Amfetamina ludu, czyli Trzecie Królestwo

·

Amfetamina ludu, czyli Trzecie Królestwo

·

„Religia to opium dla ludu”. Któż z lewicowców nie znałby tej, niedokładnie cytowanej, frazy Karola Marksa? Niektórzy wręcz sprawiają wrażenie, jakby z całego dorobku myśliciela z Trewiru zapamiętali tylko to jedno zdanie. Pełny cytat nie jest już wszakże tak jednoznaczny. Nędza religijna – pisze Marks – jest jednocześnie wyrazem rzeczywistej nędzy i protestem przeciw nędzy rzeczywistej. Religia jest westchnieniem uciśnionego stworzenia, sercem nieczułego świata, jest duszą bezdusznych stosunków. Religia jest opium ludu. Opium w XIX wieku było jednak używane nie jako środek halucynogenny, lecz znieczulający. Twórca materializmu historycznego zauważa wszak, że religia może być też „protestem przeciw nędzy rzeczywistej”, motywacją do walki. Trzymając się medycznej analogii: „amfetaminą ludu”.

Historia dostarcza niezliczonych przykładów owego swoistego dżihadu w imię sprawiedliwości społecznej. Także w chrześcijaństwie. Niektórzy wyznawcy Chrystusa nie tylko gorąco pragnęli urzeczywistnienia ideałów ewangelicznego braterstwa, ale też – zamiast nadstawiać drugi policzek – przypominali inne, niepokojące słowa Jezusa: „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (Mt 10, 34–36).

U schyłku imperium rzymskiego ośrodkiem chrześcijańskiego radykalizmu była Afryka Północna. W Kartaginie i w Numidii bujnie rozkwitł kult męczenników, którzy stracili życie w czasie Wielkich Prześladowań za cesarza Dioklecjana, propagowany przez wpływową chrześcijankę Lucyllę. Jego rewersem była pogarda wobec lapsi (upadłych), czyli odstępców od wiary oraz traditores (zdrajców) – biskupów uległych wobec państwa. Gdy w 312 roku na stolicę biskupią w Kartaginie powołany został Cecylian ze stronnictwa umiarkowanych, radykałowie zwołali synod, odwołali go z urzędu i wybrali swym przywódcą Majoryna, a potem Donata. Donat, świetny mówca i organizator, stworzył prężną strukturę, która po dwudziestu latach liczyła już 270 biskupstw. Istotą jego doktryny było twierdzenie, że Kościół składa się tylko ze świętych, a więc gotowych do męczeństwa, grzesznicy zaś są zeń wykluczeni; co więcej, sakramenty udzielane przez grzeszników są nieważne.

Ponieważ cesarz wsparł w tym sporze cecylian, donatyści przeszli do opozycji. W 317 roku administracja cesarska przystąpiła do odbierania schizmatykom ich kościołów siłą, co spotkało się z czynnym oporem. Pod wodzą Makida i Fasera powstały grupy agonistów (bojowników) Chrystusa, uzbrojone początkowo w laski (gdyż w Księdze Wyjścia napisano: „Biodra wasze będą przepasane, sandały na waszych nogach i laska w waszym ręku”), potem – w miecze. Na skutek represji agoniści musieli prowadzić walkę typu partyzanckiego, krążąc w pobliżu miast, dlatego nazwano ich circumcelliones. Rygoryzm donatystów największy odzew zyskał wśród tych, którzy mieli najmniej do stracenia – wśród biedoty i ludności autochtonicznej. Nic dziwnego, że zbrojne ramię „kościoła świętych” łączyło fanatyzm religijny z postulatem zaprowadzenia równości wśród ludzi. Circumcelliones wyzwalali niewolników, unieważniali długi biedaków, doraźnie wymierzali sprawiedliwość. Przekazy głoszą, że gdy napotykali pana jadącego powozem i sługę biegnącego za nim, zmuszali ich do zamiany miejsc. Pogarda dla śmierci i pragnienie męczeństwa (aż do samobójstwa włącznie) sprawiały, że agoniści byli wyjątkowo trudnym przeciwnikiem dla sił Imperium. Wytępieni zostali dopiero przez barbarzyńskich Wandalów, którzy najechali Afrykę w 429 roku.

W odróżnieniu od donatystów, późniejsi o pięćset lat bułgarscy bogomili reprezentowali odmienny, bo pacyfistyczny nurt herezji. Bogomilizm stał się wyznaniem słowiańskiego chłopstwa, okrutnie uciśnionego przez bizantyjskie państwo i zhellenizowaną arystokrację. Ortodoksyjny teolog Kosmas uskarżał się, że bogomili uczą swych współwyznawców nieposłuszeństwa panom, potępiają bogatych, nienawidzą cara, wyśmiewają starszych, gardzą wysoko urodzonymi, tych, którzy służą carowi, uważają za znienawidzonych przez Boga, i podburzają niewolników, by nie wykonywali poleceń właścicieli. Zarazem podkreślał ich kwietyzm i pokorę: „Są jak owieczki”. U podłoża bogomilizmu legła zapożyczona od azjatyckich manichejczyków idea immanentnej grzeszności materii – świat doczesny z całą jego nędzą i krzywdą miał być dziełem szatana. Koncepcja ta wywarła przemożny wpływ na większość średniowiecznych herezji, ostro akcentujących dualizm dobra i zła, ducha i materii. Zasada prymatu ducha nad materią prowadziła nie tylko do kultu ascezy i dobrowolnego ubóstwa, ale też – niekiedy – do czynnego potępienia bogaczy.

Istniał też nurt odmienny, zakorzeniony w panteizmie Szkota Eriugeny (IX wiek), a rozwinięty przez Amalryka (zm. w 1204 roku). Jego zwolennicy, zwani „braćmi wolnego ducha”, uważali się za przepełnionych duchem świętym; jako tacy stawiali się ponad wszelkim prawem, poza dobrem i złem. Głosili, że człowiek, który osiągnął świadomość swej jedności z Bogiem, nie grzeszy, cokolwiek by czynił, gdyż czego człowiek chce, tego chce Bóg. Amalrycjanie nie byli wszakże rewolucjonistami. Ta anarchoindywidualistyczna tendencja odrzucała własność prywatną, ale nie na rzecz wspólnego posiadania, lecz w imię prawa „wolnych duchów” do korzystania ze wszystkiego. Braci wolnego ducha cechowała też nieskrępowana swoboda obyczajowa (w tym wolna miłość), dlatego socjalistyczny historyk M. Beer skomentował: przekonani o tym, że są w posiadaniu świętego ducha, lekceważyli sobie wszelką moralność, przez co przynieśli wiele szkody ruchowi komunistycznego kacerstwa.

Religia i rewolucja spotkały się natomiast w XII wieku w stolicy chrześcijaństwa – Rzymie. Bogacące się mieszczaństwo dążyło do decydowania o własnych sprawach, do samorządu, a ideologiczne uzasadnienie tych dążeń odnajdywało zarówno w rzymskiej tradycji republikańskiej, jak i w ruchu ewangelicznym. Rzecznikiem tego ruchu stał się Arnold z Brescii, uczeń słynnego filozofa Abelarda (znanego również z miłości do Heloizy). Jako przeor klasztoru kanoników regularnych w Brescii postulował powrót Kościoła do życia z czasów apostolskich, głosząc dobrowolne ubóstwo duchowieństwa i występując przeciw świeckiej władzy kleru, za co został potępiony na synodzie w Sens (1140 rok). Po pewnym czasie trafił do Rzymu, gdzie współorganizował Republikę opartą na wzorcach starorzymskich, ale też inspirowaną przykładem pierwszych gmin chrześcijańskich; papież Eugeniusz III musiał opuścić Wieczne Miasto (1146 rok). W 1154 roku nowy papież Hadrian IV obłożył Rzym interdyktem, co doprowadziło do konfliktu Arnolda z senatem. Zdaniem Karola Kautsky’ego rzymskie kupiectwo obawiało się radykalnej idei „Kościoła ubogiego”, gdyż czerpało korzyści z wyjątkowego statusu Rzymu jako Stolicy Apostolskiej: nie należy zbyt bezwzględnie obchodzić się z papiestwem, jeśli nie chce się zarżnąć kury znoszącej złote jajka. Wypędzony Arnold wpadł w ręce cesarza Fryderyka I Barbarossy, który wydał zbiega papiestwu i w 1155 roku ideolog Republiki został powieszony.

Jego koncepcje powrotu do ewangelicznego ubóstwa jednak przetrwały. W 1173 roku Piotr Waldo, bogaty kupiec z Lyonu, w czasie panującego głodu rozdał – ponoć pod wpływem „Legendy o św. Aleksym” – swój majątek biednym, a sam podjął działalność wędrownego kaznodziei. Rychło pozyskał licznych uczniów (głównie spośród tkaczy i szewców), którzy tworzyli wspólnoty na wzór wczesnochrześcijański. Gdy w 1184 roku waldensi zostali ekskomunikowani przez synod w Weronie, stworzyli własny kościół, który zyskał zwolenników zwłaszcza w południowej Francji, ale także we Włoszech, Niemczech i Czechach. Waldensi dzielili się na dwie klasy: „doskonałych” (perfecti), żyjących we wspólnocie majątkowej i stanie bezżennym, oraz „uczniów” (discipuli), którym pozwalano na małżeństwa i zachowanie prywatnej własności; „uczniowie” mieli obowiązek utrzymywania „doskonałych”. Cechą charakterystyczną waldensów było równouprawnienie płci – kobiety głosiły kazania na równi z mężczyznami. Pomimo krucjat i prześladowań ciągnących się aż po XVII wieku, waldensi przetrwali w alpejskich dolinach do naszych czasów.

Podobny charakter mieli begardzi w Niderlandach i bracia apostolscy w Italii. Z tymi ostatnimi wiąże się wydarzenie, które marksistowscy historycy uważają za pierwsze powstanie komunistyczne na Zachodzie. Ruch braci apostolskich powstał jako zakon żebrzący, założony około 1260 roku przez Lombardczyka Gerarda Segarellego. W 1286 roku zakon został zakazany, co sprawiło, że bracia zeszli do podziemia. Po straceniu Segarellego (w 1294 lub 1300 roku) na czele sekty stanął były nowicjusz franciszkański Dolcino (Dulcyn). Czytelnicy „Imienia róży” pamiętają zapewne postać mnicha Remigiusza z Varagine, który walczył pod komendą Dulcyna. Umberto Eco wkłada mu w usta idee dulcynian: wynieśliśmy ubóstwo do powszechnego przykazania, i mieliśmy prawo zawładnąć bezprawnymi bogactwami innych […] Chcieliśmy świata lepszego, pokoju i dworności, i szczęścia dla wszystkich, chcieliśmy zabić wojnę, którą wy niesiecie razem z waszą chciwością.

Zimą 1303/1304 roku Dolcino pojawił się na czele zbrojnego oddziału w Piemoncie, zdobywając zamek Gattinara. Pod jego sztandar tłumnie zbiegali się zarówno bracia apostolscy, jak i okoliczni chłopi, a także zwykli awanturnicy. Wkrótce miał pod swymi rozkazami 5000 ludzi i był panem doliny Sesji. Było to jednak apogeum potęgi ruchu. Chłopstwo Valsesji zadowoliło się doraźnymi ustępstwami feudałów, obce były mu komunistyczne projekty i plan marszu na Rzym. Miasta przerażone łupiestwem dulcynian były wrogie powstaniu. Ruch nie rozwinął się, pozostając lokalną ruchawką o charakterze na poły rozbójniczym. Zimą 1306/1307 roku walczący z braćmi apostolskimi krzyżowcy otoczyli obóz buntowników na górze Rubello, starając się wziąć go głodem. Po długotrwałym oblężeniu 23 marca 1307 roku doszło do szturmu, który zakończył się rzezią dulcynian. Sam Dolcino i jego towarzyszka, piękna Małgorzata di Trenk, zostali skazani na męki (obdzieranie ze skóry i darcie z nich pasów, rwanie ciała obcęgami i żganie pikami), a potem spaleni na stosie. Herezji nie wyrzekli się do końca.

Dolcino pozostawał pod wpływem proroctw Apokalipsy, a zwłaszcza koncepcji Trzeciego Królestwa stworzonej przez Joachima de Fiore (1145–1201), opata klasztoru cystersów w Corazzo. Według tego kalabryjskiego mistyka dzieje ludzkości dzielą się na trzy epoki: starotestamentową Boga Ojca, trwającą Syna Bożego i nadchodzącą Ducha Świętego: Najpierw był czas, w którym ludzie służyli ciału; zaczął się on od Adama, a skończył z Chrystusem. Potem nadszedł czas, gdy służyli obu, zarówno ciału jak duchowi; ten czas trwa po dziś dzień. Ale nadejdzie inny wiek, w którym ludzie żyć będą tylko dla ducha. W tym tysiącletnim trzecim królestwie stan mniszy (status monachorum), zasadzający się na wspólnocie majątkowej, obejmie całą ludzkość. Jest rzeczą konieczną, żebyśmy doszli do prawdziwego naśladowania życia apostołów, nie dążyli do posiadania dóbr doczesnych, lecz raczej ich się wyrzekli – pisał Joachim od Kwiatów. Pisma proroka z Kalabrii wywierały wpływ na radykalnych reformatorów jeszcze w XVI wieku, a pisarz Andrzej Kuśniewicz odnajdywał ich echa nawet w młodzieżowej kontestacji 1968 roku.

Kolejnym ogniwem w łańcuchu „lewicowych herezji” stali się angielscy lollardowie – „ubodzy księża” pozostający pod wpływem begardów z Flandrii. Ich czołowym przedstawicielem był John Wycliffe (1320–1384), który głosił, że wszystko należy do Boga, a grzech śmiertelny znosi prawo własności. Bardziej radykalny był John Ball, prawdopodobnie franciszkanin z Kent, który miał głosić w swych kazaniach: w Anglii nie będzie lepiej, dopóki wszystko nie stanie się wspólną własnością, dopóki nie zniknie podział na poddanych i szlachtę, dopóki wszyscy nie będziemy równi. […] Wszak wszyscy pochodzimy od tych samych rodziców, od Adama i Ewy. […] my pracujemy i wytwarzamy to, co oni [szlachta – J.T.] przejadają. A buntownicza pieśń lollardów niosła słowa:

When Adam delved and Eve span,

Who was then the gentleman?

[Gdy Ewa len przędła, a Adam orał łan

Gdzie wtenczas się podziewał nasz jaśnie pan?]

To lollardowie przyczynili się do tego, że powstanie Wata Tylera było najdojrzalszym, najlepiej zorganizowanym powstaniem chłopskim w średniowiecznej Europie. Wybuchło 10 czerwca 1381 roku równocześnie w kilku punktach, m.in. w ośrodku tkackim w Norfolk i w hrabstwie Kent. Kilkudziesięciotysięczna armia chłopska pod wodzą byłego żołnierza Tylera i duchownego Jacka Strawa pomaszerowała na Londyn (uwalniając po drodze uwięzionego Balla), a następnie wdarła się do stolicy, której bramy otwarli ich sympatycy spośród uboższych mieszczan. Powstańcy spalili pałac księcia Lancaster i siedzibę gildii prawników, ale – rzecz w tych czasach niespotykana! – nie rabowali, a skoro kogo schwycili na kradzieży, tego ścinali, jako ludzie, którzy najbardziej nienawidzą złodziejstwa. Zdradzieckie zabójstwo Tylera doprowadziło do rozgromienia ruchu – 1500 powstańców ukarano śmiercią, w tym Balla i Strawa.

Chrześcijański radykalizm społeczny rozkwitł w całej swej mocy w następnym stuleciu pod postacią husytyzmu, obecnego w popkulturze za sprawą choćby pisarstwa Andrzeja Sapkowskiego czy piosenek Daniela Landy. Ojczyzną tego rewolucyjno-religijnego ruchu nieprzypadkowo stały się Czechy. W XIV wieku kraj ten przeżywał niezwykle dynamiczny rozwój gospodarczy, który zawdzięczał głównie kopalniom srebra w Kutnej Horze. Owoce tego rozwoju były jednak dzielone bardzo nierównomiernie. Korzyści z czeskich bogactw czerpali przede wszystkim cesarz, duchowieństwo, zniemczeni możnowładcy i napływowa niemiecka ludność miast. Rdzenni Czesi spychani byli natomiast na margines, ubodzy cierpieli na skutek towarzyszącej rozwojowi „rewolucji cen”. W rezultacie doszło do szczególnego splotu antagonizmów społecznych, narodowych i religijnych. W XV-wiecznym piśmie „Krátké sebranie z kronik českých k výstraze věrných Čechů” czytamy: Czesi powinni pilnie baczyć […], aby się nie dostali pod panowanie niemieckie; bo […] naród ów jest najstraszniejszym wrogiem Czechów i Słowian.

Ideologiem niezadowolonych stał się Jan Hus, profesor uniwersytetu praskiego, proboszcz Kaplicy Betlejemskiej, spowiednik królowej Zofii. Ten pochodzący z ubogiej rodziny duchowny, zainspirowany pismami Wycliffe’a, stworzył własną doktrynę. Twierdził, że jedynym autorytetem jest Pismo Święte (Lepiej słuchać Boga niż ludzi); że Kościół jako ciało mistyczne tworzą wyłącznie sprawiedliwi z Jezusem Chrystusem na czele, a rola papieża i duchowieństwa jest podrzędna; że grzech śmiertelny pozbawia panującego władzy. Głosił powrót Kościoła do „prostoty ewangelicznej”. Popierał też postulat udzielania świeckim komunii pod dwoma postaciami (chleba i wina), symbolicznie zrównujący laikat z klerem. Poglądy te sprawiły, że Hus został przez sobór w Konstancji uznany za winnego herezji i spalony na stosie 6 lipca 1415 roku.

Śmierć Husa zainicjowała rewolucję husycką. Przez kraj zaczęła przetaczać się fala tumultów wzniecanych przez oburzonych zwolenników męczennika. 30 lipca 1419 roku wybuchł bunt w Pradze: husyci opanowali ratusz, król Wacław IV schronił się na Hradczanach, gdzie niebawem zmarł. Władzę w mieście przejęło zgromadzenie Wielkiej Gminy, w którym prawo głosu miał każdy posesjonat. W 1421 roku husycki sejm wybrał 20-osobowy dyrektoriat, sprawujący rządy w kraju.

Ruch husycki od początku był jednak rozdwojony. Jego skrzydło umiarkowane – utrakwiści, reprezentujące szlachtę i praskie mieszczaństwo, nie dążyło do zmiany ustroju społecznego, zadowalało się postulatami religijnymi i narodowymi. Ich program zawierały tzw. artykuły praskie głoszące m.in. komunię pod dwoma postaciami dla wszystkich chrześcijan, swobodę głoszenia Słowa Bożego (a co za tym idzie uznanie języka narodowego w Kościele) i zakaz posiadania majątków ziemskich przez duchownych (co pozwalało na ich przejęcie przez szlachtę i patrycjat). Ale objawiło się też skrzydło radykalne, złożone z chłopów i miejskiej biedoty. W marcu 1420 roku radykałowie założyli na wzgórzu nad rzeką Łużnicą miasto nazwane Tabor na pamiątkę palestyńskiej góry, na której dokonać miało się Przemienienie Jezusa Chrystusa. Tak pojawił się w Europie ośrodek rewolucyjny, przez XX-wiecznego historyka porównany do Moskwy lat dwudziestych. Taboryci byli millenarystami wierzącymi, iż żyją w czasach ostatecznych. Głosili bliski powrót Chrystusa, który ustanowi tysiącletnie królestwo wolności, równości i sprawiedliwości; paruzja w ich ujęciu była równoznaczna ze światowym przewrotem społecznym oznaczającym ostateczne zwycięstwo Dobra nad Złem. Co istotne, przewrót ów miał być wprawdzie dziełem Boga, ale dokonanym rękami ludzi, „bożych wojowników”. Wzywali więc wiernych, by osobiście przelewali krew przeciwników prawa Chrystusowego i umyli ręce w krwi Jego wrogów.

Boskiej proście pomocy i uwierzcie Niego.

Z Nim zawsze w końcu zwyciężycie!

Chrystus umarł za wasze winy,
obiecuje stokroć więcej.

Ten kto umrze z Jego imieniem, żyć będzie wiecznie.

Pobłogosławi każdego, kto umrze za prawdę

– głosił hymn taborytów „Ktož jsú boží bojovníci”.

Ich wizja Królestwa Bożego przypominała republikę socjalistyczną: na ziemi nie będzie króla albo panującego ani też poddanego i ustanie płacenie wszelkich podatków i ceł. Nikt nikogo do niczego zmuszać nie będzie, wszyscy bowiem będą równi sobie, jak bracia i siostry. Jak w mieście Taborze nie ma różnicy między moim a twoim, lecz wszystko jest wspólne, tak wszystko ma być wspólne na zawsze, nikt nie ma posiadać własności osobistej, a kto ją ma, popełnia grzech śmiertelny.

W praktyce taboryci musieli iść na kompromisy z realiami. Wojenne warunki wymusiły podział ich zbiorowości na gminę polową i gminę domową: pierwsza zajmowała się wojowaniem, druga swą pracą utrzymywała całą społeczność. W ramach gminy domowej każda rodzina pracowała dla siebie i oddawała do wspólnej kasy tylko wypracowaną nadwyżkę. Ten stan rzeczy wywołał opór skrajnej lewicy, domagającej się konsekwentnego zniesienia zarówno własności osobistej, jak i rodziny, będącej jej ostoją. Pod wpływem „braci i sióstr wolnego ducha”, którzy do Taboru dotarli aż z Flandrii, narodził się ruch adamitów (nazwany tak od stanu rajskiej niewinności, w jakim żyć miał biblijny Adam). Adamici wierzyli, że Bóg mieszka w sercach dobrych ludzi, a szatan – w sercach złych, siebie zaś uważali za równych Jezusowi. W życiu codziennym odrzucali nie tylko własność i małżeństwo, ale też chodzili nago. Anarchistyczne skłonności adamitów były nie do pogodzenia z militarną organizacją taborycką. W marcu 1421 roku dowódca wojskowy Taboru, Jan Žižka, wypędził sekciarzy z miasta, a w październiku zaatakował zbudowane przez nich opodal Przibienic osiedle. Pokonanych spalono na stosie. Podobno na śmierć szli ze śmiechem.

Ustrój Taboru można nazwać teodemokratycznym – jego struktura religijna pokrywała się z administracyjną. Każdy wierny mógł zostać księdzem, gdyż taboryci z pogardą odnosili się do uczoności (uczeni w Taborze musieli zająć się rzemiosłem), a Pismo Święte miało być ich zdaniem wyryte w sercach ludzi. Księży wybierała gmina, a księża wybierali biskupów. Duchowni byli utrzymywani przez gminę i pełnili w niej funkcje urzędników publicznych: pisarzy, sędziów, nauczycieli. Istotna była rola czynnika militarnego, wyodrębnionego w gminę polową i dowodzonego przez obieralnych hetmanów, będących czasem zawodowymi żołnierzami (jak Žižka), czasem duchownymi (jak Prokop).

Armia taborycka nie miała sobie równych w Europie. Była to pierwsza nowożytna formacja zbrojna: zdyscyplinowana, jednolicie ćwiczona, walcząca w zwartych szykach. Znakomicie posługiwała się nowymi technologiami, takimi jak artyleria czy sprzężone wozy (osławione „tabory”). Pozwoliło to husytom nie tylko odeprzeć pięć kolejnych krucjat, ale też przeprowadzić najazdy na Niemcy oraz wspomagać Polskę w jej zmaganiach z Krzyżakami. W 1433 roku czeskie oddziały dotarły aż do Bałtyku, w Tczewie spaliły na stosie swych służących Zakonowi rodaków za to, że przeciw własnemu narodowi dawali pomoc Niemcom i przyszli […] najemniczym orężem wojować z […] Polakami, którzy dla wspólnego języka zawsze byli Czechom przychylni.

W ruchu husyckim dokonywały się jednak przemiany. Kraj był wyniszczony wojnami i anarchią. Czescy wieśniacy coraz mniej chętnie garnęli się pod sztandar z czerwonym Kielichem, za to coraz liczniej w szeregi „bożych wojowników” napływali zubożali rycerze i pospolici awanturnicy, także z ościennych krajów. Wojsko taboryckie ulegało profesjonalizacji nieuchronnej w warunkach niekończącej się wojny, a nawet demoralizacji związanej z grabieżami. Nic dziwnego, że po śmierci Žižki (1424) z jego oddziałów uformowało się odrębne stronnictwo „sierotek” (sirotci) – to ono brało udział w wyprawie na Pomorze. Natomiast utrakwiści zainteresowani byli zawarciem pokoju, dążyli więc do kompromisu z katolikami. W listopadzie 1433 roku pełnomocnicy Kurii rzymskiej i przywódcy utrakwistów podpisali „kompakty bazylejskie”, stanowiące złagodzoną wersję artykułów praskich. Taboryci odrzucili porozumienie jako zdradę.

30 maja 1434 roku pod Lipanami spotkały się dwie armie: połączone siły katolicko-utrakwistyczne z jednej strony, taboryci Prokopa Wielkiego i „sierotki” Jana Čapka z drugiej. Tym razem taboryci musieli walczyć przeciwko nieprzyjacielowi, który nie tylko przewyższał ich liczebnie, ale też stosował taką samą taktykę. Bitwa skończyła się rzezią radykałów – Prokop poległ, Čapek uciekł z pola. Przez pewien czas stawiał jeszcze opór w zamku Syjon oddział Jana Roháča, który został rozbity w 1437 roku. Tabor jako osiedle rzemieślnicze zachował autonomię do 1452 roku, jednak z jego komunistycznego ustroju nic już nie zostało. Resztki taborytów przyjęły pacyfistyczną doktrynę Petra Chelčický’ego, tworząc ruch „braci czeskich”, którego kontynuacją jest Herrnhut.

Echa husytyzmu rozbrzmiewały jednak nadal. Taborytom nieobce były ambicje rozszerzenia swej wiary na całe chrześcijaństwo, prowadzili więc intensywną propagandę w innych krajach. Pod jej wpływem w południowych i środkowych Niemczech ukształtował się silny prąd socjalistyczny, ujawniający się zwłaszcza wśród niższych warstw ludności miejskiej i zagrażający, poza Żydami, przede wszystkim bogatej hierarchii kościelnej – pisał XIX-wieczny niemiecki historyk. Na tym podłożu wyrósł ruch anabaptystów – nowochrzczeńców, domagających się powrotu do pierwotnego chrześcijaństwa. Jeden z anabaptystów oświadczał: Najwyższym przykazaniem Boskim jest miłość. […] A miłość ta daje się poznać we wspólności dóbr doczesnych. Praktykowanie przez nich chrztu dorosłych stanowiło wyzwanie rzucane kościołom państwowym. O ile anabaptyści szwajcarscy odrzucali wszelką przemoc, o tyle wśród niemieckich panowały nastroje rewolucyjne. Do ruchu tego należała m.in. gmina w Zwickau, z którą związany był Tomasz Münzer.

Münzer, doktor teologii, wikary w rzemieślniczym kościele św. Katarzyny w Zwickau, początkowo współpracował z Marcinem Lutrem, inicjując m.in. liturgię w języku niemieckim. Szybko jednak jego poglądy uległy radykalizacji. Pod wpływem lektury Joachima de Fiore zwrócił się w kierunku mistycyzmu. Wbrew Lutrowi, postulującemu literalne rozumienie Biblii (sola scriptura), Münzer uważał, że Pismo Święte musi być poparte głosem wewnętrznego objawienia, natchnieniem ducha Bożego: Choćbyś zjadł całą Biblię, nic ci to nie pomoże. To nie uczoność (wtedy dostępna wszak nielicznym) wiodła do zbawienia, ale asceza (Ażeby zaś człowiek usłyszał i odczuł Słowo, Bóg musi mu odjąć jego chuć cielesną). Ascezie sprzyjało wyrzeczenie się własności prywatnej: wszystko jest wspólne (omnia sunt communia) i wszystko powinno być każdemu wydzielone według potrzeby – pisał, powołując się na Platona. Z kolei panteistyczna idea wszechobecności Ducha Świętego (niebo i ziemia pełne są Boga) skłaniała Münzera do koncepcji demokratycznych. Z woli Boga, podkreślał, cała gmina ma władzę miecza […], książęta nie są panami, lecz sługami miecza. Mistycyzm, jak widzimy, nie kierował marzyciela z Zwickau w zaświaty. Odrodzone społeczeństwo miało być bramą do Królestwa Bożego na Ziemi, w którym my, ludzie cieleśni, ziemscy, staniemy się bogami przez wcielenie Chrystusa.

Gdy w Niemczech wybuchła wojna chłopska, Münzer, człowiek czynu, mógł spróbować zrealizować swój program. Spotkał się z przywódcami powstania szwabskiego, którym pomógł sformułować program („Dwanaście Artykułów”): wolność osobista, ograniczenie świadczeń na rzecz dworu, podatek ograniczony do dziesięciny ze zboża, a przeznaczany na potrzeby gminy, gminna własność lasów i części gruntów, sądzenie tylko „według prawa pisanego”, wybór proboszcza przez gminę, nauczanie wyłącznie Ewangelii „bez żadnych ludzkich dodatków”. 17 marca 1525 roku Münzer opanował miasto Mühlhausen, z którego starał się uczynić bazę rewolucji. Wierząc, że bezbożni nie mają prawa do życia, chyba o tyle, o ile pozwolą im wybrani, wzywał do rewolucyjnego terroru wobec panów: Nie dopuśćcie do siebie litości, jak to Bóg przykazał przez Mojżesza. […] Niech miecz wasz nie ostygnie z krwi; […] Dopóki oni żyją, nie możecie się pozbyć strachu ludzkiego. Wezwania do powszechnego buntu trafiały jednak w próżnię, poszczególne gromady chłopskie zainteresowane były tylko lokalnymi sprawami. 14–15 maja 1525 roku doszło do bitwy pod Frankenhausen, w której siły Münzera poniosły druzgocącą klęskę. On sam dostał się do niewoli i po okrutnych torturach został stracony 27 maja.

Anabaptyści jeszcze raz zerwali się do walki. Pod wpływem krwawych prześladowań w Niderlandach pojawiła się frakcja, której przywódcy – Jan Mathys (piekarz z Haarlemu) i Jan Bockelson (krawiec z Lejdy) – gotowi byli odpowiedzieć przemocą na przemoc. Uchodzący przed represjami anabaptyści skupiali się w Münster, mieście próbującym wyzwolić się spod władzy biskupa katolickiego. Gdy w lutym 1534 roku biskup próbował zbrojnie zająć miasto, anabaptyści stawili najenergiczniejszy opór, a wkrótce potem wygrali wybory do rady miejskiej. Niebawem jednak radę zastąpił „wydział dobra publicznego”, tworzony przez dwunastu „starszych [sędziów] pokoleń Izraela”, czyli anabaptystowskich kaznodziejów wybieranych w poszczególnych parafiach. Faktycznie jednak dyktatorską władzę pełnił – tu znów biblijna terminologia – „król Syjonu” (najpierw Mathys, a po jego rychłej śmierci Bockelson), który mianował dwunastu komendantów bram. Münster zostało proklamowane Nową Jerozolimą. Szlachetne kruszce uległy uspołecznieniu, handel zastąpiono wymianą barterową. W parafiach została stworzona instytucja diakonów, którzy początkowo opiekowali się chorymi i biednymi, organizowali wspólne wieczerze, w końcu zaś wzięli na siebie aprowizację ludności. Część rzemieślników została zobowiązana do produkcji na rzecz gminy.

Rewolucja anabaptystowska budziła wiele kontrowersji. Przywódcom Nowej Jerozolimy zarzucano stosowanie krwawego terroru, pławienie się w zbytku (co kontrastowało z nędzą oblężonego miasta), rozpustę. W Münster oficjalnie wprowadzono – powołując się na starotestamentowe wzory – poligamię; Bockelson miał piętnaście żon. Kautsky wyjaśnia to jednak koniecznością ekonomiczną: w mieście było dwa-trzy razy więcej kobiet niż mężczyzn, obowiązek dołączenia samotnych kobiet do kierowanych przez mężczyzn gospodarstw domowych miał pomóc im przetrwać. Pośrednim na to dowodem ma być udział kobiecych oddziałów w obronie Nowej Jerozolimy. Ale i on przyznaje, że Anabaptyści münsterscy […] wcale nie byli zwolennikami emancypacji kobiety.

Ustanowienie wielożeństwa wywołało opór rodowitych münsterczyków, którzy w lipcu 1534 roku podnieśli bunt. Choć stłumiony, osłabił siły Nowej Jerozolimy. Próby wzniecenia anabaptystowskiej rewolucji w Niderlandach na Wielkanoc 1535 roku zostały zdławione w zarodku. W czerwcu tego roku, po wielomiesięcznym oblężeniu, wojska biskupie zdobyły Münster. W styczniu 1536 roku „króla Syjonu” i jego towarzyszy stracono. W anabaptyzmie ostatecznie wygrał kierunek pacyfistyczny, który przetrwał do naszych czasów pod postacią wspólnot amiszów i huterytów w USA.

…Donatyści, bogomili, waldensi, dulcynianie, lollardowie, taboryci, anabaptyści. Gąszcz dziwnie brzmiących, zapomnianych nazw. Czy może to jeszcze zainteresować kogoś poza garstką hobbystów? Chyba tak. Myśl postsekularna poszukuje w religii rewolucyjnego żaru wciąż tlącego się pod warstwą instytucjonalno-dogmatycznego popiołu. Amerykański pisarz anarchistyczny Peter Lamborn Wilson, znany pod pseudonimem Hakim Bey, w swym eseju „Religia i Rewolucja” głosi: „Lud-mesjasz” nie wstępuje w homogeniczną identyczność ani w piekielną separację entropicznego kapitalizmu, lecz w różnorodność i obecność rewolucji – w walkę, „świętą wojnę”. Na samym tym fundamencie możemy zacząć pracę nad teorią pojednania pozytywnych sił religii i sprawy oporu. Próbę rehabilitacji religii jako przejawu ludzkiej woli utopijnej podjął dysydencki filozof marksistowski Ernst Bloch. Jak napisał Leszek Kołakowski: Cała filozofia Blocha okazuje się w końcu teogonią, fantastyczną projekcją Boga, który się stanie. Tym tropem podąża lewicowy socjolog meksykański Luis Martinez Andrade, który w swej książce „Ameryka Łacińska: Religia bez odkupienia” doszukuje się tkwiącego w religii potencjału rewolucyjnego. Wierzy, że teologia powinna służyć uciskanym, ponieważ […] może przywrócić materializmowi historycznemu jego ładunek […] mesjanistyczny i rewolucyjny […] doprowadzić do emancypacji ludzkiej […], która ostatecznie nie będzie dziełem boskim, lecz wynikiem współpracy Boga i istot ludzkich.

dr hab. Jarosław Tomasiewicz

Z numeru
Nowy Obywatel 23(74) / Wiosna 2017 " alt="">
komentarzy