W imię „Solidarności”: jedni przeciw drugim

·

W imię „Solidarności”: jedni przeciw drugim

·

Coraz trudniej dziś uwierzyć w robotniczą genezę pierwszej „Solidarności”. Jeszcze trudniej postrzegać ją jako ruch społeczny o charakterze lewicowym. Interpretacje i wyobrażenia na jej temat zostały przejęte przez różne nurty prawicy, z których większość ukształtowała się jeszcze na pograniczu PRL i III RP i zawiera wiele komponentów mistyfikujących charakter ruchu. Tym cenniejszym wydarzeniem jest pierwsze polskie wydanie „Walki klas w bezklasowej Polsce”, pióra Sławomira Magali. Książka przywraca „Solidarność” lewicy demokratycznej i niepodległościowej, a zarazem stanowi znakomitą odtrutkę na postkomunistyczne mity związane z PRL, mocno zakorzenione nawet w głowach młodszych pokoleń lewicowców. I choć dla wielu będzie to kontrowersyjne, „Solidarność” – na przekór znanemu powiedzeniu Jana Pawła II – była z konieczności także ruchem jednych przeciw drugim, walką zainicjowaną przez klasę robotniczą przeciw właścicielom państwa, pracy, kapitału i zorganizowanej przemocy w realiach PRL.

Rozprawa ukazała się pierwotnie w Stanach Zjednoczonych w 1982 r. Opublikowało ją lewicowe wydawnictwo z Bostonu – South End Press. W listopadzie 1981 r. ostatni z rozdziałów dotarł do wydawców. Magala zdecydował się na pseudonim Stanisław Starski. Na przekazanie posłowia umówił się z Amerykanami na styczeń 1982 r. Ale wtedy trwała już tutaj wojna polsko-jaruzelska. Jak wspomina autor: w stanie wojennym SB usiłowało mnie internować, więc się ukryłem, co utrudniało komunikację ze światem zewnętrznym.

W tej sytuacji wydawcy zdecydowali się opatrzyć książkę własnym wstępem i rozdziałem podsumowującym. Dość krótki tekst wprowadzający to interesujące spojrzenie na „Solidarność”, Związek Radziecki, Europę Środkowo-Wschodnią, Stany Zjednoczone i Amerykę Południową oczami amerykańskiego lewicowca. Bardzo to niewygodna publikacja także dla współczesnych polskich miłośników neokonserwatyzmu. Michael Albert, autor wstępu, tak pisał: wśród ludzi, którzy uważają, że wydarzenia w Polsce mają głębokie znaczenie, są przede wszystkim ci, których możemy zbiorczo określić jako »obóz Reagana«. […] Głosząc solidarność z narodem polskim, oburzeni niesprawiedliwością w każdej postaci, ludzie ci niewiele czynią, by ujawnić Amerykanom prawdziwe motywy działań polskich robotników. Ich »poparcie« jest nieszczere, niepełne i opiera się na niewłaściwych motywach. Weźmy przemysłowca, który współczuje ciężkiemu losowi polskich hutników, a sam nie waha się zwalniać amerykańskich robotników lub przymuszać tych, którzy zachowali pracę, do zaakceptowania niższych stawek i świadczeń […]. Jest gotowy wezwać policję, aresztować władze związkowe i rozbić związki, jeśli pracownicy będą stawiali opór. Także twórcom wyobrażeń społecznych zostaje udzielona reprymenda: »bezstronny, obiektywny« dziennikarz, który z entuzjazmem rozpisuje się o »płomieniach wolności« w Gdańsku […] nie ma czasu, by zwrócić uwagę na nieprzestrzeganie praw pracownika i człowieka w całej Ameryce Łacińskiej, i wychwala cnoty politycznych zbirów, którzy stosują najbardziej represyjną politykę, jaką można sobie tylko wyobrazić, jeśli taka polityka leży w naszym »narodowym interesie«. […] Mamy nadzieję, że czytelnicy dostrzegą analogię […] między polskimi górnikami na Śląsku a amerykańskimi górnikami w Appalachach, pomiędzy Polakami jako narodem usiłującym wyswobodzić się z sowieckiej dominacji a Salwadorczykami starającymi się wyswobodzić z dominacji amerykańskiej. Tylko tych kilka uwag pozwala lepiej zrozumieć fenomen późniejszych losów Polski, która już w latach 90. przeszła pod dyktat transnarodowych instytucji finansowych i neoliberalnej doktryny, promieniującej w znacznej mierze ze Stanów Zjednoczonych.

Wróćmy do „Walki klas w bezklasowej Polsce”. Magala określił swą pracę mianem „zaangażowanego stadium”, ukazującego powstawanie świadomości klasowej polskiej klasy robotniczej, „klasy dla siebie” – w zgodzie z Karolem Marksem, a przeciw marksizmowi jako frazeologii klasy panującej w PRL. Klucz do zrozumienia historii polskiego społeczeństwa po 1945 r. stanowi ta właśnie sprzeczność między rzeczywistością skrajnie zideologizowaną i zmonopolizowaną przez formalnie egalitarną doktrynę a jej antyrównościową praxis. Magala tak oddaje konstrukcję ówczesnej Polski: scentralizowana gospodarka […] była prawie zupełnie uzależniona od kaprysów biurokratycznych decydentów. Uczestnictwo w życiu politycznym ograniczało się do kluczowych kręgów partyjnych i państwowych, podczas gdy ogromna machina propagandowa i równie rozbudowana służba bezpieczeństwa dbały o oznaki aprobaty oraz zapewniały całkowity monopol inicjatywy politycznej rządzącej elicie.

Tu właśnie widzimy najwyraźniejszy motyw krytyki PRL z pozycji lewicowych: fundamentalną niesprawiedliwość i faktyczną, cynicznie i pragmatycznie podtrzymywaną nierówność w obrębie ustroju deklaratywnie roszczącego sobie prawo do ideału równości i sprawiedliwości społecznej. Polska okresu „realnego socjalizmu” nie była tylko nieudanym, nieefektywnym projektem paternalistycznym. Była państwem klasy panującej. Podobnie zachodnie państwa sprzed wielkich zmian, które wprowadziły m.in. tamtejsze socjaldemokracje, były przede wszystkim zorganizowane w imię interesów klas panujących – tyle że tam byli nimi prywatni posiadacze środków produkcji.

Magala ukazuje m.in. teoretyczne podstawy interpretacji „Solidarności” jako przejawu walki klasowej. Wychodzi od roku 1956 i zauważa, że wówczas marksowskie analizy były jeszcze niemal w całości uzależnione od ideologów partyjnych, a rewizjonizm, reprezentowany m.in. przez Leszka Kołakowskiego i Adama Schaffa, znajdował się dopiero w powijakach. Wskazuje także na problematyczność prób znalezienia marksistowskiego klucza do nowej historycznie sytuacji, podając przykład Milovana Dżilasa, który w 1979 r. przyznał, że niesłusznie określał socjalizm państwowy jako system kapitalizmu państwowego – żadne elementy kapitalizmu nie mogły się zrodzić w upaństwowionej strukturze, w której polityczna sfera wpływów i znajomości osób dysponujących takimi wpływami określają większość działań i opcji, a prawa ekonomiczne gospodarki kapitalistycznej nie mają zastosowania.

Z czasem przyszły próby zrozumienia sytuacji PRL w obrębie „wyzwolonego” marksizmu, czyli „List otwarty do partii” Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Był to jednak dokument po pierwsze nazbyt hermetyczny, po drugie klasa robotnicza była jeszcze zbyt nieświadoma struktury klasowej w Polsce, by na nie zareagować.

Czy to znaczy, że opis wydarzeń konstytuujących „Solidarność” odbywa się całkowicie poza logiką walki klas? Nie. Zdarzyło się coś innego: marksizm stał się szkołą politycznego myślenia, w której zgodnie z filozofem z Trewiru postulaty ekonomiczne stanowią podłoże walki politycznej. Choć „Solidarność” jawiła się samej sobie i światu jako „samoograniczająca się rewolucja”, to przecież jej spór z klasą panującą był fundamentalny. Niezależny związek zawodowy nie tyle wymuszał korektę systemu, co godził w same zasady PRL, które przyznawały PZPR nadzór właścicielski nad całą upaństwowioną rzeczywistością. Wolność dla „Solidarności” oznaczała klęskę ustroju, a nie jedynie przegraną potyczkę. Marksizm klasy rządzącej miał kamuflować jej antymarksistowskie nastawienie, czyli zamazywanie faktycznych celów i środków walki klasowej (stąd choćby „oficjalne związki zawodowe” jako lokaj władzy). Z kolei klasa robotnicza wykorzystała marksistowską inspirację pozbawioną marksistowskiej retoryki, by wyrazić żądania i zapewnić ich spełnienie. Na bramie Stoczni Gdańskiej znalazł się nie tylko portret papieża Polaka, ale także hasło „Proletariusze wszystkich zakładów, łączcie się”. Zdaniem Magali parafraza hasła zawłaszczonego przez internacjonalizm w służbie Związku Radzieckiego jest najlepszym dowodem na wkład polskich robotników w budowanie prawdziwie uspołecznionego społeczeństwa socjalistycznego.

