
Koniec liberalnego świata
Nadejście ery superestablishmentu spowoduje ponowne wejście do gry prawicowych populistów.
(ur. 1987) – publicysta, ekonomista i historyk. Stały współpracownik „Nowego Obywatela”.
Nadejście ery superestablishmentu spowoduje ponowne wejście do gry prawicowych populistów.
Alians ruchów progresywnych z antykorporacyjnymi ekspertami jest naturalny. Otwiera się okienko możliwości związane z rysującym się pęknięciem w establishmencie USA, dotykające różnych frakcji akumulujących kapitał. Słabsze elementy amerykańskiego establishmentu szukają ochrony przed monopolistami-gigantami.
Jeżeli tylko uklękną i pocałują pierścień władców kapitału, w ramach centrowo-neoliberalnego obozu mogą objąć rolę tworzących i popularyzujących postępowe wykładnie w zakresie języka i obyczajów.
Czasami konsekwencje są już bardzo blisko niszczycieli i wydaje się, że lada moment doświadczą oni, jak kruchy świat urządzili.
Oczywiście oprócz państw czynnikiem sprawczym były kiedyś także ruchy społeczne. To, co my nazywamy ruchem społecznym, dzisiaj w większości przypadków jest establishmentem, dokładnym zaprzeczeniem ruchów społecznych z dawnych czasów. W paradzie równości, niczym zakłady pracy w latach PRL na pochodzie pierwszomajowym, idą wielkie korporacje, a obok politycy lewicowi – to są jakieś żarty z tradycji protestu społecznego…
Należy rozszerzyć udział państwa w finansowaniu płac pracowników z obecnych 40% do co najmniej 80% – z dodatkowego deficytu budżetu budżetowego.
Gdy jedni chcą nam poskąpić solidarności, a drudzy demokracji, obywatele muszą szukać wyjścia poza tymi obozami klinczu.
Wskaźnik Giniego na poziomie 0,51 stawia Polskę w jednym rzędzie z krajami Afryki subsaharyjskiej. Podczas gdy mechanizmy rynkowe kreują nierówności, system podatkowo-składkowy ich nie niweluje, lecz wręcz powiększa.
Gdyby UE była w stanie zapewnić konkurencyjny i etyczny model rozwoju, mogłaby stać się magnesem politycznym, z międzynarodową polityką gospodarczą opartą na etyce. Takie podejście byłoby potrzebne, aby zdobyć serca, umysły i rynki od Afryki i Ameryki Łacińskiej po Azję i Australię. Podejście etyczne będzie działać na korzyść UE bardziej niż kiedykolwiek. Technoautokracje będą koncentrować bogactwo i dochód w rękach nielicznych, co utrudni równowagę gospodarczą i społeczną. Temu podejściu UE może przeciwstawić wartości humanistyczne. Musimy jednak jednoznacznie postawić na etykę, zaczynając dobrym przykładem od troski o tych, których poturbowało ostatnie 10 lat kryzysu.
Aby zabezpieczyć się przed falą bezrobocia technologicznego, niezbędny jest sprawny system edukacji, obejmujący całe życie, nie tylko pierwsze dwadzieścia kilka lat. Ważne jest, aby tworzyć miejsca pracy w nowej gospodarce. Tych miejsc tak czy inaczej nie będzie bardzo wiele i, o ile dostosowanie systemu edukacji jest ważne, nie jest proporcjonalne do skali wyzwań.
Sytuacja nie pozwala na samozadowolenie. Potencjał polityczny ruchów prospołecznych w większości krajów europejskich jest ograniczony – w walce o schedę po obecnym status quo populistyczni szowiniści są na uprzywilejowanej pozycji.
Coraz częstsze ewidentnie samoszkodliwe działania (na przykład polski minister spraw zagranicznych wyzywający niemieckiego polityka od niedouczonych „lewaków”) wprawiają nas w osłupienie lub stają się pożywką dla drwin. Przesada przestaje być przesadą, niepostrzeżenie znika cudzysłów, a udający szaleńca staje się szaleńcem.
Koniec okresu wysokiego poparcia dla obozu rządzącego jest pożywką dla rodzimego komentariatu. Pojawia się duża liczba spostrzeżeń i analiz próbujących wyjaśnić bądź też „opowiedzieć” przyczyny zmiany preferencji sondażowych. Dobrym i logicznym uzasadnieniom towarzyszą niewiarygodne. Trudno się do końca połapać, czy błahe przyczyny skutkują istotnymi zdarzeniami, czy to istotne przyczyny niosą błahe skutki. Ten moment stanowi dla mnie pretekst do pierwszego podsumowania dotychczasowych rządów Zjednoczonej Prawicy. Niby to jeszcze nie czas równej rocznicy, w jakie zwykło się wystawiać oceny rządzącym, ale przecież ostatnie półrocze każdej kadencji jest już w zasadzie okresem kampanii wyborczej. Wedle chronologii przywracanego właśnie czteroletniego liceum rządy prawicy kończyć będą za chwilę swoją drugą klasę. Jakie stopnie powinny widnieć na świadectwie władzy?
Koncepcja bardziej zaawansowanej aktywności państwa we wsparciu rozwoju gospodarczego jest kierunkiem nieuchronnym, jeżeli chcemy nadrobić dystans do krajów zaawansowanych, które takich instrumentów używały bądź używają. Fakt, że brakuje nam społecznej dojrzałości do wytworzenia instytucji i organizacji mogących w łatwy sposób sprostać temu zadaniu, nie oznacza, że nie powinniśmy się starać. W perspektywie kilku lat symboliczne niezręczności rządzących, takie jak awansowanie kadr przysłowiowej „Apteki w Łomiankach” na wysokie funkcje w gospodarce, mogą stać się idiomem zastępującym dyskusję o aktywności państwa w gospodarce. W połączeniu z nieuchronnymi niepowodzeniami niektórych aspektów „planu Morawieckiego” powstać może zbitka pojęciowa ośmieszająca nie-neoliberalne podejście do polityki gospodarczej. PiS, zapewne wbrew swoim intencjom, może uczynić prowadzenie wieloaspektowej polityki gospodarczej w przyszłości znacznie trudniejszym. Możliwe „wpadki” w zarządzaniu będą więc w pewnej mierze spowodowane wysokim poziomem trudności, lecz zła polityka kadrowa nada temu dodatkowy wymiar – niszczący zaufanie do możliwości pozytywnego wpływania przez państwo na procesy gospodarcze. Bez wątpienia część opiniotwórców o nastawieniu sceptycznym wobec obecności państwa w gospodarce wykorzysta tę okazję do wieszczenia klęski „projektu państwowego”. Największym przeciwnikiem Morawieckiego mogą się okazać jego właśni „sprzymierzeńcy”.
W naszym kraju pewną popularnością wśród środowisk opiniotwórczych cieszy się pogląd, że nadzieja na poprawę warunków bytowych powinna być walutą zakazaną na politycznym i wyborczym bazarku. Takie „schlebianie ludowi” jest bowiem uznawane przez wyrazicieli tego poglądu za populizm, nierozsądne, krótkowzroczne, może nawet nieetyczne rozdawnictwo, które z pewnością musi skończyć się katastrofą budżetową. Konsensus wyrazicieli tego poglądu jest taki, że dokonanie bardziej wyrazistej redystrybucji jest po prostu niemożliwe – a nawet jeżeli możliwe, to przypomina ignorowanie sił grawitacji: po początkowym impecie dobrych chęci musi nastąpić bolesne sprowadzenie na ziemię. Doskonałym przykładem tego typu przekonań jest kwestia wprowadzenia dodatku 500+. Zwolennik konsensusu „ludzi rozsądnych” powie, że 500+ jest pustą obietnicą, która nie może być zrealizowana. Kiedy już ta obietnica się zrealizuje, z równą pewnością stwierdzi, że jest to tylko świetny aprioryczny dowód nadchodzącej katastrofy (…bo przecież jest niemożliwe). Wbrew wieszczom imposybilizmu, 500+ jest możliwe do sfinansowania w tym i kolejnym roku. Jeżeli rząd na własne życzenie nie rozchwieje budżetu, to przy progresywnych przesunięciach w podatku PIT uda się uczynić 500+ programem permanentnym, z którego nie zrezygnują również kolejne ekipy. W międzyczasie, dzięki efektom poprawy ekonomicznej sytuacji mniej zamożnych Polaków, możliwe będzie nie tylko takie zwiększenie spójności i stabilności społecznej, jakie wykluczy organizowanie impulsu zbiorowego przez mrzonki typu „Polexit” czy wojenki kulturowe, ale i umożliwi zbudowanie zaangażowanego, dobrze poinformowanego społeczeństwa obywatelskiego.