Nie ma wolności bez solidarności
Nie ma wolności bez solidarności
Wielu ludzi krytykuje dzisiejszą NSZZ „Solidarność” za działania części jej przywódców, za znaczne odejście od ideałów roku 1980. Trudno im nie przyznać racji. Doskonale wiemy, jak bardzo brakuje demokracji w naszym Związku, jak duża jest władza biurokracji związkowej, jak często lokalni przewodniczący eliminują mechanizmy demokratycznej kontroli, wchodzą w zażyłe układy z pracodawcami, nie zwołują statutowych władz Związku, utajniają dokumenty, fałszują protokoły, eliminują wartościowych ludzi. Jednak odważymy się napisać, że jest to w tej chwili najbardziej demokratyczna organizacja społeczna i polityczna w Polsce. Jedyna, która odwołuje się do doświadczenia jawności w najtrudniejszych sytuacjach.
Demokracja nie jest kwestią deklaracji i haseł, lecz praktyki. Historia „Solidarności” jest ważną lekcją nie tylko tego, jaką siłę stanowi solidarność międzyludzka, lecz także tego, jakie czynniki doprowadziły do kryzysu ruchu „Solidarności” i jego częściowej porażki. Porażką niewątpliwie było – i jest nadal – społeczne odrzucenie w wyniku „reformy gospodarczej” (zwanej reformą Balcerowicza) znacznej części obywateli III RP. Lekcja ta jest ważna szczególnie dzisiaj.
I. NSZZ „Solidarność” i upadek systemu PRL
Strajki latem 1980 r. zaczęły się od postulatów podwyżki płac. W Stoczni Gdańskiej dodano postulat przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy. Stocznia stanęła, do niej zaczęły się przyłączać inne zakłady pracy Wybrzeża. Bunt w imię „chleba” stał się zagrożeniem dla systemu. Po kilku dniach, 15 sierpnia 1980 r., władza ustąpiła. Zgodziła się na podwyżkę płac w Stoczni o 1500 zł. Powiedziano: „Zwyciężyliśmy, rozchodzimy się do domu”. Wtedy pojawiły się delegacje z sąsiednich zakładów: „zostawiliście nas, zdradzili”. Alina Pieńkowska i Anna Walentynowicz zatrzymały wychodzących stoczniowców. Następnego dnia strajkujący wrócili, powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy i słynne 21 postulatów. Pierwszym punktem była teraz: „Akceptacja niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych”. „Podwyżka płac o 2000 zł, jako rekompensata wzrostu cen”, wróciła jako punkt 7. Ostatecznie wynegocjowano 800 zł, ale już dla całego kraju. Stanęła cała Polska, wszyscy nasłuchiwali, co się dzieje w Gdańsku, potem Szczecinie i Jastrzębiu.
W Stoczni Gdańskiej, sala BHP została zajęta przez liczący już ponad 100 osób MKS. Z delegacją rządową negocjowało wybrane Prezydium MKS. Jawnie, na oczach całego MKS-u. Głośniki przekazywały negocjacje bezpośrednio do wszystkich na terenie całej Stoczni. Tu nie można było dogadać się w cztery oczy, tu trzeba było mówić otwarcie, aby gra była uczciwa. Charakterystyczna sytuacja zdarzyła się już prawie na końcu. Rząd nie chciał się zgodzić na postulat 4: zwolnić wszystkich więźniów politycznych, w tym członków Komitetu Obrony Robotników. Lech Wałęsa i doradcy nie wierzyli, że się uda, Andrzej Gwiazda nie chciał ustąpić, słychać było narastające niezadowolenie całej sali BHP i stoczniowców na zewnątrz. Premier Jagielski ustąpił, nie miał wyboru. Taka demokracja oparta na jawności była siłą MKS-u. To najważniejszy wniosek z tej lekcji historii.
Zwycięstwo. Wszyscy przestaliśmy się bać. Podnieśliśmy głowy. Po kilku miesiącach do Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” należało już 9,5 miliona ludzi. PZPR-ia i ich poplecznicy już nie byli tacy butni. Zresztą, sporo szeregowych członków PZPR wstąpiło do naszego Związku. Euforia – „festiwal Solidarności”.
I nastąpił 13 grudnia 1981. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego (WRONA) ogłosiła stan wojenny. Naszą odpowiedzią było gromadzenie się w dużych zakładach pracy i strajki okupacyjne. Taktyka ta, z jednej strony, wynikała z chęci uniknięcia ofiar takich, jak w 1970 roku, z drugiej, niestety, ułatwiała koncentrację ZOMO i wojska do tłumienia poszczególnych strajków okupacyjnych. Internowano i aresztowano ponad 6 tys. osób. Zostało zamordowanych kilkadziesiąt, w tym kilku księży. Do dzisiaj większość zabójców pozostaje bezkarna.
W lutym 1982 r. pod osłoną stanu wojennego ogłoszono ogromną podwyżkę cen: podstawowe produkty podrożały o kilkaset procent. Szybko pojawiły się nielegalne gazetki, „Solidarność” zeszła do podziemia. Najaktywniejsi ludzie skupili się na wyciąganiu swoich kolegów z więzień i internowania. Sprawa „wolności” przeważyła nad „chlebem”. Ale na razie nie było ani chleba, ani wolności.
Długotrwała konspiracja siłą rzeczy zniszczyła demokrację wewnątrzzwiązkową. Nie można było przeprowadzać regularnych wyborów, zebrań, konsultacji. Wszystkie decyzje musiały być podejmowane przez wąskie grupy ludzi, im mniej liczne, tym trudniejsze do wykrycia. Nie można było jawnie, publicznie podejmować decyzji. Nie mogło być mowy o demokratycznej kontroli członków „Solidarności” nad decyzjami przywódców. Dziewięć milionów związkowców nie mogło aktywnie konspirować. Można było czytać bibułę i płacić składki związkowe, ale niewiele więcej. Terror WRON-y, trudne warunki życia i zmasowana propaganda zrobiły swoje. W roku 1988 było już przede wszystkim zmęczenie narodu. Sukcesem władzy, choć nie zdobyła ona wiarygodności, było doprowadzenie do zobojętnienia, do znacznego zmniejszenia aktywności społecznej. Z jednej strony konieczność „okrągłego stołu”, porozumienia elit, dążenie do pokojowego przejęcia choćby części władzy.
Z drugiej strony, zupełnie niespodziewanie dla podziemnej „Solidarności”, nierozwiązane problemy, przede wszystkim nie wystarczające na utrzymanie niskie zarobki, stały się w roku 1988 motorem następnej fali strajków. W Nowej Hucie i w Stoczni w Gdańsku strajki rozpoczynali robotnicy o niemal 10 lat młodsi od pokolenia 1980 roku.
Wywalczenie prawa do ponownej legalizacji NSZZ „Solidarność” oraz częściowo wolnych wyborów do Sejmu i całkowicie wolnych do Senatu, zmobilizowało cały naród. Dowodem był masowy udział w wyborach w czerwcu 1989 r. i całkowite zwycięstwo wyborcze obozu solidarnościowo-niepodległościowego.
Niestety, po bezapelacyjnej wygranej w wyborach czerwcowych 1989 r., zwycięskie elity polityczne zrobiły wszystko, aby nie dopuścić do demokracji i jawności – mówiło się, że „ciemne masy” nie zrozumieją liberalnej reformy gospodarczej i będą przeszkadzać. Nie był potrzebny silny Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Ideologowie liberalnej reformy nawoływali, aby nie wstępować do naszego Związku, bo… „to nie ten sam ruch społeczny, co w 1980 roku”, „teraz nie jest potrzebny związek zawodowy”. Nasiliło się to szczególnie po odebraniu „Gazecie Wyborczej” prawa do znaku „Solidarności”. Zaczęło się propagowanie krańcowego indywidualizmu. Ideałem mieli być ci, którzy potrafili ukraść pierwszy milion, oni mieli być motorem rozwoju Polski. Elity okrzyknęły strajkujących związkowców „hamulcowymi”: stoczniowców, górników, pielęgniarki, nauczycieli… A oni nie chcieli poświęcać się dla idei wolnego rynku, ponieważ groziła im bieda lub utrata pracy. Władza robiła wszystko, by nie dopuścić do protestów. A przecież strajk to też element wolnego rynku. Strajkujący okazują siłę kapitału ludzkiego.
W reaktywowanym NSZZ „Solidarność” było nas ok. 3 miliony. To była duża siła. Pierwszy po stanie wojennym Krajowy Zjazd Delegatów w 1990 r. nie wysłuchał sprawozdania ustępujących władz, nie zaproszono nawet członków Komisji Krajowej. Sądzimy, że jednym z powodów takiego złamania zasad demokracji wewnątrzzwiązkowej była chęć niedopuszczenia Związku do oceny „reformy Balcerowicza”. Była to reforma całkowicie inna niż dotychczasowy społeczno-gospodarczy program „Solidarności”. Stanowiło to swego rodzaju zamach stanu wewnątrz „Solidarności”.
Pierwszym sygnałem nieufności pracowników wobec tej reformy było wystąpienie Małgorzaty Calińskiej z wrocławskiego Polaru, ostatniej nocy Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność”. Około piątej nad ranem Małgorzata powiedziała: „Wy sobie nawet nie wyobrażacie jakie straszne rzeczy nam oni szykują…”. W dobranym Prezydium Komisji Krajowej zadbano, by w imieniu Związku trzymać parasol nad tą reformą gospodarczą. Zrobiono wszystko, aby Związek nie wypowiedział się na temat reformy. Zaś Sejm w ekspresowym tempie (przez 11 dni) zaakceptował 10 całkowicie nowych ustaw wprowadzających „reformę”. Posłowie w większości nie wiedzieli do końca, za czym głosują. Szczegółowe relacje Ryszarda Bugaja odsłaniają mechanizmy nacisków ze strony natchnionych ideologicznie popleczników tej reformy. Parasol polegał m.in. na umożliwieniu Leszkowi Balcerowiczowi uchylenia się od dyskusji. Ceną za to są nie tylko 3 miliony bezrobotnych, ale także znaczna utrata dobrego imienia przez NSZZ „Solidarność”.
Narastające niezadowolenie społeczne pierwszy w środowisku elit politycznych wyczuł Lech Wałęsa. W maju 1990 r. na posiedzeniu Komitetu Obywatelskiego oświadczył, że „wojna na górze” jest potrzebna, „bo /…/ jeżeli spokój jest u góry, to na dole jest wojna. Dlatego zachęcam państwa do wojowania”. Widocznym sygnałem narastającego niezadowolenia był wynik pierwszej tury wyborów prezydenckich w grudniu 1990. Przypadkowy kandydat Stan Tymiński, wyraźnie kwestionujący ten kierunek gospodarczych przemian, otrzymał około 25% głosów i wygrał z Tadeuszem Mazowieckim, urzędującym premierem i symbolem zmian. Elity polityczne całkowicie nie zrozumiały tego sygnału. „Naród oszalał” – powiedział jeden z czołowych polityków.
Także NSZZ „Solidarność” zaczął „zdejmować parasol znad reformy”. Podajemy kilka faktów w postaci kalendarium:
- Marzec 1990 – w Warszawie doszło do jedynej w ciągu ostatnich 15 lat publicznej konfrontacji z wicepremierem L. Balcerowiczem. Brali w niej udział przedstawiciele Komisji Zakładowych przemysłu Regionu Mazowsze. Zarzucano rządowi dążenie do likwidacji wielu gałęzi polskiego przemysłu i wywołania bezrobocia na dużą skalę. Leszek Balcerowicz już nigdy więcej do takiej konfrontacji nie dopuścił. Do dziś nie było ani jednej publicznej dyskusji Balcerowicza z jakimkolwiek ekonomistą o poglądach innych niż liberalne (co ciekawe, w relacji z tamtego spotkania Polskie Radio w programie I przekazało wyłącznie wypowiedzi wicepremiera).
- Luty 1991 – na obradach Komisji Krajowej dyskutowano o ewentualnym ogłoszeniu strajku generalnego w związku z pominięciem postulatów „Solidarności” przy nowelizacji „popiwku”. „Popiwek” był jedną z trzech kotwic tej reformy, mechanizmem utrzymania niskich płac pracowników przedsiębiorstw państwowych, niezależnie od ich wyników ekonomicznych. Miał sztucznie doprowadzić do wymuszenia zgody załóg na prywatyzację (jakąkolwiek). Powołano komisję do rozmów z rządem oraz postulowano przyspieszenie prac parlamentarnych nad pakietem ustaw związkowych.
- Maj 1991 – pod hasłami przyspieszenia reform i osłony najuboższych, rozliczenia komunistycznej nomenklatury, przedstawienia społeczeństwu realnych perspektyw rozwoju kraju oraz podjęcia przez rząd „rzeczowych rozmów” z „Solidarnością”, odbył się ogólnokrajowy dzień protestu. Na apel Komisji Krajowej odpowiedziało ok. 80% komisji zakładowych (oflagowanie zakładów, wiece i krótkie strajki).
- Początek 1993 – spór zbiorowy i strajk pracowników sfery budżetowej. Długotrwały upór rządu i brak woli porozumienia doprowadził, na wniosek „Solidarności”, do upadku rządu premier Hanny Suchockiej.
Aktywność NSZZ „Solidarność” w obronie pracowników rosła i malała w zależności od „odległości” jego przedstawicieli wobec struktur władzy. Po podjęciu decyzji o nieangażowaniu się w działania bezpośrednio polityczne, Związek aktywniej angażuje się w obronę praw pracowniczych. Powoli odzyskuje autorytet. Podstawowa działalność Związku dotyczy obecnie negocjowania układów zbiorowych i wysokości płac, przeciwdziałania likwidacji zakładów pracy, a przede wszystkim walki z niepłaceniem należnych wynagrodzeń oraz łamaniem innych praw pracowniczych. Nacisk 800 tys. pracowników należących do NSZZ „Solidarność” powoduje, że biurokracja związkowa musi się wykazać zainteresowaniem tymi problemami i próbami ich rozwiązywania, choćby pozorowanymi. Przykładem pozytywnym może być założenie organizacji zakładowych NSZZ „Solidarność” w wielu hipermarketach, gdzie poniżanie i elementarne oszukiwanie pracowników jest zjawiskiem niemal powszechnym. Udało się to m.in. dzięki kontaktom ze związkami zawodowymi działającymi w tych samych sieciach hipermarketów w Europie Zachodniej. Przede wszystkim jednak dzięki tradycji NSZZ „Solidarność”.
II. Solidarność międzyludzka – przezwyciężenie systemu III RP
Aby przeciwstawić się agresywnej propagandzie egoizmu, potrzebny jest powrót do wartości roku 1980. Są to: solidarność międzyludzka, wspólne działanie i wzajemne wspieranie się, jawność działania oraz przezroczystość wszystkich struktur organizacyjnych (związkowych, administracyjnych, samorządowych itp.). To jest droga do ograniczania wszechobecnych dziś „przekrętów” i korupcji.
Musimy pokazać, że pomagając sobie wzajemnie, jesteśmy mocniejsi, że każdy z nas dzięki temu sam też będzie miał lepiej. Trzeba to pokazać na poziomie pojedynczego człowieka, a nie wielkich partii czy systemów politycznych. Należy zacząć od solidarności w skali lokalnej – wśród kolegów w pracy, sąsiadów w bloku, pracowników instytutów, studentów w akademiku i na wydziale w uczelni. Nie muszą to być jednolite struktury. Można próbować wewnątrz NSZZ „Solidarność” czy choćby w oparciu o lokalne struktury „Solidarności”. Można w samorządzie studenckim lub osiedlowym. Wbrew pozorom, w spółdzielczości mieszkaniowej prawo i formalne reguły gry są bardzo demokratyczne. Ze względu na nikłą aktywność poszczególnych mieszkańców spółdzielni, zarządy i rady nadzorcze są opanowane przez większych i mniejszych cwaniaczków, często wywodzących się ze starej nomenklatury spółdzielczej. Można jednak domagać się jawności decyzji i informacji finansowych. Zawiadomienie o tym choćby tylko mieszkańców swojego bloku może być początkiem samoorganizacji społecznej. Porozumienie uczciwych ludzi z kilku bloków może zagrozić lokalnym mafiom i nomenklaturze spółdzielczej. Musimy tylko przełamać niechęć i strach przed wspólnym działaniem, zanegować popularne powiedzenie, że w Polsce wszyscy kradną i dają łapówki. Kluczowe i nośne jest dbanie o jawność wszystkich decyzji i przezroczystość ich podejmowania.
Powróćmy do tego, co działo się w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 w czasie negocjacji z rządem. Przykład jawnych obrad Sejmowej Komisji Śledczej w sprawie afery Rywina dowodzi, że już sama jawność obrad ma olbrzymi wpływ na opinię publiczną i na elity polityczne. Teraz jest łatwiej niż w 1980 roku, ponieważ formalnie trudniej nam coś zakazać. Poza tym, łatwiej drukować informację, szczególnie w małym nakładzie. Można też wykorzystać Internet, a nawet SMS-y do szybkiego przekazywania wiadomości. Przeszkodą jest przede wszystkim powszechne zobojętnienie i atomizacja, brak wiary w przyszłość i nieufność wobec ludzi podejmujących działalność społeczną.
Pamiętajmy, że „Nie ma wolności bez solidarności”, ale też „Nie ma wolności bez chleba” oraz „Nie ma chleba bez wolności”. Bez wolności ekonomicznej i politycznej system jest całkowicie niewydajny, nie jest w stanie zapewnić „chleba”. Wolność, którą podobno teraz się cieszymy, dla większości społeczeństwa jest fikcją. Człowiek zagrożony utratą pracy lub już bezrobotny i pozbawiony „chleba”, nie może korzystać z należnych mu praw. Niepotrzebna mu demokracja lub po prostu w nią nie wierzy. W sytuacji, w której państwo oraz środki masowego przekazu nie są już instrumentem gwarantowania prawa do godnego życia, lecz stają się narzędziami tylko elit władzy, jedynie solidarność międzyludzka może doprowadzić do autentycznej zmiany, doprowadzić do podważenia obecnej struktury władzy.