Solidarność Walcząca, czyli po niepodległość bez kompromisów
Solidarność Walcząca, czyli po niepodległość bez kompromisów
Między sierpniem 1980 a grudniem 1981 r. postulaty niepodległości i zmiany ustroju były tonowane siłą okoliczności. Środowisko Kornela Morawieckiego było zdania, że polskie sprawy trzeba konsekwentnie posuwać w kierunku zrzucenia sowieckiego jarzma, zarazem będąc przygotowanym do działania w warunkach konfrontacji. Kiedy w pierwszym dniu stanu wojennego ZOMO demolowało drukarnie „Solidarności” a wiązki kabli telefonicznych padały pod siekierami – „ludzie od Kornela” uruchamiali pierwszą podziemną poligrafię i organizowali łączność.
13 grudnia na wrocławskich Krzykach zaczęła działać pierwsza w Polsce stanu wojennego podziemna drukarnia. Dzięki niej ukazała się z datą przypadającą na kolejny dzień pierwsza w kraju wolna prasa czasu wojny polsko-jaruzelskiej, gazeta Regionalnego Komitetu Strajkowego „Z Dnia na Dzień”, redagowana przez Kornela Morawieckiego, Romualda Lazarowicza i Tadeusza Świerczewskiego. Strajki w ciągu kilku dni zostały rozbite czołgami, a Dolny Śląsk stał się terenem najbardziej masowych internowań. Ludzie wydawanego od 1979 r. „Biuletynu Dolnośląskiego” stanowili jedyną strukturę przygotowaną do działania w nowych warunkach. Kontakt z nią przewodniczącego RKS był na tyle wątły, że przekazał on Morawieckiemu uprawnienie do wydawania oświadczeń i podpisywania ich swoim nazwiskiem.
Drugiego dnia ruszyła drukarnia w domu Świerczewskiego, wkrótce pracowały też dwa punkty poligraficzne – w oddzielonych od siebie kilkoma domami willach. W obydwu równocześnie przygotowywano matryce o tej samej treści. Uruchomiono bowiem łączność między dwiema drukarniami – ciągnąc kabel ukryty w płotach kolejnych posesji.
Pomimo maksymalnej aktywności bezpieki bardzo sprawnie działały struktury kolportażowe. ZOMO pastwiło się nad sprzętem zgromadzonym w siedzibie „Solidarności” przy ul. Mazowieckiej, lecz gazetki Związku docierały do tysięcy odbiorców niemal bez zakłóceń. Między 13 grudnia 1981 a czerwcem 1982 r., kiedy wydawaniem „Z Dnia na Dzień” zajmowała się struktura Morawieckiego – pismo ukazywało się trzy razy w tygodniu w nakładzie ok. 40 tys. egz. Spełniły swą rolę zapasy papieru, sprzętu, nieznane esbecji siatki dystrybucji. Nieocenioną rolę odegrały dziesiątki rodzin udostępniających swoje mieszkania.
Już w drugim miesiącu stanu wojennego zaczęły zarysowywać się różnice stanowisk między Władysławem Frasyniukiem a Morawieckim i jego kręgiem. Przewodniczący regionu był przeciwny twardszym formom protestu. Wnioskował, by na łamach „Z Dnia na Dzień” wzywać do akcji w rodzaju kwadransów milczenia czy kilkuminutowych strajków. Rozbieżność ocen dała o sobie znać także, gdy 5 lutego 1982 r. ukazał się pierwszy w stanie wojennym „Biuletyn Dolnośląski”. Swoją rolę próbowała odegrać i SB. Nie zdołała ona zniszczyć niezależnych wydawców, więc emitowała fałszywe „Z Dnia na Dzień”, co zapewne miało na celu sianie dezorientacji i antagonizmów.
W ocenie znacznej części podziemia stanowisko władz związku było zbyt umiarkowane. A dolnośląska „Solidarność” nie wezwała nawet do demonstracji w dniu 3 maja. Wielu konspiratorów uważało takie stanowisko za kolejny z serii błędów i widziało potrzebę utworzenia organizacji, która wyrażałaby jasne cele polityczne. 1 czerwca 1982 r. Kornel Morawiecki złożył rezygnację z członkostwa w RKS, co zostało zaakceptowane przez Frasyniuka.
Organizacja
Idea utworzenia wywodzącej się z „Solidarności” organizacji otwarcie artykułującej swój antykomunizm, dążącej do obalenia porządku PRL oraz odzyskania niepodległości szybko zyskała grono zwolenników. Należeli do nich m.in. współpracownicy „Biuletynu Dolnośląskiego”, często działający w opozycji wiele lat przed rokiem 1980. Kilkadziesiąt osób wywodziło się z samej Politechniki Wrocławskiej, na której Morawiecki był znany i cieszył się autorytetem. Pacyfikacja strajku na tej uczelni w grudniu 1981 r., w czasie której pobito m.in. prof. Wiszniewskiego a jedna osoba poniosła śmierć, pozbawiała złudzeń. Gotowi do współpracy pojawiali się też na innych uczelniach Wrocławia, w zakładowych organizacjach związkowych, wśród studentów, w różnych nurtach opozycji. Szybko w Solidarności Walczącej znalazła się np. struktura biuletynu „Wiadomości Bieżące”, który okazał się jednym z rekordzistów pod względem liczby wydanych numerów. Dziś, gdy znane są nazwiska i późniejsze drogi wielu założycieli pierwszych ogniw „Solidarności Walczącej”, wiemy, że organizację tworzyli zarówno konserwatyści, jak i ludzie patriotycznej lewicy, liberałowie i rzecznicy solidaryzmu. Te różnice stanowiły przedmiot dyskusji, ale nie osłabiały spójności. Cel – niepodległość Polski i obalenie komunizmu – dla wszystkich był bezsprzeczny i zapobiegał podziałom.
Struktura Morawieckiego nie mogła liczyć na pomoc materialną ze strony Związku. Nigdy nie trafiło do niej nic z funduszy napływających za jego pośrednictwem z zagranicy. Organizacja przyjęła nazwę wskazującą swój rodowód i akcentującą postawę czynną. Deklarowała poparcie dla NSZZ „Solidarność” i nie kwestionowała jej pierwszoplanowej pozycji. Zastrzegała sobie jednak prawo do polemiki i własnej inicjatywy. Już 13 czerwca 1982 r. doprowadziła do starć z siłami reżimu. Wrocławska demonstracja przekroczyła tego dnia najśmielsze oczekiwania. Jej skala zaskoczyła ZOMO, które nie było w stanie opanować sytuacji do późnych godzin nocnych. Barykady wzniesione na Lwowskiej i Pereca odpierały kolejne szturmy, a kiedy ulice te zostały wreszcie zdobyte przez milicję – znalazła się ona pod gradem kamieni rzucanych z okien i dachów. Kolejny dzień protestu zaplanowano już na 28 czerwca. Uliczne wystąpienia, do czerwca powstrzymywane przez regionalne władze „Solidarności”, stały się teraz wrocławską specjalnością. Dochodziło do nich spontanicznie np. po mszach w katedrze 13 dnia każdego miesiąca. Stolica Dolnego Śląska stała się ośrodkiem rosnącego w siłę podziemia i permanentnych zmagań ulicznych.
W kręgu Morawieckiego postanowiono, że demonstracje i walki uliczne nie powinny być pozostawiane jedynie żywiołowej grze nieprzewidzianych wypadków. Analizowano taktykę ZOMO i starano się jej przeciwdziałać. Przygotowano grupy, które były w stanie zakłócić manewry atakujących – przebijając koła samochodów, stawiając skuteczne zapory i broniąc ich, nie ulegając psychologicznym „sztuczkom” zomowców. Niejednokrotnie okazywało się, że wyćwiczone na poligonach szyki sił milicyjnych szły w rozsypkę, gdy napotykały grupy działające niestandardowo.
27 czerwca 1982 r. pierwszą audycję nadało Radio „Solidarność Walcząca”. Od tego czasu kolejne programy emitowane były zwykle dwa razy w tygodniu. Średni czas audycji wynosił 8 minut, gdyż tyle uznano za granicę bezpieczeństwa. SB na pojawienie się podziemia w eterze zareagowała tworząc grupę radiopelengatorów, które krążąc po mieście, usiłowały namierzyć nadawców. W analogiczną aparaturę uzbrojono helikopter, a na wieży Poczty Głównej zainstalowano aparaturę zagłuszającą. Przed którąś z audycji w odbiornikach dało się natomiast słyszeć rozmowy po rosyjsku, jednoznacznie wskazujące, że jednostki radiowe największej armii świata także przystępują do zagłuszania Radia „SW”. Ono jednak zaczęło zmieniać taktykę, coraz częściej wchodząc na pasmo Programu III PR. Audycje nadawano też np. z Wzgórz Trzebnickich, nadajniki wnoszono na szczyty wzniesień górujących nad Wałbrzychem, audycję dla Zakopanego i okolic nadano z Gubałówki. Reakcją na aresztowanie małżeństwa Romaszewskich, którzy w Warszawie emitowali audycje Radia „Solidarność”, była decyzja o przynajmniej częściowym kontynuowaniu ich dzieła. Uznano, że może mieć to nie tylko znaczenie natury moralnej, ale i zdjąć z oskarżonych część odpowiedzialności. Do stolicy udała się ekipa radiowa Janusza Krusińskiego i wyemitowała szereg audycji w różnych punktach aglomeracji.
