Jak uleczyć ochronę zdrowia – rozmowa z Krystyną Ptok

Z Krystyną Ptok rozmawia ·

Jak uleczyć ochronę zdrowia – rozmowa z Krystyną Ptok

Z Krystyną Ptok rozmawia ·

 

– Rozmawiamy w momencie, gdy mija rok od protestu Porozumienia Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, rozpoczętego 2 października 2017 r. Jakie są jego realne efekty? Co się wydarzyło przez ten rok?

Krystyna Ptok: Protest z pewnością był impulsem dla innych organizacji związkowych. Jeszcze w październiku 2017 r. do rezydentów dołączyło Porozumienie Zawodów Medycznych, skupiające zawody medyczne, w tym Ogólnopolski Związek Pielęgniarek i Położnych. W lutym rezydenci wynegocjowali porozumienie dotyczące warunków swojej pracy i płacy. Po rezydentach kolejne porozumienie podpisał nasz związek pielęgniarek i położnych. Następnie, we wrześniu, zachęceni naszymi działaniami, o swoje prawa upomnieli się ratownicy medyczni, którzy także dostrzegli szansę na zrealizowanie własnych postulatów. Ostatnio zaktywizowali się też diagności laboratoryjni [od października trwa akcja #JesieńWLaboratorium – przyp. A. P.].

– W porozumieniu znalazła się przede wszystkim odpowiedź na sztandarowy postulat rezydentów o zwiększeniu nakładów na ochronę zdrowia.

– Leżało ono także w kręgu naszych zainteresowań. Będzie to stopniowe zwiększanie nakładów z budżetu państwa na ochronę zdrowia do 6 proc. PKB w 2024 roku. Wzrost środków odczujemy dopiero po kilku latach. Trzeba jednak pamiętać, że demografia jest nieubłagana. Jak wiadomo, polskie społeczeństwo się starzeje. Dostrzegamy pozytywne efekty programu 500+, w ostatnim roku nieco wzrósł współczynnik dzietności i widoczny jest dalszy postęp. Oznacza to, że w systemie ochrony zdrowia jest więcej dzieci. Z perspektywy systemu najmłodszy i najstarszy pacjent kosztują najwięcej. 6 proc. PKB na ochronę zdrowia za kilka lat to wciąż będzie za mało. Dobrym wskaźnikiem byłoby postulowane przez rezydentów i PZM 6,8 proc., a może i więcej, biorąc pod uwagę, że Polska przeznacza na pacjenta, per capita, 730 euro na rok. W Europie to 2815 euro, czyli dysproporcja jest ogromna. W Polsce mamy też duży udział środków prywatnych w wydatkach na leczenie, około jednej trzeciej ogółu takich wydatków. Na pewno chcielibyśmy, żeby system działał tak, by prywatnych nakładów było jak najmniej i żeby można było każdemu udzielić bezpłatnego leczenia, co gwarantuje Konstytucja. Tak często słyszymy o prywatnych zbiórkach. Wczoraj znów w jednej z telewizji pokazano ojca, który zbierał pieniądze na niestandardową terapię swojej córki walczącej z wyjątkowo złośliwą chorobą nowotworową. Myślę, że wszyscy chcielibyśmy, aby możliwe było refundowanie leczenia i operacji w takich przypadkach z NFZ, aby nie skazywać tych ludzi na upokarzające, wyczerpujące czekanie na wynik zbiórki: czy udało się zebrać 200 tys. złotych na operację dziecka, czy nie? Teraz są zdani na siebie, na darczyńców i, niestety, na dobrą promocję, która często jest jedyną szansą pozyskania środków.

– Gdy w 2016 roku powstało Porozumienie Zawodów Medycznych, mówiono o możliwości strajku generalnego. Czy wspólne protesty są potrzebne?

– Bardziej niż wspólne protesty potrzebna jest wielopoziomowa współpraca i rozmowy. Przy czym z doświadczenia wiem, że to bardzo trudne. Przykładem może być Białe Miasteczko. W tym proteście szli wszyscy, wspólnie złożyliśmy postulaty, ale na koniec to pielęgniarki zostały na miejscu, okupowały Kancelarię Premiera i zostały na ulicach Warszawy.

Trudno o solidarność i porozumienie nawet w jednej grupie zawodowej. Stowarzyszenie Pielęgniarki Cyfrowe zaproponowało w zeszłym roku akcję, która miała pokazać, jak mało nas jest. Akcja #JedenEtat polegała na tym, żeby 4 grudnia pielęgniarki przyszły do jednej pracy, przez tylko jeden dzień rezygnując z pozostałych zleceń. Nie udało się jej skutecznie przeprowadzić.

