tyle łask ludowi świadczą, żeby ich tej drobnej satysfakcji pozbawiać.