Kowboje znad Wisły

·

Kowboje znad Wisły

·

Są sprawy, z których w Polsce możemy być naprawdę dumni i które nam całkiem nieźle wyszły. Nie ma ich aż tak wiele, więc tym bardziej powinniśmy na nie chuchać i dmuchać, żeby tych nie tak bardzo licznych „przewag konkurencyjnych” przypadkiem nie stracić. Jedną z takich kwestii jest bez wątpienia bezpieczeństwo. W statystykach bezpieczeństwa bijemy na głowę większość krajów Europy. Liczba kradzieży na 100 tys. mieszkańców jest nad Wisłą trzecią najniższą w UE. Liczba gwałtów – ósmą najniższą. Trudno to przecenić – dzięki temu nie tylko podnosi się poziom życia obywateli, ale też Polska staje się bardziej atrakcyjnym celem wypadów turystycznych czy inwestycji. Nie mamy ciepłego i słonecznego klimatu, palm czy rajskich wysepek, turyści nie walą do nas drzwiami i oknami, jak do Grecji, więc bezpieczeństwo jest naszym ważnym walorem.

Również w najważniejszej statystyce przestępstw wypadamy doskonale. W Polsce notujemy 0,75 zabójstw na 100 tys. mieszkańców. To trzeci najniższy wynik w UE. We Francji morderstwa są notowane dwa razy częściej, a w Belgii ponad 2,5 razy częściej. Nie mówiąc już o USA, gdzie popełnianych jest 5,2 zabójstw na 100 tys. mieszkańców rocznie, a więc siedem razy więcej. Żeby zostać zamordowanym w Polsce, trzeba się naprawdę postarać albo mieć koszmarnego pecha. Co ważne, ten wysoki poziom bezpieczeństwa stworzyliśmy będąc krajem wciąż jeszcze niezamożnym, a więc też powodów do grzeszenia przeciw bliźniemu mamy proporcjonalnie znacznie więcej niż na Zachodzie. Co więcej, jesteśmy krajem postkomunistycznym, a w wielu takich krajach gwałtowne przemiany po upadku ZSRR sprzyjały uformowaniu się lokalnych mafii i gangów. W Polsce jednak po burzliwych latach 90. udało nam się zrobić z tym porządek. Dodatkowo graniczymy z Ukrainą i Rosją, których mafie próbują się panoszyć w krajach ościennych, a do krajów bałtyckich, które należą do najniebezpieczniejszych w UE, mamy rzut beretem. Mimo tych bardzo niesprzyjających warunków udało nam się stworzyć jedno z najbezpieczniejszych państw na świecie. To cholernie duży powód do dumy.

Poziom bezpieczeństwa jest zawsze wypadkową wielu czynników: sprawności służb i infrastruktury bezpieczeństwa, regulacji i kodeksów, efektywności wymiaru sprawiedliwości czy kwestii kulturowych. W każdym wypadku ciężko stwierdzić, co „zagrało” w przypadku danego kraju. Są przecież państwa z bardzo sprawnymi służbami, w których poziom bezpieczeństwa jest relatywnie niski. Są także kraje bardzo jednolite kulturowo, w których lepiej nie wychodzić po zmroku z domu. Bez krzty wątpliwości można powiedzieć jedno – architektura bezpieczeństwa to bardzo delikatna konstrukcja. Wyciągnięcie jednego elementu może zburzyć całą misterną układankę. Trzeba być skończonym idiotą, żeby zacząć grzebać przy podstawach bezpieczeństwa tak bezpiecznego kraju jak Polska.

A jednak znaleźli się tacy, którzy chcą przy nich grzebać – i to mocno. W Sejmie pojawił się projekt ustawy zmieniającej polskie przepisy dotyczące posiadania broni. Wnieśli go posłowie Kukiz’15, a partia rządząca zgodziła się na skierowanie go do prac w komisji. To rodzi realne niebezpieczeństwo, że jeden z elementów architektury polskiego bezpieczeństwa wewnętrznego, jakim jest bardzo trudny dostęp do broni, zostanie wyciągnięty. Oczywiście zwolennicy tego projektu próbują mydlić oczy, twierdząc, że projekt ten wcale nie zakłada ułatwienia w dostępie, a tylko go porządkuje, oskarżając przeciwników projektu, że go nie czytali itp. Łukasz Warzecha podczas wywiadu w Onet Rano przez cały czas powtarzał, że „to jest ustawa racjonalizująca dostęp do broni, a nie rozszerzająca”. Prowadzący Bartosz Węglarczyk zresztą bardzo ułatwił mu opowiadanie tych dyrdymałów, bo na samym początku rozmowy bez cienia żenady przyznał, że projektu nie czytał. Na szczęście projekt wpłynął do Sejmu i jest dostępny, warto więc na niego rzucić okiem, żeby nie dać sobie nawijać makaronu na uszy.

Projekt ten wprowadza „obywatelską kartę broni”. Do posiadania takiej karty będzie miał prawo w zasadzie każdy obywatel, który skończył 21 lat, nie był skazany i nie jest chory psychicznie. Za to może już być spokojnie uzależniony od alkoholu albo narkotyków, co obecne przepisy uniemożliwiają. Obywatel będzie musiał wskazać uzasadniony powód, ale to tylko formalność, bo wystarczy, że wskaże jeden z wymienionych w ustawie (np. zamiar posiadania broni do celów samoobrony) – i nie będzie mógł spotkać się z odmową. Zdrowie psychiczne chętnego do posiadania broni poświadczyć musi… lekarz pierwszego kontaktu. Tak, dokładnie ten sam, który stwierdza, że mamy anginę. Posiadacz obywatelskiej karty broni będzie uprawniony do posiadania broni kategorii C, czyli np. broni krótkiej bocznego zapłonu jednostrzałowej i powtarzalnej, której długość nie przekracza 280 mm. Czyli de facto każdy po krótkiej wizycie u lekarza i w urzędzie miasta (bo pozwolenie będzie wydawał prezydent miasta lub starosta powiatu, a nie policja, jak obecnie) będzie mógł sobie kupić rewolwer. To jeszcze nie będzie rewolucja, bo tak na dobrą sprawę, jeśli ktoś koniecznie chce mieć rewolwer, to już teraz może legalnie kupić czarnoprochową replikę konstrukcji sprzed 1885 r.

Obywatelska karta broni to jednak nie jest jeszcze właściwe pozwolenie. To nazywałoby się „pozwoleniem podstawowym” i byłoby wydawane analogicznie jak karta, ale wymagałoby dodatkowo zdania egzaminu. Jednak osoby posiadające obywatelską kartę broni od co najmniej trzech lat – byłyby z tego egzaminu zwolnione. Pozwolenie podstawowe byłoby wydawane na czas nieokreślony i uprawniałoby m.in. do zakupu broni centralnego zapłonu i krótkiej bocznego zapłonu samopowtarzalnej. Inaczej mówiąc, każdy Polak, po odczekaniu trzech lat od wyrobienia karty, będzie mógł kupić sobie Walthera P99 kaliber 9 mm. A jeśli będzie mu się bardzo spieszyło, to po prostu pójdzie zdać egzamin. Gdy go zda, nie możliwości, by mu odmówiono prawa do niej.

Jak jest obecnie? Pozwolenie na posiadanie broni wydaje policja. Może wydać je w celu ochrony osobistej, jednak otrzymać je jest niezwykle trudno. Trzeba udowodnić, że jest się w niebezpieczeństwie. Zwykły obywatel, nie pełniący funkcji publicznej, który nie był wcześniej ofiarą udokumentowanego przestępstwa, może raczej zapomnieć o takim pozwoleniu. Mówi się, że restrykcje można przecież obejść, zdobywając pozwolenie na broń do celów sportowych. Przyjrzyjmy się, jak to wygląda. Najpierw trzeba przejść trzymiesięczny staż w klubie strzeleckim z określoną liczbą treningów. Następnie zdać egzamin na patent strzelecki. Następnie trzeba wystąpić o licencję sportową i zaświadczenie o członkostwie w klubie strzeleckim. Licencja jest wydawana tylko na rok, a do jej przedłużenia potrzebna jest odpowiednia liczba startów w zawodach. Wymagane są również zaświadczenia od odpowiednich lekarzy, m.in. psychologa i okulisty. Dopiero mając to wszystko, można złożyć na policji wniosek o pozwolenie na broń do celów sportowych. Jak widać, jest to zupełnie nieporównywalne – wymaga sporo zachodu, egzaminów, zaświadczeń od lekarzy i przedłużania licencji co roku, co wiąże się ze startami w zawodach. Ustawa klubu Kukiz’15 dawałaby niemal każdemu prawo do posiadania broni na czas nieokreślony, a nawet bez egzaminu, jeśli tylko ktoś wykaże się cierpliwością.

Zresztą nie trzeba analizować zapisów ustawy, żeby się przekonać, iż autorom projektu nie chodzi o uporządkowanie posiadania broni, ale o jej rozpowszechnienie. Wystarczy zerknąć do uzasadnienia, w którym czytamy takie oto absurdalne słowa: „Historyczne uwarunkowania pozwalają na odpowiedzialne i kategoryczne twierdzenie, że dostęp Polaków do broni jest wprost wpisany w pojęcie polskiego patriotyzmu. Zawsze gdy w Polsce odradzał się patriotyzm, powodowało to wzrost zainteresowania bronią – sytuację taką obserwujemy także obecnie”.

Nasuwa się więc pytanie, po co w ogóle ruszać te przepisy? Zwolennicy ustawy biją na alarm, że Polska jest „najbardziej rozbrojonym społeczeństwem w Europie”. Rzeczywiście, w Polsce na 100 obywateli przypada zaledwie 1,3 sztuki broni. W Niemczech, Francji i Skandynawii to ponad 30, a w Finlandii nawet 45. Ale w gruncie rzeczy, czy to coś złego, że wśród polskich obywateli jest mało broni? Przecież broń to nic dobrego – z definicji służy do zabijania i ranienia. Dlaczego więc mielibyśmy się martwić bardzo małą liczbą sztuk broni wśród Polaków? Przecież to raczej powód do zadowolenia. I nie ogranicza to zdolności obronnych naszego kraju. Współczesna wojna nie polega na tym, że obywatele strzelają się na pistolety. Jeśli ktoś będzie chciał nas zaatakować, to zrobi to przy pomocy rakiet i samolotów, ewentualnie jednostek specjalnych. Zwiększenie liczby sztuk broni w społeczeństwie nie zwiększy naszych zdolności obronnych – w tym celu należy modernizować armię zawodową.

Kolejny argument jest taki, że broń potrzebna jest do obrony własnej i ochrony miru domowego. Ale po co w jednym z najbezpieczniejszych krajów świata broń do ochrony miru domowego? Przecież w Polsce niemal nikt nie napada na domy czy mieszkania z pistoletem w ręku. W Polsce nawet zawodowi przestępcy w zdecydowanej większości nie mają broni, poza nielicznymi gangsterami, którym służy ona głównie do porachunków między sobą. Można oczywiście stwierdzić, że pistoletem łatwiej jest obronić się przed zwykłym bandziorem z nożem. Ale jeśli upowszechnimy dostęp do broni, to ten bandzior też zapewne będzie miał pistolet. Upowszechnienie broni w Polsce zmniejszy bezpieczeństwo Polaków, a nie zwiększy. To bezpieczeństwo, które takim wysiłkiem udało nam się przez ostatnie lata zapewnić. Jego poziom będzie bardzo trudno jeszcze podnieść, za to bardzo łatwo można go obniżyć właśnie takim nieodpowiedzialnym grzebaniem w fundamentach naszego bezpieczeństwa.

Zwolennicy rozszerzenia dostępu do broni mydlą nam oczy, podają drugorzędne argumenty, np. że w Szwajcarii jest mnóstwo broni, a jest bezpiecznie, a w Hondurasie broni jest bardzo mało, zabójstw za to zatrzęsienie. Po kolejnych masakrach zwracają uwagę na wszelkie niuanse, byle tylko udowodnić, że łatwy dostęp do broni wcale nie był przyczyną. Wciąż jednak nie potrafią odpowiedzieć na kluczowe pytanie – po co w tak bezpiecznym kraju jak Polska upowszechniać broń palną. Ale odpowiedź możemy znaleźć sami. Otóż za projektem ustawy nie stoją specjaliści od bezpieczeństwa wewnętrznego. Nie, za nią stoją różne środowiska amatorów strzelania. Wąska grupa hobbystów broni zamierza spełnić swoje wydumane zachcianki, obniżając przy tym bezpieczeństwo nas wszystkich. Opowiadanie o bezpieczeństwie to puste dyrdymały mające ukryć fakt, że grupka chłopców lubi sobie postrzelać i polansować się z bronią. A teraz muszą przy tym spełniać jakieś formalności, startować w zawodach itd. Mentalnym kowbojom do podreperowania swojego ego potrzebny jest pistolet w ręce. Wtedy czują, że są silni i ważni – nawet jeśli ten pistolet we współczesnym społeczeństwie wśród cywili nie ma żadnego uzasadnienia. Skoro tak bardzo brakuje im poczucia własnej męskiej wartości, to niech się zapiszą na boks – to też jest męska rywalizacja.

Piotr Wójcik

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie