Ekonomia polityczna, czyli kto ma miejsce przy stole?

·

Ekonomia polityczna, czyli kto ma miejsce przy stole?

·

Obecny światowy kryzys zdrowia publicznego stawia Polskę i dużą część świata przed wyzwaniem uniknięcia wieloletniej i głębokiej recesji gospodarczej. Polski pakiet antykryzysowy, przyjęty pod koniec marca przez parlament, zakłada optymistycznie, iż od końca wiosny będziemy mieli do czynienia z widocznym odbiciem gospodarczym i powrotem na ścieżkę wzrostu. Te kalkulacje wydają się niepewne i zapewne niedługo będziemy rozmawiać o nowym pakiecie antykryzysowym.

Ze względu na charakter kryzysu potrzebne będzie jednoczesne osiągnięcie dwóch celów: utrzymania dochodów ludności na poziomie bliskim przedkryzysowemu oraz utrzymanie większości sektora przedsiębiorstw w stanie żywotności i gotowości do skorzystania z ożywienia gospodarczego, a także okazji tworzonych na globalnym rynku przez załamanie się części dotychczasowych umów biznesowych (jak również przecenę aktywów). Innymi słowy, potrzebujemy niezubożonego społeczeństwa i nieprzetrzebionych firm, gotowych zamienić czas pokryzysowy w okazję.

Jeżeli okres depresji gospodarczej będzie przedłużać się do końca roku, lub nawet nieco dłużej, koszty utrzymania poziomu dochodów Polaków oraz gotowości produkcyjnej i handlowej firm będą olbrzymie. Jest jednak dobra wiadomość: polski rząd jest w stanie stworzyć takie instrumenty (oraz użyć istniejących), aby dużą część tego tytanicznego kosztu „wziąć na siebie” i przenieść gospodarkę oraz społeczeństwo na bezpieczny drugi brzeg. Rządzący muszą odrzucić przy tym głosy środowisk biznesowych i liberalnych ekspertów, domagających się powrotu do polityki oszczędzania przez państwo kosztem społeczeństwa (przesunięcia budżetowe od programów socjalnych do przedsiębiorców) i biznes (przesunięcia od świata pracy do kapitału). Posłuchanie tych głosów miałoby jednoznacznie depresyjny efekt popytowy. Jednocześnie jednak nie warto stosować odwrotnej logiki (antybiznesowej) proponowanej przez część głosów prospołecznych, szczególnie identyfikujących się jako lewicowe. Bezwarunkowy dochód podstawowy miałby krótki żywot w państwie ze zdewastowanym biznesem. Konieczne jest utrzymanie dochodów ludności oraz żywotności przedsiębiorstw jednocześnie – nie „albo-albo”.

Pierwsza faza reakcji antykryzysowej rządu wyglądała jako bliższa tej pierwszej logiki: zaprojektowana (zbyt mała i nieadekwatna) pomoc dla biznesu ma być finansowana w dużej części przez pracowników (poprzez środki z ich składek). Ta obserwacja prowadzi do kolejnej wiadomości, tym razem złej. Natura kryzysu i możliwych odpowiedzi na niego będzie prowadzić do dużych przesunięć podziału majątku i dochodu narodowego. Będziemy mieli wielkich wygranych i wielkich przegranych. Odsłoni się przed nami w pełnej krasie działanie ekonomii politycznej, zazwyczaj niewidocznej. W grze rozbieżnych interesów o różnej sile, rozsądzające decyzje instytucji państwa przesuwać będą moc gospodarczą w jedną bądź w drugą stronę. Zmiany czekają nas nie tylko w trójkącie biznes – państwo – pracownicy, ale równie wewnątrz samego sektora przedsiębiorstw. Niepewność co do długości kryzysu i nierówno rozłożony wpływ kryzysu będą stawiać pytania o priorytety i instrumenty (przykładowo: „ile miesięcy warto utrzymywać zamknięte biznesy restauracyjne?”). Na to wszystko oczywiście nakłada się brutalna siła lobbingowa oraz wielkie pokusy nadużycia wyjątkowej sytuacji do transferu środków do wybranych sektorów i firm. Przy czym niepodejmowanie decyzji może być jeszcze bardziej brzemienne w skutkach, gdy awersja wobec ryzyka „prokuratorskiego” może doprowadzać od bankructwa firmy oczekujące na pomoc.

To stawia przed nami nieubłaganie pytanie: kto ma miejsce przy stole, przy którym podejmowane są decyzje? W zasadzie jedyni gospodarczo kompetentni ludzie w centrum władzy (KPRM, Ministerstwo Finansów, NBP, Polski Fundusz Rozwoju) są finansistami, wyczulonymi na problemy sektora finansowego. To pozwala pozytywnie zadziałać „od góry” – zapewnić płynność rynkowi obligacji skarbowych oraz bankom, a w dalszej kolejności części silniejszych i mniej narażonych przedsiębiorstw. Nie zabezpiecza jednak gospodarki „od dołu”. W przypadku tego kryzysu nie wystarczy tylko pomóc „koniom pociągowym” (wielkim firmom konkurującym międzynarodowo), gdyż zatrzymanie aktywności tysięcy małych podmiotów może przenieść się na otoczenie firm-czempionów. Przykładowo, firmy niepłacące czynszu operatorom nieruchomości mogą po pewnym czasie zatrzymać ruch „zdrowych” firm budowlanych, potrzebujących nowych projektów nieruchomościowych. To zaś może wpłynąć na podwykonawców wyrobów stalowych. Już dzisiaj widać, iż krytycznym ogniwem transmisyjnym załamującym otoczenie biznesu mogą być firmy małe, lecz zatrudniające powyżej 9 osób, pozostawione na razie bez pomocy.

To nie wina premiera Morawieckiego, że musi na siebie przyjąć rolę Wielkiego Planisty polskiej gospodarki, kierującego fiskalną, monetarną i regulacyjną odpowiedzią na kryzys. Natomiast sposób, w jaki będzie wypracowywać rozwiązania i dzielić się odpowiedzialnością z partnerami społecznymi, będzie szedł na jego konto. Rada Dialogu Społecznego (RDS), sama w sobie zbytnio pomijana w opracowywaniu rozwiązań, w swoim kształcie nie zapewnia odpowiedniej reprezentacji. Pomijając nawet problem zbyt wielkich wpływów dużego biznesu kosztem małego w reprezentacji przedsiębiorców, również reprezentacja związkowa nie zapewnia pilnowania interesu społecznego. O ile pracownicy w uzwiązkowionych sektorach mogą liczyć na próbę reprezentacji przez środowiska związkowe w RDS, o tyle inni pracownicy i samozatrudnieni są w gorszej sytuacji. Wielkim problemem jest brak środowisk ekspertów gospodarczych o nastawieniu prospołecznym. Postuluję rozszerzenie Rady Dialogu Społecznego lub powołanie dodatkowego ciała doradczego w kwestii działań antykryzysowych.

O jakich rozwiązaniach warto dyskutować? Część jest już znana i tylko awersja do zwiększenia długu publicznego może tłumaczyć umiarkowaną skalę działania rządu. Należy rozszerzyć udział państwa w finansowaniu płac pracowników z obecnych 40% do co najmniej 80% – z dodatkowego deficytu budżetu budżetowego, nie zaś z plądrowania środków przeznaczonych na składki. Należy stworzyć zasilony płynnością wehikuł Polskiego Funduszu Rozwoju, dokonujący wsparcia dużych, ważnych dla konkurencyjności Polski firm, w zamian za udziały (np. sieci marek ubraniowych, firmy przemysłowe). Dodatkowo, ponieważ czas i skala kryzysu będą dla poszczególnych firm i sektorów wyglądać różnie, w pewnych przypadkach, aby uratować biznes, obok instrumentów ogólnych finansujących część kosztów biznesów trzeba byłoby stworzyć instrumenty „celowane”, w tym być może tak awangardowe jak „państwo jako kupiec ostatniej szansy”. Aby uniknąć zarówno „pokusy nadużycia” dyskrecjonalnych działań oraz groźby bezczynności ze względu na ryzyka „prokuratorskie”, w bieżącym nadzorze tych działań powinien uczestniczyć szeroki czynnik społeczny – np. osoby delegowane z rozszerzonej Rady Dialogu Społecznego.

Ze względu na olbrzymie koszty pomysł bezwarunkowego dochodu podstawowego należy na razie pozostawić na przyszłość, zwiększając jedynie znacząco poziom zasiłków dla bezrobotnych. Przy dużym wzroście bezrobocia obecny poziom zasiłku będzie wylęgarnią problemów społecznych, a także gospodarczych, jak na przykład niespłacanie kredytów hipotecznych. Dodatkowo należy stworzyć finansowe zachęty dla firm, które już zwolniły pracowników, do ponownego zatrudnienia tych osób. Dla pracujących na umowach cywilno-prawnych państwo powinno wejść bezpośrednio w rolę pracodawcy – przykładowo, w Norwegii państwo płaci „wolnym strzelcom” równowartość 80% przedkryzysowych miesięcznych przychodów.

O ile rok 2020 powinien być rokiem ratowania gospodarki i firm, to przy powodzeniu całej operacji w przyszłym roku pojawi się problem długu. Ze względu na potrzebę rozpędzenia gospodarki, warto przynajmniej do 2022 roku wstrzymać się z podwyższaniem opodatkowania, nawet dla „silniejszych”, przy zastrzeżeniu, że ostatecznie obciążenie musi trafić na najsilniejsze barki, a wzrost długu nie może być pretekstem do zwijania raczkującego „polskiego państwa dobrobytu”. W krótkim okresie obsłużenie długu nie powinno być problemem – inwestorzy nie uciekną z braku alternatyw. Oczywiście, zawsze istnieje ryzyko, że inwestorzy sprzedadzą obligacje po to, by zainwestować w inne aktywa. Przy załamującej się gospodarce aktywa te przez długi czas tracą na wartości, więc obligacje są raczej „bezpieczną przystanią” w pierwszej fazie kryzysu. Od przyszłego roku będziemy musieli się zastanowić nad sposobem obsługi obciążenia. Nawet jeżeli (co powinniśmy zrobić) podwyższymy konstytucyjny limit długu publicznego wynoszącego obecnie 60% PKB, jest już najwyższy czas, by zmienić podział ciężarów i korzyści gospodarczych.

Wyzwanie jest dużej skali, ale przy odważnym sięganiu po instrumenty na bazie państwowego deficytu możemy sobie z nim poradzić, choć może nas to kosztować nawet kilkanaście procent PKB jako dodatkowy dług w latach 2020-21. Dzięki finansowej kładce trwającej od kilku miesięcy, nawet po początek przyszłego roku, możemy uniknąć depresyjnej spirali i zacząć mierzyć się z pokryzysowymi zagadnieniami, w tym z długiem, inflacją, oraz możliwością deglobalizacji produkcji i rynku światowego. Na końcu tej drogi, za ten cały okres i problemy ktoś zapłaci i będzie przegranym. Będą też wygrani – ci, którzy teraz zasiądą przy stole decyzyjnym.

Krzysztof Mroczkowski

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie