Mam białego penisa, więc chyba coś mi się należy

·

Mam białego penisa, więc chyba coś mi się należy

·

Charleston w Karolinie Południowej jest najpiękniejszym miastem, w jakim byłam. Spędziłam tam tylko kilka godzin, w tym część przespałam z nogami na kierownicy w wynajętym samochodzie. Podczas spacerów między wielkimi rezydencjami w kolonialnym stylu wetknęłam sobie za ucho kolorowy kwiatek, jeden z milionów kolorowych kwiatków, rosnących szybciej, niż meksykańscy ogrodnicy nadążają z przycinaniem ich do gustownej nienachalności. Odkryłam w sobie wtedy wstydliwą empatię wobec żołnierzy oraz żon i córek Konfederacji. Zrozumiałam, że bronili nie tylko niewolnictwa, tej „dziwnej instytucji” (peculiar institution – popularny eufemizm okresu przedwojennego), która wykorzystała drobną fizyczną odmienność, by stworzyć rasę. Przede wszystkim bronili stylu życia, swojego komfortu psychicznego, swojego spokojnego snu, swoich białych dłoni. Walczyli o poczucie słuszności, o to, że mają rację, że mają święte i niezbywalne prawo do czucia się lepszymi i postrzegania innych jako gorszych i takiegoż ich traktowania. Koncepcja supremacji rasowej (white supremacy) dawała poczucie ważności, lepszości, poczucie bycia wartościowym, nawet gdy nie miało się nic i nie osiągnęło się nic, i nie było się nikim więcej niż istotą ludzką.

Dylann Storm Roof chciał się poczuć kimś, ale nie miał żadnej właściwości (property) poza białym kolorem skóry. Ale nawet ta właściwość może stać się cenną własnością (property), gdy daje ci miejsce w wygodniejszym wagonie kolejowym (patrz: sprawa Plessy vs. Ferguson1) lub zapewnia przeżycie, gdy inni giną.

Dylann Roof ma 21 lat i fryzurę „na garnek”, modną wśród polskich chłopów pańszczyźnianych w XV wieku. W środę 17 czerwca 2015 r. włożył swojego Glocka kaliber 45 mm, kupionego za pieniądze z prezentu urodzinowego od rodziców, do saszetki i poszedł na zebranie kółka biblijnego. Do tego momentu jest żałośnie i może nawet trochę śmiesznie, potem robi się strasznie. Roof wybrał grupę edukacji biblijnej, zbierającą się w Emanuel African Methodist Church w najpiękniejszym mieście, w którym w życiu byłam, nazywanym też Holy City, bo jest w nim tak wiele kościołów…

Charleston może nie jest oficjalnie najbardziej rasistowskim i „skonfederowanym” miastem w Stanach Zjednoczonych, jednak miałby do tego tytułu spore prawa. Po pierwsze, był głównym portem dla przypływających z Afryki statków z niewolnikami (nawet dla 70 procent z nich Charleston to pierwszy przystanek na amerykańskiej ziemi). Kiedy w 1808 roku zakazano wreszcie zamorskiego importu niewolników (Jezu, nie wierzę, że użyłam wobec ludzi słowa „import”, ale to przecież prawda, wstrętna prawda), Charleston zmienił się w krajowe centrum handlu wiadomo-kim. To w Charleston w grudniu 1860 roku przyjęto „rozporządzenie o secesji”. Karolina Południowa była pierwszym stanem, który opuścił Unię, a pierwsze strzały wojny secesyjnej padły z Fortu Sumter, czyli de facto z miasta-portu Charleston. Roof w swoim manifeście wyjaśnia, że wybrał Charleston, ponieważ jest najbardziej „historycznym” miastem w stanie i niegdyś miało najwyższą proporcję Czarnych wobec Białych w całym kraju.

Dziś Charleston jest w trzech czwartych biały (dane z 2010 r). Jeszcze w latach 80. proporcja ta wynosiła pół na pół. Ciekawe, czy pisząc o demograficznej przewadze Czarnych w okresie przedwojennym Roof, zadał sobie trud, by pomnożyć ich liczbę przez trzy piąte. Bo tym właśnie, według pierwszej konstytucji amerykańskiej, był Afrykanin mieszkający w Ameryce lub Amerykanin afrykańskiego pochodzenia – trzema piątymi człowieka.

Swój manifest Roof opublikował na prymitywnej stronie internetowej, która wypaliła mi dziurę w mózgu. Jest tam część fotograficzna, przedstawiająca Roofa w przydomowym ogródku, w wędkarskim kapelusiku i ciemnych okularach zsuniętych na koniec nosa jak u aktorki z Beverly Hills 90210. Do wizerunku najbardziej wyśmiewanego chłopaka w szkole dodane są, niczym okrutne nieporozumienie, atrybuty twardogłowego południowca: flaga Konfederacji, płonąca flaga USA (wydaje się, jakby była podpalona od grilla, który stoi w tle), pistolet (prawdziwy! choć w tej scenerii trudno w to uwierzyć) i tablica rejestracyjna z napisem „Skonfederowane Stany Ameryki”. Do tego, jak w albumie każdego licealisty, kilka zdjęć z wycieczek: tu cmentarz walecznych białych przodków, tam pomnik tychże, jeszcze dalej muzeum niezmiennie monotematyczne. I wypisana patykiem na piasku liczba 1488 – 14 oznacza w neonazistowskim slangu czternastowyrazowy slogan w typie „white power”, a 88 to „Heil Hitler”. Ogólnie: żałość. Ale też trochę strach ściska za gardło.

Hitem Internetu jest zdjęcie Roofa w czarnej kurtce z przyszytymi flagami RPA czasów apartheidu i Rodezji – państwa istniejącego w latach 1964–1979, zamieszkanego w większości przez Czarnych, a rządzonego wyłącznie przez Białych. Czarni przejęli władzę na drodze wyborów i w 1980 r. zmienili nazwę Rodezji na Zimbabwe. Roof najwyraźniej bolał nad tą przemianą, ponieważ swoje przesłanie zamieścił pod adresem lastrhodesian.com („Ostatni Rodezyjczyk”).

Pozostała część strony to manifest, który byłby pewniakiem w konkursie na największą liczbę nienawistnych bzdur na jednostkę objętości tekstu. Pierwszym, co zakłuło mnie w oczy, było użycie wielkiej litery, gdy mowa jest o „Białych” i małej w słowie „czarni”. Niewielka to rzecz, a boleśnie znacząca. Roof w dość nietypowy sposób dzieli ludzi na „rasy” (Żydzi jego zdaniem są rasą, wschodni Azjaci też stanowią rasę) i opisuje każdą, najwięcej miejsca poświęcając Czarnym (używam tego słowa jako politycznie neutralnego oraz w tym kontekście potrzebnego). Czarnuchy są głupie i okrutne – wnikliwie zauważa autor, który kilka godzin później zamorduje dziewięć osób. Porównuje Afroamerykanów do psów i twierdzi, że stąd bierze się współczucie dla ich krzywdy – tak jak współczuć będziemy psu bitemu przez człowieka, gdyż pies jest niższym gatunkiem. Roof chwali się, że przeczytał „setki niewolniczych wspomnień” i że większość z nich jest pozytywna. Niektórzy panowie NAWET nie zezwalali na biczowanie niewolników na swoich plantacjach. Och, co za łaska! Błąd tkwi w tym, że niewolniczych wspomnień jest naprawdę niewiele, chyba nawet jedna setka się nie uzbiera. Poza tym styl autora Roofa sugeruje, że nie przeczytał w życiu nic ponad „jakąkolwiek lekturę w drugiej klasie amerykańskiej podstawówki”. Zdaniem zamykającym ten myślowy rynsztok jest „wybaczcie błędy, nie miałem czasu tego sprawdzić”. Błędy w pisowni (typos) oczywiście, bo przecież nie błędy merytoryczne.

Jako początek swoich zainteresowań problematyką rasy i opresji wywieranej przez Czarnych na Białych (tak, w tej kolejności) Roof wskazuje sprawę zabójstwa Trayvona Martina w lutym 2012 roku. Martin – nieuzbrojony czarny 17-latek – został zastrzelony przez szefa straży sąsiedzkiej (neighbour watch) George’a Zimmermana w Stanford na Florydzie. Policja nawet nie aresztowała sprawcy, ponieważ uznała zamordowanie chłopca za działanie podjęte w obronie własnej – między Zimmermanem a Martinem doszło do sprzeczki popartej argumentem pięści. Po tym jak przez cały kraj przetoczyła się fala protestów, Zimmerman został oskarżony o morderstwo, ale ława przysięgłych uznała go za niewinnego. Departament Sprawiedliwości ogłosił, że nie ma wystarczających dowodów, by wszcząć śledztwo federalne w sprawie przestępstwa motywowanego nienawiścią (hate crime).