W najbardziej rozbudowanej, pierwszej części pracy, zatytułowanej „Historia bezklasowości w Polsce”, Magala daje nam wgląd w kolejne etapy formowania się rzeczywistości PRL. Warto zaznaczyć, że ten rozdział opiera się w znacznej mierze na licznych dokumentach autorstwa zarówno strony partyjnej, jak i solidarnościowej. I tak autor kreśli obraz rozbudowy systemu (choćby za sprawą aparatu represji), jak również wzlotów i upadków konstytuującej się jako autonomiczna i samoświadoma klasy robotniczej, czego katalizatorami były wydarzenia lat 1956, 1968, 1970 i 1976. Interesujące jest zobaczyć, w jaki sposób zarówno elita władzy, dysponująca od pewnego momentu także znacznymi przywilejami konsumpcyjnymi, jak i masy oraz inteligencja odwołują się do tego samego katalogu wartości, kojarzonych z lewicą. Każde zderzenie klasy uprzywilejowanej z grupami społecznie podporządkowanymi i eksploatowanymi odbywa się wśród wołania o socjalizm. Ale każda ze stron konfliktu odwołuje się do zdecydowanie innych jego interpretacji. I wreszcie przychodzi sierpień 1980 r. – czas przełomu i przesilenia.

Jeden z najbardziej uderzających opisów zawartych w książce wiąże się z wydarzeniami w Radomiu w 1976 r. Żony/matki/córki robotników chciały wówczas rozmawiać z funkcjonariuszami partii i zdesperowane udały się pod drzwi ich domów. Reprezentantów władzy tam nie odnalazły, ale za to widziały ich domy i to, co zobaczyły, stanowiło kolejną lekcję. Niczego nie naruszono ani nie skradziono. Rozwścieczony tłum zwyczajnych kobiet przemaszerował jedynie przez pokoje i hole luksusowych domów oficjeli partyjnych. Kobiety oglądały w ciszy każdy dywan, każdą mozaikę, każdy antyczny mebel, każde eleganckie urządzenie kuchenne i łazienkowe, każdy złocony ornament i elektroniczny gadżet. […] Ludzie, którym mówiono, że powinni mniej konsumować, odwiedzili tych, którzy podejmowali te decyzje. Magala podsumowuje: nie mogę sobie wyobrazić lepszej lekcji różnic klasowych.

Tu pozwolę sobie na dygresję współczesną. Żyjemy w ustroju formalnie demokratyczno-liberalnym, odwołującym się także do równości obywatela wobec prawa. Jest to jednocześnie rzeczywistość silnie determinowana czynnikami konsumpcyjnymi. Nierówności społeczno-gospodarcze są dziś faktem, któremu nikt nie zaprzecza, a dla wielu ten stan jest pożądany. Istnieje jednak pewien czynnik, który gwarantuje właściwy poziom stabilności w systemie rozwarstwienia i faktycznej nierówności. Otóż sądzę, że dziś ład społeczny konstytuują w znacznej mierze wyobrażenia kształtowane za pomocą mediów, a szczególnie reklamy. Nierówności są faktem – wiedzą to już dzieci w wieku szkolnym. Warto jednak zwrócić uwagę, że większość związanych z reklamą wizji konsumpcji przedstawia pewien jej uśredniony pułap: wedle reklam rodziny spożywają podobne produkty, korzystają z identyczny usług i mają do dyspozycji zbliżone marki samochodów, produktów RTV, AGD itp. Istnieją też odpowiednie kampanie marketingowej mimikry, gdy produkty dla biedniejszych naśladują te dla bogatszych. Strategia ta ma oczywiście na celu przede wszystkim maksymalizację sprzedaży, ale buduje też wyrazisty społeczny obraz, wedle którego niemal każdy może znaleźć się w przestrzeni klasy średniej i jej aspiracji. Całość opiera się na umiejętnej grze pozorów, która pełni zarówno rolę terapeutyczną, jak i socjalizującą. Wyobraźmy sobie masy karmione wciąż obrazami rzeczywiście luksusowej konsumpcji wąskiej elity ekonomicznej z jawną sugestią, że to nie na kieszeń owych mas – frustracja byłaby nieznośna. Ludzie oczywiście wiedzą, że innym jest lepiej, ostentacyjne bogactwo jest dziś przecież faktem, widzą też żebraków na ulicach. Ale jednak reklama i billboardy przekonują o swego rodzaju egalitaryzmie konsumpcji dla „zwykłych ludzi”, wytwarzają wizję pewnej normy, „wygładzają kanty” realnie istniejących podziałów. Gdyby jednak kasjerki z „Biedronki” miały okazję złożyć swoim przełożonym i szefom swoich szefów wizytę podobną do tej w wydaniu radomskich kobiet odwiedzających partyjnych dygnitarzy, szybko uświadomiłyby sobie naprawdę niekorzystne dla siebie różnice w istniejącym podziale klasowym.

Jednym z walorów książki Magali jest opis zdarzeń prowadzących do Sierpnia ‘80 właśnie przez pryzmat realiów gospodarczych. Nie idzie o skrajnie uproszczony propagandowy obrazek z „octem na półkach”, ale na przykład o ukazanie presji ekonomicznej jako elementu nacisku wywieranego na społeczeństwo, by zapobiec próbom jego samoorganizacji i skutecznie krępować samoświadomość klasy robotniczej. Zdaniem autora książki władze cynicznie i celowo pogarszały sytuację zaopatrzeniową, czyli dostępność towarów pierwszej potrzeby na rynku, by obarczyć za to winą opozycję. Z pomocą metody tak niezwykłej z dzisiejszej perspektywy, ale całkowicie klarownej i łatwej do przeprowadzenia w warunkach gospodarki nakazowo-rozdzielczej, próbowano manipulować nastrojami społecznymi: klasa rządząca rozpoczęła program szybkiej dezorganizacji już i tak zubożałego rynku. Zamysłem tego programu było to, by masy zmęczyły się demokracją i nadziejami, jakie wzbudziła Solidarność.

Dla zrozumienia wydarzeń sierpniowych istotne jest ukazanie nowej sytuacji społecznej. Ukonstytuowało ją przebudzenie klasy robotniczej, która zrozumiała, że reprezentuje nie tylko siebie, ale wszystkie grupy wyzyskiwane przez klasę panującą. Analizy Magali ukazują jeszcze jedną kwestię, z której on sam, jak się zdaje, nie wyciągnął ostatecznych wniosków. Otóż „Walka klas w bezklasowej Polsce” w sposób logiczny ukazuje, że realia, w jakich znalazła się władza po powstaniu „Solidarności”, wręcz wymuszały siłowe rozwiązanie sytuacji, czyli krok w rodzaju stanu wojennego. Elita władzy nie tylko nie miała pomysłu, jak poradzić sobie z nagłą erupcją klasowych walk, które znalazły dla siebie wielonurtowe ujście w „Solidarności”. Nie miała też pomysłu na efektywną reformę państwa. Magala stwierdza: klasa rządząca była zbyt silna, by bezpośrednio odsunąć ją od władzy, ale równocześnie zbyt słaba, by wprowadzić jakiekolwiek reformy, które mogłyby jej pomóc wybrnąć ze złożonej sytuacji społecznej, a szczególnie zaradzić uświadamianiu sobie przez społeczeństwo faktu, że zalew kredytów zagranicznych podnosił standard życiowy klasy rządzącej i jej klienteli, lecz w niewielkim stopniu poprawiał los zwykłych obywateli. Powstanie „Solidarności” było zatem oddolną próbą naprawy państwa w duchu zasad teoretycznie wyznawanych przez klasę panującą. Podczas sierpniowego strajku wysuwano najistotniejsze żądania dotyczące niezależnych związków zawodowych, wskazując na to, że można znaleźć alternatywę dla zmęczonej, zdezorganizowanej i bezmyślnej klasy rządzącej, […] która nie miała żadnego autentycznego programu, który byłby do przyjęcia dla kogokolwiek poza wąską kliką partyjną. Wyłania się z tego interesująca opozycja. Jeśli niezależny związek zawodowy wnosił w życie społeczne samoświadomość klasy, która znalazła się nagle w roli reprezentanta interesów narodowych, to klasa rządząca (niezależnie od możliwości kontroli i propagandy oraz wysokiego stopnia przenikania przez służby specjalne poszczególnych grup społecznych i samej opozycji) pogrążała się w wyobcowaniu, dodatkowo odbierajacym jej resztę wiarygodności w oczach mas.

Ceną za ustanowienie systemu kastowego z bardzo skrupulatnie pilnowanymi ścieżkami awansu społecznego była kompletna niemożność wyjścia z ustanowionych mistyfikacji. Chyba że za sprawą przemocy i przejęcia władzy przez soldateskę. Historycznie znajdziemy wiele znaczących przykładów, w których ustrojowy impas zostaje pokonany za pomocą nowego, brutalnego aktora – wojska. Junta Jaruzelskiego położyła kres krótkiej, klasowej rewolucji „Solidarności”, choć równocześnie była perwersyjną formą „sanacji” skorumpowanej władzy i „normalizowała” sytuację w kraju. Z jednej strony „zarządcy w mundurach” walczyli z „ekstremistami” z „Solidarności”, z drugiej zastępowali skorumpowanych reprezentantów partii ludźmi armii, która w propagandzie nowej władzy miała uchodzić za „ostoję cnót obywatelskich” oraz ratunek dla socjalizmu i ojczyzny.

Po strajkach z lata 1980 r. władza miała mnóstwo powodów, by poczuć się zagrożona także w swoich bardzo przyziemnych przywilejach, które określały realne stosunki pomiędzy nią a resztą społeczeństwa. Jak zauważa autor „Walki klas…”: typowym zjawiskiem [posierpniowym – K.W.] było to, że wiele nowych budynków zmieniało właścicieli i cel użytkowania: przestawały być budynkami milicji, partii czy luksusowymi centrami rządowymi, a zamiast tego stawały się ogólnodostępnymi obiektami publicznymi, szpitalami, sanatoriami, przedszkolami, szkołami, itp. Wille, a nawet całe osiedla luksusowych domów zamieszkanych przez byłych funkcjonariuszy, stawały się przedmiotem publicznej debaty. Trudno wyobrazić sobie, by klasa rządząca była w stanie tak łatwo pogodzić się z faktem, iż traci realne przywileje i zmniejsza się pula korzyści będących jej udziałem. A społeczna, masowa kontestacja kastowego systemu ujawniała jego antyspołeczny, zdemoralizowany charakter: Tadeusz Grabski, twardogłowy przedstawiciel partii […], został nominowany do komisji śledczej mającej potwierdzić korupcję Gierka i spółki. On sam był zaś właścicielem luksusowej willi pod Poznaniem, mieszczącej się obok rezydencji byłego potężnego poznańskiego sekretarza Jerzego Zasady, którego upadek był szybki i którego przestępstwa obrosły legendą.

Warto tu podkreślić, że Magala w książce pisanej na początku lat 80. nie ma żadnych złudzeń wobec epoki gierkowskiej i nomenklatury partyjnej, która budowała wówczas dla siebie „przestrzeń życiową” kosztem ogółu społeczeństwa. Mocno to kontrastuje z dzisiejszymi panegirykami pod adresem czasów gierkowskich i z pozytywną oceną tamtych lat, która jest wspólnym doświadczeniem zarówno dla znacznej części wyborców prawicy, jak lewicy, szczególnie ze starszych pokoleń. Tymczasem z perspektywy Magali to właśnie wówczas nasiliły się wszystkie negatywne konsekwencje władzy monopartii i wzmogły tendencje, które uświadomiły masom rzeczywistą dysproporcję między poziomem życia elit i ogółu społeczeństwa. Pierwsza „Solidarność” była klasowym sprzeciwem wobec kasty posiadaczy PRL, odpowiadającej za polską rzeczywistość w latach „gierkowskiej prosperity”. U źródeł powstania tego związku zawodowego stoi sprzeciw wobec epoki gierkowskiej wraz ze wszystkimi jej sprzecznościami i narastającym uświadomieniem sobie przez społeczeństwo daleko idących niesprawiedliwości w formalnie egalitarnym państwie.

Rzecz ukazują kwestie z pozoru nieoczywiste. Logika wzrostu konsumpcji w tamtym okresie odbywała się pod dyktando potrzeb beneficjentów PRL: importowano pomarańcze, luksusowe alkohole i drogie papierosy, towar pożądany przez partyjnych bonzów, którzy chleba i tak mieli pod dostatkiem. Ale bardzo mało troszczono się o rzeczywiste potrzeby konsumpcyjne społeczeństwa. Jeśli dziś pokolenie 40-latków pamięta z dzieciństwa pomarańcze w bożonarodzeniowych paczkach, to zawdzięcza je nie tyle wspaniałomyślności Gierka, co degeneracji i kastowości społeczno-gospodarczych realiów PRL. To dla wielu zapewne szokujący wniosek, ale dobrze uargumentowany przez autora omawianej publikacji, który wiosną 1981 r. wspomina, że zwykły robotnik i tak nie mógł sobie pozwolić na luksusowe papierosy sprowadzane z Zachodu. Po pierwsze pod koniec lat 70. kosztowały one 40 zł za paczkę, gdy zwykłe – 6 zł, a po drugie tego typu towary można było nabyć wyłącznie poza sieciami dystrybucji „dla ludu”.

Nie idzie jednak tylko o pomarańcze, papierosy i drogie alkohole. Na kartach „Walki klas…” ukazane są kwestie, które właściwie nie istnieją w systemowej krytyce PRL ani z prawej, ani z lewej strony. Znów potrzebny będzie dłuższy cytat: eksportowane towary konsumpcyjne nie były dobierane z punktu widzenia interesu publicznego. Zakupiono na przykład licencję od Fiata i rozpoczęto masową produkcję małych, tanich samochodów, przez co liczba aut wzrosła w latach siedemdziesiątych o 2 miliony. Nikt jednak nie pomyślał na poważnie o alternatywach, jak tańszy i emitujący mniej zanieczyszczeń transport publiczny. […] Nieuniknionym skutkiem było zapóźnienie transportu publicznego. Wcześniej pociągi, autobusy i tramwaje były co prawda rozklekotane, ale kursowały w sposób niezawodny, natomiast teraz zmieniły się w narzędzia piekielnej udręki w godzinach szczytu. Na tym nie koniec: syn premiera, Andrzej Jaroszewicz, […] został pod koniec lat siedemdziesiątych szefem specjalnego przedsiębiorstwa sprzedającego japońskie samochody uprzywilejowanym, którzy nie musieli za nie płacić w zachodniej walucie lub po cenach czarnorynkowych. Tak właśnie wyglądało zbyt płytko dziś pojmowane lub ignorowane przez lewicę rozwarstwienie w realiach Polski Ludowej właśnie epoki gierkowskiej. A odpowiedzią była rodząca się „Solidarność”. Pojęcie „dobrostanu państwa” różniło się diametralnie w ujęciu elit władzy i społeczeństwa – w zmienionych realiach społeczno-gospodarczych mamy dziś do czynienia ze zbliżoną przecież sytuacją, gdy bogaceniu i przywilejom oligarchii towarzyszy demontaż praw i brak perspektyw warstw gorzej sytuowanych.

Parafrazując klasyka: historia społeczna przełomu lat 70. i 80. w PRL jest historią sukcesów i porażek ruchu robotniczego na gruncie walki klas. Magala skrupulatnie ukazuje wszystkie ustępstwa władzy i szybkie próby wycofania się z nich. Klasa rządząca była zdezorientowana, ale także zdeterminowana, by – posługując się oczywiście lewicową frazeologią – ocalić państwo dla siebie. Jej największym wrogiem było samoświadome, posierpniowe społeczeństwo: kluczowym osiągnięciem, które nie jest tożsame z samą Solidarnością, ale do którego realizacji przyczyniła się ona w największym stopniu, jest pobudzenie ogromnej witalności demokracji lokalnej w codziennych, regionalnych formach organizacji wszystkich społeczności. Bardzo aktualnie względem przekazywanej treści brzmią słowa Magali pisane na początku lat 80.: ludzie zaczęli dostrzegać, że jeśli chcą być prawdziwymi obywatelami, muszą decydować o tym, gdzie zbudować szkołę, jak naprawić uszkodzone urządzenie w fabryce i jak poprawić jakość posiłków w stołówce studenckiej. Jednak z perspektywy władzy, od dziesięcioleci przyzwyczajonej do ustalania reguł gry i czerpania z tego profitów, taka sytuacja była nie do przyjęcia.

Warto wspomnieć, że utrata kontroli nad rzeczywistością przez monopartię przejawiała się także w kwestiach związanych z ekologią. Jak opisuje to autor „Walki klas…”, kilka tygodni po sierpniowym strajku obrońcy środowiska ujawnili, że Kraków niszczony jest przez hutę aluminium w Skawinie. W kilka tygodni doprowadzono do całkowitego zamknięcia fabryki, ujawniając poważne zagrożenie dla środowiska i pracowników: w roku 1980 suma wynagrodzeń, specjalnych zasiłków zdrowotnych i emerytur dla byłych pracowników, którzy zachorowali na raka, przewyższyła zyski wypracowane przez fabrykę. Widać tu świetnie (znów nie bez odniesienia do dzisiejszych realiów) zderzenie dwóch racjonalności i konflikt interesów władzy, która potrzebowała fabryk oraz społeczeństwa, które miało dość pracy za cenę życia w pobliżu bomby ekologicznej.

I tu ponownie wraca jeden z leitmotivów książki. Otóż beneficjenci PRL musieli zwalczać „Solidarność”, gdyż reprezentowała ona całościowy, aprobowany społecznie, a przy tym racjonalny i bezkrwawy sposób rozgrywania fundamentalnego konfliktu klasowego, który zdecydowanie był nie na rękę rządzącym. Klasa rządząca jest podzielona co do tego, jaki zakres niezależności należy przyznać demokracji wewnątrzpartyjnej (i w większości się jej obawia) – pisał Magala – ale jest zawsze jednomyślna, jeśli chodzi o konieczność zwalczania Solidarności i utrzymania całościowego mechanizmu instytucjonalnego sprawowanej przez siebie władzy klasowej. Jak echo wraca problem: czy istniał w tej sytuacji inny niż siłowy sposób na przywrócenie porządku po myśli panujących? Analiza, jaką proponuje autor, wprost prowadzi do wniosku, że z punktu widzenia elit władzy była to konieczność, wymuszona jednak wcale nie groźbą radzieckiej interwencji. Wprowadzony przez Jaruzelskiego stan wojenny był faktyczną kontrrewolucją klasy właścicieli PRL. To m.in. jej powodzeniu zawdzięczamy także osłabienie oporu społecznego w sytuacji przejścia od realiów państwowego socjalizmu do neoliberalizmu lat 90.

Nie wiem, czy „Walka klas…” Magali zostanie wnikliwie przeczytana i gruntownie przemyślana przez lewicę. Z pewnością zasługuje na uwagę tej części opinii publicznej, która oczekuje czegoś więcej niż gry stereotypami. Podany tu opis realiów późnego PRL i fenomenu „Solidarności” brzmi wciąż bardzo aktualnie, choć wiele fragmentów tej książki to niemal na gorąco pisany opis wydarzeń. Książka daje także inne od powszechnie przyjętych narzędzia interpretacji wydarzeń społecznych, które w perspektywie długiego trwania wciąż determinują naszą rzeczywistość i myślenie o niej. Nie jest to publikacja optymistyczna, jeśli rozumieć przez to łatwe recepty na zwycięstwo bardziej sprawiedliwego i egalitarnego projektu ustrojowego, ale daje nadzieję: przede wszystkim na to, że w życiu społecznym możliwa jest walka z uciskiem, niesprawiedliwością, systemem opresji – obojętnie w jakich ustrojowych dekoracjach miałaby ona przebiegać.


Sławomir Magala (Stanisław Starski), Walka klas w bezklasowej Polsce, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2012, tłumaczenie Jarosław Dąbrowski.

Tematyka
komentarzy