– A grup i podziałów w środowisku jest wiele. Oprócz poszczególnych grup zawodowych dzieli się ono przecież na zawody medyczne i niemedyczne, osoby pracujące na podstawie umów i na podstawie kontraktów.

– Jako związek zawodowy mamy już możliwość reprezentowania pielęgniarek kontraktowych i na umowach zlecenia. Ale jeszcze do niedawna w przypadkach strajków, w których brały udział wszystkie osoby zatrudnione na umowie o pracę, pracodawca przywoził autobusem pielęgniarki „z łapanki”, pracujące na zleceniach. Mowa tu o braku solidarności w ramach jednej grupy zawodowej. Proszę sobie wyobrazić, jak trudne jest więc scalenie całego środowiska medycznego, nie mówiąc już o zawodach niemedycznych.

Powtórzę jednak: być może takie scalenie nie jest potrzebne. Nie udawajmy, że mamy jeden interes. Walczmy o swoje i wspierajmy się w tej walce, bo kiedy coś udaje się osiągnąć jednej grupie zawodowej, kolejne zyskują argumenty we własnych negocjacjach.

– Jednym z efektów protestu rezydentów jest zmiana na stanowisku ministra zdrowia. Co zostawił nowemu ministrowi Konstanty Radziwiłł?

– Zostawił wiele niezałatwionych spraw, pożarów, które gasił minister Szumowski. Zostawił sytuację, w której finansowanie ochrony zdrowia nie było na należytym poziomie. To zresztą kwestia czysto polityczna. Potrzebny był protest rezydentów i poparcie społeczne dla nich, żeby pojawiła się ustawa o wzroście odsetka PKB na finansowanie ochrony zdrowia. Podobnie sprawą polityczną było to w 1999 roku, kiedy wprowadzono składkę zdrowotną. Miała być wyższa, ale obniżono ją przed wyborami.

Konstanty Radziwiłł bierze teraz udział w różnorodnych działaniach i uważam, że poza fotelem ministerialnym jest rzeczową osobą. Ale jako minister nie miał dobrych relacji z partnerami. Minister Szumowski jest bardziej otwarty na współpracę, jest zaangażowany i widać to na każdym poziomie. Dlatego jest lepiej odbierany przez środowisko medyczne. Pewnie dlatego też tyle grup chce załatwić teraz swoje sprawy.

Jednak bez zmiany sposobu finansowania i wzrostu nakładów z budżetu państwa na ochronę zdrowia, zmiany na stanowisku ministra niewiele wnoszą. Minister, jaki by nie był i do której opcji politycznej by nie należał, będzie oczywiście lepiej zarządzał ochroną zdrowia, jeśli przeznaczymy na to większą niż obecnie część PKB.

– Łukasz Szumowski zapowiadał też odbiurokratyzowanie, informatyzację, uszczelnienie systemu. Czy to były dobre diagnozy potrzeb?

– Diagnozy są dobre, ale powtórzę: najważniejsze są środki i świadomość, że te działania to długi proces. To, co utraciliśmy przez kilkadziesiąt lat, nie zostanie odbudowane w kilka miesięcy. Odbiurokratyzowanie wiąże się ściśle z informatyzacją. Wobec tego w placówkach nie mogą być używane stare, powolne, niesprawne komputery. Chcąc wprowadzić e-receptę czy e-zwolnienie – którego pełne wdrożenie jest wciąż odsuwane w czasie – szpitale potrzebują pieniędzy. Same nie są w stanie temu podołać przy obecnym poziomie finansowania świadczeń i przy oczekiwaniach pracowniczych dotyczących wzrostów wynagrodzeń. Potrzebne są dodatkowe środki, obojętnie z jakich źródeł – europejskich czy z budżetu państwa. Mówimy o jakości, a to oznacza dobry sprzęt, elektroniczną dokumentację medyczną, którą łatwo wypełnić, asystenta czy sekretarkę medyczną, o której mówi minister Szumowski, że ma wypełniać zadania związane z biurokracją za lekarza. Pielęgniarki z kolei mówią: skoro jest nas zbyt mało, oddajmy część czynności higienicznych przy pacjencie opiekunom medycznym, a my zajmujmy się tym, do czego jest potrzebna wykwalifikowana kadra. Zatem założenia nowego ministra są dobre, ale jeszcze mnóstwo pracy i konsultacji przed nami.