Od połowy lat 80., głównie w Trójmieście, Solidarność Walcząca skutecznie wchodziła ze swym programem w fonię telewizji, a emitowany obraz „Dziennika Telewizyjnego” przesłaniała nadawanym wizerunkiem plansz z hasłami. Działalność SW w eterze mobilizowała znaczne siły bezpieki, lecz pomimo aresztowań i konfiskat sprzętu – radio funkcjonowało bez dłuższych przerw aż do czasu utworzenia rządu Mazowieckiego.
Jednoznaczny antykomunizm
W sierpniu 1982 r. ogłoszony został sztandarowy tekst pt. „Kim jesteśmy, o co walczymy”, wyrażający cele Solidarności Walczącej. Stwierdzał on, że SW nie zmierza do uzyskania jakichkolwiek ustępstw ze strony władz, z którymi rozmawiać może wyłącznie na temat ich ostatecznej rezygnacji z rządzenia Polską. Deklaracja nie roztaczała złudzeń o szybkim upadku komunizmu. Bez względu na to, jak długo miała trwać z nim walka, celem było definitywne obalenie totalitarnego ustroju. W zmaganiach tych wybierano metody pokojowe, ale nie wykluczano sięgnięcia do czynnej samoobrony, jeśli okoliczności będą ją uzasadniały. Do jakichkolwiek działań zbrojnych nigdy nie doszło, ale wyartykułowany został czytelny sygnał, że działania „wet za wet” mogą zostać uruchomione, jeśli reżim komunistyczny uciekać się będzie do krwawego terroru.
SW głosiła chęć współpracy z wszystkimi, których celem była walka z komunizmem, bez względu na różnice programowe. Zasada udzielania wsparcia wszystkim działającym przeciw komunizmowi była realizowana pomimo własnych niedostatków. Wielokrotnie druk przez struktury SW nakładów dla organizacji młodzieżowych, studenckich, rolniczych czy zakładowych komórek „Solidarności” nie był nawet zaznaczany w stopkach pism, a zwykle był wykonywany za darmo, na własny koszt i ryzyko. W 1983 r. kwartalnik „Obecność” zamieścił listę ponad stu tytułów prasy ukazującej się we Wrocławiu poza zasięgiem cenzury. Znaczna ich część należała do SW lub była wydawana dzięki tej właśnie organizacji. Fundusze na działalność czerpano z emisji wydawnictw pełniących funkcję „cegiełek”, np. znaczków, plakatów, kaset magnetofonowych, książek (SW wydała np. „Archipelag Gułag”). Do organizacji płynęły także datki sympatyków z kraju i zza granicy. Pod koniec lat 80. znacząca część posiadanej gotówki była przeznaczana na pomoc dla ofiar trzęsienia ziemi w Armenii lub wsparcie strajkujących zakładów i uczelni.
Celem SW była niepodległość krajów zdominowanych przez Związek Sowiecki. Uznawała też prawo Niemiec do zjednoczenia. Występowała przeciw porządkowi jałtańskiemu, ale stała na stanowisku nienaruszalności istniejących granic, by nie mnożyć nieszczęść. Warto zauważyć, że hasła te werbalizowano w czasach, gdy wizja połączonych Niemiec budziła niepokój, szczególnie w tej części kraju, która na mapach drukowanych w RFN zaznaczana była jako „obszar pod tymczasową administracją polską”. Zarazem dla sporej części członków i sympatyków SW ziemie odebrane Polsce w 1945 r. były wciąż żywym wspomnieniem domu rodzinnego. Program organizacji zakładał więc pozostawienie Ukrainie Lwowa i Wilna Litwie, lecz zarazem postulował duże otwarcie między krajami wyzbytymi jarzma sowieckiego. SW wyrażała też prawo wszystkich narodów do decydowania o swoim losie oraz zajmowała się prawami człowieka – bez względu na to, przez kogo były one naruszane. Na łamach pism organizacji ukazywały się listy, oświadczenia i studia na temat sytuacji np. w Afryce czy Ameryce Południowej. Nim Nagroda Nobla przyznana Dalaj Lamie skupiła oczy świata na Tybecie – problem tego kraju był obecny w licznych wypowiedziach prasy SW.
Patriotyzm organizacji Morawieckiego daleki był od nacjonalizmu. Wśród bliskich współpracowników znaleźli się np. Rosjanie. Honorowe członkostwo przyjął m.in. Władimir Bukowski, a honorowym redaktorem „Biuletynu Dolnośląskiego” została Natalia Gorbaniewska. SW drukowała też prasę dla Rosjan, Białorusinów Ukraińców, Litwinów, Czechów i Węgrów. Jej instruktorzy szkolili drukarzy w kilku krajach „obozu socjalistycznego”. Pod koniec lat 80. dużą rolę odegrali w Gruzji, dokąd trafiały gdańskie i wrocławskie powielacze. Gestem wdzięczności Gruzinów było posadzenie Piotra Hlebowicza na pierwszym czołgu wjeżdżającym do Tbilisi. Kornel Morawiecki był członkiem-założycielem „Solidarności Polsko-Czechosłowackiej”. Żądanie, by wycofał się z tej inicjatywy, postawił jeden z najgłośniejszych ludzi opozycji jawnej. SW interesowała się też żołnierzami dezerterującymi z Armii Sowieckiej. Na łamach ulotek i czasopism informowała o ucieczkach z jednostek i zaznaczając, że w przypadku schwytania zbiegów czeka nieuchronna śmierć, apelowała o udzielanie schronienia. Znanych jest przynajmniej kilka przypadków, w których dezerterzy ci uratowani zostali dzięki strukturom „SW”.
Przedmiotem zainteresowania nie były żadne wydarzenia w łonie obozu rządzącego PRL-em. Podczas gdy liczni publicyści drugiego obiegu snuli rozważania na temat np. dojścia do władzy „grupy Olszowskiego” albo młodszego pokolenia PZPR-u, SW pozostawała na takie kwestie całkowicie obojętna.
31 sierpnia 1982 r. doszło do największych w stanie wojennym manifestacji ulicznych, które po atakach ZOMO przekształciły się w wielogodzinne rozruchy. We Wrocławiu objęły one większość dzielnic, porażając swą skalą siły reżimu. Znów dały o sobie znać działania zapobiegające temu, by wydarzenia miały charakter wyłącznie żywiołowych zamieszek. Radio „Solidarność Walcząca” tego dnia sześć razy na falach UKF podawało komunikaty o toczących się wydarzeniach. Z kilku punktów miasta korespondenci wyposażeni w walkie-talkie przekazywali informacje do centrali radiowej R. Lazarowicza, który puszczał wiadomości w eter. Audycje te były odbierane w dużej części miasta. Równocześnie inna sekcja prowadziła stały nasłuch częstotliwości wykorzystywanych przez MO i SB. Na ulicach bywało, że dążące do otoczenia demonstrantów oddziały ZOMO same nagle znajdowały się w oblężeniu. Głośnym przypadkiem był atak milicji przez Most Grunwaldzki, w czasie którego nacierający funkcjonariusze zorientowali się nagle, że znajdujące się za ich plecami kolumny MO uciekły pod naporem gęstniejącego również tam tłumu. Zomowcy błyskawicznie doszli do wniosku, że najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji jest rzucenie się z mostu do Odry.
Sukces protestów sierpniowych szybko został zastąpiony serią porażek „Solidarności” – wynikłych głównie z błędów jej przywództwa. 8 października Sejm PRL zdelegalizował NSZZ „Solidarność”. Przywództwo związku powstrzymywało przed demonstracjami i wyznaczyło dzień narodowego protestu dopiero na 10 listopada. SW uznało tak odległy termin za błąd. Jak było do przewidzenia, reżim wykorzystał miesiąc względnego odprężenia na kolejne represje oraz zorganizowanie dodatkowego poboru rezerwistów do służby w wojsku i MO. Dwa dni przed planowanym strajkiem powszechnym i demonstracjami, internowany przewodniczący „Solidarności” wysłał list do gen. Jaruzelskiego, podpisując się „kapral Wałęsa”. 10 listopada 1982 r. zarówno strajk, jak i demonstracje miały ograniczony zasięg, co rządzący PRL-em okrzyknęli postępującą „normalizacją”, czyli wzrostem akceptacji społeczeństwa dla zmian dokonanych kolejnymi etapami stanu wojennego.
Szereg lat w podziemiu
Jesienią 1982 r. stawało się coraz bardziej jasne, że wydarzenia obrały kierunek wróżący zmagania z reżimem trwające lata. Zasięg Solidarności Walczącej wybiegał już daleko poza Dolny Śląsk. Znajdująca się pod przywództwem Zbigniewa Bełza sieć podziemnej „Solidarności” w Gorzowie znalazła się w orbicie SW. Na Górnym Śląsku do organizacji przyłączyło się silne środowisko opozycji kierowanej przez Norberta Liszkę. Do SW weszła też zarządzana przez Jadwigę Chmielowską Regionalna Komisja Koordynacyjna górnośląskiej „Solidarności”.
W Katowicach ukazywały się miesięczniki „Wolni i Solidarni” oraz Podziemny Informator Katowicki. Wg Aleksandra Katowickiego, „SW była odpowiedzią na fiasko polityki TKK oznaczającej taktykę nastawioną jedynie na koordynację a nie przywództwo”.
Rozwój SW skupiał na sobie uwagę kolejnych ośrodków opozycji. Poglądy analogiczne do motywacji Liszki, Katowickiego i Chmielowskiej wyrażał Maciej Frankiewicz. Ten znany działacz NZS stał się jedną z barwniejszych postaci Solidarności Walczącej. Robiący wrażenie nieporadnego oryginała, humanista okazywał się doskonałym organizatorem, sprawdzającym się nie tylko w pracy konspiracyjnej, ale i w przedsięwzięciach pełnych brawury. Pragnąc wyposażyć swoją organizację w sprzęt poligraficzny, dokonywał włamań do zakładów, z których wykradał po kilka maszyn do pisania i powielaczy za jednym razem. Po zatrzymaniach przez SB udawało mu się uciec z aresztu. A kierowany przez niego wielkopolski oddział SW wyróżniał się intelektualną jakością publikacji i wyjątkowym zainteresowaniem sprawami ducha. Poznańska Solidarność Walcząca wydawała m.in. intelektualny periodyk „Czas Kultury”.
SW zyskała przyjaciół wśród Polaków przebywających za granicą. Utworzono przedstawicielstwa organizacji w Niemczech, Norwegii, Francji, Anglii i USA. Organizacja Kornela Morawieckiego była jedyną, oprócz NSZZ „Solidarność”, posiadającą podobne agendy na obczyźnie.
Do połowy 1983 r. Solidarność Walcząca szybko rozwijała się, unikając większych wpadek. Aresztowania w kręgu wydawców „Wiadomości Bieżących” nie pociągnęły za sobą kolejnych zatrzymań. Powstawały struktury w Trójmieście, Warszawie, Jeleniej Górze, Opolu, Wałbrzychu, Głogowie, Legnicy, Rzeszowie, Lublinie, Pile, Kłodzku. Nieco później także w Krakowie i kolejnych miastach.
W Szczecinie silna organizacja wydawała m.in. pismo „Gryf”. SW wspierała wydawanie prasy młodzieżowej (np. popularnego biuletynu „Wyrostek”), ciążyła ku niej Polska Niezależna Organizacja Młodzieżowa, pod okiem starszych kolegów kształcąca swoich drukarzy. Jako pierwsza w Polsce, SW zaczęła używać składu komputerowego, a do swoich komórek rozsyłała bardzo obszerne serwisy informacyjne na dyskietkach.
Nieustanne pojawianie się nowych ogniw Kornel Morawiecki nazwał „konstrukcją fraktalną”. Przyłączały się kolejne grupki, np. skupione wokół wydawanych czasopism. Bezpieka próbowała taki sposób rozwoju wykorzystać do wprowadzenia swoich ludzi w struktury SW. Prawie zawsze zabiegi te były daremne. Bezpieczeństwo zwiększały zespoły kontrwywiadu SW. Kontynuowaną do ostatnich dni konspiry formą jego pracy było stałe monitorowanie działań SB. Rozpoznawano możliwości lokali operacyjnych bezpieki – począwszy od wyposażonych w lunety stanowisk na najwyższych piętrach wieżowców po mieszkania w różnych punktach miast. Do konspiratorów trafiały dane samochodów SB, rysopisy tajniaków. Prowadzono stały nasłuch rozmów radiowych, które poddawano analizie i drukowano ich skróty. Wydruki te trafiały do działaczy, którzy dzięki nim mogli skojarzyć, czy to nie oni są przedmiotem zainteresowania SB. Z czasem bezpieka zorientowała się, że jest podsłuchiwana. Funkcjonariusze coraz częściej uciekali się do szyfrowania swoich wypowiedzi, a czasem woleli korzystać z budek telefonicznych zamiast radia. Po jakimś czasie SB zaczęła posługiwać się kodem liczbowym, który wkrótce został przez ludzi SW złamany.
Wg analizy zachowanych materiałów SB, dokonanej przez Marka Piotrowskiego i Dolnośląską Inicjatywę Historyczną – bezpieka miała ogromne trudności z przeniknięciem do struktury Solidarności Walczącej. W związku z tym, że również raport końcowy z prac operacyjnych przeciw SW zawiera kardynalne błędy dotyczące składu przywództwa organizacji – można być wręcz pewnym, że nigdy nie miała żadnego informatora osadzonego w głównym rdzeniu struktury. Przez całe lata osiemdziesiąte SB dorobiła się kilkunastu tajnych współpracowników dysponujących wiadomościami na temat SW. Jak na organizację liczącą być może nawet parę tysięcy ludzi – jest to liczba znikoma. Pochodzące z kwietnia 1990 r. i liczące ok. stu stron podsumowanie esbeckich zmagań z organizacją Morawieckiego pozwala sądzić, że większą wiedzę bezpieka miała tylko na temat kilku pionów i to na ogół powierzchowną. Esbecki spis rozpracowywanych działaczy zawiera mnóstwo błędów. W przypadku Solidarności Walczącej mamy więc do czynienia z częścią opozycji w wyjątkowo dużym stopniu wolną od agentury.
Najwięcej informacji o SW bezpieka zyskała w wyniku fal aresztowań. Nie przyniosły natomiast skutku różne formy szantażu, np. uprowadzenia dzieci Morawieckiego. Wiosną 1983 r. w Lublinie dokonano szeregu rewizji i zatrzymań, które nie pociągnęły jednak za sobą osłabienia organizacji. Bez rezultatu pozostały analogiczne represje w czerwcu tego samego roku we Wrocławiu. W stolicy Dolnego Śląska miesiącem pełnym aresztowań był grudzień 1983 r., kiedy zatrzymano m.in. kilku ludzi z kręgu Morawieckiego. W 1984 r. bezpieka zorientowała się, że jeden z aresztowanych jest znaczącą postacią struktur druku i kolportażu. Przesłuchania trwały pół roku i niestety prawdopodobnie to ich owocem było uwięzienie 40 członków organizacji oraz zyskanie informacji o kolejnych 150. Organizacja ciągle jednak funkcjonowała bez większych zakłóceń. Zawdzięczać to należy w znacznej mierze jej zdecentralizowanej strukturze oraz tworzeniu dużej liczby małych punktów poligraficznych zamiast dużych drukarń. W praktyce polegało to na tym, że diapozytywy służące do sitodruku przygotowywano w wielu egzemplarzach. Trafiały one w tym samym czasie do różnych zespołów. Każdy na potrzeby własnej siatki kolportażowej drukował swoją część nakładu, zwykle ok. 1500 egz. gazetek. W przypadku wpadki nawet szeregu małych drukarń równocześnie – pozostałe kontynuowały tę samą pracę, mając możliwość zwiększenia wydajności, by pokryć ubytki powstałe w wyniku wyłączenia z pracy innych drukarzy. W efekcie nawet duża fala represji nie zakłócała wydawniczego rytmu. Ponadto SW dążyła, aby każdy jej członek nie tylko umiał drukować, ale w dużym stopniu sam potrafił sobie zorganizować druk. Zwykle każdy zespół sitodrukowy dysponował ukrytą rezerwą sprzętu i materiałów poligraficznych. Takie silnie zindywidualizowane rozwiązanie sprzyjało także oddolnym inicjatywom wydawniczym. W niektórych okresach ukazywało się ponad 20 tytułów prasowych sygnowanych przez SW. Część z nich doczekała się paruset wydań, niektóre w każdorazowym nakładzie przekraczającym 20 tys. egz.
Jesienią 1986 r. władze PRL częściowo złagodziły represje, co polegało na unikaniu wydawania liczonych w latach wyroków więzienia. W 1987 i 1988 r. zdarzały się jednak dni, w których SB dokonywała kilkudziesięciu zatrzymań członków SW w jednym mieście. Ulubioną formą nękania stały się konfiskaty samochodów. Barbara Sarapuk swoją skodę odzyskała dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych. Auto nadawało się już tylko na złom, za to dołączono do niego rachunek za kilkuletni postój na milicyjnym parkingu.
Aresztowanie Morawieckiego
Wg opartego na materiałach IPN opracowania Pawła Piotrowskiego „Solidarność Walcząca w świetle materiałów SB” – przez całe lata 80. organizacja była przez reżim komunistyczny uważana za największe obok NSZZ „Solidarność” zagrożenie dla istniejącego porządku i za najsilniejszą po związkowej organizację opozycyjną. Władze PRL wielokrotnie wyrażały zaniepokojenie ciągłym funkcjonowaniem tak dużej podziemnej struktury.
Faktem zadającym kłam postępom „normalizacji” było ciągnące się latami ukrywanie się jej liderów, przede wszystkim – Kornela Morawieckiego. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych zrodziło się przypuszczenie, że przewodniczący SW zawdzięcza swą nieuchwytność posiadaniu agentury w organach dolnośląskiej SB. Owocem tego podejrzenia było wysłanie do Wrocławia z Warszawy zespołu służb specjalnych, który podjął działania niezależnie od prac operacyjnych bezpieki wrocławskiej. Długotrwałe zabiegi nie dawały znaczących rezultatów. Zaangażowanie dużych sił pozwoliło jednak na stałą obserwację szeregu mieszkań, które rozpoznano jako miejsca spotkań ludzi podziemia. Nagłe wtargnięcia do nich esbeków odbywały się z dużą brutalnością. Członkowie SW nie posiadali broni, lecz aresztowań dokonywano wg zasad stosownych dla akcji antyterrorystycznych. Jedyną formą zabezpieczenia się przed częścią skutków pojawienia się sił SB bywało montowanie dodatkowych, metalowych drzwi. Niejednokrotnie dzięki nim przedłużał się czas potrzebny esbecji do sforsowania wejścia, w wyniku czego ukrywający się mieli szansę np. spalenia dokumentów. Wraz z doskonaleniem metod pracy SB coraz mniejsze były szanse ucieczki z mieszkania, do którego wpadała bezpieka. Aresztowania członków „SW” odbywały się z udziałem liczniejszych ekip, często drogą wybicia drzwi a nawet fragmentu ściany.
Takim sposobem 9 listopada 1987 r. SB wtargnęła do wrocławskiego mieszkania, w którym znajdowali się m.in. Kornel Morawiecki i Hanna Łukowska-Karniej. Esbecy byli zaskoczeni swoim sukcesem i wyrazili też zdziwienie, że szef najgroźniejszej organizacji w Polsce nie ma przy sobie jakiejkolwiek broni. Morawiecki miał na to odpowiedzieć: „Ja nie mam, ale jeśli mnie zabijecie to mój następca będzie miał zawsze przy sobie uzi”. Aresztowany przywódca „SW” w konwoju samochodów służb specjalnych został przewieziony na lotnisko. Następnie został przykuty kajdankami do wnętrza śmigłowca, którym został przetransportowany do aresztu na ul. Rakowieckiej w Warszawie. W tym samym czasie i kierunku Hanna Łukowska wieziona była samochodem eskortowanym przez kolumnę pojazdów milicji. Nadzwyczajne środki użyte dla pilnowania aresztowanych sprawiały wrażenie, że MSW skłonne było liczyć się z próbą odbijania uwięzionych.
Wydalenie z kraju i „okrągły stół”
Po aresztowaniu Morawieckiego, na czele „SW” stanął Andrzej Kołodziej, ukrywający się w Trójmieście. Kilka miesięcy później został schwytany w podobnych okolicznościach. Zgodnie z przyjętym na taki wypadek planem – funkcję następcy przewodniczącego przejęła wówczas Jadwiga Chmielowska. Prokuratura i SB rozpoczęły długotrwałe śledztwo, mające doprowadzić do procesu i skazania liderów organizacji. W kwietniu 1988 r. rozpoczęły się jednak strajki w kilku miastach Polski. W obliczu wzbierającej fali protestów władze komunistyczne doszły do wniosku, że najlepszym dla reżimu rozwiązaniem będzie wydalenie przywódców SW z kraju.
Sprzyjała temu choroba Andrzeja Kołodzieja. Zaproszeni do mediacji prof. Andrzej Stelmachowski i ksiądz Józef Orszulik przekonali Morawieckiego, że schorzenie jego towarzysza grozi śmiercią w przypadku niepodjęcia natychmiastowego leczenia za granicą. Dając wiarę tej informacji, przewodniczący SW wszedł do samolotu i znalazł się na Zachodzie, lecz wrócił do kraju natychmiast, gdy tylko Andrzej Kołodziej znalazł się pod opieką lekarzy. Na Okęciu znów został zatrzymany i przymusowo wyprawiony w kolejny lot – bez prawa powrotu. Wkrótce okazało się, że stan zdrowia Kołodzieja nie był nawet w części tak zły, jak to wynikało z pełnych troski zapewnień Orszulika i Stelmachowskiego. Nie było więc już wątpliwości, że dokonana wspólnie banicja miała na celu wyeliminowanie Solidarności Walczącej z wydarzeń, których bieg przyspieszył w 1988 r.
Powtórne wywiezienie Morawieckiego za granicę zbiegło się w czasie z opadaniem wiosennej fali strajków. Postanowił on więc wykorzystać przymusowy pobyt na obczyźnie, spotykając się z emigracją i politykami. Jednym z głównych wniosków był minimalizm celów niektórych ośrodków i brak wiedzy na temat sytuacji w kraju. Pojawiały się oferty finansowego wsparcia dla SW, warunkowane jednak rezygnacją z radykalnych żądań. W ocenie działaczy polonijnych łagodzenie stanowiska opozycji było konieczne, gdyż stabilizacja sytuacji otwierała możliwość „amerykańskiej pomocy, która uratuje Polskę przed głodem”. Równie rozczarowujące były spotkania z niektórymi członkami Kongresu USA, pozostającymi pod ogromnym urokiem Gorbaczowa. Najczęściej miały jednak miejsce sytuacje świadczące o wielkim uznaniu dla wysiłków i dokonań. Jan Paweł II przyjął Kornela Morawieckiego na audiencji prywatnej. Okazało się, że papież świetnie zna program, ofiarę i historię Solidarności Walczącej.
Późnym latem 1988 r. przewodniczący SW wrócił do kraju przez „zieloną granicę” i ponownie stanął na czele podziemnych struktur. Solidarność Walcząca wyrażała w tym czasie sprzeciw wobec niejawnych rozmów części opozycji z gen. Kiszczakiem. W ocenie SW nastawał czas, w którym zarówno sytuacja wewnętrzna, jak i międzynarodowa pozwolą postawić żądanie w pełni wolnych wyborów. „Okrągły stół” oceniano jako koło ratunkowe dla ludzi reżimu – transakcję polegającą na dopuszczeniu do władzy części „Solidarności” przy równoczesnym obłowieniu się komunistycznej nomenklatury na narodowym majątku. Sprzeciw budziła też metoda przemian ekonomicznych. Wskazywano, że nawis inflacyjny można wykorzystać sprzedając obywatelom udziały w przedsiębiorstwach, co stanowiłoby krok w stronę powszechnego uwłaszczenia. SW protestowała, że w czasie, gdy działa „solidarnościowy” rząd – nadal cenzurowane są książki, pozwala się SB palić archiwa, naród zachęca się do ofiar, równocześnie dopuszczając do przejmowania bardziej wartościowych przedsiębiorstw przez spółki założone przez byłych „właścicieli PRL-u”.
W 1988 r. jawną działalność rozpoczęli przedstawiciele Solidarności Walczącej. Kornel Morawiecki, pozostając w ukryciu aż do roku 1990, demonstrował sprzeciw wobec charakteru zachodzących przemian. Jak wynika z zachowanych w IPN raportów, prace operacyjne przeciw Solidarności Walczącej zostały zawieszone dopiero w kwietniu 1990.
W sytuacji, gdy nowa „Solidarność” zyskała dostęp do telewizji i otrzymała koncesję na „Gazetę Wyborczą”, SW znalazła się w cieniu. W budzących kontrowersje okolicznościach odmówiono też Morawieckiemu prawa kandydowania w wyborach prezydenckich jesienią 1990 r. Utworzona przez członków SW Partia Wolności nie znalazła się w parlamencie w roku 1991 ani w 1993. W połowie lat 90. Morawiecki zrezygnował z działalności politycznej i ponownie pracuje na Politechnice Wrocławskiej. Podobnie potoczyły się losy większości członków SW, z których tylko nieliczni zajmują się dziś działalnością publiczną.
Więcej informacji o SW można znaleźć na stronie internetowej: www.sw.org.pl