Roof uważał za oczywiste, że słuszność leżała po stronie Zimmermana. Wiedziony ciekawością zapytał wujka Google’a o „przestępstwa popełniane przez Czarnych na Białych” (black on white crime). Pierwszym wynikiem była – i dziś również jest – strona Rady Konserwatywnych Obywateli (Council of Conservative Citizens), której angielska nazwa skraca się do CCC, co chyba nie tylko mnie kojarzy się z KKK (Ku Klux Klan). Prezesem tej szacownej organizacji jest Earl Holt – 62-latek udostępniający najbiedniejszym z biednych mieszkania na wynajem o standardzie urągającym przyzwoitości (jego zawód to slumlord). W ten w-ogóle-nie-obrzydliwy sposób zarabia na dostatnie życie i swój konserwatywny aktywizm. Rada wspiera swoimi funduszami polityków partii republikańskiej co bardziej zaangażowanych w walkę o świętą Nierówność i upragnioną Nietolerancję. Zaraz po masakrze wszyscy wsparci zaczęli na wyścigi zwracać dotacje lub przeznaczać je na cele charytatywne. CCC powstało w latach 50. w znanym z szalejącego rasizmu stanie Mississippi. Jego głównym celem było zapobieganie integracji rasowej w szkołach po wyroku Sądu Najwyższego w sprawie Brown vs. Board of Education. Gdy konserwatywni obywatele odnieśli porażkę w bronieniu swoich dzieci przed krzywdą przebywania w jednej klasie z Afroamerykanami, przerzucili się na zwalczanie międzyrasowych małżeństw i lobbowanie przeciwko imigrantom. Monitorują również sytuację Białych zamordowanych przez Czarnych. Według statystyk FBI stanowią oni niewielki procent wszystkich ofiar, bo najwyraźniej Biali najbardziej lubią zabijać się nawzajem. Entuzjaści tematu mogą śledzić te 13,6% morderstw, których ofiary były białe, a sprawcy czarni, za pomocą wygodnych i łatwych w obsłudze mediów społecznościowych, np. wpisując na Twitterze #whitegenocide.

Zamachowiec nie przypadkiem wybrał za cel ataku Emanuel African Methodist Church. Jest on bowiem najstarszym czarnym kościołem na południe od Baltimore. Założony w 1816 roku, był miejscem, gdzie niewolnicy mogli poczuć się jak pełnoprawne jednostki ludzkie – w oczach Boga równe innym ludziom. W myśl zasady, że wiedza równa się władzy, sztukę czytania i pisania skrywano przed niewolnikami, więc kościoły były jedynymi instytucjami edukującymi społeczność niewolniczą. Denmark Vesey – jeden z założycieli kościoła – przewodził słynnemu powstaniu niewolników. Skala powstania była niewielka, zostało szybko stłumione, a wszyscy jego uczestnicy straceni. Ale zjednoczeni, zbuntowani niewolnicy byli najgorszym koszmarem dla białych plantatorów, tak przerażonych rebelią, że nawet kościół spalili do gołej ziemi.

Proboszczem tej ważnej parafii był wielebny Clementa C. Pinckney. Po wejściu do kościoła zamachowiec poprosił o wskazanie mu pastora Pinckney’a i usiadł obok niego, co może sugerować, że to on był głównym celem ataku. Wielebny Pinckney był znaną osobą publiczną, aktywnym działaczem społecznym, zasiadał w senacie stanowym Karoliny Południowej. Zawodowe obowiązki senatora wymagały od niego codziennego przebywania w budynku władz stanowych w Columbii, nad którym, zupełnie niezawstydzona swoim niemoralnym dziedzictwem, powiewa flaga Konfederacji (flaga wojenna, przypomina drugą „państwową” flagę Skonfederowanych Stanów Ameryki). Po masakrze, decyzją gubernatorki stanu Nikki Haley, flagi USA Karoliny Południowej zostały opuszczone do połowy masztu na dziewięć dni – po jednym dniu za każdą z ofiar zamachu. Jednak flaga Konfederacji – najbardziej kontrowersyjna, ponieważ bardzo często wykorzystywana jako symbol białej supremacji – pozostała na szczycie masztu. Gubernatorka ubolewa nad tym faktem, ale decyzja nie należy do niej – nad tą konkretną flagą władzę sprawuje senat stanu. Gdy piszę te słowa, senat debatuje nad usunięciem flagi: izba niższa już przychyliła się do tego wniosku.

Ale co flaga właścicieli niewolników i przeciwników Unii w ogóle robi na terenie należącym do władz stanu? Otóż umieszczono ją nad Kapitolem w Columbii w 1962 r. na znak SPRZECIWU wobec ruchu na rzecz praw obywatelskich (Civil Rights Movement), a dokładnie na rzecz równości praw obywatelskich dla wszystkich obywateli niezależnie od koloru skóry. W roku 2000, pod naciskiem protestów obywatelskich, flagę Konfederacji zdjęto z budynku senatu stanowego i umieszczono przed budynkiem. Nieważne, czy z dachu, czy z trawnika, flaga Konfederacji codziennie przypomina czarnym urzędnikom i mieszkańcom, kim ich stan chciał, by byli – niewolnikami. Czarne dzieci chodzą do szkół nazwanych imionami konfederackich generałów – ludzi, którzy oddali życie za to, by owe dzieci nie mogły się uczyć. Liczne ulice w miastach Południa noszą imiona bohaterów Konfederacji. Nawet Emanuel African Methodist Church stoi przy ulicy Johna C. Calhouna – gorącego zwolennika niewolnictwa (z nurtu: niewolnictwo to jest dobra, dobra rzecz) i jednego z najgorliwszych orędowników secesji.

Z całej dyskusji użytek dla siebie, jak zawsze, zrobią marketingowcy: największe sieci sklepów w Ameryce, w tym np. Amazon, wycofały ze sprzedaży wszystkie gadżety przedstawiające flagę konfederacji. Zapowiada się powstanie czarnego rynku ręczników plażowych, foteli rybackich i kubków termicznych.

Gdy grupa biblijna rozpoczęła dyskusję nad wybranym fragmentem Pisma, Roof najpierw słuchał, potem rozzłoszczony zabrał głos, a następnie wstał, wyjął pistolet i zaczął strzelać. Musiał pięciokrotnie przeładować magazynek, by uśmiercić wszystkich.

Cynthia Marie Graham Hurd (54 lata) – członkini grupy biblijnej i kierowniczka biblioteki publicznej hrabstwa Charleston.

Susie Jackson (87 lat) – członkini grupy biblijnej i chóru kościelnego.

Ethel Lee Lance (70 lat) – kościelny w Emanuel African Methodist Church.

Depayne Middleton-Doctor (49 lat) – pastor oraz administrator i koordynator działu rekrutacji w Southern Wesleyan University.

Clementa C. Pinckney (41 lat) – proboszcz Emanuel African Methodist Church i senator stanu Karoliny Południowej.

Tywanza Sanders (26 lat) – członek grupy biblijnej.

Daniel Simmons (74 lata) – pastor pracujący w Greater Zion AME Church w Awendaw.

Sharonda Coleman-Singleton (45 lat) – pastorka oraz logopeda i trenerka bieania w Goose Creek High School.

Myra Thompson (59 lat) – nauczycielka grupy biblijnej.

Wypisałam te nieraz trudne do wymówienia nazwiska ofiar, ponieważ ważne jest, abyśmy o nich pamiętali. Byśmy wiedzieli, kim byli, jak wyglądali, jak istotni byli dla swojej społeczności. Zbyt często zapamiętuje się tylko nazwisko i obmierzłą twarz mordercy, stającego się medialnym celebrytą. Przypomina się o nim wciąż na nowo, przy okazji procesu, potem apelacji, potem, gdy wyda swoją biografię, później zrobią o nim film dokumentalny i nawet jego śmierć na krześle elektrycznym będzie pokazana w full HD i oglądana przez miliony. A po ofiarach nie pozostanie nic poza wspomnieniami. Mamy obowiązek je pielęgnować.

Roof pozostawił przy życiu jedną osobę. Kolejne dwie, w tym dziecko, uratowały się, udając martwych. Kobiecie, która przeżyła, zamachowiec nakazał poinformowanie opinii publicznej o przebiegu zamachu i jego motywach. On sam planował prawdopodobnie popełnić samobójstwo, jednak gdy udało mu się bez problemów opuścić kościół, wsiadł w samochód i odjechał. Aresztowano go następnego dnia, 250 mil od miejsca zbrodni, już za granicą stanu – w Shelby w Karolinie Północnej. Na Dylanna Roofa jako potencjalnego mordercę wskazali jego ojciec, wuj i najbliższy przyjaciel, którzy po obejrzeniu doniesień w telewizji zawiadomili policję. Roof poprosił o ekstradycję i został przetransportowany do Karoliny Południowej. Podczas pierwszej rozprawy, która ma na celu przedstawienie zarzutów i wyznaczenie kaucji, rodziny ofiar przekazały zamachowcowi słowa przebaczenia w duchu chrześcijańskim. Roof nie wydawał się ani wzruszony, ani w ogóle… żaden. Nie był nawet przejęty tym, że grozi mu dziewięciokrotna kara śmierci.

Kobieta, mająca być posłanniczką wiadomości Roofa, jest w stanie głębokiego szoku i znajduje się pod opieką lekarzy. Jej krewna, której udało się z nią porozmawiać, przekazała, że zanim Roof zaczął strzelać, Tywanza Sanders próbował przemówić mu do rozsądku. „Nie musisz tego robić” – przekonywał. Odpowiedzią było: „Tak [muszę]. Gwałcicie nasze kobiety i przejmujecie nasz kraj”. Argument o „gwałceniu naszych (białych) kobiet” jest stary jak historia konfliktu rasowego w Ameryce. Był on podnoszony jeszcze przed zniesieniem niewolnictwa: wtedy usprawiedliwiał ten haniebny proceder jako „konieczną obronę Białych przed Czarnymi”. Potem był fałszywym pretekstem do niemal wszystkich linczów, działalności Ku Klux Klanu i praw Jima Crowa, czyniących rasową dyskryminację legalną. Entuzjaści tego wyssanego z palca konceptu, w tym morderca Roof, najwyraźniej za nic mają sobie statystki wykazujące, że w przytłaczającej większości gwałtów sprawca i ofiara mają ten sam kolor skóry.

Załóżmy jednak na chwilę, w ramach eksperymentu myślowego, że Roof naprawdę jest przekonany o tym, że czarni mężczyźni nie robią nic innego, tylko gwałcą białe kobiety. I chciał ich z tego powodu zabić. Zabić czarnych mężczyzn, by chronić białe kobiety. Na liście najlepszych miejsc i pór do zrealizowania tego celu „kościół w środowy wieczór” z pewnością zająłby jedną z ostatnich pozycji. Kobiety, niezależnie od pochodzenia etnicznego, są o wiele bardziej religijne niż mężczyźni, nie powinno więc dziwić, że na spotkanie poświęcone dyskusjom o Biblii przyszły głównie one. I to w większości kobiety poniosły śmierć – stanowiły sześć z dziewięciu ofiar.

A może właśnie to kobiety były celem od początku, nawet jeśli morderca nie zdawał sobie z tego sprawy? Nie byłby to pierwszy przypadek połączenia rasizmu z seksizmem. Gdy przedstawiciele grup niegdyś nadrzędnych (w tym przypadku biali mężczyźni), dziś zmuszeni do wykazania się czymś więcej niż posiadaniem białej skóry i penisa, by zyskać pozycję w społeczeństwie, nie są w stanie osiągnąć upragnionego prestiżu, zwracają frustrację przeciwko grupom historycznie dyskryminowanym. Ten przerośnięty maltuzjanizm traktuje prawa i wolności obywatelskie jako dobra, których zasób jest skończony, więc jeśli ktoś je uzyskuje, to automatycznie ja je tracę. Na szczęście druga poprawka do konstytucji umożliwia mi obronę tego, co moje. Obronę zbrojną.

Barack Obama stworzył całkowicie nowy gatunek krasomówstwa – przemówienie postmasakrowe. Oficjalna wypowiedź po zamachu w Charleston była jego czternastym oświadczeniem wydanym po masowym morderstwie dokonanym przy użyciu broni palnej. Obama wygłosił kilka zużytych frazesów o tym, że niewinni ludzie zginęli po części dlatego, że ten, kto chciał wyrządzić im krzywdę, nie miał problemu z pozyskaniem broni oraz że on, prezydent, odmawia udawania, że wystarczy pogrążyć się w żałobie, a każda próba działania będzie upolitycznianiem problemu. Nic nowego. Zacytował też przemówienie Martina Luthera Kinga sprzed 52 lat, wygłoszone po śmierci trzech czarnych dziewczynek w zamachu bombowym na kościół w Birmingham w Alabamie. Z tego, że ów cytat jest wciąż aktualny, płynie jeden wniosek – przez pół wieku nic się nie zmieniło.

W Stanach Zjednoczonych działają 784 „grupy nienawiści” (hate groups). Monitorowaniem ich działalności zajmuje się Southern Poverty Law Center, które prowadzi bardzo profesjonalną stronę internetową i wykonuje ogrom dobrej, merytorycznej pracy. Grupy nienawiści podzielone są na kategorie pod względem przedmiotu nienawiści: występują zatem stowarzyszenia neonazistowskie, anty-LGBT, neokonfederackie oraz, moje ulubione, stowarzyszenia „ogólnej nienawiści” (general hate). Ich istnienie jest jak najbardziej legalne, bo pierwsza poprawka gwarantuje wolność słowa. Mogą się zbroić i tworzyć własne armie, bo druga poprawka zapewnia prawo do posiadania broni. A dzięki bezkrytyczności opinii publicznej mogą przedstawiać szaleństwo nienawiści jako poglądy racjonalne, logiczne, „prawdziwie amerykańskie” i, zupełnie bez zażenowania, jako prawowitą agendę polityczną. Łącznie z tym, że stowarzyszenia potomków i potomkiń prominentnych konfederatów wciąż planują secesję od Unii.

Dlaczego masakry w Charleston nie nazywa się atakiem terrorystycznym? – pytają komentatorzy. Dlaczego nawet określenie „przestępstwo motywowane nienawiścią” (hate crime) jest używane nader ostrożnie? Czyżby dlatego, że przeczyłoby to lansowanej przez władze koncepcji terroryzmu jako działań złych muzułmanów przeciwko dobrym Amerykanom? Koncepcji, w której to „Inni”, „Obcy” żywią nienawiść do nas, a my tylko nadstawiamy drugi policzek, bo „tak zrobiłby Jezus”. „What would Jesus do?” (co zrobiłby Jezus?) jest popularnym sloganem chrześcijańskiej prawicy, często drukowanym na koszulkach, naklejkach itp. Prawicowe media energicznie grzebią w przeszłości Roofa, by znaleźć dowody nadużywania narkotyków lub historię problemów psychicznych. Tak, w marcu 2015 aresztowano go za posiadanie narkotyków. Tak, pod koniec lat 90. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne debatowało nad wpisaniem rasizmu na listę chorób psychicznych, czego ostatecznie nie zrobiono. Nie, działanie mózgu Dylanna Roofa nie było w chwili popełnienia dziewięciu morderstw ani upośledzone przez chorobę, ani zmienione przez substancje psychoaktywne. Było napędzane zwykłą, nagą nienawiścią.

Czytam w ostatnich dniach nowo wydane po polsku eseje Emmy Goldman. Tekst „Psychologia terroryzmu” przypomniał mi o tym, że zwykłam empatyzować z więźniami i zamachowcami, gdyż wychodzę z założenia, że większość aktów przemocy ma swoją przyczynę w poczuciu krzywdy i ostatecznej bezsilności. I taka była, moim zdaniem, przyczyna tragicznych wydarzeń w Charleston. Dylann Roof czuł się ofiarą, czuł, że coś mu niesprawiedliwie odebrano. Wierzył, że za sam fakt bycia białym mężczyzną należą się prestiż społeczny, pieniądze i wygodne życie. Gdy zorientował się, że współczesny świat nie rządzi się tymi samymi regułami, co przedwojenne Południe, poczuł się skrzywdzony, a potem wściekły. Biali mężczyźni naprawdę stracili na równości praw obywatelskich. Jako biała kobieta powiem: i bardzo dobrze!

PS. Mam nadzieję, że czytelnik/-czka nie czuje się urażony/-a nieco prześmiewczym tonem artykułu. Sarkazm, ironia i złośliwość były dla mnie terapeutycznymi narzędziami zastosowanymi, by zło i ludzkie nieszczęście, z którymi obcowałam w trakcie zbierania materiałów, nie doprowadziły mnie do apopleksji. Czuję przeogromny smutek i współczucie dla ofiar i ich rodzin, a także najwyższe obrzydzenie wobec sprawcy.

Przypis:

  1. Homer Plessy był osobą o mieszanym „pochodzeniu rasowym” i został z tego powodu wyproszony z wagonu pierwszej klasy „tylko dla białych”. Wyrok Sądu Najwyższego z 1896 roku w sprawie Plessy vs. Ferguson uznawał doktrynę „oddzielne, ale równe” (separate but equal) za zgodną z konstytucją. W praktyce oznaczało to przyzwolenie na segregację rasową w miejscach publicznych. Wyrok pozostał w mocy do roku 1954, kiedy został uchylony decyzją Sądu Najwyższego w sprawie Brown vs. Board of Education.
komentarzy