Nowy Nowy Wspaniały Świat

·

Nowy Nowy Wspaniały Świat

·

Dawno, dawno temu za siedmioma rzekami żył sobie siwobrody mędrzec, który odkrył kamień filozoficzny umożliwiający transmutację, czyli przemianę jednej substancji w inną, przeistaczanie świata wedle swej woli, ba – nawet uszlachetnienie ludzkiej duszy. Tym kamieniem filozoficznym była Praca, a mędrzec nazywał się Karol Marks.

Trudno przecenić rolę pracy w teorii marksistowskiej. W aspekcie ściśle ekonomicznym to praca tworzy wartość dodatkową, co pozwala uzasadnić zbędność kapitalisty w procesie produkcji. W aspekcie społecznym praca – stanowiąca zasadniczą formę kontaktu człowieka z otaczającą go rzeczywistością – umożliwia przekształcanie tejże rzeczywistości, ale jest też źródłem – inspiracją – wszelkich pomysłów i idei. W aspekcie antropologicznym praca odegrała zasadniczą rolę w uczłowieczeniu małpy – wyrabiając inteligencję, wymuszając społeczne współdziałanie, tworząc materialne zręby cywilizacji. Dlatego celem marksistów było WYZWOLENIE PRACY poprzez przezwyciężenie jej alienacji. Owszem, zięć Marksa, dziennikarz Paul Lafargue, popełnił był pamflet „Prawo do lenistwa”, pozostawał jednak w swych poglądach osamotniony wśród produktywistycznie zorientowanych marksistów. W większym stopniu konstruktywistycznego ducha marksizmu oddawał Stanisław Brzozowski, który pracy nadawał mistyczną wręcz wartość, uznając ją za manifestację istoty człowieczeństwa, za specyficznie ludzką zdolność tworzenia, celowego przekształcania rzeczywistości.

Marx is dead. Jego idee też. Porzucają je nawet jego spadkobiercy, a ściślej mówiąc: bękarty Fouriera podające się za potomków Marksa. Postlewica, zaaferowana swymi kulturowymi obsesjami1, zapoznała nie tylko materialistyczną zasadę prymatu bazy nad nadbudową (teza, że „byt kształtuje świadomość” to wszak esencja marksizmu!), ale też wartość pracy. Na flagach postlewicy wypisane zostało nowe hasło: WYZWOLENIE OD PRACY. Już nie „Pracy i chleba” domagają się współcześni lewacy – ale „Chleba i igrzysk”.

Jak do tego doszło, że (post)lewica zaprzecza samej sobie? W myśl marksistowskiej teorii, o wszystkim decydują stosunki klasowe. Dawna lewica swój przekaz adresowała do ludzi pracy, do robotników. Wychowywałem się w robotniczym środowisku i wciąż – mimo całego tornada transformacji – w zasadzie w takim żyję. Mój sąsiad z lewej to górnik, z prawej – szofer komunikacji miejskiej. Tu praca nigdy nie była dopustem bożym ale powodem do dumy, sposobem spędzania czasu, hobby nawet. Nieroby i niedołęgi byli w pogardzie, szacunkiem cieszył się ten, co znał się na robocie, co potrafił pracować ciężko i fachowo. Po powrocie z zakładu ludzie często zajmowali się majsterkowaniem, pracami przydomowymi, uprawą ogródka. Oczywiście nie byli robotami – spotykali się z kumplami w knajpach i krewniakami na imieninach, chodzili na zabawy i jeździli na wczasy, pili alkohol w ilościach zabójczych dla współczesnego hipstera. W mordę też potrafili dać. Normalni ludzie. Prawdziwi ludzie2.

Dezindustrializacja sprawiła jednak, że przemysł został wypchnięty przez usługi, w których dominują elastyczne formy zatrudnienia. Klasa robotnicza, zdziesiątkowana i zepchnięta do głębokiej defensywy, nie jest już obiektem zainteresowania nowej lewicy. Nawet jeśli postlewica od święta zadeklamuje mantrę o „prawach pracowniczych” wepchniętych gdzieś między prawa mniejszości a prawa zwierząt, to jej bohaterem stał się „prekariusz”, którym może być zarówno sprzątaczka na śmieciówce, student dorabiający jako barista, dziennikarz freelancer, samozatrudniający się informatyk, artysta z bohemy3. Transformacja ekonomiczna znalazła swe odzwierciedlenie w psychologii społecznej. Nowa baza nowej lewicy to zblazowani hipsterzy i zdemoralizowani lumpenproletariusze – przebodźcowane, powierzchowne, egocentryczne, histeryczne dzieci cywilizacji high tech, niestabilne tyleż społecznie, co emocjonalnie, ogarnięte manią zabawy i rozrywki, traktujące pracę jako w najlepszym razie zło konieczne. Oni nie chcą wyzwolenia pracy, bo nie potrafią sobie wyobrazić takiej, która by ich wciągała. W końcu każda praca zajmuje czas, który można poświęcić na rozrywkę czy lenistwo!

Na usługi nowej bazy stają postlewicowi ideologowie przeczesujący internet w poszukiwaniu mód i nowinek. Jest, mam – robotyzacja! To najnowszy trend. Oto aktualna jedynie słuszna droga do utopii. Nie trzeba robić żadnej rewolucji, która – nie bójmy się tego powiedzieć – oznacza niewygody i ryzyko, która tak naprawdę wcale nie jest przyjemna! Przemiana nastąpi sama z siebie. No i nareszcie: nie trzeba będzie pracować! Wszystko za nas zrobią roboty. A z czego będziemy żyć? To proste: BDP, czyli Bezwarunkowy Dochód Podstawowy.

Powiem wprost: dla mnie, wychowanego na aktywistycznym, heroicznym micie ujarzmiania przyrody,

Maszyniście
zakutemu w żelazo,
górnikowi rwącemu pokłady rud
kadzisz,
kadzisz w niemej ekstazie,
wysławiasz ludzki trud.

to wybitnie żałosny ideał. Ideał trutnia. Ideał absolutnie burżuazyjny – o ile dotąd pasożytniczy charakter miała burżuazja, to teraz postlewica woła o pasożytnictwo dla każdego. Znam osoby, rodziny, niemalże całe osiedla od lat żyjące z różnego rodzaju zasiłków. Czy nastąpił w tym środowisku rozkwit nieskrępowanej twórczości artystycznej, eksplozja aktywności społecznej? Zdziwicie się – NIE. To sfrustrowani, znerwicowani, zakompleksieni konsumenci seriali telewizyjnych i tanich używek, wyalienowani z tkanki społecznej kokonem swojej kanapy, w najlepszym razie bywalcy dyskotek i meczów4.

Ale zgoda, to rzecz gustu, jeden woli Majakowskiego, inny Kapelę. Są ludzie, którym taki styl życia („cywilizacja bonobo”)5 może odpowiadać. Jednak za fasadą tego gnuśno-konsumpcyjnego „szczęścia”, w cieniu Podstawowego Dochodu Gwarantowanego przez roboty, czai się niebezpieczeństwo.

Zacznijmy od najgorszego scenariusza. Robotyzacja oznacza, że ludzka siła robocza staje się ZBĘDNA. A więc zgodnie z kapitalistyczną logiką stanowi obciążenie dla gospodarki i społeczeństwa. Co robi się z takim balastem? Pozbywa się go, redukuje jak nie przymierzając pogłowie koni pociągowych. Jednym słowem: eksterminacja. Oczywiście nie zamierzam tu straszyć anachronicznymi wizjami rodem z XX w.: komory gazowe, krematoria, obozy zagłady itp. Czułe sumienia współczesnej upper i upper middle class wzdragałyby się przed tak drastycznymi formami „ostatecznego rozwiązania kwestii proleckiej”. Ale doskonale można sobie wyobrazić wykorzystanie socjotechniki skłaniającej do „dobrowolnej” autodestrukcji, starannie opracowanego zestawu bodźców ekonomicznych i manipulacji psychologicznych: ograniczanie przyrostu naturalnego, upowszechnianie środków psychotropowych, umożliwianie eutanazji przy równoczesnym ograniczaniu dostępu do świadczeń socjalnych, zwłaszcza zaopatrzenia emerytalnego i opieki zdrowotnej. Jesteś niepotrzebny, więc przysłuż się społeczeństwu – zabij się sam! Czy tylko ja mam wrażenie, że te środki już są, na razie drobnymi kroczkami, wdrażane przez establishment?

Niewiele wspólnego z tradycyjnymi ideałami lewicy ma jednak też scenariusz „optymistyczny”, czyli ten, w którym robotyzacja zapewni obfitość dóbr gwarantującą każdemu Bezwarunkowy Dochód Podstawowy. Nawet entuzjaści tego rozwiązania przyznają, że praca w nowym społeczeństwie pozostanie jako przywilej dla nielicznych. W praktyce oznacza to, że pracujący będą otrzymywali płace znacząco wyższe od BDP, bonus motywujący ich do wysiłku. Oczywiście znajdą się hobbyści, którzy zadowalając się dochodem podstawowym będą wytwory swojej pracy udostępniali za darmo, ale sektor prywatny będzie robił wszystko, by jego produkty były bardziej atrakcyjne niż te darmowe. Nie ma podstaw sądzić, by te wysiłki nie były skuteczne – wszak Linux nie doprowadził Microsoftu do bankructwa. W rezultacie ukształtuje się system kastowy o charakterze piramidy. Jej wierzchołek stanowić będzie nieliczna grupa właścicieli środków produkcji, dysponentów globalnych bogactw; środkowe piętro zajmą dobrze opłacani profesjonaliści; podstawa to wegetujący na socjalu proleci. Nowy Wspaniały Świat.

Co istotne: o ile dawny proletariat stanowił fundament społeczeństwa przemysłowego, które bez jego pracy nie byłoby w stanie istnieć, to bezproduktywni beneficjenci BDP będą żyli wyłącznie z łaski klas wyższych, bo z punktu widzenia ekonomii nie będą do niczego potrzebni. A to oznacza, że niemożliwą okaże się jakakolwiek rewolucja, bo proleci będą skazani na wieczną zależność od profesjonalistów obsługujących gospodarkę.

Robotyzacja będzie miała – zwłaszcza w swej początkowej fazie – jeszcze jeden skutek w wymiarze globalnym. Dynamiczny rozwój, jaki odnotowały w ostatnim ćwierćwieczu przynajmniej niektóre kraje Azji i Afryki, zawdzięczają one możliwości konkurowania z Zachodem niższymi kosztami siły roboczej. Gdy praca robotów będzie tańsza niż praca robotnika z Kambodży, to okienko rozwoju zamknie się dla Trzeciego Świata. A zarazem krajów tych (może poza Chinami) nie będzie stać na robotyzację. Te koszty też należałoby wkalkulować w naszą technologiczną utopię. Uwaga na marginesie: polska „lewica” obnosi się ze swym „internacjonalizmem”, ten jednak sprowadza się do zapatrzenia w Zachód i marzenia „żeby u nas było tak jak w Europie”. Ale „cały świat” to nie Europa, to nie Zachód – to także (a nawet przede wszystkim) Trzeci Świat6.

Żeby nie przedłużać: wiara w mesjańską misję robotów jest kolejnym wcieleniem naiwnej technoutopii. Saint-Simon w XIX w. wierzył, że ludzkość wyzwolą mechanizacja i industrializm. W nie tak odległych latach 90. rozpowszechnione było przekonanie o rewolucyjnej roli internetu, który miał jakoby wprowadzić nas w postkapitalistyczne „społeczeństwo informacyjne”. I co?

dr hab. Jarosław Tomasiewicz


  1. Z analizy czołowego polskiego portalu postlewicowego wynika, że bardzo zaawansowane są przygotowania do przeprowadzenia rewolucji w Westeros.
  2. Czas przeszły nie jest tu precyzyjny: ci ludzie wciąż żyją i na ogół pozostali sobą. Czas przeszły jednak ma podkreślać, że odeszła formacja społeczna, której nadawali ton.
  3. Nie mogę się w tym miejscu powstrzymać od dygresji: moda na odnajdywanie „proletariackości” przyjmuje niekiedy formy dość komiczne. Oto odkryłem w internecie „pracowników poezji” (a przynajmniej jedną). Marksista zapytałby: a jakąż to wartość dodatkową wytwarzają poeci i kto ich z niej wywłaszcza?
  4. Opiszę wam walkę klas, jakiej byłem kiedyś świadkiem. Otóż familoki w mojej dzielnicy zasiedla dziś lumpenproletariat, utrzymujący się ze złomiarstwa i zbierania węgla na hałdzie. Pod jednym z familoków trwały roboty drogowe, robotnicy kopali rowy. Jeden z „wykluczonych” zaczął ot tak, z nudów, wyzywać drogowców z okna. Ci nie pozostali mu dłużni i tak od słowa do słowa zaczęła się awantura. „Wykluczeni” skrzyknęli się i w ciągu kwadransa była akcja 10 na 2. Drogowcy wycofali się zostawiając łopaty… Sięgnijmy po Marksa: „Lumpenproletariat, ten bierny wytwór gnicia najniższych warstw starego społeczeństwa […] wskutek całej swej sytuacji życiowej jest raczej skłonny do sprzedawania się jako narzędzie reakcyjnych knowań”.
  5. Notabene bonobo, jak wykazują nowsze badania, wcale nie są pokojowo nastawione.
  6. Np. dawna lewica krytykowała „drenaż mózgów” i rąk dokonywany przez Zachód z krajów postkolonialnych – postlewica stała się czołowym entuzjastą tego procederu.
Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie