Błogosławieni

·

Błogosławieni

·

Błogosławieni jesteście wy, ubodzy, albowiem do was należy królestwo Boże.
Błogosławieni wy, którzy teraz głodujecie, albowiem będziecie nasyceni.
Błogosławieni wy, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie.
Błogosławieni będziecie, gdy ludzie was znienawidzą, i gdy was wyłączą spośród siebie, gdy zelżą was i z powodu Syna Człowieczego podadzą w pogardę wasze imię jako niecne: cieszcie się i radujcie w owym dniu, bo wielka jest wasza nagroda w niebie. Tak samo bowiem przodkowie ich czynili prorokom.
Natomiast biada wam, bogaczom, bo odebraliście już pociechę waszą.
Biada wam, którzy teraz jesteście syci, albowiem głód cierpieć będziecie.
Biada wam, którzy się teraz śmiejecie, albowiem smucić się i płakać będziecie.
Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą. Tak samo bowiem przodkowie ich czynili fałszywym prorokom.
(Łk 6, 20–26)

Lewica zawdzięcza chrześcijaństwu więcej, niż chciałaby przyznać. Idea, że ludzie są równi wobec Boga, zaowocowała egalitaryzmem społecznym. Przekonanie, że wszyscy są dziećmi jedynego Boga, którego panowanie rozciąga się na cały świat i przekracza plemienne panteony, legło u podstaw uniwersalizmu. Nawet koncepcja Postępu nie mogłaby zaistnieć bez wcześniejszego zadomowienia się w ludzkich umysłach linearnej koncepcji czasu, w myśl której historia dzieje się od punktu Alfa do punktu Omega, od stworzenia świata do paruzji…

Tak, chrześcijaństwo było ruchem rewolucyjnym. Nawet jeśli niektóre z tych idei występowały wcześniej (np. w stoicyzmie), to dopiero ono poniosło je w masy. Było także u swego zarania ruchem ludowym. Fryderyk Engels pisał: Z jakich żywiołów rekrutowali się pierwsi chrześcijanie? Przeważnie z „cierpiących i obciążonych”, z najniższych warstw społecznych, jak przystoi żywiołowi rewolucyjnemu. A z kogo składały się te warstwy? W miastach z podupadłych wolnych, należących do najrozmaitszych narodów, […] dalej z wyzwoleńców (byłych niewolników) i zwłaszcza z niewolników; w wielkich posiadłościach ziemskich Włoch, Sycylii, Afryki – z niewolników, na wsi chłopów, upadających coraz bardziej pod brzemieniem długów. To ich aspiracje i marzenia chrześcijaństwo wyrażało, obiecując Królestwo Niebieskie, Miasto Święte – Jeruzalem Nowe, w którym wynagrodzona będzie cnota: I otrze Bóg wszelką łzę z oczu ich: a śmierci dalej nie będzie, ani smutku, ani krzyku, ani boleści więcej nie będzie. Marksistowski historyk żydowskiego pochodzenia Max (Moses) Beer uważał, że komunizmem proletariatu rzymskiego był chrześcijanizm.

Cnotą chrześcijańską była pokora i życie skromne, znamionujące biednych. Był to pogląd na wskroś rewolucyjny, bo w dotychczasowych systemach teologicznych bogactwo traktowano na ogół jako widomy dowód przychylności bogów. Chrześcijanie natomiast uważali, że aby wyzwolić się z mocy szatana, pana tego świata (kuszącego Chrystusa słowami: Dam ci całą tę potęgę i wspaniałość, bo jest mi dana, a komu chcę daję ją, Łk 4, 6–7), trzeba wyrzec się dóbr materialnych. Żaden nie może dwóm panom służyć. […]. Nie może służyć Bogu i mamonie, mówi Jezus (Mt 6, 24). Gdy więc pewnego razu przystąpił do Jezusa pobożny młodzieniec, pytając, jak ma postępować, aby „mieć żywot wieczny”, rada Nauczyciela była jednoznaczna: Jeżeli chcesz być doskonałym, idź, sprzedaj co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Usłyszawszy to młodzieniec odszedł smutny, bo posiadał wielkie dobra. Jezus zaś rzekł uczniom swoim: zaprawdę powiadam wam, bogacz tylko z trudnością wejść może do królestwa niebieskiego. Jeszcze raz powtarzam wam: łatwiej przejdzie wielbłąd przez ucho igielne, niż bogacz wejdzie do królestwa Bożego (Mt 19, 21–24). Swoich uczniów napominał: żaden z was, jeśli nie wyrzeknie się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem (Łk 14, 33). Warto tu zwrócić uwagę, że Jezus nie rozróżniał między bogaczami, którzy w sposób godziwy nabyli swój majątek, i bogaczami, którzy wzbogacili się w sposób nieetyczny – potępiał bogaczy w ogóle.

Ideał Dwunastu miał charakter nie tylko antykonsumpcyjny, ale też antyprodukcyjny. Uczeń Chrystusa miał troszczyć się o zbawienie, a nie o codzienność, zdawać się na łaskę Boga, brać przykład z ptaków niebieskich czy kwiatów polnych (Mt 6, 25–32). Wynikało to z faktu, że światopogląd pierwszych chrześcijan był na wskroś apokaliptyczny – wierzyli oni, że starcie sił dobra z siłami zła, koniec starego świata i ustanowienie Królestwa Bożego na ziemi nastąpią jeszcze za ich życia. Zobaczą, jak Bóg rozprasza pysznych i ich serc zamysły, strąca mocarzy z tronów, a wywyższa pokornych. Głodnych napełnia dobrami, a bogaczy odprawia z pustymi rękoma (Łk 1, 51–53). Nadejdzie Dzień Sądu, wyrównanie krzywd.

Kosmiczna rewolucja nie następowała, należało więc organizować sobie życie doczesne w ramach istniejącego społeczeństwa. Mistyczna egzaltacja ustępowała praktyce życia codziennego, jednak chrześcijanie starali się postępować zgodnie z nakazami Chrystusa. Najwyższym nakazem etycznym była – oprócz miłości Boga – miłość bliźniego (gr. agape), która miała manifestować się codziennymi uczynkami. Ks. prof. Mieczysław Żywczyński pisze: Tu wszystkich łączyła miłość i kto jej nie praktykował, nie był właściwie chrześcijaninem. Oznaczało to obowiązek wzajemnej pomocy: Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe (Ga 6, 2).

W Jerozolimie pierwsi wierzący ustanowili koinonia, wspólnotę dóbr, oddając swój majątek we wspólne posiadanie: Wszyscy, którzy przyjęli wiarę, stanowili jedno serce i jedną duszę. Nikt nie nazywał swoim tego, co posiadał, i wszystko było im wspólne. […] Nikt więc spomiędzy nich nie cierpiał niedostatku. Bo kto posiadał ziemię lub domy, sprzedawał je, a uzyskane stąd pieniądze przynosił i składał u stóp apostołów. A z tego przydzielano każdemu według potrzeby (Dz 4, 32–35). Dzieje Apostolskie przytaczają charakterystyczną opowieść o Ananiaszu, który próbując zachować dla siebie część pieniędzy ze sprzedaży majątku, nie tylko został surowo skarcony przez św. Piotra, ale w dodatku zaraz zmarł (Dz 5, 1) – to czytelna sugestia boskiej kary za samolubstwo. Zwyczajem pierwszych chrześcijan były też codzienne wspólne posiłki, podczas których wierni łamali chleb po domach i spożywali pokarm z radością i w prostocie serca(Dz 2, 46). „Wspólność dóbr” była tu wspólnością użytkowania, nie wytwarzania. Każdy chrześcijanin mógł użytkować dobra swych współbraci, ci zaś, którzy coś posiadali, nie mogli odmawiać nieposiadającym. Właściciel nie tracił swych praw, ale dzielił je z innymi. Ten wczesnochrześcijański komunizm spożycia występował w początkach nowej religii, gdy chrześcijanie byli jeszcze nieliczni, za to ogarnięci świętym zapałem.

Jednak również w okresie późniejszym, gdy gminy chrześcijańskie przestały prowadzić wspólne gospodarstwa, utrzymały charakter organizacji samopomocowych. Wbrew pozorom wsparcie to nie ograniczało się do jałmużny i dobroczynności. Homilia „Pseudo Clementina” z III wieku mówi, że obowiązkiem chrześcijan jest dawać pracę zdolnym do niej, niezdolnym zaś okazywać miłosierdzie. Dlatego przede wszystkim starano się potrzebującym pomocy zapewnić zajęcie, a jeśli nie mieli odpowiednich kwalifikacji, usiłowano ich przyuczyć. Św. Cyprian organizował pomoc dla jednej z biednych gmin afrykańskich, posyłając m.in. rzemieślników, którzy mogliby nauczyć rzemiosła jej członków. W rezultacie ówcześni chrześcijanie to już nie „ptaki niebieskie”, ale społeczność ludzi pracy, głównie fizycznej. Nawet kapłani i biskupi utrzymywali się sami. Św. Justyn (II wiek) pisze, że wszyscy chrześcijanie utrzymują się z pracy swych rąk. Potwierdzał to przeciwnik chrześcijaństwa Celsus, opisując z pogardą chrześcijan jako zbiorowisko szewców, tkaczy i krawców.

Nie wszyscy jednak członkowie gminy byli w stanie sami się utrzymywać. Osoby chore, kalekie, niedołężne, a zwłaszcza wdowy i sieroty – oni wszyscy musieli żyć z pomocy współbraci. Trzeba było nie tylko od czasu do czasu zapewniać im wsparcie w pieniądzu czy w naturze, lecz także zorganizować stałą opiekę, gdy nie mieli przy sobie nikogo. Gmina wspierała też współwyznawców przebywających w więzieniach. Niechętny chrześcijanom Lucjan z Samosaty opisał ich postępowanie: Bo jest rzeczą nie do wiary, jak prędko ci ludzie [chrześcijanie] znajdą się wszędzie, gdzie idzie o jakąś sprawę dotyczącą ich wspólnoty, nie szczędzą wtedy niczego. Wynikać miało to z faktu, że ich pierwszy prawodawca wpoił w nich mniemanie, że wszyscy są między sobą braćmi, skoro się nawrócą.

Generalnie pomoc zapewniano braciom w wierze. Były jednak i przypadki pomagania poganom. Gdy około 251 roku w Aleksandrii wybuchła zaraza, chrześcijanie opiekowali się wszystkimi chorymi, zbierali i chowali zmarłych bez różnicy wyznania. Jeszcze w IV wieku cesarz Julian Apostata pisał ze zdumieniem o tym pomaganiu przez chrześcijan poganom.

Taka pomoc wymagała dużych środków, które pochodziły z ofiar wiernych. Jałmużna nie była obowiązkiem prawnym, lecz religijnym – kto jej nie udzielał, popełniał grzech (delictum według św. Cypriana). Akt pomocy bliźniemu był taką czynnością jak modlitwa, wymagał stanu łaski. Dawało się nie ludziom, ale Bogu, a potrzebujący otrzymywał pomoc nie od ludzi, lecz od Boga. Dlatego bogatsi nie dawali ofiar bezpośrednio biednym (choć nie było to zakazane), ale biskupowi, bo ten był przedstawicielem Boga, i biskup w imię Boże pomagał potrzebującym. Ofiary uiszczali wszyscy (choć w zależności od możliwości), był to więc swego rodzaju podatek.

Legendy rzymska z V wieku mówi, że gdy urzędnik zapytał diakona Wawrzyńca o skarby kościelne, ten wskazał mu tłum biednych – to miała być ta, użyjmy współczesnego języka, „inwestycja Kościoła”, gdyż środki pochodzące z ofiar były tym lepiej zabezpieczone, im bardziej święcie zostały użyte. Urzędnik miał zapałać nienawiścią do niezrozumiałej religii,która nakazuje takie używanie bogactw.

W ślad za praktyką podążała wczesnochrześcijańska myśl społeczna, a zwłaszcza refleksja dotycząca własności. Problem stawał się tym bardziej palący, im większą popularność zyskiwało chrześcijaństwo, gdyż pociągało to za sobą rozwarstwienie majątkowe gmin. Wstępowali do nich coraz częściej ludzie zamożni, którzy niechętnie pozbywali się swego majątku. Opinie chrześcijan na temat tego problemu były podzielone. Rygoryści, tacy jak Minucjusz Feliks (II wiek), krytykowali własność prywatną jako ostoję egoizmu, żądali zrzeczenia się majątku na rzecz gminy przez wiernego, który miał zostawić sobie tylko pewne minimum. Nie odwracaj się od biedaka – czytamy w „Didache” (II wiek) – ale podziel się wszystkim z bratem swoim i nie zwij niczego swą własnością, albowiem, jeśli macie wspólny udział w nieśmiertelności, tedy ileż więcej w rzeczach znikomych. Wtórował temu św. Jan Chryzostom (IV wiek): Nic więcej ani nic cenniejszego nie zostało dane bogaczowi, nic mniej ani nic gorszego biednemu, wszystkich powołał[Bóg] jednakowo i po równo wszystkim dał zarówno rzeczy doczesne, jak i duchowe. Skąd zatem pochodzi tak wielka nierówność w życiu? Pochodzi z chciwości i zuchwalstwa bogaczy. I dodawał: Niepodobna się wzbogacić bez nieprawości. A jeśli ktoś odziedziczył po swym ojcu? Wówczas dziedziczy mienie nieprawością zdobyte.

Również św. Ambroży uważał własność prywatną za sprzeczną z prawem natury. Mimo arystokratycznego pochodzenia należał do najbardziej radykalnych chrześcijan. Choć jako biskup Mediolanu był zarządcą rozległych dóbr ziemskich, uważał majątek kościelny za własność diecezjan i sam żył bardzo skromnie. Nie ograniczał się jednak do osobistego przykładu i doraźnej krytyki krzywd, ale tworzył chrześcijańską teorię sprawiedliwości społecznej. Twierdził, że wszystko na ziemi zostało stworzone przez Boga na użytek ludzi. Bóg kazał przyrodzie rodzić w tym celu, aby każdy mógł się wyżywić. Ponieważ zaś ludzie rodzą się w łączności wzajemnej, by sobie nawzajem mogli być pożyteczni, wnioskował, że natura wytwarza wszystko dla wspólnego użytku wszystkich (natura enim omnia omnibus in commune profudit). Zdaniem Ambrożego więc natura stworzyła wspólne prawo własności, uzurpacja wytworzyła prywatne prawo własności (natura igitur ius commune generavit, usurpatio ius fecie privatum). Bóg chciał, by ziemia była posiadłością wszystkich ludzi i owocami służyła wszystkim, lecz chciwość rozdała prawa własności – głosił. Uważał, że własność prywatna jest skutkiem grzechu. Wyjaśniał więc bogaczom: Nie z twego dajesz biedakowi, lecz zwracasz mu z tego, co jego jest, co bowiem wspólne na użytek wszystkich jest dane, to sobie uzurpujesz, ziemia należy do wszystkich, nie do bogaczy (quod enim commune est in omnium usum datum solus usurpas. Omnium est terra, non divitum). Rufin z Akwilei wyciągał stąd wniosek: Ziemia wspólnie wszystkim ludziom została dana, niech nikt nie nazywa swoim tego, co zostało wzięte ze wspólnego ponad własną potrzebę i otrzymane siłą.

Głos rygorystów, choć z początku donośny, ostatecznie znalazł się jednak w mniejszości. W Kościele zwyciężył pogląd, że chrześcijanin może zachować majątek, by wspierać nim bliźnich. Klemens Aleksandryjski (II-III wiek) oznajmił, że Bóg nie odrzucił bogatych i nie zamknął przed nimi zbawienia, o ile gotowi są spełniać wolę Bożą, tzn. jeśli nie będą używać swej własności wyłącznie dla siebie, ale też dla potrzebujących. Bogactwo miało być tylko narzędziem czynienia dobra w służbie bożej. Różnica ze stanowiskiem rygorystów leżała raczej w sferze rozwiązań praktycznych niż założeń teoretycznych. Umiarkowani zgadzali się, że dobra ziemskie Bóg stworzył jednakowo dla wszystkich, a nierówność majątkowa jest następstwem grzechu. To Bóg jest rzeczywistym właścicielem wszystkich dóbr, które służyć mają wszystkim, a posiadacze doczesnych tytułów własności są jedynie Jego powiernikami. Instytucja własności prywatnej była więc akceptowana jako przypadłość grzesznego świata, nakładano jednak na nią chrześcijańskie powinności. Dobre używanie własności miało polegać na tym, że właściciel zachowywał dla siebie tylko to, co jest konieczne do utrzymania, a resztą dzielił się z innymi zgodnie z zasadą miłości bliźniego.

Św. Cyprian w III wieku uważał, że grzeszy ten, kto zatrzymując bogactwa dla swych dzieci, nie zmniejsza ubóstwa potrzebujących. Jeszcze w VI wieku Grzegorz Wielki pisał:Nie wystarcza, że się innym nie zabiera ich własności; nie jest bez winy, kto zachowuje dla siebie dobra, które Bóg stworzył dla wszystkich. Kto nie daje innym, co ma, jest zbójem i mordercą; ponieważ bowiem zachowuje dla siebie, co mogło by służyć do utrzymania ubogich, więc można powiedzieć, że dzień w dzień zabija on tylu, ilu mogłoby wyżyć z jego zbywających bogactw. Kiedy dzielimy się z potrzebującymi, to nie dajemy im niczego, co do nas należy, lecz to, co do nich należy. Nie jest to miłosierdzie, lecz spłata długu.

Przytoczmy jeszcze jeden przykład radykalnej interpretacji wczesnochrześcijańskiej teorii własności, wymagającej użytkowania jej na rzecz dobra ogółu. Biskup Cezarei, św. Bazyli, tak opisywał egoistycznych bogaczy: Jak gdyby ktoś, zająwszy w teatrze miejsce na widowni, nie chciał tam wpuszczać przychodzących, uważając za swoją własność to, co wspólnie stoi otworem dla powszechnego użytku, tak właśnie postępują bogacze. Zająwszy bowiem naprzód wspólną własność, przywłaszczają sobie na podstawie wcześniejszego zajęcia. A gdyby każdy zabierał sobie tylko to, co wytwarza na jego własną potrzebę, a to, co nadto, pozostawiał potrzebującemu, to nikt nie byłby bogaty i nikt biedny. I dalej zwracał się wprost do nich: A skąd pochodzi to, co masz? Jeśli powiesz, że ze zrządzenia losu, toś bezbożnik, co nie zna Stworzyciela ani nie poczuwa się do wdzięczności wobec Dawcy, jeśli zaś przyznajesz, że masz to od Boga, to powiedz nam, dlaczegoś to dostał? Czy Bóg, który nierówno rozdzielił dobra ziemskie, nie jest niesprawiedliwy? Czy to nie musi być dlatego, abyś i ty otrzymał zapłatę za swoją poczciwość i dobre włodarstwo, i on odebrał wielką nagrodę za cierpliwość? Ty zaś, ogarnąwszy wszystko nienasyconym łonem chciwości, sądzisz, że nikogo nie krzywdzisz, choć tylu pozbawiasz ich części?

Zasady te jednak były z biegiem czasu interpretowane w sposób coraz bardziej elastyczny. Przyczyniły się do tego przemiany w łonie chrześcijaństwa. Nawrócenia zamożnych zmieniały strukturę gminy, ich masowość sprawiała, że konwertyci nie dostosowywali się do dawnych zwyczajów, ale wnosili do Kościoła podziały klasowe. Już w II wieku Hermas skarżył się na pychę bogatych chrześcijan wobec biedaków i na niechęć zamożnych do dawania jałmużny. Tymczasem gminy obrastały w dobra i instytucje, co rodziło nowe hierarchie. Od początku istnieli duchowni (biskupi), którzy wskutek pracy dla gminy nie mieli możności zarabiać na swe utrzymanie, dlatego żyli z datków wiernych. W miarę upływu czasu wyjątek przerodził się w regułę. Duchowieństwo rozrosło się liczebnie, wyodrębniło w zwartą grupę, wewnętrznie uhierarchizowaną. Część bogaciła się kosztem biednych, zaniedbywała chorych, wdowy i sieroty – opisywali takie przypadki już m.in. Orygenes i Cyprian. Choć majątek gminy nadal był uważany za „dziedzictwo ubogich”, to zmieniły się zasady jego użytkowania. W V wieku dochody kościelne dzielono na cztery równe części, przeznaczane odpowiednio dla biskupa, kleru, kościoła (budowa i utrzymanie świątyń) i biednych.

W ślad za ukorzenianiem się Kościoła w strukturze społeczeństwa rzymskiego narastały tendencje kompromisowe wobec panującego ładu. Tkwiący w samym rdzeniu chrześcijaństwa pierwiastek pacyfistyczny interpretowany był już nie tylko jako odrzucenie gwałtu, ale pogodzenie się z immanentnie skażoną złem doczesnością. Pokora wobec wyroków Opatrzności zmieniała się w akceptację instytucji wyrosłych z grzechu pierworodnego. Swój finał ewolucja ta znalazła w pismach św. Tomasz z Akwinu, który stworzył teologiczne uzasadnienie dla własności prywatnej. Warto jednak zauważyć, że Akwinata nie zerwał z fundamentami myśli wczesnochrześcijańskiej. W jego ujęciu własność jest nadana człowiekowi w użytkowanie przez Boga, dlatego nie oznacza (jak w prawie rzymskim) prawa do „użycia i nadużycia”, ale wymaga właściwego wykorzystania. W zgodzie z Ojcami Kościoła Tomasz uważał, że właściciel ma stosownie do rozmiarów swego majątku obowiązek pomagania bliźnim przez udzielanie jałmużny. Przyznawał nawet, że w sytuacji wyjątkowej wolno przy pomocy siły zabrać nadwyżkę własności i rozdać ją potrzebującym.

Ostatnim bastionem chrześcijańskiego kolektywizmu były klasztory. Pojawiły się one w IV wieku (pierwszy został założony przez byłego żołnierza Pachomiusza w 323 roku), gdy chrześcijanie mogli już działać legalnie, a zarazem łagodzenie rygorów rodziło wśród chrześcijańskich radykałów tęsknotę za ewangelicznymi ideałami. Jednak nie tylko fundamentaliści garnęli się do wspólnot monastycznych. Jak zauważył jeden z najwybitniejszych marksistów przełomu XIX i XX wieku Karol Kautsky, klasztory stanowiły przytułek dla proletariuszów i ciemiężonych włościan. Potwierdzał to św. Augustyn, pisząc, że służbie Bożej poświęcają się najczęściej niewolnicy lub wyzwoleńcy, […] albo chłopi, rzemieślnicy i inni plebejusze. Zwracają uwagę, że twórcy monarchizmu – Antoni, Pachomiusz, Benedykt z Nursji – nakazywali mnichom pracę ręczną, Kautsky stwierdzał: Większość klasztorów były to związki ludzi ubogich, którzy się zjednoczyli, aby wspólnie łatwiej zapracować na kawałek chleba. […] Pod względem charakteru i celu można klasztory porównać do stowarzyszeń wytwórczych proletariuszów naszych czasów. Usprawiedliwiał nawet celibat: Odrębne małżeństwa jednostkowe w klasztorze byłyby niewątpliwie rozbiły jego komunizm […]. Klasztorom nie pozostawało nic innego jak wyrzeczenie się małżeństwa, jeżeli chciały ratować swój komunizm, a przez to i same siebie.

Zakony niebawem podzieliły los duchowieństwa świeckiego. Hojne nadania sprawiły, że klasztory, jak pisał Kautsky, ze stowarzyszeń wytwórców stały się stowarzyszeniami wyzyskiwaczy. Zakonnicy nie musieli już pracować, zaś bezczynność – wbrew najsurowszym nawet wymogom reguły – prowadziła do demoralizacji. Upadkowi obyczajów cyklicznie wypowiadano wojnę: ruchy takie jak Cluny (X/XI wieku) czy cystersi (XI/XII wieku) wymagały od mnichów powrotu do ewangelicznej prostoty, wyrzeczenia się własności osobistej, bezwzględnego posłuszeństwa i surowego umartwienia popędów cielesnych. Po pewnym czasie wszystko wracało jednak w stare koleiny.

Najbardziej radykalna była próba reformy podjęta przez św. Franciszka z Asyżu na przełomie XII i XIII wieku Franciszek nawiązał do tradycji zakonu żebraczego, rozciągając jednak nakaz ubóstwa nie tylko na mnichów, ale na całe zgromadzenie. Zakon Braci Mniejszych nie mógł mieć majątku ani prowadzić działalności gospodarczej. Miał się utrzymywać wyłącznie z własnej pracy, o jałmużnę (ale nie pieniężną!) prosić tylko w skrajnych przypadkach. Zwolennicy złagodzenia rygorów rychło znaleźli jednak furtkę. Papież Innocenty IV w 1245 roku uznał, że franciszkanie mogą użytkować dobra nie jako swą własność (ta przynależała papiestwu), ale „posiadłość”. Reforma wywołała opozycję spirytuałów (fraticelli), którzy opierając się na tercjarzach, czyli świeckich zakonnikach, będących najczęściej rzemieślnikami, domagali się prawa do przestrzegania reguły całkowitego ubóstwa.

Ruch spirytuałów został stłumiony przez Jana XXII (1316–1334), ale duch św. Franciszka odżył jeszcze w XVI wieku, gdy franciszkanin Mateusz z Bascio założył zakon kapucynów oparty na pierwotnej regule Braci Mniejszych. To „bractwo życia pustelniczego” praktykowało surową ascezę (mieszkanie w szałasach, odziewanie się w szorstkie suknie, chodzenie boso), a kaznodziejstwo, adresowane do prostego ludu, łączyło z działalnością dobroczynną („sklepy chrystusowe” dla ubogich, spichlerze monti frumentari dla głodujących).

Dzieje chrześcijaństwa to nieustanne zmagania między ewangelicznym duchem a ciążeniem materii. Chrześcijaństwo, stając się religią panującą, nie tylko zinstytucjonalizowało się, sformalizowało i zrytualizowało, ale też odeszło od pierwotnych maksymalistycznych ideałów w kierunku pragmatyzmu. Ale czy był to jedyny ruch społecznej przemiany, który wejście w główny nurt okupił daleko idącymi kompromisami? Czyż nie mamy takich przykładów w XX czy nawet XXI stuleciu?

komentarzy