Zapomniane marzenie Stefana Żeromskiego

·

Zapomniane marzenie Stefana Żeromskiego

·

U progu niepodległości

W lutym roku 1918 Stefan Żeromski napisał artykuł „Projekt Akademii Literatury Polskiej”. Tekst ukazał się wkrótce jako broszura, ale nie wzbudził, także w środowiskach literackich, ożywionych dyskusji, nie zainspirował na razie ani polemik, ani apologii. Wciąż jeszcze przecież trwała wojna, polscy żołnierze w mundurach armii państw zaborczych wciąż ginęli na wszystkich europejskich frontach. Rosja co prawda już zapadła się pod własnym ciężarem, już wiadomo było, że na ziemiach jej dawnego zaboru powstanie jakaś forma polskiej państwowości, jednak Niemcy trzymały się jeszcze mocno i wciąż istniała obawa, że Polacy będą zmuszeni, w mniejszym czy większym stopniu, uznać co najmniej protektorat zachodniego sąsiada. Mimo to, u progu niepodległości Rzeczypospolitej polskich inteligentów rozgrzewały dyskusje o tym, jak ma wyglądać odrodzona Polska, jaki ma być jej społeczny, gospodarczy i polityczny ustrój, jaką pracę należy wykonać, aby Polacy zdolni byli nie tylko do powołania własnego państwa, ale i by umieli nadać mu taki kształt, z którego sami będą zadowoleni, który będzie współgrał z narodowym charakterem i wartościami istotnymi dla Polaków. Tekst Żeromskiego, postulujący powołanie analogicznej do akademii naukowych instytucji literackiej, mógł być jednak odebrany jako zbyt utopijny, zbyt idealistyczny w sytuacji, kiedy nie wiadomo jeszcze było, jakie w ogóle będzie pole do działania dla naszych narodowych instytucji.

Jednak już wkrótce wydarzenia nabrały tempa, Polska odzyskała pełną niepodległość, a Stefan Żeromski stał się inicjatorem i wybrany został pierwszym prezesem Związku Zawodowego Literatów Polskich, pierwszej w naszych dziejach organizacji zrzeszającej ludzi pióra i chroniącej ich zawodowe interesy. Już po śmierci pisarza, w 1933 roku, powołana została przez Radę Ministrów RP Polska Akademia Literatury, instytucja w pewnym tylko stopniu nawiązująca do idei Żeromskiego, przede wszystkim przyznająca Wawrzyny Akademickie za wybitne osiągnięcia pisarskie i zasługi dla polskiej literatury i czytelnictwa (pozostawała autonomiczna, jednak pierwszych jej siedmiu członków powoływał Minister Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, a ci dopiero powoływali ośmiu kolejnych).

Dziś, przy okazji obchodzonej uroczyście 150. rocznicy urodzin Żeromskiego, warto chyba przypomnieć sobie „Projekt Akademii Literatury Polskiej”. Pomysł wizjonerski i poniekąd utopijny; pomysł, który wynika z bardzo głębokiego zrozumienia roli literatury w życiu narodu (czy nawet w tworzeniu narodu, którego geneza nie została, a być może nigdy nie zostanie zakończona) i z powinności tejże literatury wobec języka, który ją tworzy oraz wobec społeczności, która stworzyła ów język.

Warto chyba przypomnieć „Projekt…” dziś, w czasie ogromnego kryzysu (może nawet zapaści) i czytelnictwa, i polskiej literatury, bo jego wizjonerstwo zdaje się być bardzo aktualne, skłaniać do refleksji także nad dzisiejszymi wzajemnymi powinnościami literatury i wspólnoty, twórczej wolności, wpływu interesu księgarzy i wydawców na poziom literatury oraz jej społeczne i artystyczne funkcje itp. Może i dzisiaj, nie dla uczczenia Żeromskiego, ale właśnie dla sprawy polskiej twórczości i kultury literackiej, polskiego czytelnictwa, duchowej kondycji Polaków, warto byłoby rozważyć jeśli nie powołanie postulowanej przez niego instytucji, to co najmniej jakieś działania zmierzające do uzdrowienia kultury literackiej Polaków, które brałyby pod uwagę funkcje twórczości literackiej w życiu naszej społeczności i w życiu duchowym każdego z nas? Niektóre postulowane przez Żeromskiego zadania Akademii (na przykład wyrażanie opinii środowiska pisarskiego w istotnych sprawach dotyczących kultury, polityki czy obyczaju) spełniają istniejące i dzisiaj organizacje pisarzy wywodzące swój rodowód z ZZLP. Ja chciałbym przypomnieć takie z tych zadań, które dziś, jak sądzę, są zapomniane i przez samych literatów, i przez czytelników.

Dość mgliste były pomysły Żeromskiego dotyczące struktury instytucji. Jej zarząd miałby się składać z najgodniejszych pisarzy i musiałby ulegać zmianie co rok, czy co dwa lata, dla uniknięcia majoryzacyi kierunków literackich jednych przez drugie, oraz z obawy przed wytworzeniem się wszelkiego rodzaju magnateryi, matadoryzmu klik i zespołów, które mocą posiadania przydługiej władzy mogłyby szkodliwie oddziaływać na swobodę ujawniania się kierunków i prądów nowych (s. 59) Równie niejasne są pomysły dotyczące środków materialnych, dzięki którym Akademia mogłaby udzielać postulowanych stypendiów dla pisarzy i wszelkiej innej pomocy materialnej dla przedsięwzięć literackich i społecznych. Wielokrotnie widoczna jest tu idealistyczna wiara Żeromskiego w triumf ducha nad materią i w to, że w obliczu powstania tak doniosłego przedsięwzięcia, pieniądze po prostu się znajdą – może z jakichś składek, może od donatorów, może od państwa. Ważny jest sam cel, a celem jest obrona polskiej literatury, a więc działanie dla duchowego i cywilizacyjnego wzrostu narodu. Literatura polska potrzebuje wsparcia instytucjonalnego.

W moim przekonaniu – pisał Żeromski – przemawiają za tą koniecznością [powołania Akademii] trzy względy:
1)
sprawa czystości i piękności języka;
2)
sprawa rozszerzenia kultury literackiej na warstwy szerokie inteligencji i ludu;
3) sprawa instancji i obrony twórczości wolnej. (s. 31)

Sprawa języka

Pierwszy spośród „względów” był dla Żeromskiego istotny przede wszystkim dlatego, że lata zaborów nie tylko zahamowały instytucjonalne starania o kulturę słowa i języka, ale także w sposób sztuczny podzieliły terytorium użytkowania polszczyzny na trzy niezwiązane w żaden sposób z tradycją i historią naszego kraju regiony podlegające silnym i toksycznym wpływom języków zaborców. Polszczyzna, mimo społecznego oporu wobec instytucjonalnej rusyfikacji i germanizacji, chłonęła z paskudnej – bo raczej biurokratycznej, policyjnej lub wojskowej niż literackiej – niemczyzny i ruszczyzny nie tylko słownictwo, ale także frazeologię, nawyki słowotwórcze i składniowe czy osobliwości stylu. Język polskiej literatury – co Żeromski niezwykle przenikliwie, ale i z dużą odwagą zauważał – nie był wcale wolny od tych toksycznych wpływów, często, wbrew patriotycznym intencjom samych autorów, stawał się dodatkowym ich utrwalaczem. Przykłady zgermanizowanej od słownictwa po składnię polszczyzny Przybyszewskiego czy podobnie zrusyfikowanej – Sieroszewskiego, odsłaniały tylko wierzchołek góry lodowej. Niestety, co także Żeromski trafnie zauważył, opór polskich pisarzy przeciwko zepsuciu polszczyzny skutkował często wytwarzaniem języka sztucznego, napuszonego, pozbawionego waloru wzorcotwórczego, bo nieprzydatnego do żadnych zastosowań poza czysto literackimi lub zbyt mocno odwołującego się do przebrzmiałej już i niemogącej sprostać wyzwaniom współczesności staro- czy średniopolszczyzny.

Jednym z zadań Akademii Literatury Polskiej miało więc być „udzielenie poparcia” tym pisarzom, których język i styl może stać się punktem odniesienia dla polszczyzny, nie tylko tej urzędowej czy oficjalnej, ale także tej, którą na co dzień posługują się jej zwyczajni użytkownicy. W wizji Żeromskiego, nota bene, oddziaływanie literackiej polszczyzny na język rodaków ma być właśnie bezpośrednie i proste: dobre praktyki językowe powinny się tworzyć w ten sposób, że czytelnicy obcujący na co dzień z literaturą przesiąkają jej językiem, a nie w taki sposób, że uczeni językoznawcy inspirują się polszczyzną uznanych przez siebie pisarzy, układając słowniki i kodyfikując normy. Dlatego właśnie Akademia miałaby wyróżniać i wspierać takich twórców, którzy wypracowali staranny, indywidualny choć przystępny styl. Musi być przecie – pisał Żeromski – wyróżniona własna, starannie opracowana proza Wacława Berenta od figlasów baroku, pełnego błędów stylu, popełnianych przez różne znakomitości literackie – oraz od wyślizganych naśladownictw, układanych w istocie nie po polsku, lecz w jednym okresie czasu po sienkiewiczowsku, w drugim po wyspiańsku (s. 38).

Jednak Akademia projektowana przez autora „Popiołów” nie byłaby wyłącznie instytucją wspierającą pisarzy w ich pracy nad językiem, ale także ich inspirującą. Żeromski doskonale rozumiał, że artyści nie są jedynymi twórcami słowa, ale że także, a może przede wszystkim, wykorzystują spontaniczną twórczość ludową na tym polu. Dlatego postulował w „Projekcie Akademii Literatury Polskiej” (a rozwinął to później w „Snobizmie i postępie”) zainicjowanie wielkiej akcji badania polskich gwar, z których należałoby wydobyć zapomniane czy lekceważone przez mowę klas wyższych (a więc także literatury) słowa czy metafory, którymi dałoby się wzbogacić – nie rugując, oczywista, mechanicznie ani jednego z wyrazów-przybłędów istniejących z dawna w języku (s. 40) – słownik naszej współczesnej literatury, a za jej pośrednictwem także mowę powszechną.

Daje się tu wyczytać dwie niezwykle ciekawe refleksje Żeromskiego, inspirowane filozofią pracy Stanisława Brzozowskiego, dotyczące ducha języka w ogóle, a polszczyzny w szczególności. Jest on otóż, po pierwsze, niezwykle silnie zakorzeniony w środowisku swoich narodzin, a więc w ludzie oraz w tym, co ów lud najdoskonalej określa, w najistotniejszej ludu twórczości i samoidentyfikacji, a więc w pracy. Słownictwo pracy charakteryzuje się wielką różnorodnością i subtelnością znaczeń, a także niezwykłą trafnością poszczególnych sformułowań. Można w nim dostrzec niesłychane bogactwo, wielki przepych metafory wyskakującej z samej roboty – przenośni odzwierciedlającej i streszczającej, jak gdyby w logarytmie genialnie powziętym, dzieło ciała – rodzącej się z nagła a wiecznie, trafnej jak samo nieomylne uderzenie ręki, tworzącej fizycznie (s. 40). Żeromski widzi więc słowo, język jako ducha, który tworzy się wraz z ciała i z ciałem jest bardzo silnie związany. Może się od ciała uwolnić, ale wtedy i on, i ciało będą okaleczone.

Żeromski walczy więc z zapożyczeniami i obcymi wpływami językowymi nie z jakiegoś sentymentalnego czy nacjonalistycznego afektu do swojskości, ale dlatego, że dostrzega, iż znaczna ich część jest przeniesieniem z obcego gruntu samego słowa pozbawionego zakorzenienia w głębi i istocie swojego desygnatu. Zastąpienie słowa zakorzenionego, wytworzonego na potrzeby życia, pracy, uczuć, a potem przez stulecia czy tysiąclecia porastającego w znaczeniowe subtelności, niezliczone asocjacje i konotacje, takim, które przychodzi z zewnątrz, oderwane od imponderabiliów, powoduje nie tylko – jak by się niektórym zdawało – estetyczny zgrzyt, ale i duchową katastrofę. Powoduje oderwanie się użytkownika języka od głębi własnego świata, i pozwala mu na doświadczanie wyłącznie jego płycizny.

Duch artysty ożywia na powrót ducha-słowo. Dlatego nie wystarczy, żeby uczeni dialektolodzy i historycy języka odgrzebali spod kurzu dokumentów i spod obcych naleciałości dawno nieużywane polskie wyrazy. Potrzeba jeszcze pisarzy-artystów, którzy pojmą, jak bardzo wyrazy te zakorzenione były w życiu swoich dawnych twórców i użytkowników, a później będą umieli na powrót zakorzenić je w życiu użytkowników dzisiejszych. Artyści staną się więc tymi, którzy stworzą wyrazy i znaczenia na nowo. Dzięki temu będzie można pozbyć się obcych naleciałości, płytko tylko wetkniętych w społeczną glebę, oddających powierzchowne, a nie głębokie znaczenia i przez to spłycających w ogóle świat użytkowników (może pasowałoby tu dzisiejsze słowo: „konsumentów”) nie będących twórcami języka.

Bardzo istotnym zadaniem Akademii Literatury Polskiej byłoby więc wspieranie tych artystów słowa, dla których kwestią istotną byłaby świadoma swoich celów i zadań społecznych twórczość w zakresie języka. Akademia powinna, zdaniem Żeromskiego, czynnie zachęcać pisarzy do tego, aby polszczyznę traktowali nie tylko czy nie tyle jako gotowe i dane sobie tworzywo utworów, ale jako zadanie. Język – a więc i indywidualna oraz zbiorowa duchowość jego użytkowników – wymaga ciągłej troski i pielęgnacji, ciągłego tworzenia go na nowo, a nie tylko rejestracji. Akademickie „zrzeszenie twórców i badaczów” miałoby możliwość aktywnego kształtowania języka, a więc także aktywnego przyczyniania się do duchowego, cywilizacyjnego wzrostu rodaków, nie za pomocą dekretów czy normatywnego językoznawstwa, ale poprzez tworzenie językowej praktyki.

Sprawa kultury literackiej

Żeromski, przyglądając się praktyce publicznych bibliotek i towarzystw krzewienia czytelnictwa docierających do czytelników we wsiach Podhala czy Lubelszczyzny, doszedł do wniosku, że czytelnik „z ludu” nie miał jakoś zasadniczo gorszego gustu, niż ten inteligencki. Na wsiach chętnie czytane były powieści historyczne mistrzów polskiej prozy: Kraszewskiego, Sienkiewicza, Konopnickiej, Orzeszkowej, Orkana czy Gomulickiego, a więc tych samych pisarzy, którzy byli cenieni wśród miejskiej inteligencji. Ludność wiejska niechętnie czytała zaś powieści współczesne tych samych pisarzy, zapewne dlatego, że umiejscowione były one silnie w realiach społecznych jej obcych, ale niemających waloru czasowej czy terytorialnej egzotyczności. Jednak literacka szmira wszelkiego rodzaju miała większe wzięcie w odwiedzanej przez inteligentów z różnych stron Polski Bibliotece Publicznej w Zakopanem, niż w objazdowych księgozbiorach dla podhalańskich gospodarzy. Inteligenci znający języki mogli poszukiwać odpowiadających własnym potrzebom dzieł obcych, jednak możliwości tej pozbawieni byli ludzie nieposiadający wykształcenia.

Żeromski postulował więc, aby projektowana Akademia zajmowała się nie tylko wskazywaniem wśród gotowej twórczości dzieł wartościowych, których lekturę warto byłoby polecić i ułatwiać (choćby przy pomocy sieci bibliotecznych) pochodzącym z różnych klas społecznych czytelnikom, ale także inicjowała powstawanie znakomitych pod względem artystycznym dzieł mogących znaleźć oddanych czytelników ze wszystkich klas. W projekcie autora „Ludzi bezdomnych” odnajdujemy pionierską jak na tamte czasy (a i do dziś niezrealizowaną) wizję badań czytelnictwa, które służyłyby nie tylko rynkowym statystykom, ale przede wszystkim aktywnemu kształtowaniu literackiej oferty najwyższej jakości dla czytelników o różnym poziomie wykształcenia i o różnym społecznym statusie. Akademia, wykorzystując zdobytą w takich badaniach wiedzę o upodobaniach, potrzebach czytelniczych, mogłaby inicjować powstawanie dzieł, zachęcać artystów do poszukiwań i wysiłków zgodnych ze społeczną potrzebą.

Oczywiście – warto chyba to podkreślić – nie chodziło Żeromskiemu o badania rynkowe pozwalające zaspokoić pospolite gusta, ale raczej o to, by pisarze mieli rozpoznanie kompetencji czytelniczych oraz duchowych potrzeb swoich odbiorców. Właśnie dlatego postulował on, by takie rozpoznanie prowadziła Akademia (a nie na przykład wydawcy), bo ma ono służyć nie po prostu zwiększaniu czytelnictwa i sprzedaży książek, ale kulturze literackiej narodu. Żeromski był przekonany, że możliwe jest połączenie znakomitego literackiego warsztatu i artystycznej swobody literackiej produkcji z jej szacunkiem wobec czytelnika i zrozumieniem jego głębokich potrzeb. Nadpodaży literackiej szmiry schlebiającej najniższym gustom, Akademia przeciwstawiałaby moralne i materialne wspieranie twórczości zarówno artystycznie znakomitej, jak i przystępnej dla czytelników z różnych społecznych warstw.

Akademia powinna także zainicjować wielkie przedsięwzięcie przyswajania polskiej publiczności dorobku piśmiennictwa światowego. Żeromski dostrzegał pilną potrzebę tłumaczenia na polszczyznę arcydzieł, które już gdzie indziej proste umysły ogniem zachwytu objęły i biedne serca przyciągnęły ku sobie (s. 42). W roku 1918 luki w przyswajaniu przez polską publiczność literacką światowej klasyki (od starożytnych Greków i Rzymian począwszy!) były gigantyczne. Boy dopiero zaczynał swoje dzieło systematycznego krzewienia literatury francuskiej, na jego naśladowców przekładających z innych języków trzeba było jeszcze czekać. Żeromski marzył o wielkim przedsięwzięciu odkrywania i upowszechniania wśród polskiej publiczności literackiej już istniejących, a niemających odpowiedniego nagłośnienia przekładów, ale także inicjowania twórczości translatorskiej.

Warto zauważyć, że Żeromski postrzegał konieczność przełożenia na polszczyznę światowych arcydzieł (i to z całego świata, także z jego peryferiów – w tym szczególnie z pokrewnych naszej literatur słowiańskich – a nie wyłącznie z kulturowych centrów; znaczną część „Projektu Akademii Literatury Polskiej” stanowi autorski katalog arcydzieł światowego piśmiennictwa już przełożonych na polski i takich, których przełożenie jest sprawą szczególnej wagi) w kontekście potrzeby działania dla duchowego wzrostu czytelników. Fakt, że biblioteki pełne były literackiej szmiry, postrzegał jako konsekwencję słabej podaży literatury najwyższej jakości, która – przypomnijmy – wcale nie była według niego hermetyczna czy nieciekawa dla prostego czytelnika. Żeromski był pełen wiary w ludzkiego ducha, wolny był też od klasowych uprzedzeń, wedle których ludzie spoza inteligenckich czy jakkolwiek rozumianych elit nie potrzebują duchowej strawy wysokiej jakości – a tylko czczej rozrywki. Z całej jego twórczości przebija przekonanie, że świat ludzkich uczuć i tęsknot jest wspólny dla wszystkich, a literatura będąca językiem wyrazu tych uczuć i tęsknot, dla wszystkich powinna być jednakowo przystępna.

Przekłady z literatur obcych pozwoliłyby polskim czytelnikom z wszystkich społecznych klas obcować z takimi przejawami ludzkiej duchowości, jakich nasze własne piśmiennictwo, ze względu na jego obiektywne ograniczenia, nie było w stanie wytworzyć. Żeromski podaje przykład powieści Josepha Conrada (wtedy jeszcze w dużej części nieprzyswojonych polszczyźnie), które przybliżają wyobraźni czytelnika cały zespół doświadczeń i przeżyć wynikających z obcowania z żywiołem oceanu, z żeglugą. Polacy przez stulecia byli narodem lądowym, odwróconym od morza, jednak wcale nie muszą być pozbawieni tego doświadczenia, mogą obcować z nim właśnie dzięki literaturze. Polacy winni także na bieżąco otrzymywać przekłady z najwybitniejszych osiągnięć światowego pisarstwa współczesnego, co jest nie bez znaczenia także z tego powodu, że dzięki literaturze publiczność może poznać głębię przemian obyczajowych, społecznych, technologicznych i wszelkich innych, które dokonują się gdzieś daleko stąd i z daleka do nas przychodzą.

Do najistotniejszych zadań Akademii Literatury Polskiej należałoby dbanie o jakość literackich przekładów. Polscy tłumacze produkowali przekłady często bardzo marnej jakości, co odstręczało czytelników, wypaczało ich gusty, zniechęcało do literatury w ogóle. Żeromski przytaczał przykłady koszmarnej polszczyzny słabych tłumaczy, postulując, aby powołana w przyszłości Akademia zwróciła także uwagę na potrzebę kształcenia i ciągłego doświadczenia artystów przekładu.

Sprawa wolnej twórczości

Żeromski w swoim projekcie dostrzegał potrzebę działań obliczonych na wytworzenie się w Polsce profesjonalnej klasy artystów pióra, mających warunki do systematycznego i wolnego od zewnętrznych ograniczeń i nacisków doskonalenia kunsztu. Pisarze, jeśli mają spełniać swoją funkcję społeczną, winni być wolni zarówno od tych najoczywistszych nacisków ze strony władzy politycznej czy cenzury, jak i od konieczności poszukiwania wsparcia czy promocji u politycznych czy towarzyskich, a także literackich i prasowych koterii. Pisał Żeromski: trzeba choć w ogólnych zarysach wskazać na konieczność uniezależnienia literatury, jako sztuki wolnej, od wpływu i przemocy partyj politycznych, klik władających dziennikami, ugrupowań społecznie skrajnych w jednym lub drugim kierunku, reakcyjnych, postępowych, czy bezbarwnych (s. 62).

Akademia, dzięki systemowi stypendiów analogicznych do stypendiów akademickich przyznawanych badaczom, finansowałaby podobne do badawczych prace, takie jak kwerendy, podróże, zwiedzanie i poznawanie świata, jego tradycji, kultury. Pisarz przecież, podobnie jak uczony, jest w stanie pracować wyłącznie dzięki uzyskanemu, często wysokim materialnym kosztem, doświadczeniu, dzięki wiedzy i obyciu, za które wciąż ktoś żąda od niego pieniędzy. Bieda ogranicza horyzonty pisarza, tak jak ogranicza horyzonty każdego człowieka. Ogranicza też bogactwo i rozmach dzieła, które ów pisarz tworzy, czego często nie chcą przyjąć do wiadomości czytelnicy pielęgnujący mit romantycznego poety-nędzarza. Norwid stworzył wspaniałą poezję nie dlatego, że był biedny, ale mimo tego, a kto wie, co stworzyłby jeszcze, gdyby miał do tego odpowiednie warunki finansowe.

Akademia winna wspierać wolność twórcy od konieczności zmagań z wrogim i nieczułym światem, które i odrywają go od jego zasadniczego powołania, i zmuszają do dokonywania poniżających wyborów między nędzą a korupcją. Szczególnie drugi z tych wyborów jest dla kultury narodowej i dla każdego z jej uczestników niebezpieczny, bo pisarz w jakikolwiek sposób skorumpowany, przez swoją twórczość zatruwa ducha swoich odbiorców. Jako poniżającą (choć zrozumiałą wobec konieczności przeżycia i w żaden sposób nie ujmującą pisarzowi czci – ale wysysającą bezcenne siły twórcze, a więc potwornie szkodliwą wobec literatury) postrzega Żeromski konieczność zarobkowania przez wybitnych pisarzy w inny sposób niż związany z zasadniczym powołaniem. Czynne wyszukiwanie przez członków Akademii wybitnych talentów, także debiutantów, jest konieczne, bo przez wyróżnienie zdoła niejednego ocalić od zguby, od ciężkich robót w dziennikarstwie albo zmajoryzowania przez lichotę (s. 67).

Bardzo ważną i wielokrotnie podkreślaną przez Żeromskiego kwestią jest dążenie do wyemancypowania twórczości literackiej spod władzy i dyktatury księgarzy, nakładców, spółek wydawniczych i przygodnych mecenasów (s. 63). Władza rynku nad pisarzem zawsze jest straszliwie destrukcyjna i dla literatury, i dla czytelnika, bo tę pierwszą korumpuje, a temu drugiemu dostarcza zepsutego, trującego dla ducha produktu. Akademia winna także czynić starania, aby w miarę możliwości uwolnić pisarzy od konieczności wchodzenia w nieswoje role przedsiębiorców i prawników, zabiegania o przyzwoite i nieoszukańcze kontrakty, wyszukiwania w umowach kruczków i ciągłego patrzenia na ręce wydawcom i księgarzom, a także gorączkowych działań dla promocji i reklamy własnej twórczości. Zaletą pisarza jest talent i wola twórcza, a nie smykałka do interesów. Większa społeczna korzyść z pisarza źle poruszającego się w często oszukańczym świecie przedsiębiorców, niż takiego, który umie wyrobić sobie pozycję geszefciarskim sprytem i przebiegłością. Żeromski proponował więc między innymi unormowanie przez Akademię honorariów autorskich (minimalne honoraria miały wynosić 1/4 lub 1/3 ceny księgarskiej tomu – no cóż, inne były to czasy…) oraz kontrolowanie nakładów wydawanych książek.

Podkreślmy raz jeszcze na koniec: dla Żeromskiego kwestie branżowe i życiowe pisarzy były istotne nie tylko z powodów zawodowej solidarności z kolegami po piórze, ale także, może nawet przede wszystkim, dlatego, że mają one bezpośredni wpływ na samą literaturę, a więc za jej pośrednictwem także na czytelników w ich najgłębszym duchowym aspekcie. Ponieważ literatura kształtuje język, bez którego ludzie nie mogą się obejść, wpływa także bardzo silnie na życie społeczne i relacje międzyludzkie. Wspólnota winna dbać o to, aby pisarze mogli tworzyć w sposób prawdziwie wolny, ponieważ każda ich korupcja odbije się na wspólnocie. Przede wszystkim jednak powinni dbać o to sami pisarze.

Jarosław Górski

Wszystkie cytaty za: Stefan Żeromski, „Pisma literackie i krytyczne”, Warszawa 1963. Artykuł ukazał się pierwotnie w miesięczniku „Magazyn Literacki Książki” nr 211, 4/2014.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie