Obronność po kryzysie ukraińskim
Obronność po kryzysie ukraińskim
Jesienno-zimowy spadek temperatury konfliktu na wschodzie Ukrainy daje okazję do spojrzenia z pewnego dystansu na naszą sytuację strategiczną oraz wyzwania stojące przed polską obronnością. Warto zwrócić przy tym uwagę, że mimo nieraz zaskakujących zwrotów akcji, stan rzeczy, jaki wyłania się z wydarzeń ostatniego roku, trudno nazwać całkiem „nowym”. Zmiany, jakie zaszły, wisiały bowiem w powietrzu przynajmniej od roku 2008. Wojna w Gruzji wykazała, że Rosja nie będzie cofała się przed bardzo zdecydowanymi działaniami w krajach „bliskiej zagranicy”, a jej armia ma już w znacznej mierze za sobą okres postsowieckiej smuty. Programy modernizacji rosyjskich sił zbrojnych zaczęły przechodzić ze sfery propagandy w rzeczywistość odczuwalną w jednostkach.
Sytuacja w samej Ukrainie wydaje się w pewnych granicach stabilna. Zmiana statusu Krymu, oderwanego od reszty kraju, leży w przewidywalnym horyzoncie czasowym zupełnie poza zakresem możliwości Kijowa. Sierpniowa klęska sił rządowych, dążących do zduszenia separatystów w obwodach ługańskim i donieckim, uczyniła jawną interwencję Moskwy zbędną z punktu widzenia Kremla. Do podtrzymania bytu tamtejszych organizmów parapaństwowych wystarczyło wsparcie oczywiste, ale mimo wszystko dające się kamuflować, a pauza operacyjna pozwoli na ich wzmocnienie, które przy stosunkowo niewielkim – z uwagi na poniesione straty i problemy finansowe – potencjale Kijowa zapewne okaże się dostateczne. Ewentualne znaczące rozszerzenie skali działań bojowych wojsk ukraińskich mogłoby zaś spowodować wrzenie w pozostałej części Ukrainy, spowodowane bardzo poważnym kryzysem społeczno-gospodarczym.
Potencjalne scenariusze dla Polski
Sytuacja Polski w aspekcie bezpieczeństwa pozostaje klarowna: jedynym potencjalnym zagrożeniem militarnym w przewidywalnym horyzoncie czasowym jest dla nas Rosja. Znajduje to wyraz w przyjętej w październiku 2014 r. przez rząd Strategii Bezpieczeństwa Narodowego, ukryty co prawda wśród politycznie poprawnej nowomowy, oraz ostatnich zapowiedziach zmiany pokojowej dyslokacji Wojska Polskiego przez przesunięcie większych sił w kierunku wschodnim. Kwestią otwartą pozostają jednak możliwe formy materializacji tego zagrożenia. Dotychczas wydawało się, że istnieją dwa potencjalne scenariusze konfliktu zbrojnego. Pierwszy to pełnoskalowa wojna, będąca elementem realizacji szerszego zamierzenia strategicznego i angażująca siłą rzeczy całe NATO – w przypadku braku adekwatnej reakcji na działania mające na celu zajęcie terytoriów państw członkowskich sojusz straciłby rację bytu; ewentualne działania prowadzące do zdrady według scenariusza monachijskiego byłyby widoczne ze znacznym wyprzedzeniem, umożliwiając manewr polityczny krajom, które miałyby paść jej ofiarami. Drugi scenariusz to – oparta na schematach znanych z Jugosławii z roku 1999 czy Gruzji z 2008 – wojna z założenia ograniczona, krótkotrwała, mająca skłonić Polskę do uległości w jakiejś konkretnej sprawie czy też doprowadzić do wyłączenia jej z rozgrywki strategicznej.
Wydarzenia ukraińskie zdają się sugerować z kolei trzecią możliwość: zaangażowanie Polski w konflikt nieprzekraczający progu otwartej wojny. Jedną z dróg wiodących do takiego stanu rzeczy mógłby być ostry kryzys lub rozpad państwa ukraińskiego, wymagający podjęcia działań interwencyjnych w celu zabezpieczenia granic Polski czy też ustabilizowania sytuacji zapobiegającego masowemu exodusowi uchodźców. Scenariusz „dziwnej wojny” grozi także państwom bałtyckim, będącym członkami NATO i UE. Szczególnie dotyczy to Łotwy i Estonii, gdzie występuje nierozwiązywalny i stanowiący potencjalne ognisko zapalne problem licznej mniejszości rosyjskiej (ponad 25 proc. mieszkańców obu krajów), który może stać się podłożem zbrojnych tendencji separatystycznych. Radykałowie, stanowiący póki co niszę w ramach rosyjskich społeczności w państwach bałtyckich, otwarcie głoszą tezy o analogii ich sytuacji do tej występującej na Krymie. Natomiast działania Moskwy, takie jak niedawne porwanie przez rosyjskie służby oficera estońskiego kontrwywiadu, mogą budzić podejrzenia o chęci zaognienia sytuacji, a docelowo – zapalenia zielonego światła dla rebelii. Polska może stanąć w obliczu konieczności podjęcia działań stanowiących realizację postanowień traktatowych – czyli wsparcia zbrojnego sojuszników – ponieważ potencjały militarne państw bałtyckich pozostają niewielkie mimo podjętych ostatnio w Łotwie i Estonii działań mających na celu utworzenie jednostek zmechanizowanych poprzez zakupy pojazdów pancernych wycofanych przez, odpowiednio, Wielką Brytanię i Holandię.
Nie da się wreszcie zupełnie wykluczyć takiego rozwoju wypadków, w którym działania o charakterze „nieregularnym” wystąpiłyby na terenie samej Polski. Scenariusz taki, w założeniu prowadzący do destabilizacji wewnętrznej, mógłby z perspektywy Kremla stanowić bezpieczniejszą i „bardziej kulturalną” alternatywę dla ograniczonej wojny. O ile trudno wyobrazić sobie oparcie go o pretekst mniejszościowy, o tyle nie jest niewyobrażalne pojawienie się w naszym kraju tendencji politycznej, choćby i najbardziej eklektycznej, zrzeszającej środowiska od tradycjonalistów katolickich po komunistów, stanowiącej zaplecze dla „zielonych ludzików”. Do prowokacji na terenach przygranicznych nie byłby zresztą potrzebny żaden szczególny pretekst.
Stan armii i bieżące plany zakupowe
Diagnozę stanu polskiej obronności w kontekście historycznym przedstawiłem w tekście „Armia i nowy początek historii”, opublikowanym w numerze 2/2011 „Nowego Obywatela”. Trzy lata, które upłynęły od jego publikacji, nie przyniosły niestety zasadniczych zmian naszej sytuacji. W ramach znowelizowanego planu modernizacji, tym razem obejmującego lata 2013–22, kontynuowane są procedury pozyskiwania nowego sprzętu na potrzeby poszczególnych rodzajów wojsk. W odniesieniu do innych nastąpiło określenie harmonogramów i planowanych do pozyskania ilości systemów. Jednak realne postępy nastąpiły tylko w bardzo ograniczonym zakresie.
Najważniejszymi wydarzeniami dla Wojsk Lądowych, których trzon stanowią 11 Lubuska Dywizja Kawalerii Pancernej, 12 Szczecińska Dywizja Zmechanizowana i 16 Pomorska Dywizja Zmechanizowana, były w ostatnim czasie: podjęcie decyzji o zakupie 105 czołgów Leopard 2A5 i 14 Leopard 2A4, które uzupełnią posiadany już arsenał 128 pojazdów drugiej z wymienionych wersji, a także rozszerzenie umowy na dostawy kołowych transporterów opancerzonych Rosomak o 307 egzemplarzy (dotychczas dostarczono ich 690 w różnych wersjach). Wspomniany plan przewiduje również modernizację posiadanych czołgów Leopard 2A4, dostosowującą je do realiów współczesnego pola walki m.in. poprzez wzmocnienie opancerzenia i montaż nowoczesnych urządzeń obserwacyjno-celowniczych. Niestety jednak przewlekła procedura przetargowa sprawia, że nie da się zrealizować planów zakładających zakończenie modernizacji w latach 2015–2018. Pozostałe posiadane czołgi, 233 sztuki PT-91 i ponad 500 T-72 (z konstrukcji których wywodzą się te pierwsze), zostały niejako „odpuszczone” przez wojsko. Nie zamawia ono dla nich nawet nowoczesnej amunicji, co wyklucza efektywne zastosowanie tych pojazdów w konflikcie, w którym przeciwnik będzie dysponował własną bronią pancerną. Zastępstwem dla tych wozów miałoby być 300 pojazdów zakupionych w ramach programu Gepard, bazujących na Uniwersalnej Modułowej Platformie Gąsienicowej – tej samej, co przyszły bojowy wóz piechoty, który ma zostać pozyskany w liczbie, według zamierzeń, nie mniejszej niż 500 sztuk. Jednak założenia tego programu, wedle których miałby to być pojazd lekki (35 ton), co nie może nie odbić się na pancerzu zasadniczym, są kontrowersyjne, a jego finansowanie niepewne. Wojsko chciałoby, aby prototyp pojazdu powstał w roku 2016 i wtedy dopiero będzie można ten projekt wiążąco ocenić. Bojowy wóz piechoty powstały na wspomnianej platformie, być może opracowany wespół z innymi państwami Grupy Wyszehradzkiej (obecnie trwa konkurs, który ma doprowadzić do wyłonienia odpowiedniego projektu), zastąpiłby zupełnie przestarzałe BWP-1, których uzbrojenie i opancerzenie nie spełnia już żadnych wymogów pola walki, a niestety stanowią one zasadnicze uzbrojenie gąsienicowych batalionów zmechanizowanych.
Kluczowy dla Wojsk Lądowych program modernizacji artylerii napotyka niestety na problemy związane z produkcją ważnego komponentu dział samobieżnych – nośnika wieży. Okazało się, że odpowiedzialne za podwozie zakłady Bumar-Łabędy utraciły wskutek braku zamówień znaczną część zdolności konstrukcyjno-wykonawczych, co zaowocowało niespełnieniem wymagań – testy ogniowe okazały się wręcz kompromitujące, ponieważ blachy nośnika pękały. W połączeniu z likwidacją produkujących silniki zakładów PZL-Wola stworzyło to konieczność poszukiwania alternatywnego podwozia, które według ostatnich informacji będzie wytwarzane przez integratora całości systemu, zakłady HSW, na licencji południowokoreańskiej.
Powinno to otworzyć drogę do realizacji zamierzeń zakładających wystawienie do roku 2025 pięciu dywizjonów Krabów (120 dział), uzupełnionych przez działa tego samego kalibru 155 mm Kryl na podwoziu kołowym (na razie zakładane jest wystawienie jednego dywizjonu, liczącego 24 pojazdy). Obecnie jednak nasza artyleria lufowa oparta jest w całości na wzorach pochodzących z czasów Układu Warszawskiego (Dana i 2S1), mocno już przestarzałych, odznaczających się m.in. zupełnie niezadowalającą donośnością. Ten niekorzystny stan rzeczy poprawia tylko artyleria rakietowa, dysponująca nowoczesnymi zestawami WR-40 Langusta, i wyposażenie jednostek w wysokiej klasy rodzime radary artyleryjskie Liwiec. Zwiększające zdolność rażenia WL na szczeblu operacyjnym (zasięg powinien sięgać 300 km), zestawy wieloprowadnicowe wyrzutnie rakietowe powinny zacząć trafiać do jednostek w ramach programu Homar w roku 2017. Realizacja programów modernizacji artylerii, prowadząca do znacznego zwiększenia jej donośności oraz precyzji rażenia, pozwoli uzyskać skuteczny oręż do rażenia kolumn zmechanizowanych przeciwnika przed dotarciem na pole walk, obiektów takich jak przyfrontowe stanowiska dowodzenia, lotniska/lądowiska czy infrastruktura transportowa. Co istotne, przyczyni się w znaczącym stopniu do zmniejszenia zagrożenia ze strony Obwodu Kalinigradzkiego. Jego całość znajdzie się w zasięgu rażenia, co będzie miało zasadnicze znaczenie dla ograniczenia swobody korzystania w położonych w nim lotnisk, baz marynarki wojennej czy też działania, wykorzystywanych silnie przez rosyjską propagandę jako straszak, systemów rakietowych ziemia-ziemia typu Iskander.
Lotnictwo Wojsk Lądowych w dalszym ciągu operuje na starych i zużytych śmigłowcach pochodzenia sowieckiego – szturmowych Mi-24 oraz wielozadaniowych Mi-8/17, uzupełnionych flotą rodzimych maszyn W-3 Sokół oraz SW-4. Pierwsze mają zostać zastąpione przez maszyny, których nabycie planowane jest w ramach programu Kruk, a ich liczbę szacuje się wstępnie na 32, ale może to nastąpić dopiero po roku 2020. Procedura przetargowa, która ma wyłonić następcę drugich (48 maszyn dla WL) w chwili pisania tekstu trwa, a wybór maszyny (S-70 Black Hawk, EC725 Caracal lub AW149) powinien nastąpić na początku roku 2015. W roku 2015 powinno również rozpocząć się finansowanie i dostawy zestawów bezzałogowych statków powietrznych różnych klas – mini, mini pionowego startu, krótkiego zasięgu, pionowego startu krótkiego zasięgu, średniego zasięgu i klasy operacyjnej (MALE) – których łączna liczba ma sięgnąć niemal 100, prowadząc do znaczącego rozwoju zdolności WP w zakresie rozpoznania i świadomości sytuacyjnej. Zdolności te pozwoli wykorzystać zbudowany z zastosowaniem najnowszych technologii Zintegrowany System Dowodzenia i Kierowania Środkami Walki – przyszły mózg i rdzeń kręgowy armii, którego elementy mają zacząć napływać do odpowiednich jednostek od roku 2015.
Przedstawienie stanu armii należy uzupełnić – w szczególności w odniesieniu do Wojsk Lądowych i Wojsk Specjalnych – o uzbrojenie i wyposażenie osobiste żołnierzy (w tym sprzęt łączności) oraz obronę przeciwpancerną. W tych obszarach sytuację wypada ocenić jako ogólnie dobrą (w przypadku Wojsk Specjalnych – bardzo dobrą). Misje zagraniczne pozwoliły na sprawdzenie w warunkach bojowych i dopracowanie broni strzeleckiej oraz broni ciężkiej piechoty, a istniejące braki, np. w zakresie efektywnego indywidualnego uzbrojenia przeciwpancernego, można w razie konieczności dość szybko uzupełnić. Pozyskanie nowych granatników przeciwpancernych dla Wojsk Lądowych zostało zapowiedziane w ostatnich dniach października 2014 r. Zadowalający stan obrony przeciwpancernej uzyskano dzięki wprowadzeniu do uzbrojenia pocisków Spike, których dostawy powinny być kontynuowane od roku 2015. Satysfakcjonujące dzięki ciągłym zakupom jest również wyposażenie wojska w zakresie transportu samochodowego.
Jaskrawym przeciwieństwem dość dobrego stanu wojsk lądowych są obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa. Jest to nadal pięta achillesowa polskiej obronności, a jej zapaść w ciągu ostatnich kilku lat pogłębiła się. Obrona przeciwrakietowa nie istnieje, a przeciwlotnicza średniego zasięgu jest iluzoryczna – stanowią ją wyłącznie przestarzałe i niezdatne do stawienia czoła aktualnym zagrożeniom zestawy S-200 Wega, które według obecnych planów pozostaną w służbie do roku 2019. Nieco lepszy poziom reprezentują – mało nowoczesne mimo modernizacji – zestawy krótkiego zasięgu Sił Powietrznych (Newa SC) oraz Wojsk Lądowych (Kub i Osa), które jednak, poza Osami, w ciągu kilku najbliższych lat będą wymagały wycofania. Zasadniczym pozytywem jest wszczęcie programu modernizacji OPL, który ma w założeniach doprowadzić do całkowitej wymiany w ciągu nadchodzącej dekady jej sprzętu i stworzenia realnych zdolności obrony przeciwrakietowej. W zakresie obrony przeciwlotniczej średniego zasięgu i przeciwrakietowej realizowany jest program „Wisła”, który ma doprowadzić do zakupu systemów zdolnych do rażenia celów powietrznych w odległości do 100 km oraz rakiet balistycznych krótkiego zasięgu (do 1000 km). Bieżące plany zakładają pozyskanie od roku 2018 ośmiu baterii (powinno to przekładać się na ok. 400 pocisków), z zakończeniem dostaw poza horyzontem bieżącego ogólnego planu modernizacji, tj. po roku 2022. Ocena ofert doprowadziła do wyłonienia dwóch finalistów konkursu: amerykańskiego koncernu Raytheon (zestaw Patriot) i konsorcjum Eurosam (firmy Thales i MBDA-France, zestaw SAMP/T). Należy zaznaczyć, że wymagania stawiane przez MON będą mogły spełnić dopiero opracowywane wersje tych systemów, a ostatnio pojawiły się niepokojące sygnały o możliwości przesunięcia dostaw nawet względem tych odległych terminów (do 2022 r. tylko 2 baterie zamiast 6; informacje te zostały co prawda zdementowane przez ministra obrony narodowej, który dopuścił jednak harmonogram 4+4 baterie). Zestawy Newa i Kub mają zostać zastąpione przez systemy zakupione w ramach programu Narew (wyłonienie dostawcy w 2016, dostawa do 2022 r. 9 baterii). W realizacji obu wspomnianych programów, zgodnie z deklaracjami MON, maksymalny możliwy udział ma mieć polski przemysł zbrojeniowy. Lepszy obraz prezentują tylko obrona przeciwlotnicza bardzo krótkiego zasięgu (oparta na nowoczesnych krajowych zestawach Grom – w przyszłości Piorun – i ich samobieżnej wersji Poprad, oraz artylerii lufowej) oraz, last but not least, radiolokacja i systemy dowodzenia/łączności, które dzięki dotychczasowym oraz planowanym dostawom nowoczesnego sprzętu będą zdolne do wykorzystania możliwości nowych systemów rakietowych.
Podstawową siłę lotnictwa polskiego stanowi 48 wielozadaniowych samolotów bojowych F-16C/D Block 52+ (4 eskadry). Te wciąż nowoczesne maszyny uzupełnia 31 myśliwców MiG-29, których część poddawana jest płytkiej modernizacji. Kolejny typ samolotu pamiętający czasy PRL, szturmowo-bombowy Su-22M4, miał według obowiązujących jeszcze niedawno zamierzeń zniknąć z linii w ciągu najbliższych dwóch lat. Zarzucenie planów zakupu samolotów szkolno-bojowych (LIFT) lub kolejnej eskadry F-16 spowodowało jednak podjęcie wiosną 2014 postanowienia o przedłużeniu eksploatacji 18 spośród 32 posiadanych „Suchojów” o 10 lat, co pozwoli utrzymać jedną eskadrę lotnictwa taktycznego, która w innej sytuacji musiałaby zostać rozwiązana. O ile decyzję tę należy pochwalić ze względów politycznych, albowiem będzie stanowiła dla wojska argument w rozmowach z decydentami na temat zakupu w przyszłości nowych samolotów, a ponadto pozwoli uniknąć propagandowych oskarżeń o „wyścig zbrojeń”, o tyle z punktu widzenia wojskowego te ponad 30-letnie maszyny, które nigdy nie były głębiej modernizowane i nie planuje się tego w przyszłości, są niemal bezwartościowe. Niewiele lepiej w istocie ma się sprawa z MiGami-29 – dobremu płatowcowi nie towarzyszy ani wartościowe wyposażenie awioniczne, ani uzbrojenie, przez co ich przydatność w boju jest bardzo wątpliwa. Ponadto utrzymanie tych samolotów w eksploatacji może okazać się problematyczne, ponieważ w aspekcie dostaw części eksploatacyjnych Polskie Siły Powietrzne są całkowicie uzależnione od Rosji. Realizacja ich jest często nieterminowa, narzucane koszty np. silników – horrendalne, a zaostrzenie sytuacji politycznej może sprawy jeszcze pogorszyć. Doprowadzenie do wycofania MiGów byłoby zresztą dla Rosji niekorzystne, skoro może ona czerpać całkiem znaczne korzyści finansowe z utrzymywania nieefektywnego sprzętu w linii u potencjalnego przeciwnika.
W bieżącym planie modernizacji WP nie są przewidywane w najbliższych latach zakupy nowych samolotów bojowych. Kryzys ukraiński nie przyniósł w tym aspekcie żadnych zmian. Z decyzją o zakupie pocisków manewrujących AGM-158A JASSM (zasięg 370 km, na razie 40 sztuk), stanowiącą element programu budowy potencjału odstraszania (bardziej prozaicznie – uderzeń na ważne cele w głębi terytorium przeciwnika), określanego propagandowo jako „Polskie Kły”, będzie wiązała się potrzebna już modernizacja ich nosicieli – samolotów F-16 – o nowe wyposażenie oraz oprogramowanie. MON ogłosił zamiar wejścia w posiadanie nowych maszyn wielozadaniowych po roku 2020 (do 2030). Polska miałaby według tego planu kupić aż 64 samoloty V generacji. Z uwagi na przewidywane koszty realizacja programu w takiej skali wydaje się jednak mało prawdopodobna – cenę takiej maszyny z uzbrojeniem oraz minimalnym zapasem części zamiennych należy szacować na przynajmniej 150 milionów dolarów. Przy niskiej wartości bojowej MiGów i Suchojów posiadane F-16 w razie konfliktu byłyby nadmiernie obciążone obowiązkami. Słabość naziemnej obrony przeciwlotniczej sprawia, że ich zdolności w tym zakresie zyskują nieproporcjonalnie wielkie znaczenie, poza tym spoczywałyby na nich zadania związane z wykonywaniem uderzeń na cele naziemne na większą głębokość. Do skutecznej realizacji całej tej gamy obowiązków posiadana liczba maszyn jest zdecydowanie zbyt mała (a zakup pocisków JASSM spowoduje dojście do nich jeszcze roli nosiciela uzbrojenia „strategicznego”) – nieprzypadkowo analizy prowadzone na początku wieku określały pożądaną liczbę nowoczesnych wielozadaniowych samolotów bojowych na co najmniej 160 sztuk. Późniejsze korekty, spowodowane uwzględnieniem ograniczeń finansowych, spowodowały tu redukcję do 96–112 maszyn, jednak cały czas w domyśle chodzi o samoloty nowoczesne. Widać jasno, że skoro o nowoczesności będzie można mówić tylko w przypadku 48 z 97 samolotów, lotnictwo cierpi na potężny niedobór, który bez zmiany planów utrzyma się przez najbliższą dekadę, a i później jego uzupełnienie będzie prawdopodobnie wymagało wyasygnowania specjalnych środków finansowych.
Niewątpliwym pozytywem ostatnich lat historii Polskich Sił Powietrznych jest podjęcie w końcu decyzji o zakupie nowych samolotów szkolenia zaawansowanego – 8 maszyn M-346 z opcją na 4 kolejne. Pozwoli to na utrzymanie i rozwój krajowego systemu szkolnictwa lotniczego. Również zaspokojenie potrzeb w zakresie transportu lotniczego należy oceniać jako zadowalające.
Ostatnie miejsce tak w prezentacji, jak i w bieżącej hierarchii rodzajów sił zbrojnych, objawiającej się dotychczasowym dostępem do środków na realizację programów modernizacyjnych, zajmuje Marynarka Wojenna. Obejmuje ona dwie dobiegające 35. roku życia pozyskane od Stanów Zjednoczonych fregaty typu „Oliver Hazard Perry”, mocno zużyte i przede wszystkim mające symboliczną efektywność z powodu złego stanu systemów pokładowych i przestarzałości/braku uzbrojenia. Znajdujący się w gorszym stanie ORP „Gen. K. Pułaski” przejdzie w latach 2015–16 kosmetyczny remont, który powinien spowodować odzyskanie podstawowych zdolności w zakresie świadomości sytuacyjnej, ale nie przyniesie żadnej poprawy w zakresie uzbrojenia. Mamy także trzy niezłe małe okręty rakietowe projektu 660, jeden duży okręt podwodny typu 877 i cztery małe, dobiegające 50. roku eksploatacji, ex-norweskie okręty podwodne typu „Kobben”. „Kobbeny” zostaną wycofane ze służby w latach 2014–2017, młodziutki przy nich, ledwie 30-letni „Orzeł”, ma po remontach posłużyć podwodnikom do roku 2022. MON prowadzi obecnie kilka znajdujących się w fazie wstępnej programów rewitalizacji Marynarki Wojennej. Najważniejszy, noszący kryptonim „Orka”, zakłada zakup do roku 2023 trzech nowoczesnych okrętów podwodnych. Duże emocje budzi ewentualność uzbrojenia ich w pociski manewrujące do zwalczania celów lądowych (potencjalnie o zasięgu rzędu 800–1000 km, a nawet większym), które miałyby stanowić jeden z elementów „Polskich Kłów”. Trzon przyszłych sił nawodnych stanowić mają 3 okręty obrony wybrzeża – w istocie, według ujawnionych założeń, chodzi o uniwersalne duże korwety, ze wszechstronnym zestawem uzbrojenia rakietowo-artyleryjskiego, umożliwiającego zwalczanie celów nawodnych, podwodnych, powietrznych i lądowych. Ich pozyskanie planowane jest w latach 2017–2019 w ramach programu Miecznik. Do tego mają dojść trzy okręty patrolowe z funkcją zwalczania min (program Czapla, planowane wejście do służby w latach 2020–2022) oraz okręt patrolowy „Ślązak”, stanowiący pokłosie nieudanego programu budowy korwet typu „Gawron” (gotowy kadłub jedynej jednostki, z radykalnie w stosunku do zamierzeń zredukowanym zestawem uzbrojenia), który powinien wejść do służby w roku 2016. Z lądu potencjał MW uzupełnia Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy wyposażony w pociski NSM o zasięgu rzędu 200 km, przeznaczone zasadniczo do rażenia celów nawodnych, zdatne jednak również do zwalczania stacjonarnych obiektów lądowych, przez co stanowią pewne zagrożenie dla instalacji w Obwodzie Kalinigradzkim. Plany zakładają rychłe sformowanie drugiego takiego dywizjonu. Brygada Lotnictwa MW, dysponująca dotychczas śmigłowcami i lekkimi samolotami patrolowymi Bryza, ma zostać uzupełnione o trzy średnie samoloty patrolowe, zdolne do zwalczania okrętów podwodnych i być może również nawodnych.
Stan większości obszarów naszej obronności należałoby określić jako zły, zaś terminy jego zmiany poprzez zakupy nowego wyposażenia są dość odległe. Szczególną trwogę budzi to w przypadku regularnej obrony przeciwlotniczej/przeciwrakietowej, absolutnie kluczowej zarówno w scenariuszu wojny pełnoskalowej, jak i ograniczonej. To na tej gałęzi sił zbrojnych spoczywa bowiem zadanie ochrony kluczowych obiektów strategicznych – lotnisk, baz wojskowych, elementów infrastruktury, centrów politycznych – w razie ataku z powietrza, który niechybnie będzie pierwszym i najważniejszym działaniem przeciwnika. Na podstawie doświadczeń płynących z dotychczasowych konfliktów zbrojnych można zakładać, że odparcie uderzenia powietrznego doprowadzi do załamania planów operacyjnych przeciwnika, a przypadku wojny „ograniczonej”, w której jest ono zasadniczym sposobem oddziaływania na zaatakowanego, do całkowitego fiaska agresji. Zadania tego nie będzie w stanie spełnić relatywnie niewielkie i niezbyt mocne sprzętowo lotnictwo, które samo potrzebuje ochrony lotnisk, w szczególności przed uderzeniami rakietowymi. Przy możliwej ewolucji sytuacji w regionie może okazać się, że zastrzyk sprzętu planowany na okolice roku 2020 będzie przysłowiową musztardą po obiedzie, na podobieństwo zamówionych w 1939 r. nowoczesnych francuskich i angielskich samolotów myśliwskich, które zaczęto ekspediować drogą morską na początku września…
Sytuacji tej można zaradzić albo poprzez doprowadzenie do rozmieszczenia na terytorium Polski sojuszniczych środków przeciwlotniczych (co może być dość problematyczne z uwagi na prawdopodobny brak woli politycznej ich dysponentów, poza ewentualnością wojny pełnoskalowej, a kolektywne systemy NATO są w powijakach), albo dzięki zakupowi czy wypożyczeniu przynajmniej względnie nowoczesnych systemów do czasu wejścia do służby rozwiązań docelowych. Z tym drugim rozwiązaniem wiążą się jednak dwa problemy: obciążenie dla budżetu (które jednak wobec niepewnej sytuacji politycznej prawdopodobnie warto ponieść) oraz zakłócenie procedury przetargowej – jedyną bowiem realną opcją byłoby sięgnięcie po amerykański system Patriot PAC-2 z zasobów Stanów Zjednoczonych lub innych dotychczasowych użytkowników, co stawiałoby USA w uprzywilejowanej pozycji jako dostawcę systemów perspektywicznych. Rozstrzygnięcie przetargu tę niedogodność wyeliminuje, jednak według dostępnych informacji opcja wzmocnienia OPL w okresie przejściowym nie jest rozważana.
Drugim istotnym problemem w odniesieniu do wspomnianych scenariuszy jest słabość lotnictwa bojowego, opartego na przestarzałych MiGach-29 i Su-22. Staje się ona tym bardziej dotkliwa, że minął czas, w którym zakupione F-16 zapewniały przewagę techniczną nad lotnictwem rosyjskim. Wchodzenie do służby dość licznych nowych maszyn – Su-35S, Su-30SM, Su-34 oraz modernizacja starszych powoduje co najmniej zniwelowanie tej przewagi. Obecne plany rozwoju tego segmentu naszej obronności zdają się opierać na wątpliwym założeniu, że do roku 2020 (a właściwie 2025, biorąc pod uwagę czas uzyskiwania gotowości bojowej) nic się nie w regionie nie wydarzy i będzie można spokojnie czekać na zapowiadane samoloty. Wydaje się, że leżącym w zasięgu ręki rozwiązaniem byłoby jak najszybsze zastąpienie wspomnianych maszyn przez równoważną im liczbę starszych F-16C/D, które mogłyby – nawet przy braku głębszej modernizacji – z powodzeniem realizować odpowiednie zadania, zachowując akceptowalne parametry jeszcze przez dekadę. Pozostając przy lotnictwie, warto wspomnieć o braku pocisków do zwalczania nieprzyjacielskich stacji radiolokacyjnych – skoro kupujemy „agresywne” pociski JASSM, wypadałoby zwiększyć zdolności w zakresie przełamywania obrony przeciwlotniczej. Brakuje także, dysponujących dalekiego zasięgu radarami i rozbudowanym wyposażeniem komunikacyjnym, maszyn wczesnego ostrzegania i dowodzenia, które pozwoliłyby relatywnie niewielkim kosztem na znaczne zwiększenie efektywności posiadanych eskadr (w jakiejś mierze można tu liczyć na zasoby NATO, jednak oparcie się na własnych nie leży poza zasięgiem naszych możliwości).
W odniesieniu do wojsk lądowych dolegliwość dzisiejszych braków, poza przestarzałością artylerii (rozwiązanie jest tu jednak, jako się rzekło, w drodze), jest nieco mniejsza. Można krytykować niezbyt zrozumiałą politykę modernizacyjną w kwestii czołgów Leopard – wersję 2A5 uznaje się za spełniającą wszelkie wymogi współczesnego i przyszłego (w perspektywie dekady) pola walki, co w odniesieniu do pojazdu reprezentującego poziom technologiczny końca lat 90. stanowi jednak spore nadużycie. Większość innych problemów, takich jak wspomniany brak nowoczesnej amunicji do starszych modeli czołgów (a i w przypadku Leopardów nie jest pod tym względem różowo) można rozwiązać w perspektywie kilku miesięcy, składając odpowiednie zamówienia u dostawców.
Stan Marynarki Wojennej trudno byłoby poprawić środkami tymczasowymi, które byłyby adekwatne i nie stanowiły marnowania funduszy. Można jednak uznać, że zagrożenie od strony morza nie jest obecnie – mimo modernizacji rosyjskiej Floty Bałtyckiej – kluczowe dla bezpieczeństwa naszego kraju. Zadania patrolowe w sytuacji innej niż otwarta wojna czy związane z ochroną strefy ekonomicznej jest w stanie wykonywać skutecznie Marynarka Wojenna, a stworzenie Nabrzeżnego Dywizjonu Rakietowego ogranicza swobodę działania potencjalnego przeciwnika na Bałtyku.
Nieco odmiennie przedstawia się sytuacja w odniesieniu do nadmienionej na wstępie ewentualności udziału Polski w lokalnych konfliktach o skali zbliżonej do tego, co obserwowaliśmy w ostatnich miesiącach we wschodniej Ukrainie. W przypadku tego typu scenariusza braki w dziedzinie obrony przeciwlotniczej czy lotnictwa nie byłyby kwestią kluczowego znaczenia (zakładając oczywiście, że nie nastąpiłaby eskalacja). Przydatne mogłyby się natomiast okazać doświadczenia nabyte w Afganistanie i Iraku – tak w odniesieniu do taktyki stosowanej w tego rodzaju konfliktach, jak i w technicznych środkach ograniczania strat własnego personelu. Wydaje się, że Wojsko Polskie jest do takiego scenariusza nieźle przygotowane i byłoby w stanie się w nim sprawdzić, również, jak wspomniano tu wcześniej, dzięki dopracowanemu uzbrojeniu i wyposażeniu osobistemu żołnierzy. Brak nowoczesnych hełmów, opancerzenia osobistego czy indywidualnych systemów noktowizyjnych był bardzo dotkliwy dla ukraińskich sił rządowych na początku operacji skierowanych przeciw separatystom. W razie potrzeby możliwe byłoby ponadto zapewne szybkie sięgnięcie do oferowanych nieodpłatnie sojusznikom zasobów amerykańskich pojazdów minoodpornych, których pewna liczba zostanie notabene w najbliższym czasie pozyskana w ramach programu Excess Defense Articles.
Kluczowe strategiczne znaczenie ma również sam model armii. Od procesu profesjonalizacji armii czynnej nie ma, jak się wydaje, odwrotu w dającej się przewidzieć perspektywie. Zwolennicy powrotu do masowej armii poborowej często abstrahują od kwestii finansowania, właściwie rozumianych realiów pola walki, w których liczne, ale słabiej wyszkolone i wyposażone siły zbrojne w warunkach bezwzględnej dominacji techniki sprawdzają się słabo, czy wreszcie od czynników socjokulturowych, warunkujących niechęć do przymusowej służby wojskowej i jej często skuteczne unikanie przez wielu poborowych, w szczególności tych wyżej wykwalifikowanych, którzy byliby dla armii najbardziej przydatni. Jednak kwestia przygotowania sił rezerwowych, dostępnych jako uzupełnienie armii zawodowej w razie wojny, zyskała na znaczeniu. Problem ten mógłby stać się szczególnie dotkliwy w przypadku długotrwałego konfliktu asymetrycznego, wiążącego się z koniecznością „luzowania” jednostek zmęczonych monotonną i trudną służbą oraz uzupełniania może niewielkich, ale nieuniknionych i stałych strat. Na braki w tych zakresach wskazują choćby analitycy szwedzcy, badający stan armii swojego kraju po przeprowadzeniu uzawodowienia.
W Polsce teoretycznie takim rezerwuarem miały być Narodowe Siły Rezerwy, liczące 20 tys. ochotników, jednak czwarty rok funkcjonowania tej formacji wskazuje na zasadnicze niedomagania pierwotnej koncepcji. Przeszkolono co prawda kilkadziesiąt tysięcy ochotników, ale liczebność NSR nie przekracza wciąż 10 tys., a wielu chętnych traktuje służbę w nich jako przystanek w drodze do armii. Słuszne wydają się zatem postulaty reformy NSR idące w kierunku jej terytorializacji i włączenia licznych pozarządowych terytorialnych organizacji paramilitarnych do systemu rezerw. Rozsądnie zdefiniowana (jako cenne uzupełnienie, ale w żadnym razie alternatywa dla armii regularnej), relatywnie liczna Obrona Terytorialna jest właściwym punktem docelowym, musi jednakowoż występować przełożenie na finansowanie i adekwatne rozwiązania organizacyjno-prawne, takie jak zabezpieczenie statusu zawodowego osób służących w tego rodzaju formacjach. Konieczne byłoby też, jak się wydaje, uwzględnienie nie tylko partyzanckiego, ale i policyjno-patrolowego charakteru działania oraz zapewnienie odpowiedniego wyposażenia, takiego jak wspomniane pojazdy minoodporne.
Ramy funkcjonowania armii tworzy oczywiście finansowanie. Teoretycznie polskie wskaźniki w tym zakresie są na tle europejskiej mizerii dobre, jednak wynika to po części z faktu, że WP wychodzi z głębokiej zapaści, trwającej od początku lat 80. Ponadto w ciągu ostatnich lat mieliśmy w armii do czynienia z kreatywną księgowością – w planie budżetu MON zapisywano środki w wysokości spełniającej wymogi ustawowe, jednak z mniej czy bardziej ukrytym założeniem, że część z nich nie zostanie wykorzystana. W latach 2008–2013 wojsko straciło w ten sposób 10 mld zł, czyli kwotę odpowiadającą mniej więcej trzem eskadrom nowych F-16 lub spełnieniu 50 proc. wymagań w zakresie obrony przeciwlotniczej. Trudno w tej sytuacji pozytywnie oceniać powagę postulatów zwiększenia wydatków na obronność z poziomu 1,95 proc. PKB do 2 proc. Zresztą nawet w odniesieniu do ogłaszanych zapowiedzi modernizacyjnych taka kwota mogłaby okazać się za mała – szczególnie, jak wspomniałem, wątpliwa wydaje się realność zakupu 64 wielozadaniowych samolotów bojowych V generacji.
Sytuacja międzynarodowa i sojusze
Bieżącą koniunkturę międzynarodową trudno uważać za korzystną dla Polski. Z jednej strony mamy Rosję, prowadzącą zdecydowaną, a zarazem umiejętną politykę i wychodzącą z postsowieckiej smuty militarnej. Ogłoszone właśnie rosyjskie plany na rok 2015 zakładają wzrost wydatków na obronność z obecnych 3,4 proc. do 4,2 proc. PKB (w latach późniejszych ma nastąpić stabilizacja na poziomie 3,6–3,7 proc.). Oznacza to, że Rosja, przy ponad 7-krotnie większej armii niż Polska (wliczając u nas NSR), wydaje na jednego żołnierza o 10 proc. więcej. Oczywiście można zadawać pytania dotyczące marnotrawienia części tych środków, jednak w przeciwieństwie do ubiegłej dekady trudno zbywać rosyjskie programy modernizacyjne jako zapowiedzi bez pokrycia. Mimo różnych problemów czy opóźnień nowoczesny sprzęt faktycznie napływa do rosyjskich jednostek. Z drugiej strony mamy Stany Zjednoczone realizujące pivot to Pacific (zwrot ku Pacyfikowi) z uwagi na kluczowe dla interesów amerykańskich zagrożenie ze strony coraz potężniejszych Chin. Mamy też gnuśne europejskie kraje NATO, tnące wydatki na obronność, zwykle do poziomu ok. 1–1,5 proc. PKB. Dopiero wydarzenia roku 2014 spowodowały wyhamowane czy odwrócenie tego ostatniego trendu w niektórych krajach, np. w Holandii czy Norwegii. Kluczowy europejski sojusznik z NATO, Niemcy, ogłasza wszem i wobec swą niemoc – według alarmistycznych doniesień sprawnych miałoby być zaledwie 9 ze 109 posiadanych przez ten kraj myśliwców Eurofighter Typhoon (bardziej ostrożne i, jak się wydaje, realistyczne szacunki mówią o sprawności na poziomie 40 proc.). Informacje te można oceniać jako odbicie rzeczywistych problemów trapiących niedofinansowaną Bundeswehrę, ale również jako tworzenie alibi dla powstrzymania się od wypełnienia zobowiązań przewidzianych przez artykuł 5. Traktatu Północnoatlantyckiego. W związku z tym trudno się dziwić, że propozycja polskich władz sprzed paru miesięcy, dotycząca rozmieszczenia w naszym kraju dwóch brygad ciężkich NATO spotkała się z bardzo chłodnym przyjęciem, a szpica NATO, której powstanie ogłoszono na szczycie w Newport, wiązać się będzie z jedynie symboliczną obecnością sojuszniczych jednostek, podobnie jak miało to miejsce w przypadku amerykańskich F-16 stacjonujących w Łasku.
Rozważania o polskich zdolnościach obronnych oczywiście nie mogą abstrahować – nawet przy świadomości tych trudności – od NATO. Biorąc pod uwagę brak własnego potencjału w tym zakresie – a także brak wyobrażalnej perspektywy jego stworzenia – nasz kraj nie dysponuje żadnym alternatywnym nuklearnym gwarantem bezpieczeństwa. Nie można również żadną miarą lekceważyć trudnego do zniesienia uzależnienia od kolektywnych systemów rozpoznania (w tym satelitarnego i radioelektronicznego) czy obrony, w szczególności przeciwrakietowej. Wydaje się jednak, że obok rozwoju samodzielnego potencjału, należy tam, gdzie to możliwe, poszukiwać alternatywnych związków regionalnych. Zakorzeniony w polskim myśleniu o polityce zagranicznej szlak wyszehradzki jawi się tu jako bardzo mało perspektywiczny. Węgry, Czechy i Słowacja są militarnie bardzo mało znaczącymi partnerami, współpraca z nimi w dziedzinie wspólnego opracowywania i pozyskiwania uzbrojenia to pasmo porażek, a przede wszystkim problematyczna jest wspólnota na poziomie interesów geopolitycznych. W odniesieniu do kryzysu ukraińskiego kraje te zajęły stanowisko odmienne od polskiego, sytuując się w unijnym obozie prorosyjskim – szczególnie widoczne było to w przypadku Węgier. Dzieje się tak z uwagi na determinanty przestrzenne – o ile Polska leży w Europie bałtyckiej, o tyle tamte kraje w dunajskiej, zatem mają odmienne priorytety, obawy i możliwości realizacji interesów.
Historycznie rzecz biorąc, na naturalnej, wyraźnej granicy wyznaczanej przez pasmo Karpat urywały się trwałe, owocne związki polityczne. W obu obszarach orientowano się na odmienne ośrodki polityczne i zawierano inne sojusze, wydarzenia dziejące się w jednej strefie miały zazwyczaj ograniczony wpływ na drugą, który jeżeli występował, był zapośredniczony przez dźwignie rywalizacji o wymiarze globalnym. Wspólnota losów (niepełna zresztą, vide porównanie dziejów Polski i Czech) występowała tylko przy apokaliptycznych wydarzeniach, takich jak rewolucja bolszewicka i jej promieniowanie za granicę czy II wojna światowa. Oczywiście członkostwo Polski i jej południowych sąsiadów w tych samych organizacjach tworzy pewne pole interesów wspólnych, jednak różnice zaangażowań w poszczególne wektory polityki wspólnotowej czy zdań na temat zagrożeń należy przyjąć jako stan naturalny.
W związku z tym należy bardzo poważnie wziąć pod uwagę strategiczne partnerstwo z innymi krajami bałtyckimi, szczególnie ze Szwecją, która potraktowała wydarzenia zapoczątkowane oderwaniem Krymu od Ukrainy jako memento, a w związku z uzasadnionymi obawami przed zagrożeniem płynącym ze wschodu podjęła działania mające na celu zmniejszenie deficytów bezpieczeństwa przez wzrost wydatków na obronność (przewidywany w ciągu najbliższych lat jego poziom wzrostu wynosi 13 proc.). W obliczu nie do końca zadowalających wyników wcześniejszej współpracy czysto skandynawskiej, którą ograniczała np. przynależność do NATO Danii i Norwegii oraz rezerwa przejawiana przez Finlandię, Sztokholm dąży także do zacieśnienia związków z Sojuszem. Szwecja jest przy tym – mimo oczywistych ograniczeń wynikających choćby z niewielkiej populacji – krajem dość silnym militarnie, którego obecny potencjał porównywalny jest z polskim, oraz potencjalnie wartościowym partnerem jako dostawca uzbrojenia czy w zakresie współpracy przemysłowej (jak dotąd ten potencjał jest realizowany w niewielkim tylko stopniu). Podobna wspólnota interesów, determinowana przez definicję sytuacji i podstawowych zagrożeń bezpieczeństwa, łączy Polskę z Norwegią i Finlandią. Z nimi również możliwa jest np. wspólna realizacja dużych programów zakupowych – np. Finlandia będzie poszukiwała konstrukcji, która w latach 20. zastąpi obecnie eksploatowane myśliwce wielozadaniowe F/A-18C/D Hornet. Kierunek ten jest niestety jak dotąd politycznie bardzo słabo eksploatowany.
Podobnie ma się sprawa z relacjami z Turcją, również obawiającą się posunięć rosyjskich, silną wojskowo, dynamicznie rozwijającą przemysł. Dysponuje ona wieloma interesującymi technologiami, takimi jak projektowane pociski manewrujące pozbawione politycznej problematyczności, o jaką należy podejrzewać wzory amerykańskie. Na podstawie wiedzy na temat doświadczeń innych krajów z zakupami systemów rażenia dalszego zasięgu z tego kraju można bowiem domniemywać, że Stany Zjednoczone również i w naszym przypadku zastrzegą sobie daleko idącą kontrolę nad użyciem sprzedawanej broni tego rodzaju. Półksiężyc Sztokholm-Warszawa-Ankara należy uznać za bardzo pożądany układ, kompensujący wiele z niedostatków NATO, którego stan nie wykazuje dziś symptomów poprawy.
Podsumowanie
Rekapitulując, należy stwierdzić, że rok 2014 przyniósł, zapowiadający się od 2008, chyba definitywny koniec postpolitycznego, wygodnego ciepełka w Europie Środkowej i nadziei, że jutro będzie mniej więcej tak samo jak dziś. Nie ma sensu snucie apokaliptycznych scenariuszy, ale należy gotować się na to, co parę lat temu leżało w sferze niewyobrażalnego. Stan polskiej obronności nie jest na szczęście fatalny, ale wiele pozostało jeszcze do zrobienia. Przede wszystkim wypada zadać pytanie, czy obronnościowe perspektywy planistyczne kreślone przez naszych decydentów w tym zakresie nie są nadmiernie odległe czasowo, przez co przy niewykluczonym złym rozwoju wypadków nie pozostaną w sferze, która będzie przedmiotem smutnych rozważań „co by było gdyby”…