– Pielęgniarek nie tylko jest zbyt mało, ale też tej grupie zawodowej grozi prawdziwa zapaść. Od wielu lat wzrasta średni wiek pielęgniarek – obecnie to ponad 50 lat. Tych, które odchodzą na emeryturę, nie zastępują młode, bo niemal połowa absolwentek szkół nie odbiera zaświadczeń ds. wykonywania zawodu, wiele osób odchodzi do innych prac. Wskutek tego Polska ma jeden z najniższych wskaźników zatrudnienia pielęgniarek na 1000 mieszkańców (pięć, podczas gdy średnia Unii Europejskiej to ponad osiem). Środowisko od wielu lat bije na alarm. Jednak wydaje się, że minister Szumowski dobrze sprawdza się w załatwianiu spraw pielęgniarek i położnych i zareagował na to zagrożenie?

Po 10 miesiącach pracy Łukasza Szumowskiego widzę, że minister rozumie zbliżającą się katastrofę zapaści demograficznej w zawodzie pielęgniarek, co dla poprzedniego ministra nie było priorytetem. Minister Szumowski wprowadza rozwiązania, które uatrakcyjnią ten zawód, zachęcą młode osoby do jego podejmowania i odciążą z nadmiaru obowiązków zawodowych osoby z dłuższym stażem. Mam na myśli zmiany w wynagrodzeniach, normy zatrudnienia, stypendia dla studentek i absolwentek. Od dawna wiadomo, że mamy fatalny wskaźnik zatrudnienia pielęgniarek na 1000 mieszkańców, ale w 2017 roku zatrudnienie w zawodzie wreszcie odrobinę wzrosło.

– OZZPiP i Naczelna Izba Pielęgniarek i Położnych zawarły porozumienie z Ministerstwem Zdrowia i NFZ z 9 lipca tego roku. Umowa okazała się przyczyną konfliktu w środowisku. Czego dotyczyła?

– Porozumienie porządkuje to, o co walczyły pielęgniarki w 2015 roku. Na ogromnym proteście w Warszawie powtarzałyśmy, że podwyżki muszą być wliczone do pensji zasadniczej. To się nie udało. W czasie wypłacania trzeciej transzy w 2017 roku dochodziło do patologii [na podstawie porozumienia z ministrem Marianem Zembalą podwyżki po 400 zł rocznie były zaplanowane na cztery lata od 2015 r. – przyp. A. P.]. Z powodu braku pielęgniarek na oddziałach dyrektorzy proponowali nadgodziny, a wynagrodzenie za nie wypłacali właśnie z wywalczonego dodatku. W ten sposób tzw. zembalowe służyło do zaspokojenia potrzeb pracodawców, a nie pielęgniarek… Z powodu braku przypisania podwyżki do pensji zasadniczej, dyrektorzy mogli pozwolić sobie na wypłacanie z części „zembalowego” różnych pochodnych, a niektórzy pracodawcy wcale nie przekazywali tych środków pielęgniarkom. Ze środków przeznaczonych na podwyżki realizowali swoje potrzeby na terenie zakładu pracy, a odbywało się to naszym kosztem.

Lipcowe porozumienie było w mojej ocenie dobrym ruchem. Jednak obiektywną ocenę tej decyzji wystawi dopiero przyszłość. Dla mnie wzrost pensji zasadniczej o nie mniej niż 1100 złotych jest fundamentalnym osiągnięciem środowiska pielęgniarek i położnych. Polepszy to ich sytuację materialną, a zawód będzie inaczej, lepiej postrzegany przez młode kandydatki.

– Skąd więc kontrowersje w środowisku medycznym?

– Zaraz po podpisaniu porozumienia był ostry konflikt między centralami związkowymi. Także wewnątrz naszej centrali, Forum Związków Zawodowych, słychać było głosy diagnostów czy ratowników, że oni przecież także oczekują na zmiany. My jednak podkreślamy: niech każdy związek stara się o swoją grupę zawodową. Wspólne działania zapewne też mają sens, ale grupy zawodowe w ochronie zdrowia są tak różne i mają tak różne interesy, że trudno nam znaleźć wspólną płaszczyznę. Mamy różne zakresy obowiązków, różny poziom odpowiedzialności i jesteśmy w nierównym stopniu narażeni na czynniki biologiczne, chemiczne i fizyczne w środowisku pracy. Są metody naukowe mówiące o wartościowaniu stanowisk pracy i przypisywaniu im punktacji, w zależności od różnych obciążeń wynikających z procesu pracy. W naszym wspólnym interesie jest dbałość o służby medyczne, ale dla każdej grupy istnieją różne uwarunkowania. Dla nas najważniejsza jest godna praca pielęgniarek i położnych.

Zresztą porozumienie podpisane przez pielęgniarki zobowiązuje ministerstwo do nowelizacji ustawy o najniższych wynagrodzeniach dla zawodów medycznych, która nadal nie spełnia oczekiwań wszystkich środowisk [ustawa z 8 czerwca 2017 r., nowelizowana 13 września 2018 r. – przyp. A. P.]. To zły dokument, pisany chyba w pośpiechu, wywołał więcej negatywnych niż pozytywnych reakcji.

– To szokujące, że pracownicy ochrony zdrowia od tak dawna walczą o godziwe wynagrodzenia, a zmiany są tak niewielkie.

– Te grupy zawodowe dostały w kość w wyniku różnych przeobrażeń systemu ochrony zdrowia. Wynagrodzenia były zazwyczaj na końcu listy wydatków, nawet gdy mocno inwestowano w szpitale i poradnie. Takie inwestycje są widoczne, zauważamy je jako pacjenci, wchodząc do placówek. Nie ma już obskurnych poradni, obskurnych oddziałów szpitalnych z wypadającymi klamkami, niedomykającymi się oknami, starym sprzętem. Zainwestowano w nowe budynki, sale operacyjne. A pracowników zostawiono samym sobie. Płacono nam za mało, żeby żyć, lecz za dużo, żeby umrzeć. Byliśmy zawsze na marginesie. Może poza lekarzami, których obsada na oddziałach była określona przez NFZ. Na tej podstawie lekarze wywalczali sobie wynagrodzenia. Pozostałe grupy nie miały tego argumentu, że może ich na oddziałach zabraknąć, co zagroziłoby finansowaniu z NFZ. Walczyliśmy o lepsze płace, a ile udało się wyrwać, tyle mieliśmy w ręce.

Polityka inwestowania w sprzęt, nie w ludzi, miała swoje dalsze konsekwencje, które znam najlepiej z perspektywy pielęgniarek. Od 2001 roku podczas restrukturyzacji szpitali oszczędzano właśnie na nich. To duża grupa, więc kiedy zwolniono dziesięć osób, zaraz było widać lepsze wyniki ekonomiczne zakładu pracy. Ponadto zwalniano sekretarki, sanitariuszy, noszowych – wszystkie zawody pomocnicze okazywały się szpitalom zbędne w związku z ekonomizacją podmiotów leczniczych. W konsekwencji pielęgniarkom powierzono dodatkowe obowiązki rejestratorek, sekretarek, sanitariuszy, noszowych. Kilka lat temu zrobiłyśmy w OZZPiP ankietę dotyczącą czynności dodatkowych, które pielęgniarki wykonują w pracy. Pojawiały się właśnie te czynności pomocnicze, które powinny należeć do innych wykwalifikowanych zawodów. Ankieta przełożyła się na treść sporów zbiorowych, w których głównymi punktami były wynagrodzenia, obsada pielęgniarska, warunki pracy i zdjęcie z pielęgniarek obowiązków innych zawodów. Ich efektem było porozumienie z ministrem Zembalą w 2015 roku.

Co więcej, na skutek takiej polityki finansowej wiele szpitali jest przeinwestowanych. Zapomniano o pracownikach, a przeinwestowano w sprzęt, który często nie jest w pełni wykorzystany.

– Dlaczego tak jest? Z powodu braku personelu?

– Z powodu braku personelu i niechęci lekarzy do pracy w systemie zmianowym. To jeden z problemów polskiej ochrony zdrowia. W innych krajach, np. w Wielkiej Brytanii, do której jeżdżą przecież nasi lekarze, pracuje się na zmianach i nie funkcjonują tam dodatkowo opłacane dyżury medyczne. W Polsce lekarze są temu bardzo niechętni. Przy czym pozostałe zawody medyczne pracują w polskich szpitalach w systemie zmianowym.

– Lipcowe porozumienie dotyczy nie tylko wynagrodzeń. Wynegocjowałyście także normy zatrudnienia pielęgniarek. Czemu one służą?

– Określenie norm zatrudnienia pielęgniarek na oddziałach było bardzo dobrym i potrzebnym posunięciem. Normy, które obowiązywały od 2012 roku, pozwalały pracodawcom na dowolność. Od stycznia 2019 r. zaczną obowiązywać normy zatrudnienia w oddziałach szpitalnych i na blokach operacyjnych, dodatkowo od czerwca wzrośnie wskaźnik na oddziałach pediatrycznych. Negocjujemy dalsze normy zatrudnienia pielęgniarek w obszarach psychiatrii, hospicjów i paliatywu, rehabilitacji, opieki długoterminowej. Wszystko to wpłynie pozytywnie na jakość pracy i jakość ochrony zdrowia, a przede wszystkim na opiekę nad pacjentem i na obniżenie kosztów leczenia. Naukowo udowodniono, że odpowiednia obsada pielęgniarska zmniejsza koszty działania podmiotów leczniczych. Mówiłam już o oszczędzaniu na obsłudze zabiegów i sal, o zwalnianiu wiele lat temu personelu pomocniczego i pielęgniarek. Dochodziło do wielu patologicznych sytuacji. Obowiązki innych zawodów oddawano pielęgniarkom, w części szpitali na blokach operacyjnych brakujące pielęgniarki zastępowano salowymi (były tzw. brudnymi pielęgniarkami), które – z całym szacunkiem wobec tych osób – nie mają przygotowania i odpowiedniej wiedzy. W środowisku czasami konsultujemy się ze sobą, do których szpitali nie warto przychodzić na zabieg, bo standardy nie są zachowane. Pacjent niestety nie ma takiej wiedzy.

– Pracodawcy twierdzą, że nowe normy zatrudnienia są nierealne.

– To jest zdanie pracodawców, z którym się nie zgadzamy. Do rozporządzenia wykonano ocenę skutków regulacji. Przeanalizowano liczbę osób na rynku pracy i w podmiotach leczniczych. Konieczne będą przesunięcia na niektórych oddziałach. Rozporządzenie będzie obowiązywało od stycznia 2019 roku, zatem jest czas na przygotowanie się. Większe braki są na psychiatrii, rehabilitacji i opiece długoterminowej, dlatego nadal ustalamy i negocjujemy poziomy zatrudnienia w tych obszarach, a czasu na przystosowanie się będzie więcej. Chociaż kiedy mówimy o jakości ochrony zdrowia, tego typu zmiany powinniśmy wprowadzać niezwłocznie. W dłuższej perspektywie to się wszystkim opłaca.

Z norm będą cieszyć się przede wszystkim pacjenci, bo to działa na ich korzyść. Szpitale mają certyfikaty i akredytacje. Nie chcemy przecież, żeby były fikcją. Tymczasem szpitale spełniają kryteria podczas kontroli komisji certyfikacyjnych, a kiedy komisja wyjeżdża, wracamy do rzeczywistości. Czyli do jednej pielęgniarki na 30 pacjentów i związanych z tym problemów: od cewnikowego zapalenia nerek, odleżyn, i tak dalej. Co nas cieszy, w rozporządzeniu wpisano karę za niespełnianie norm.

– Wydaje się, że porozumienie to duży sukces związku zawodowego i Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych. Co jest jeszcze do zrobienia w sprawie warunków pracy tej grupy?

– Cieszę się z podpisania porozumienia, ale ono samo nie jest jeszcze sukcesem. To początek procesu realizowania naszych oczekiwań. Postanowienia porozumienia określają kierunek zmian i działania, które należy podjąć, żeby zmienić trudną sytuację zawodową pielęgniarek. Dopiero kiedy będą sukcesywnie realizowane, powiem, że to sukces związku. Pielęgniarki zasługują na godne warunki pracy i płacy, zasługują na szacunek ze strony współpracowników i pacjentów. Opisane w porozumieniu zmiany powinny przyczynić się do tego, że polska pielęgniarka zacznie pracować na warunkach europejskich. Życzyłybyśmy sobie większego zainteresowania zawodem, żeby polskie społeczeństwo, które starzeje się najszybciej w Europie, miało opiekę pielęgniarską. A także tego, żeby koleżanki, które mogą odejść na emeryturę, ale mają jeszcze dużo sił i chęci do pracy, pozostawały w zawodzie, bo wiedzą, że warto.

– Podobnie jak absolwentki szkół pielęgniarskich.

– Jeden z punktów porozumienia dotyczy popularyzacji zawodu – niedługo zobaczymy w przestrzeni publicznej kampanie na ten temat. Studentki ostatnich lat w szkołach pielęgniarskich będą otrzymywały stypendia, a później, jeśli przez dwa lata będą pracowały w państwowych placówkach, także stypendium absolwenckie, po 1000 złotych miesięcznie. W związku z tym w swoim środowisku spotkałam się z zarzutem, że związek załatwił coś dla młodych, a zapomniał o starszych, już pracujących pielęgniarkach. Odpowiadam na to, że musimy myśleć o wszystkich. Wzrost wynagrodzeń dotyczy osób, które już są w zawodzie, ale musimy też myśleć o tym, jak zachęcić młode. Bez napływu młodych kadr będzie ubywało rąk do pracy, a starszym pracownicom będą pogarszały się warunki w miejscu zatrudnienia.

– Porozumienie zabezpiecza ministra zdrowia przed strajkami do 2021 roku.

– Tak, rząd zabezpieczył się na czas kilku kolejnych wyborów. Oczywiście pod warunkiem, że będzie systematycznie realizował postanowienia porozumienia. Pracujemy teraz nad strategią wprowadzania zmian, odbywamy spotkania robocze.

Oczywiście, nasza deklaracja nieprowadzenia ogólnopolskiej akcji protestacyjnej dotyczy OZZPiP jako związku ogólnopolskiego. Natomiast możliwość prowadzenia sporu zbiorowego z pracodawcami na poziomie zakładowym i międzyzakładowym nie jest w żaden sposób ograniczona.

– OZZPiP podjął niedawno problem mobbingu. Złe traktowanie, zastraszanie pracowników okazuje się kolejnym dużym problemem środowiska.

– Problemy, o których mówimy, wiążą się ze sobą. Mobbing pojawia się przede wszystkim tam, gdzie jest zmniejszona obsada pielęgniarska i brakuje osób na stanowiskach pomocniczych. Nieprawidłowości wynikają z nierealnych oczekiwań zarządzających. Dyrektor wymaga od pielęgniarki naczelnej, aby zabezpieczyła wykonanie wszystkich świadczeń, mając do dyspozycji kurczący się zespół pielęgniarek czy położnych. Pojawia się presja, ludzi jest mało, ale zadania muszą być wykonane, więc krzyczy się, wymusza, obraża, zastrasza, żeby osiągnąć cel oczekiwany przez pracodawcę, niewspółmierny do obsady i możliwości pielęgniarek.

Wszystko to trudno udowodnić. Jako związek zawodowy uczymy się, jak pomagać naszym członkiniom w tych sytuacjach, jak działać, żeby problem rozwiązywać skutecznie. Wiemy już, że nieprawidłowości muszą być rejestrowane przynajmniej przez rok, każde takie zdarzenie powinno być opisane, warto robić codzienne notatki, jednak to wiąże się z utrwaleniem negatywnych emocji. Tutaj najważniejsza są etyka i kultura pracy oparte na wzajemnym szacunku.

Pewną przeszkodą jest zapis w kodeksie pracy, który mówi, że za mobbing odpowiada pracodawca. Jego skutek jest taki, że pracodawca nie ma interesu w tym, aby mobbing udowodnić. Dlatego komisje antymobbingowe na terenie zakładów pracy to często fikcja. Powołuje się zespoły, które mają za zadanie pokazać, że wszystko jest w porządku. W przeciwnym razie pracownik, mając w ręku orzeczenie komisji o tym, że doszło do mobbingu, idzie do sądu i skarży zakład pracy. Dlatego zamiast dochodzić, jakie nieprawidłowości mają miejsce, dyscyplinuje się osobę, która dopuszcza się mobbingu – czy to pielęgniarkę naczelną, czy lekarza. Często się ją wybiela, twierdząc, że jest niezastąpiona. W jednym ze szpitali mobberem wobec instrumentariuszek był szef bloku operacyjnego. Niestety, w wyniku działań ordynatora szpital nie rozwiązał problemu, a pielęgniarki zmieniły miejsce zatrudnienia. Gratuluję im tej decyzji, bo jestem świadoma trudu jej podjęcia po kilkudziesięciu latach pracy w tym samym miejscu.

Jako związek zawodowy jesteśmy zaangażowane w kilka takich spraw. W jednej z nich spisano już protokół, w którym komisja przyznała, że działania zwierzchnika wobec podwładnych mają charakter mobbingu. Mamy nadzieję, że ta sprawa uruchomi efekt domina, sprawa w sądzie zakończy się wygraną pracownic, a dzięki temu ośmielą się kolejne ofiary złego traktowania w miejscu pracy.

Dużo mówiłyśmy wcześniej o tym, że pracownicy ochrony zdrowia mieliby się zjednoczyć i zorganizować jeden protest. Ale konfrontacja z pracodawcą jest trudna, pracownicy są wystraszeni. Kiedy uda im się wynegocjować wynagrodzenie, które im się należy, obawiają się, że w dalszej perspektywie zostaną im wypowiedziane umowy, bo znajdzie się do tego pretekst. Podobnie jest z wytaczaniem spraw w sądzie przeciw pracodawcy. Pracownicy nie są skorzy do tego, żeby upominać się o swoje prawa.

– Porozmawiajmy o aktualnych protestach. Niedawno zakończył się strajk w Przemyślu, w zeszłym tygodniu głodować zaczęły pielęgniarki w Sanoku, przeprowadzono referendum strajkowe w Olsztynie. Dlaczego, mimo porozumienia, to się dzieje?

– Porozumienie z ministrem zdrowia dotyczy środków zewnętrznych, z NFZ. Lokalnie pielęgniarki mają swoich pracodawców i mają prawo wystawiać żądania zarówno płacowe, jak i dotyczące warunków zatrudnienia. Przykładowo w Olsztynie nie pojawiły się roszczenia płacowe. Tam skumulowały się problemy związane z poziomem zatrudnienia, brakiem zawodów pomocniczych, małą liczbą pielęgniarek w oddziałach szpitalnych.

Sanok to natomiast przykład rozwarstwienia, o którym mówiłyśmy. Na Podkarpaciu lekarze w szpitalach powiatowych negocjują bardzo wysokie stawki, za jeden dyżur sobotnio-niedzielny lekarz zarabia więcej, niż pielęgniarka przez cały miesiąc. Nie dziwię się pielęgniarkom, że na poziomie lokalnym próbują wywalczyć dla siebie coś ze środków, które także wypracowują. Z kolei w Przemyślu okazało się, że zarządcy, przyciśnięci do muru, potrafili stworzyć plan wzrostu wynagrodzeń. Szkoda, że media przekazują niezgodny z prawdą obraz, jakoby pielęgniarki miały nagle otrzymać 800 złotych. Tak nie jest. Podwyżka jest rozłożona na lata i, podkreślam, częściowo uzależniona od finansowej kondycji szpitala. Takie porozumienie zabezpiecza roszczenia pielęgniarek, ale zabezpiecza też szpital. Nie jest tak, że protestujące chcą działać na niekorzyść szpitala. Zawarły kompromis: kiedy będzie dobrze, one także z tego skorzystają. Mediacje nie polegają na sukcesie tylko jednej ze stron.

– Wspomniała już Pani o zmianach w przepisach dotyczących członkostwa w związkach zawodowych. Doczekaliśmy się wykonania wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2015 roku: do związków od stycznia 2019 mogą przystępować osoby zatrudnione na umowach cywilno-prawnych i samozatrudnione. Czy rzeczywiście OZZPiP może w ten sam sposób reprezentować pielęgniarki kontraktowe, te pracujące na umowie zlecenia, i te zatrudnione na umowie o pracę? Czy nie mają one jednak odmiennych interesów, co będzie wyzwaniem dla organizacji?

– Na pewno czasami pojawią się konflikty, to jest nieuniknione. Nasz związek od początku był przeciwny kontraktom. Kiedy w 2011 r. byłyśmy w Sejmie, na fartuchu koleżanki napisałyśmy postulaty, m.in.: „precz z umowami śmieciowymi”. Dziennikarze pytali, o co nam chodzi. Tłumaczyłyśmy, że umowa śmieciowa to taka, która nie jest oskładkowana, a pracownik nie ma prawa korzystać ze świadczeń socjalnych w zakładzie pracy i nie ma żadnej gwarancji trwałości umowy. Mimo to część osób chce wiązać się z pracodawcą kontraktem, nie umową. Dzięki temu mogą pracować właściwie dowolną liczbę godzin. W takich przypadkach będziemy negocjować dla nich warunki płacowe, zwracając uwagę na to, że tak zwane koszty pracodawcy zostają po ich stronie. Sądzę jednak, że część pielęgniarek, które będą należały do związku zawodowego, widząc też, jak zmienia się otoczenie i warunki pracy i płacy, zechce zmienić swój status. W takich sytuacjach związek będzie występował w imieniu swoich członków o przekształcenie kontraktów w umowy o pracę. Niedawno udało się to przeprowadzić dla dziesięciu ratowników medycznych w jednej z placówek.

Trzeba pamiętać, że to zarząd związku decyduje o przyjęciu członka. Możliwe jest, że niektóre organizacje nie będą chciały mieszać różnych typów pracowników, bo będzie to stanowiło dla nich jakiś problem. Obowiązkiem związku zawodowego jest, jeśli przyjmuje kogoś, reprezentowanie interesów tej osoby wobec pracodawcy. Jestem za tym, aby przyjmować deklaracje od osób na kontraktach i wprowadzać je w szeregi związków. Odpowiednich sposobów działania w związku z nową sytuacją będziemy się jeszcze uczyć.

– Jaki jest odzew ze strony koleżanek na kontraktach i umowach zlecenia? Czy jest zainteresowanie członkostwem z ich strony?

– Zgodnie z naszym statutem już teraz możemy przyjmować pielęgniarki kontraktowe i na umowach zlecenia. Zareagowałyśmy niedługo po uchwaleniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Już w 2017 roku dostosowałyśmy statut, który teraz nie koliduje z nową ustawą o związkach zawodowych. Do OZZPiP są już zapisane takie osoby i załatwiamy ich sprawy. Od stycznia ta grupa może się powiększyć.

Na pewno nowa ustawa o związkach zawodowych lepiej lokuje i zabezpiecza tych pracowników. Mimo że przez lata pracowali w jednym miejscu pracy, pozostawali na marginesie. Będąc objęci ustawą o związkach zawodowych, uzyskali status pracownika. Będą mogli się zrzeszać, być przewodniczącymi związków, korzystać z oddelegowań na działalność związkową. Jako członkowie związku będą mieli wpływ na regulamin pracy i wiele innych spraw zakładu pracy. To ogromna zmiana, bo do tej pory byli pracownikami bez praw pracowniczych.

– Nowelizacja wprowadziła inne jeszcze zmiany, m.in. zwiększenie progu reprezentatywności zakładowej organizacji związkowej z 10 do 15 proc. ogółu zatrudnionych i możliwość sądowego ustalania liczebności związku. Te zmiany nie były już tak entuzjastycznie przyjęte przez środowisko pracownicze.

– To drugie rozwiązanie rozwikła niektóre problemy. Pracodawcy usiłują grać związkami. W negocjacje w zakładach pracy wciągają żółte związki zawodowe, których reprezentatywność trudno nam ustalić. Kiedy dwie duże organizacje dogadują się na przykład co do regulaminu pracy (bo po nowelizacji opiniowanie go przez związki jest możliwe), to bywa, że trzeci związek, żółty, włącza się w negocjacje i sabotuje je. Mając możliwość występowania z zapytaniem o jego reprezentatywność, możemy wyłączyć go z negocjacji, ponieważ jeśli nie udaje się osiągnąć porozumienia, głos mają organizacje reprezentatywne. Mając orzeczenie sądu w ręku, możemy doprowadzić negocjacje do końca.

Inaczej rzecz się ma ze zwiększeniem progów reprezentatywności. Jest ono niekorzystne dla małych i niezrzeszonych organizacji i bardzo je osłabia. Na pewno teraz centrale należące do Rady Dialogu Społecznego zanotują przypływ organizacji. Związki zyskują na zrzeszeniu w centrali, próg reprezentatywności jest dla nich niższy od tych 15 proc. dla organizacji niezrzeszonej [próg dla związków należących do jednej z trzech central wzrósł z 7 do 8 proc. – przyp. A. P.].

Na pewno nowością, która wzbudzi emocje, będzie konieczność ustalenia wspólnej reprezentacji przez związki zrzeszone w centralach i działające w jednym zakładzie pracy. Ta zmiana jest na rękę „Solidarności” i OPZZ, które są federacjami. Forum Związków Zawodowych, do którego należy OZZPiP, to konfederacja. W „Solidarności” i OPZZ wszystkie związki nazywają się odpowiednio „Solidarność” i OPZZ poszczególnych branż i zakładów. W FZZ pozostaliśmy przy swoich nazwach i autonomii. Pojawia się więc u nas problem. Jeśli w szpitalu do stołu negocjacyjnego siadają „Solidarność”, OPZZ, Związek Zawodowy Pracowników Diagnostyki Laboratoryjnej i Fizjoterapii, Związek Zawodowy Techników Medycznych Elektroradiologii i OZZPiP, wówczas te trzy ostatnie, zrzeszone w FZZ, muszą wyłonić wspólną reprezentację. Jeśli to się nie uda, największy związek będzie miał głos.

– Jak wiadomo, członkostwo w związkach zawodowych spada, a działania w organizacji pracowniczej nie są domeną młodych.

– Młodzi myślą, że poradzą sobie bez związku zawodowego. Nie rozumieją, że związek daje im możliwość reprezentacji wobec pracodawcy. Wobec tego wszelkie niezadowolenie kończy się na narzekaniu na warunki pracy podczas przerw w pokoju socjalnym czy kantynie. A powinni dostrzec siłę w organizacji związkowej. My za to zyskalibyśmy na ich udziale w naszych działaniach, bo starzeje się nie tylko cała grupa pielęgniarek, ale także my jako związki.

Ostatnio dostałyśmy zapytanie z jednego ze szpitali, czy lipcowe porozumienie może zostać zaopiniowane przez radę pracowniczą, bo w zakładzie nie ma związku zawodowego. Dla pracodawcy to bardzo wygodna sytuacja. Powołuje się radę pracowniczą, która ma pewne uprawnienia, ale nie może prowadzić sporu zbiorowego, nie może zagrozić strajkiem w przypadku niepowodzeń w negocjacjach. Pracownicy mogą mieć znacznie większą siłę, jeśli tylko będą zrzeszać się w związkach.

– Dziękuję za rozmowę.

Warszawa, 23 października 2018 r.

Dział
Wywiady
Z numeru
Nowy Obywatel 28(79) / Zima 2018 " alt="">
komentarzy
Przeczytaj poprzednie