Lata 60. ubiegłego wieku były bardzo burzliwe. Począwszy od inwazji w Zatoce Świń oraz rakietowego kryzysu kubańskiego z 1962 r., poprzez zmiany w kulturze, sztuce, modzie i muzyce, aż po słynny rok 1968. Stare, skostniałe i konserwatywne struktury powoli kruszyły się pod naporem nowych megatendencji. Koniec dekady i kres niespełnionych snów marzycieli wyznaczał festiwal Woodstock z 1969 r. W tym samym roku CIA przetestowała protoplastę internetu, tzw. ARPNET. Z roku 1968 wypływają nowe wartości, podsycane przez postindustrializm, a nie, jak wcześniej, przez materializm i konsumpcjonizm. Wyłaniają się ruchy emancypacyjne: kobiet, Afroamerykanów, Latynosów, środowisk LGBT. Z symbolicznego 1968 czerpią później ruch New Age, ruch alterglobalistyczny, ruch ekologiczny, obrońcy praw zwierząt itp.
Chciałbym wrócić do wydarzeń z czasów francuskiego Maja 1968 roku i wskazać wspólne elementy u tych, którzy wznosili barykady na ulicach Paryża, czyli radykalnej nowej lewicy (goszystów), oraz ich przeciwników z obozu władzy, czyli gaullistów (szczególnie ich lewego skrzydła), którzy podjęli walkę w obronie swojego „dziecka”: V Republiki Francuskiej. Tę wspólną wartość stanowiła idea partycypacji.
Historycy powiedzieliby, że miała ona swoje źródło w starożytnym greckim polis, kiedy obywatele aktywnie wpływali na politykę, a także w dawnych proto-republikach: Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego oraz kupieckich na Półwyspie Apenińskim. Politolodzy powiedzieliby raczej, że narodziła się w czasach II wojny światowej wraz z Wolną Francją, kiedy to snuto plany budowy nowego państwa francuskiego. Inni sięgnęliby do poglądów intelektualistów Szkoły Frankfurckiej, szczególnie pierwszego jej pokolenia z dwudziestolecia międzywojennego. Religioznawcy i teolodzy znaleźliby też jej wizje w encyklikach niektórych papieży oraz w katolickiej nauce społecznej. Można też po prostu uznać, że partycypacja to pojęcie bardzo zbliżone do demokracji bezpośredniej.
Jej koncepcje zarysowano wyraźniej dopiero w 1962 r. w Stanach Zjednoczonych w Deklaracji z Port Hurton. Jednym z autorów był Tom Hayden, czołowy działacz SDS (Studenci na Rzecz Demokratycznego Społeczeństwa). To właśnie on stworzył zarys ideologii rodzącej się Nowej Lewicy. Co głosił ten dokument nowej fali lewicy amerykańskiej? 1) Krytykę wojny i rasizmu – nawiązanie do Ruchu na Rzecz Praw Obywatelskich, 2) Postulat stworzenia prawdziwej demokracji społecznej – swoistej inkluzji obywatelskiej, zamiast ciągłej rywalizacji dwóch partii, 3) Konieczność stworzenia grup nacisku w ramach społecznego nadzoru i wpływu na władze, 4) Zwiększenie roli robotników i pracowników, włączenie ich w proces zarządzania firmą, fabryką, instytucją etc. 5) Żądanie walki z ubóstwem, 6) Wezwanie do rozwoju służby zdrowia, szkolnictwa (w tym wyższego) oraz poprawy warunków mieszkaniowych.
Można wyróżnić trzy główne formy wprowadzenia tych wizji w życie: a) porozumienie/konsensus, b) decentralizację, c) kontrolę robotniczą.
Zasada konsensusu oznaczała, zamiast głosowania, debaty, w której każdy mógłby się wypowiedzieć, w celu wyrobieniu wspólnego stanowiska. Bez liderów, bez relacji „władza odgórna” – „ci na dole”. Pomysły, plany, idee i wartości powinny płynąć zarówno z góry w dół, jak i z dołu do góry. Notowano wszystkie pomysły: inteligentne, przenikliwe, prostackie, naiwne. Prowadzić miał to ku jednolitemu stanowisku, które poprą wszyscy uczestnicy debaty.
Decentralizacja władzy miała stworzyć elementy kontroli społecznej. Przykładowo, takiej kontroli byłaby poddana policja, bowiem relacje władza-obywatele i obywatele-władza równoważą się i stwarzają sytuację taką, iż policja uwrażliwiłaby się na potrzeby ludności, a miejscowa społeczność miałaby tym samym szacunek dla służb mundurowych.
Kontrola robotnicza miała cele głównie ekonomiczne. Zakład pracy powinien być zarządzany zespołowo. Taka recepta miała być lekarstwem na alienację. Wobec protestu pracowniczego, zarząd powinien ustąpić. Relacje zarządzający – robotnicy miałyby być relacją dialogu oraz braniem odpowiedzialności przez jednych i drugich za kierunek, jaki obierze przedsiębiorstwo. Takie rozumienie miało prowadzić do zrównoważenia dwu wartości: wolności i równości.
Nowy ruch krytykował system kapitalistyczny, sowiecki komunizm oraz faszyzm i nazizm. Podjęta przez Nową Lewicę krytyka systemu kapitalistycznego tworzyła nowe ramy, gdzie spotykała się nonkonformistyczna i nieco anarchistyczna koncepcja wolności z socjalistycznymi marzeniami o społeczeństwie niemal całkowicie równym. Taka propozycja nowej demokracji, systemu opartego na w-kluczeniu grup społecznych i zwykłych obywateli do zarządzania państwem – na wszystkich jego szczeblach – niosła ze sobą także idee nowej ekonomii. Tworzyła wyłom w bipolarnym świecie – alternatywną „Trzecią Drogę” pomiędzy dzikim zachodnim kapitalizmem a nieludzkim wschodnim komunizmem. Ta demokracja uczestnicząca (partycypacyjna, bezpośrednia czy, jak określał to Alvin Toffler,, „na wpół bezpośrednia”) miała zastąpić demokrację przedstawicielską.
Zalążki Nowej Lewicy we Francji było już widać w latach 50. XX wieku. Jednak przyszły bunt osłabiła wojna algiersko-francuska, zakończona w 1962 r. W kwietniu tego roku opracowano program działań Narodowego Związku Studentów Francuskich. Jego główne założenia to: 1) Zwiększenie autonomii uczelni od państwa w zakresie programu studiów, 2) Demokratyzacja na uczelniach wyższych w relacjach naukowiec-student, 3) Uproszczenie systemu stypendialnego. Trzeba pamiętać, że francuski system szkolnictwa wyższego nie przechodził gruntownej reformy od czasów napoleońskich. Wobec tego spór studentów z władzą był nieuchronny i musiał kiedyś wybuchnąć. Również konserwatyzm młodej V Republiki Francuskiej po części przyczynił się do zaognienia sytuacji.
Zanim wybuchła rewolta majowa ‘68, w kraju, po reformach gospodarczych, które przyczyniły się do znacznego spadku bezrobocia oraz po walce ze USA na arenie międzynarodowej w sprawie zakończenia hegemonii dolara (wystąpienia prezydenta Charlesa de Gaulle’a oraz ministra finansów Valery Giscarda d’Estainga) część kadr gaullistowskich stwierdziła, że nie ma właściwie się czym zajmować. „Francja się nudzi” – brzmiały nagłówki gazet. De Gaulle i współpracownicy nie zauważyli nadciągającej burzy. Prezydent był w Rumunii, gdy rozpoczęły się bunty. Premier Georges Pompidou – związany z prawym i liberalnym skrzydłem gaullistów – początkowo w ogóle nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia. Władza myślała, że bunty dotyczą tylko jednego uniwersytetu, w Nanterre. Rewolta studencka rozlała się jednak na większość kluczowych francuskich uczelni. Potem wypłynęła na ulice miast. Zaniepokojony Pompidou zlecił sprawdzenie sytuacji służbom specjalnym. Ich raport mówił, że motorem napędowym zajść były „bojówki” studenckie o zabarwieniu castrowskim, maoistowskim i trockistowskim. Radykalny nurt Nowej Lewicy francuskiej faktycznie taki był. Do tego walczył z konsumpcjonizmem. W głowach premiera i ministrów nie mieściło się to zupełnie – przecież mamy wzrost gospodarczy i niskie bezrobocie, czyli prosperity, więc o jakichkolwiek rozruchach mowy być nie mogło.
Gdy w trybie pilnym prezydent de Gaulle wrócił do kraju, w większych francuskich miastach studenci wznosili już barykady i dochodziło do licznych starć z policją. Do tego obudziły się związki zawodowe. We Francji ogłoszono strajk generalny. Związkowcy, robotnicy, partia socjalistyczna i część obywateli popierali przynajmniej wybrane postulaty studentów. Przemówienie de Gaulle’a do narodu nie uspokoiło protestów. Kraj był sparaliżowany. W strajku generalnym brali udział m.in. kolejarze i obsługa lotnisk, a nawet pracownicy stacji benzynowych. De Gaulle zdecydował się na ryzykowny krok – szantażu emocjonalnego. Helikopterem udał się do francuskiej bazy w RFN. Kilka dni przed wylotem generał mówił swoim najbliższym doradcom: „reformy tak – anarchia nie”. Czyli zgadzał się na jakiś dialog ze zbuntowaną częścią studentów i pracowników. Tymczasem nikt z polityków gaullistowskich nie wiedział, co się dzieje z prezydentem Francji przez prawie cały dzień. Gdy dowiedzieli się, że wyleciał poza Francję i wiadomość o tym została przekazana opinii publicznej, pojawiła się konsternacja wśród elity władzy i w społeczeństwie. Czy de Gaulle zamierzał użyć wojska zza granicy, by stłumić protesty? Generał jednak wrócił i wygłosił kolejne orędzie, tym razem radiowe, a nie telewizyjne. Wzywał w nim do spokoju – donośnym głosem, a w radiu już nie było widać zmęczenia, podeszłego wieku i okularów. Był to przełom maja i czerwca 1968. Na drugi dzień na ulice wyszły rzesze Francuzów – sympatyków partii gaullistowskiej oraz tych, którzy dotychczas pozostawali bierni. Było ich coraz więcej W Paryżu mieli przewagę nad protestującymi studentami. Bunt powoli zaczął wygasać. Systemowi V Republiki Francuskiej udało się wyjść z twarzą z poważnego kryzysu.
Charles de Gaulle po uspokojeniu sytuacji zdecydował się rozpisać wybory do parlamentu (30 czerwca 1968 r.). Partia gaullistowska wygrała je, lecz przeważała opcja związana z Pompidou. Ten był skonfliktowany z generałem de Gaullem. Wymieniono niemal wszystkich ministrów, oprócz jednego – Ministerstwa Sprawiedliwości. Szefował mu René Capitant – lewicowy gaullista, uważany za jednego z ojców francuskiej koncepcji partycypacji. Inny polityk i zarazem zwolennik tej koncepcji, Bernard Ducamin, był jednym z najbliższych doradców prezydenta w Pałacu Elizejskim.
Źródeł idei partycypacji w ruchu gaullistowskim należy szukać w społecznej nauce Kościoła (encykliki papieża Leona XIII), chrześcijańsko-panteistycznej filozofii Henriego Bergsona czy w samej Ewangelii. Wzmianki o partycypacji pojawiły się w dokumentach tego środowiska już u kresu II wojny światowej i miała ona stanowić podstawy społeczno-gospodarcze nowej Francji, o czym wspomina zresztą Stephane Hessel („ojciec” współczesnego ruchu „Oburzonych”) w swoim eseju „Czas Oburzenia”. Jednak dopiero rok 1968 przyniósł jej konkretne zarysy.
Idee sprawiedliwości społecznej czy demokracji ekonomicznej towarzyszyły generałowi de Gaulle’owi niemal przez całe dorosłe życie. Koncepcja bardziej sprawiedliwego społeczeństwa, lepszej polityki gospodarczej oraz demokratyzacji kraju (np. wprowadzenie wyborów powszechnych na urząd prezydenta) była może nie w samym centrum myśli gaullistowskiej, lecz na pewno popularna wśród lewicy gaullistowskiej. Konserwatywne prawe skrzydło partii oraz jej liberalne centrum, nie rozumiało partycypacji. Była to dla nich kolejna utopia.
Kwestia demokracji w gospodarce dojrzewała wraz samym de Gaullem. Im był starszy, tym ta koncepcja, stanowiła coraz bardziej jasny obraz. Generał nie znał się dobrze na gospodarce, ale miał nosa do dobierania dobrych doradców w tej kwestii. I tak w pierwszym rządzie po wojnie kluczowe ministerstwa dotyczące tej kwestii przyznał komunistom, żeby znacjonalizowali kluczowe sektory francuskiej gospodarki. Po objęciu urzędu prezydenta w 1958 r., w czasie wojny w Algierii i zarazem „pełzającej wojny domowej” i zaraz po niej, jego ministrowie podnieśli na nogi francuską gospodarkę. Czy to w kwestii wzmocnienia waluty, czy w kwestii walki z bezrobociem – na tych polach gaulliści odnieśli niewątpliwe sukcesy.
Warto przypomnieć dwie wypowiedzi de Gaulle’a na tematy społeczno-gospodarcze: „Kapitalizm jest nieakceptowalny z powodu swoich społecznych skutków. Miażdży najsłabszych. Sprawia, że człowiek dla człowieka staje się wilkiem. W równej mierze niemożliwy do zaakceptowania jest kolektywizm; pozbawia ludzi smaku walki, przemienia ich w barany. Trzeba znaleźć trzecią drogę: między baranami a wilkami”. „Należy przekazać robotnikom w gospodarce narodowej odpowiedzialność i uprawnienia wynoszące ich w znacznej mierze ponad rolę narzędzia, do jakiej dotąd byli zredukowani. Pragnę doprowadzić do tego, aby byli zainteresowanymi współuczestnikami funkcjonowania przedsiębiorstw, aby ich praca dawała im te same prawa, z jakich korzysta kapitał, aby ich wynagrodzenie łączyło się, tak jak zyski akcjonariuszy, z osiąganymi wynikami”.
Wielkim przeciwnikiem partycypacji był z kolei przyszły prezydent Pompidou. Uważał poglądy de Gaulle’a za utopię, niemal za komunizm. Pozostawał też w sporze z lewym skrzydłem partii.
De Gaulle czuł, że to ostatnia rozgrywka w jego życiu politycznym. Wobec tego, gdy już nowy gabinet rządowy został wyłoniony, przystąpił do ofensywy. Zaczął snuć plany reformy systemu podatkowego, opowiedział się też za reformą uniwersytetów. Jednak w kraju znowu odnotowano strajki, a frank notował drastyczne spadki wartości. Po dramatycznej walce w obozie władzy i panice przedsiębiorców, de Gaulle w lutym 1969 r. zdecydował się na referendum. Miało ono dotyczyć reformy senatu i regionów – był to wstęp do wprowadzenia we Francji systemu partycypacji. W wywiadzie telewizyjnym prezydent zapowiedział, że poda się do dymisji, jeśli większość obywateli nie zaakceptuje jego propozycji. Stwierdził, że straci wtedy legitymizację i mandat społeczny do sprawowania urzędu. Większość jego doradców była przeciwna tak zuchwałym krokom i odradzała ten ruch. Wiedzieli, że była to walka z wielkim kapitałem. W dodatku pojawiły się pogłoski, że były premier Pompidou chce kandydować w następnych wyborach prezydenckich.
19 marca 1969 r. Rada Ministrów przyjęła projekt mający być przedmiotem referendum. Zakładał on nową dużą wspólnotę terytorialną zwaną regionem, z jej radą regionalną, w 3/5 wyłanianą w pośrednim głosowaniu, a 2/5 składu miało być obsadzanych przez reprezentantów organizacji społeczno-zawodowych. Senat miał pełnić funkcję bardziej opiniodawczą i konsultacyjną. Jego przedstawiciele mieli być wybierani z metropolitalnych wspólnot terytorialnych, z terytoriów zamorskich oraz spośród przedstawicieli środowisk gospodarczych, związków zawodowych, organizacji społecznych i kulturalnych. Lewicowi demokraci z różnych środowisk i ugrupowań postulowali od lat to samo, lecz jako odrębną izbę władzy.
De Gaulle zdawał sobie sprawę z tego, że świat zarówno zachodniego kapitalizmu, jak i wschodniego komunizmu, zmierza do katastrofy. Chciał spróbować ostatni raz wyłamać się z tych bloków. Referendum odbyło się 27 kwietnia 1969 r. Wyniki oznaczały przegraną stosunkiem 53% do 47% głosów. Wobec tego Charles de Gaulle ustąpił z urzędu prezydenta V Republiki Francuskiej. Giełdy, wielki kapitał i przedsiębiorcy odnieśli zwycięstwo. W następnym roku generał zmarł. Idea partycypacji została pogrzebana we Francji w latach 1968-1969.
Z kontrkultury, której efektem był Maj ’68, wyrósł jednak choćby nowy ruch na arenie politycznej, tzw. Zieloni. Te nowe partie na scenie kapitalistycznego Zachodu cechowały podobne koncepcje w kwestii partycypacji. Z kolei za żelazną kurtyną w 1980 r. powstał ruch społeczny „Solidarność”. Jego inspiracje były szerokie i wielonurtowe, z jednej strony był to Komitet Obrony Robotników, częściowo inspirowany dziedzictwem Nowej Lewicy, z drugiej społeczna nauka Kościoła i przesłanie Jana Pawła II. To jeden z licznych paradoksów historii i polityki, kiedy dwie odległe tradycje głoszą podobne koncepcje, choć oczywiście rozumieją je w trochę inny sposób. W „Solidarności” silna była idea partycypacji. W materiałach z I i II Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność” znajdują się postulaty przesiąknięte duchem tej idei, np. „Wprowadzenie demokracji na wszystkich poziomach zarządzania” czy „Kontrola społeczna nad władzą, kryzysem ekonomicznym oraz sądami”. Jan Sowa miał rację, że rewolucja „Solidarności” w roku 1980 była chyba najbardziej demokratycznym ruchem na świecie. Po latach Andrzej Gwiazda określał „Solidarność” z 1980 r. jako ruch antyglobalistyczny.
W marcu 2016 r. młodzi Francuzi wyrazili swój sprzeciw wobec zmian w kodeksie pracy i okupowali kluczowe tereny wielkich miast, powołując do życia neogoszystowski ruch Nuit Debout. Uzyskał on poparcie części kombatantów z „Wolnej Francji” de Gaulle’a z czasów wojny. W 2015 r. w Polsce powstały Kukiz’15 oraz Partia Razem. Pierwsza otrzymała poparcie prof. Witolda Kieżuna, kombatanta Armii Krajowej. Druga została wsparta przez część środowisk byłego lewego skrzydła dawnej „Solidarności”. Część środowiska Zjednoczonej Prawicy nawiązuje do myśli gaullistowskiej.
Czy tym razem takie środowiska podejmą ze sobą dialog w sprawie partycypacji? Czy może wzorem 1968 r. znowu staną po przeciwnych stronach barykady? Tego jeszcze nie wiemy. Jak pokazała historia lat 1968-1969, żeby nie pogrzebać pięknej idei – trzeba o niej rozmawiać w duchu wzajemnego szacunku. W przeciwnym razie neoliberalna zglobalizowana gospodarka doprowadzi do opłakanych konsekwencji. Duch roku 1968 oraz ideały z roku 1980 powinny wrócić do debaty publicznej jako ważna inspiracja.
Piotr Wildanger