
Ten róż pasuje do wszystkiego. Podobno
Kiedy feministki przestaną zajmować się długością nóg, zapytacie.
(ur. 1981) – działaczka społeczna, etnografka i nauczycielka. Absolwentka Katedry Etnologii i Antropologii Kultury Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu (2007, praca magisterska pt. „Kobieta w kulturze japońskiej”). Fascynuje się polskimi miastami jako organizmami i fotografuje je z różnych perspektyw i z różnymi efektami. Zdeklarowana feministka, łącząca walkę o prawa kobiet z perspektywą klasową. Mieszka w Zawierciu. W roku 2018 wydała książkę „Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu”.
Kiedy feministki przestaną zajmować się długością nóg, zapytacie.
Powodem zorganizowania się ludzi były fatalne relacje w firmie. Nazywałem to folwarkiem XXI wieku. Wszystko odbywało się na zasadzie dekretów, szeregowy pracownik produkcyjny nie miał prawa głosu. Jeśli ktoś się za dużo odzywał, to mógł liczyć się z tym, że przy najbliższej okazji, gdy firma będzie w dołku, może stracić pracę. Więc ludzie siedzieli cicho, znosili złe traktowanie, chamstwo. Te fatalne, chwilami wręcz patologiczne relacje udało nam się naprawić.
Często to były uwagi, z którymi nic się nie dało zrobić – dlaczego pani nie otworzy drugiej kasy? Bo właśnie wyciągam bułki z piekarnika, a jak ich nie wyciągnę, to zaraz będzie pani krzyczeć, że ich nie ma. W relacjach międzyludzkich więcej można załatwić nie wychodząc z pozycji „płacę to wymagam”, „jesteście tu, aby mi służyć”, a poza tym to wiadomo, „trzeba się było uczyć, to by się nie skończyło na kasie w markecie”. Pomijając fakt, jak bardzo jest to krzywdzące, głupie i niesprawiedliwe, to naprawdę nie rozumiem, jak takim ludziom się to w głowie składało, że oczekiwali szacunku i uśmiechu, ale jednocześnie traktowali pracowników sklepu z wyższością i pogardą.
Zbadałam, jak się kojarzą słowa „wielodzietność” i „rodzina wielodzietna”. Prosiłam o pierwsze skojarzenia z tymi sformułowaniami. Przeważały określenia pejoratywne: hałas, harmider, ubóstwo, alkoholizm, brak czasu. Badałam to samo zjawisko w Hiszpanii i Słowacji. I tam procentowy udział odpowiedzi nasyconych pejoratywnie nie był aż tak duży. W Hiszpanii w ogóle wyszło odwrotnie – pod adresem rodziny wielodzietnej było więcej określeń i opinii pozytywnych niż negatywnych.
Jak zatrzymać młodych w małych miastach? Przede wszystkim pracą.
Hasło „koniec grzecznej telewizji” nabrało nowego znaczenia. Łamanie prawa pracy, mobbing, wykluczenie zawodowe i inne patologie, których ja, moje koleżanki i koledzy jesteśmy ofiarami – stało się chlebem powszednim w TVN.
Prawo do szacunku i zainteresowania otrzymują przede wszystkim osoby, które osiągnęły tak zwany sukces, czyli mają odpowiednio wysoki poziom konsumpcji, a jednocześnie konsumują umiejętnie i widowiskowo. Brak dostępu do konsumpcji oraz wiedzy, jak i do czego jej używać, oznacza marginalizację. W mediach biedni automatycznie trafiają na ten margines.
Jedna z pracownic odpowiedziała: „Ty głupku – jacy oni nasi? Obaj doskonale wiedzą, że tkacz na starość jest głuchy, ślepy, ma żylaki i pylicę płuc. Jednak żaden z nich nie ujmie się za nami, będą załatwiać swoje interesy […] Zobaczysz – pogadamy za kilka lat”. Stara włókniarka miała całkowitą rację – niemal dokładnie od tamtej chwili rozpoczęła się lawinowa likwidacja przedsiębiorstwa i totalna wyprzedaż majątku zakładowego.
Od kosztów gospodarczych w nie mniejszym stopniu istotne były koszty społeczne – jakie straty ponieśli ludzie i jak to wpłynęło na zaspokojenie ich potrzeb.
Film jest wart tysiąc razy więcej niż debata dla dwudziestu przekonanych osób.
Będzie wywoływał coraz większe ziewanie.
Dopóki tego nie zrobimy, będziemy kształcili ludzi – to oczywiście pewna generalizacja – którzy szukają pieniędzy i wygody. Używamy pięknego słowa „opieka”, zmieniliśmy je, bo brzmi ładniej niż „służba”, ale w rzeczywistości nie poszło za tym działanie, które odpowiada tego typu hasłom. Możemy odgórnie zmieniać nazwy, dawać pieniądze – ale na co?
Jakość opieki byłaby dużo lepsza, gdyby poprawiły się warunki finansowe grup najmniej zarabiających w ochronie zdrowia. To przyciągnęłoby nieco więcej nowych ludzi, bo to jedne z nielicznych zawodów, gdzie ma się pewne zatrudnienie. Część osób zrezygnowałaby z dodatkowej pracy, byłaby bardziej wypoczęta i miałaby czas, żeby się szkolić, a przede wszystkim lepiej wykonywać swoje obowiązki.
Tego miejsca wcale nie ma, bez względu na to, ile szkoleń o tolerancji odbędziemy za unijne pieniądze.
W tamtych czasach chętnie przyjmowaliśmy sieci handlowe w naszym kraju, kusząc tym, że mało się płaci ludziom, że być może bezkarnie można naruszać prawo pracy, o czym niech świadczy choćby fakt, że wielu sklepów Biedronka nie zgłaszano nawet do Państwowej Inspekcji Pracy ani Sanepidu. Traktowali nas jak swoją portugalską kolonię w Angoli.