Socjal albo barbarzyństwo

·

Socjal albo barbarzyństwo

·

Prezydent Republiki Włoch Sergio Mattarella zaakceptował propozycję składu nowego rządu. Wobec tego powołanie gabinetu ze stabilną, wyłonioną w wiosennych wyborach większością, stało się faktem.

Dwa ugrupowania, które utworzyły nowy włoski rząd – Liga oraz Ruch Pięciu Gwiazd (M5S), nie mieszczą się w tradycyjnym głównym nurcie włoskiej polityki partyjnej, zdominowanej od II wojny światowej przez bloki ugrupowań centroprawicy i centrolewicy. Liga (dawniej: Liga Północna) to ugrupowanie o skrajnie szowinistycznych, czasem wręcz neofaszystowskich inspiracjach, dotychczas nawet nie marzące o tak wielkim wpływie na kształt państwa włoskiego. Ruch Pięciu Gwiazd to formacja eklektycznego populizmu, aideologicznego, lecz nieodcinającego się od nastrojów ksenofobicznych i nacjonalistycznych.

Czas będzie grać na korzyść populistów, szczególnie Ligi, która dzięki zręcznemu przywództwu ucieknie od odpowiedzialności za stan gospodarki, koncentrując się na widowiskowych akcjach antyimigranckich. Umocniony demokratyczną elekcją nowy włoski rząd Ligi i M5S, a zatem i włoskie państwo, byłyby pierwszym tak wpływowym podmiotem realizującym w polityce zagranicznej przesłanie „Europy egoizmów”, popularne również w naszym kraju.

Rządy nacjonalistyczne i reżimy hybrydowe mogą w ciągu kilku cykli wyborczych stać się popularnym modelem politycznym w Europie. Transformacji ulec mogą stosunki wewnątrz społeczeństw, jak również stosunki między państwami, w tym w ramach Unii Europejskiej. Obecnie dezintegrujące się liberalne establishmenty nie szukały recept na rosnący społeczny niepokój, wywołany m.in. trwałym bezrobociem, pogorszeniem standardów życia, likwidacją usług publicznych. Pozwoliły, aby wielu ludzi wycofało swoją legitymizację dla systemu. Reżimy ksenofobicznego populizmu nie popełnią tego błędu, wskazując społeczeństwom „kozły ofiarne” – wewnątrz i na zewnątrz krajów – i budując stabilność swojej władzy na gruncie złych myśli, słów i czynów.

Rosnące nierówności społeczno-ekonomiczne wśród społeczeństw zachodnich podważają coraz mocniej legitymizację istniejącego systemu politycznego. Najmocniejszą reakcją liberalnego establishmentu jest marketingowy face lifting starych idei, przeprowadzany za pomocą charyzmatycznych liderów obiecujących zmianę: Baracka Obamy w USA, Emmanuela Macrona we Francji, Justina Trudeau w Kanadzie. To wszystko oczywiście tylko odsuwa w czasie logiczną konsekwencję konstrukcji systemu. Te procesy nie są zaskoczeniem dla wołających o silne reformy zwiększające spójność społeczną obywateli.

Nazistowski zbrodniarz Heinrich Brüning

W czasie Wielkiego Kryzysu gospodarczego na początku 1930 r. rządy w przedwojennych Niemczech (Republice Weimarskiej) objął liberalny technokrata Heinrich Brüning. W obliczu szybko słabnącej aktywności gospodarczej i kłopotów budżetowych uczynił priorytetem stabilizację budżetową – kosztem gospodarki. Liczba bezrobotnych zwiększyła się do sześciu milionów, w ich szeregach wiarę w system straciło wielu przyszłych wyborców Narodowosocjalistycznej Partii Niemiec (NSDAP). Olbrzymią niechęć zwykłych Niemców do Brüninga rekompensowało mu poparcie ekonomicznych i intelektualnych elit – zarówno w Niemczech, jak i za granicą. Jego sława jako „żelaznego kanclerza”, niepoddającego się popularnym dążeniom i prośbom, zapewniła mu m.in. obecność na okładce magazynu „Time”.

Gdy składał urząd kanclerza po ponad dwuletnich rządach, marsz nazistów do władzy był już nie do powstrzymania (udało się zaledwie odsuwać go przez kolejny rok). Można by wówczas zapytać kanclerza Brüninga, czy całe poświęcenie obywateli było warte osiągniętych rezultatów. Dzięki relacjom samego kanclerza znamy jego ówczesną odpowiedź: było warto.

Co jednak o wiele bardziej interesujące, kilkadziesiąt milionów ofiar wojny później, w latach pięćdziesiątych, Heinrich Brüning nadal nie zmienił zdania. W powojennej Europie jego gwiazda jako europejskiego reformatora może już nieco przygasła, z pewnością jednak nie był przytłoczony pretensjami o przyczyny, które spowodowały tamte skutki.

Wygląda to śmiertelnie poważnie, gdy echa kariery żelaznego kanclerza tak doskonale słychać chociażby w krótkiej (2011-2013), acz pełnej zdarzeń misji rządowej włoskiego premiera Mario Montiego. Premier technokrata, wcześniej, w latach 2005-2011, członek rady doradczej firmy inwestycyjnej Goldman Sachs (fakt ten pominięto w anglojęzycznej wersji Wikipedii), przeprowadził cały szereg cięć budżetowych.  Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu zachował pogodę ducha, gdy jego koleżanka z rządu, Elsa Fornero, wybuchła płaczem podczas ogłaszania cięć drakońskich dla włoskich rodzin, co stało się wówczas medialną sensacją.

Przed szkodą, po szkodzie i po następnej szkodzie

Wiele razy opisano, co należy zrobić, by odwrócić bieg wydarzeń, na którego końcu jest faszyzm. W krótkich syntetycznych prezentacjach, w pięknych długich esejach, w mądrych głębokich książkach. Dwa lata temu w Davos, kilkanaście lat temu w (Nowym) „Obywatelu”, w latach trzydziestych w prospołecznych wydawnictwach. Na podstawowym poziomie w tej dyskusji nie ma już nic do dodania. Ruch od dawna jest po stronie liberalnego establishmentu. Przynajmniej teoretycznie może nastąpić gwałtowna zmiana sposobu myślenia. Mało kto jednak wstrzymuje w napięciu oddech.

Wypada z zaciekawieniem spojrzeć na wysiłki środowisk takich, jak polska „Kultura Liberalna”, przekonujących establishment liberalnego centrum do zmian. Takie pedagogiczne podejście zakłada, iż zasadniczą przeszkodą w zaakceptowaniu konieczności dokonania prospołecznych zmian jest wywołana samozadowoleniem i długotrwałą jednomyślnością niemoc poznawcza tegoż establishmentu. Idąc tym tokiem myślenia, wystarczyłoby (odpowiednio wiele razy) wykazać związki przyczynowo-skutkowe zachodzących procesów społecznych, aby przekonać liberalny establishment do konieczności reakcji poprzez głębokie reformy społeczne, nie zaś za pomocą marketingowych sztuczek. To lekko obraźliwe (wobec establishmentu) podejście może być oparte na chybionych kalkulacjach.

Niewypowiedzianym zagrożeniem pozostaje to, że, szczególnie dla biznesowej części establishmentu, stopniowe i niechętne przyłączenie się do szowinistyczno-populistycznej fali może okazać się ostatecznym rozwiązaniem problemu tracenia legitymizacji przez obecny porządek społeczno-gospodarczy. Zasadnicza część sposobu funkcjonowania stosunków społecznych w hybrydowych nieliberalnych demokracjach nie ulegnie zmianie. Część specjalistów i menedżerów z obszarów polegających na mechanizmach merytokratycznych odczuje negatywne konsekwencje, lecz dla wielkiego biznesu możliwości działania pod ideologiczną ochroną pozostaną szerokie. Nie zmieni się konstrukcja porządku społecznego: skrzywiony rozkład równości szans, reglamentowana dystrybucja szacunku, rosnąca koncentracja majątku. Zmieni się „tylko” otoczenie: więcej akceptacji dla nienawiści, więcej konformizmu, zuchwałości i podłości. W zamian stabilność społeczno-polityczna i utrzymanie hegemonii w sferze własności i gospodarki.

Przykłady antyfaszystowskich polityk społecznych przedwojennych Stanów Zjednoczonych i Francji pokazują, że z zaklętego kręgu można wyjść, ale nie bez gwałtownego zerwania z dotychczasowymi założeniami co do tego, co jest dopuszczalne i możliwe. Społeczeństwo coraz bardziej klasowo podzielone w reżimie ksenofobicznego populizmu albo społeczeństwo dóbr publicznych i szeroko rozpowszechnionego dobrobytu. Jedno – albo drugie. Po tym wyborze poznajemy priorytety deklaratywnych humanistów.

XXI wiek

Może zarysowany powyżej obraz nie jest pełen i nie warto polegać na powtarzaniu raz wymyślonej recepty „mniej cięć i nierówności, więcej usług i redystrybucji” jako remedium na każdy objaw chorobowy? Analogie z najciemniejszymi latami trzydziestymi mogą budzić wątpliwości. Konkretne sytuacje poszczególnych krajów europejskich znacząco się między sobą różnią. Wielu ekspertów zajmujących się tematyką populizmu wskazuje na nie-bezpośrednio-ekonomiczne źródła wzrostu populizmu i stopnia delegitymizacji status quo. Na dodatek nasz czas jest coraz bardziej czasem groźby  wojen handlowych bądź manewrów, cyber- i hybrydowych operacji zaczepnych, wojen propagandowych, przyspieszającej technologii wraz z potencjalnie niebezpieczną sztuczną inteligencją. Słowem – jest to czas, gdy najbardziej potrzebni są właśnie technokraci i eksperci, będący rdzeniem, podporą, mieczem i tarczą liberalnego establishmentu.

O ile można się zgodzić, że wyzwania są wielowymiarowe, o tyle trudno obronić tezę, iż w jakimkolwiek z wymiarów liberalny establishment da sobie z nimi radę. W tym zakresie, w którym za wzrost populizmu nie odpowiadają czynniki ekonomiczne, lecz związane ze sferą kultury i wartości, globalistycznie zorientowane liberalne elity mają niewielkie szanse na nawiązanie empatycznego dialogu z marginalizowanymi „lokalnymi”. W kwestiach bezpieczeństwa i relacji międzynarodowych liberalna elita „cnotę straciła i rubelka nie zarobiła”, zdobywając w dobie internetowej widzialności miano pełnej hipokryzji. W dodatku poprzez strategiczną nieskuteczność systematycznie obniżała geopolityczne znaczenie Zachodu. W zakresie rewolucji technologicznej, która właśnie się zaczyna, a w ciągu najbliższych dekad dramatycznie zmieni wygląd rynków pracy, nie zabezpieczyła społeczeństw przed nadciągającym społecznym tsunami bezrobocia technologicznego oraz gospodarczymi skutkami technologicznych oligopoli. Możliwe również, że autokanibalizacja potencjału rozwojowego sprawiła, iż państwa Zachodu przegrają bitwy o przewagę w sferze kluczowej technologii przyszłości – sztucznej inteligencji – z Chinami.

Sytuacja nie pozwala na samozadowolenie. Potencjał polityczny ruchów prospołecznych w większości krajów europejskich jest ograniczony – w walce o schedę po obecnym status quo populistyczni szowiniści są na uprzywilejowanej pozycji. Niewiele, nawet gdyby chciały, są w stanie zdziałać kraje mniejsze, których los w Europie Ojczyzn, czyli de facto Europie Egoizmów, będzie niewesoły, ale które już teraz nie mają dużego wpływu na agendę, pamiętne losu Grecji.

Kto mógłby zatem faktycznie rozpocząć zmiany ratujące Europę przed osunięciem się w reżimy populistów? Niemiecki rząd i niemiecki podatnik.

Krzysztof Mroczkowski

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie