Czas na solidarnych demokratów!
Gdy jedni chcą nam poskąpić solidarności, a drudzy demokracji, obywatele muszą szukać wyjścia poza tymi obozami klinczu.
Wielka wojna poczyniła znaczne zmiany w ustroju gospodarczym świata. Europa z wierzyciela Ameryki stała się jej dłużnikiem, co więcej musiała korzystać przez czas dłuższy z dobroczynności Ameryki.
Główną platformą konkurencji międzynarodowej stała się dziś konkurencja między Europą a Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej. Obok tego na terenie Europy rozwija się konkurencja pomiędzy poszczególnymi państwami, a konkurencja ta trwać będzie tak długo, dopóki idea solidarności ogólnej w Europie nie zastąpi walk konkurencyjnych. W tych warunkach walka pomiędzy poszczególnymi dziedzinami życia gospodarczego kraju musi się złagodzić, musi ustąpić idei solidarności wewnątrz państwa, aby życie gospodarcze państwa jako całości mogło dotrzymać kroku w wyścigu międzynarodowym.
Już przed wojną w epoce panowania bardziej niż dziś czystego liberalizmu, kiedy przy końcu ubiegłego stulecia zaczęły powstawać w Stanach Zjednoczonych najrozmaitsze kartele, ustawy państwowe podjęły w pierwszym momencie walkę z nimi, stając w obronie zagrożonych interesów konsumenta, następnie zaś ustosunkowały się do karteli jako do konieczności wynikającej z rozwoju gospodarczego, poddając je jedynie ograniczeniom w formie kontroli. Nieco później jednak, również przed wojną, powstaje w Niemczech syndykat potasowy, i to przy pomocy i pod kontrolą rządu. Już wtedy zatem poszczególne rządy zmieniają swoje poglądy na stosunki w dziedzinie organizacji życia gospodarczego.
Kiedy tak rozwijało się na świecie życie gospodarcze, my nie mieliśmy własnego państwa i żyć musieliśmy podzieleni na trzy zabory. W każdym zaborze nasze życie gospodarcze podlegało innym prawodawstwom, innym zwyczajom, innej polityce, i dlatego życie gospodarcze Polski nie stanowiło jednej całości. Zycie gospodarcze poszczególnych dzielnic musiało się przystosować do życia państw zaborczych, względnie z interesami tych państw zaborczych walczyć. Na takim tle kształtowały się poglądy obywateli państwa, a ponieważ państwo było obce i było czymś narzuconym, więc stosunek obywatela do państwa kształtował się negatywnie. Unikano więc spełnienia obowiązku, starano się za wszelką cenę nie pójść do wojska, nie zapłacić podatku, przewieźć jak najwięcej rzeczy bez opłaty celnej przez granicę itd. Było to zrozumiałe, bo państwo było obce, narzucone, było wrogie. Jednak miało to i musiało wywrzeć wpływ na ukształtowanie się życia gospodarczego, i wpływ ten można do dziś dnia obserwować. Zapewne minąć musi niejedno dziesięciolecie, aby te złe wpływy zostały zniweczone.
Nie było i nie mogło być państwowego ujęcia spraw przez nas samych. Co gorzej jeszcze, ponieważ niektóre dzielnice nie miały samorządu, więc w ogóle obywatele nie przechodzili szkoły wspólnego życia, jaką daje państwo, jaką daje organizacja samorządowa.
Przyszła wojna, a z nią dalsze pogłębienie negatywnego stosunku obywateli polskich do państw obcych. W imię interesów wojny życie gospodarcze musiało być podporządkowane celom wojennym. Zostało ono skrępowane, wszystkie państwa walczące na ziemiach polskich narzucały mu swoją wolę, żądały dawania szeregu niezmiernie uciążliwych świadczeń, a życie gospodarcze musiało się podporządkować.
W tych warunkach zaczęliśmy budować państwo. Kasa nasza była, rzecz oczywista, pusta. Potrzeba było pieniędzy. Jedynym środkiem była inflacja i tą drogą trzeba było zacząć gospodarczą budowę państwa. Inflacja jednak w życiu gospodarczym jest chorobą, która pozostawia po sobie głębokie ślady. Jeżeli więc w ogóle nie było u nas warunków sprzyjających ogólnopaństwowym interesom, to inflacja jeszcze te stosunki pogorszyła.
Zginęła oszczędność i kapitalizacja; każdy starał się z dnia na dzień więcej zarobić, jak największy procent wyciągnąć ze swych kapitałów, aby kapitału nie stracić. Te skutki inflacyjne dają się nam dzisiaj jeszcze porządnie we znaki. Życie gospodarcze nie da się tak łatwo zmienić, potrzeba będzie lat, aby wytworzyć i realizować w życiu linię wytyczną interesów ogólnopaństwowych.
W każdym społeczeństwie, w każdym gospodarstwie różne grupy mają różne interesy, i jeżeliby jedna dziedzina przemysłu, jedna jego gałąź wobec drugiej, czy przemysł wobec rolnictwa, czy przemysł i rolnictwo wobec handlu, narzucały swoją wolę, to rzecz prosta, taka zależność nigdy nie mogłaby wyjść na pożytek całego organizmu państwowego. Kiedy zaś warunki konkurencji wewnętrznej przerzucają się na walkę konkurencyjną międzypaństwową, to rola państwa w życiu gospodarczym staje się z dnia na dzień większą. Coraz częściej państwo uzgadniać musi, dajmy na to, interesy poszczególnych cukrowni między sobą, aby ten wspólny interes wszystkich cukrowni, jaki istnieje wobec zagranicy, był należycie respektowany. Inną tego rodzaju aktualną sprawą jest sprawa przemysłu drzewnego wobec naszych stosunków z zagranicznymi odbiorcami drzewa. Ktoś musi wypośrodkować interesy poszczególnych gałęzi przemysłu drzewnego, aby w stosunku do naszego sąsiada móc konsekwentnie i celowo postępować.
Państwo posiada dużo środków regulujących i wpływających na życie gospodarcze. Posiada politykę podatkową, której układ zawsze odbijać się musi na sprawności i rozwoju tej lub innej gałęzi życia gospodarczego. Jedną może rozruszać, inną hamować lub odwrotnie. Wspomnieć należy, że o ile chodzi o politykę podatkową, to w tych sprawach, niestety, wiele mamy jeszcze do zrobienia. W historii naszej w dziedzinie podatkowej nie wykazaliśmy tego hartu i zrozumienia, jaki wykazały inne narody. Toteż i od zarania obecnego państwa naszego w dziedzinie podatkowej popełnialiśmy pewne błędy, których wyrazem było to, że nasza reprezentacja społeczna, to jest Sejm, niechętnie uchwalał ustawy podatkowe. W czasach inflacji przerzucano ciężar podatków na podatki pośrednie. Można zresztą powiedzieć, że przez 5 pierwszych lat państwo utrzymywane było przez inflację.
Państwo prowadzi, dalej, politykę celną, przez którą może bardzo silnie wpłynąć na życie gospodarcze. Jak wiemy, u nas istnieje względnie duża ochrona celna: z trzech taryf, jakie były na ziemiach polskich, przyjęta została najwyższa. Tłumaczy się to tym, że przemysł nasz jest słaby i dopiero się rozwija, przeto potrzebuje ochrony, a tę ochronę daje mu taryfa celna.
Ważnym bardzo środkiem, regulującym życie gospodarcze, jest polityka kredytowa. Za pomocą tej polityki państwo może wpływać i wpływa wydatnie na życie gospodarcze. Szczególnie w naszych warunkach, kiedy w pierwszych latach po inflacji największym kapitalistą było państwo, kiedy jedynie państwo mogło udzielać kredytów, wpływ polityki kredytowej państwa na życie gospodarcze był bardzo wielki. Obecnie stosunki te ulegają zmianie, o czym świadczą cyfry wskazujące, że wkłady w bankach prywatnych od 1926 r. rosną wyjątkowo szybko i że do 1 lipca 1928 r. wzrosły prawie dwukrotnie, gdy w bankach państwowych wzrosły zaledwie o kilkadziesiąt procent.
Dalej, państwo prowadzi swoją politykę zakupów, ponieważ jako duża organizacja jest wielkim konsumentem. W 1926 r., tzn. w okresie, kiedy produkcja nasza była mniejsza niż dzisiaj, w niektórych gałęziach przemysłu państwo było konsumentem około 25% produktów, jak to miało miejsce np. w żelazie. Państwo przez politykę zakupów wpływa bardzo silnie na życie gospodarcze tym bardziej, że udziela produkcji zaliczek na zamówienia.
Państwo jest ponadto również producentem. U nas przede wszystkim z tego tytułu, że posiada bardzo dużo lasów, a więc musi prowadzić eksploatację leśną. Poza tym państwo posiada szereg przedsiębiorstw, jak np. monopole – tytoniowy i spirytusowy, koleje, fabrykę nawozów sztucznych, rafinerię nafty, przemysł, związany z obroną kraju itd.
Poza tym jest cały szereg przedsiębiorstw, które powstały u nas nie z tzw. inicjatywy prywatnej, lecz z pożyczek państwowych, gdyż w wielu wypadkach przystępowano do budowy przedsiębiorstw bez żadnego kapitału, licząc wyłącznie na zaliczki państwowe. Rzecz zrozumiała, że przedsiębiorstwa takie z czasem musiały podupaść i w rezultacie państwo musiało przedsiębiorstwa te w tej czy innej formie przejmować za długi.
Poza tym istnieje cały szereg dziedzin czy to ogólnopaństwowych, czy to ogólnospołecznych, w których z natury rzeczy albo samorząd, albo państwo występuje jako właściwy organizator danej dziedziny życia. Mam tu na myśli: drogi, elektrownie, rzeźnie, gazownie i cały szereg innych przedsiębiorstw, które, o ile nie powstały naturalnym biegiem rzeczy w inny sposób, musiały być dziś organizowane przez samorządy przy pomocy pieniędzy państwowych lub przez państwo.
Wreszcie państwo musi niekiedy przystąpić do organizowania przedsiębiorstw, które są konieczne dla rozwoju całokształtu życia, a które czy z braku kapitału, czy z innych przyczyn nie powstają.
Mam na myśli tutaj budowę nowej fabryki związków azotowych, której znaczenie dla Polski jest szczególnie doniosłe ze względu na to, że rolnictwo nasze przedstawia jedną z najgłówniejszych dziedzin naszego życia gospodarczego. Możliwości w tej dziedzinie są wprost nieograniczone i rolnictwu potrzeba dać odpowiednią ilość środków, aby się mogło rozwijać: do tych środków należą przede wszystkim nawozy sztuczne. Budowa takich fabryk wymaga jednak olbrzymich kapitałów, a na razie ich nie ma, więc rząd zmuszony jest, oszczędzając na czym innym, budować tego rodzaju przedsiębiorstwa.
To samo mniej więcej można powiedzieć o budowie floty handlowej czy naszego portu w Gdyni. Jednym z wielkich błędów naszych przodków było niedocenianie znaczenia morza. Tych błędów historycznych nam dzisiaj popełniać nie wolno i dlatego za wszelką cenę musimy budować ten port, skoro on na innej drodze nie powstanie.
To samo dotyczy zresztą również i budowanej obecnie chłodni w Gdyni. Wiemy o tym, że rolnictwo produkuje bardzo wielkie ilości przetworów mięsnych i nabiałowych, że przetwory te znajdują znakomity zbyt w Anglii i w innych krajach Europy. Organizacja tego handlu wymaga jednak, aby przetwory były dostarczane na rynek wtedy, gdy są potrzebne. My zaś, nie mając urządzeń, zbywamy te towary wtedy, gdy je wyprodukujemy, a nie wtedy, kiedy nam konsument za nie najlepszą cenę zapłaci. Wywozimy ten towar do Hamburga, aby tam przez kilka miesięcy przeleżał i aby później pośrednik niemiecki sprzedał go w Anglii czy w innym kraju Europy po najwyższych cenach. Jest to potrzeba wyjątkowo pilna, bo ona da naszemu rolnictwu możność otrzymania za towar maksymalnej ceny. Wybuduje się za kilka milionów chłodnię, która przyniesie naszemu rolnictwu nie kilka, ale kilkanaście milionów zysku.
Nie ulega wątpliwości, że gdyby rząd nie podjął się teraz tych wszystkich zadań, spotkałby się z ciężkimi zarzutami za zaniedbanie tak pilnych spraw, a to samo przecież dotyczy całego szeregu przedsiębiorstw, których rozbudowanie jest konieczne ze względów obrony państwa lub innych. Nieraz przedsiębiorstwa takie tworzone były z inicjatywy prywatnej, jednak bez kapitału, i rezultat był taki, że państwo musiało za długi te przedsiębiorstwa przejmować.
Jednym słowem, rola państwa w życiu gospodarczym jest ogromna. U nas rola ta jest trudniejsza niż w innych państwach. Teraz stajemy wobec zagadnień niezmiernie skomplikowanych, wobec olbrzymich zapotrzebowań, jakie się wyłaniają z tego powodu, że jako państwo nie istnieliśmy przez tyle lat, i że co inne narody budowały wiek cały, to my musimy w niewielu latach zbudować. Społeczeństwo staje nieraz bezradne wobec tych wszystkich trudności i skłonne jest wierzyć, że państwo tam jakoś wszystkie te sprawy załatwi.
Objawy tej wiary, że państwo jest wszechmocne – z jednej, a ta pewna bezradność z drugiej strony – wiążą się często z całym szeregiem postulatów, żądań i apelów w stosunku do państwa. Dla przykładu przytoczę kilka szczegółów z konferencji z przedstawicielami życia gospodarczego, jaką odbył w tym roku Minister Przemysłu i Handlu dla uzgodnienia pewnych postulatów, które dałyby się w tym roku przeprowadzić, a przyczyniłyby się do rozbudowy życia gospodarczego. Na konferencji tej w odpowiedzi na wywody Pana Ministra posypały się propozycje: żądano zmniejszenia podatków, zwiększenia ochrony celnej, zwiększenia ilości godzin pracy czy zmniejszenia świadczeń socjalnych, wreszcie głównym żądaniem i głównym wskazaniem życia gospodarczego na rok 1928 było domaganie się pieniędzy od Skarbu Państwa, względnie banków państwowych, dostarczania poszczególnym gałęziom życia gospodarczego odpowiedniej ilości środków pieniężnych. Mogę przytoczyć cały szereg cytatów z książki pt. „Inwestycje, kredyt, konsumpcja, eksport, żegluga”, która jest sprawozdaniem z tej konferencji.
„Udzielania przez rząd, względnie przez instytucje rządowe, tanich kredytów długoterminowych na skonwertowanie poprzednich prywatnych pożyczek krótkoterminowych oraz na dalsze konieczne inwestycje przemysłowe” – domaga się delegat przemysłu cukrowniczego.
„Przeprowadzenie zaś tego planu [czytaj: zwiększenia produkcji] byłoby możliwe również tylko przy wydatnym wysiłku rządu w postaci długoterminowych tanich kredytów inwestycyjnych” – oświadczył delegat przemysłu szamotowego wyrobów ogniotrwałych.
„Pożądany byłby kredyt na dogodnych warunkach, udzielany przez banki państwowe” – stwierdza, jako postulat, przedstawiciel konwencji węglowej dąbrowsko-krakowskiej.
Otworzenie przez państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego oddziału w Szanghaju i finansowanie eksportu „poleca troskliwej uwadze rządu” przywódca przemysłu włókienniczego.
Finansowania przez państwo eksportu domaga się delegat przemysłu Białej i Bielska.
„Byłoby pożądane: a) by Bank Gospodarstwa Krajowego powołał do życia dla kredytów przemysłowych długoterminowych komitet doradczy, złożony z delegatów poszczególnych centralnych organizacji branżowych, który to komitet proponowałby Bankowi kolejność dla załatwiania podań o pożyczkę; b) by z zasobów, uzyskanych z pożyczki amerykańskiej, a przeznaczonych na inwestycje gospodarcze, zasobów, które razem wyniosą przeszło złotych 300 milionów, przynajmniej kilkadziesiąt milionów zostało użytych na skup listów zastawnych Towarzystwa Kredytowego Przemysłu Polskiego – w ten sam sposób, w jaki z zasobów tych zakupuje się listy zastawne ziemskie rolnicze, oraz by tempo tej akcji, do tej pory prowadzonej w bardzo skromnych rozmiarach, zostało przyspieszone; c) by instytucje publiczne, jak PKO, zakłady ubezpieczeń przymusowych, Dyrekcja Wzajemnych Ubezpieczeń itd., otrzymały polecenie zakupywania wspomnianych listów zastawnych, korzystających przecież z gwarancji państwa, choćby tylko w stosunku 10% innych swoich lokat” – oświadcza delegat przemysłu konfekcyjnego, nie zapominając dodać, że wobec zaprojektowanej przez Radę Finansową oraz Komisję Opiniodawczą instytucji zastawu rejestrowego, „zresztą kredytów takich powinien udzielać Bank Gospodarstwa Krajowego, jak długo banki prywatne nie rozwiną tego działu”, jak również, że wobec drogiego „urządzenia sklepu” z obuwiem, takich kredytów „powinien udzielać fabrykom obuwia Bank Gospodarstwa Krajowego”.
„Przed rządem staje konieczność zaciągnięcia nowej pożyczki na cele inwestycyjne”, „Rząd winien pozostawić sprawy kredytowe nadal w PKO” – bo „poznaliśmy się wzajemnie [tj. pośrednik – kupiec żydowski i PKO] i byliśmy na drodze do pokojowego współżycia” – deklaruje przedstawiciel Centrali Związku Kupców.
„Udziału finansowego państwa w eksporcie’” – żąda delegat Związku Eksportowego Przemysłu Metalowego Przetwórczego, jak również „subsydiowania pewnych funkcji związanych z eksportem”.
„Tutaj więc byłyby potrzebne wielkie nakłady pieniężne i te nakłady może dać tylko rząd” – deklaruje krótko i jasno przedstawiciel przemysłu drzewnego.
A więc pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy domaga się od rządu życie gospodarcze. Zwłaszcza, gdy potrzebne są „wielkie nakłady pieniężne”, aby przemysł mógł zacząć „zarabiać”, aby odczuwać mógł zyski, aby był rentowny, to „te nakłady może dać tylko rząd”.
O czym to świadczy? Że nie ma pieniędzy, ale że jest jakaś wiara w rząd, że rząd pieniądze znajdzie i dostarczy dla rozbudowy życia gospodarczego.
W swoim czasie, jak wspomniałem, powstawały różne przedsiębiorstwa z inicjatywy prywatnej, lecz za pieniądze rządowe. Powstało kilka bekoniarni przeznaczonych na eksport. W rezultacie musiał rząd przedsiębiorstwa te przejąć. Właśnie jako przykład tej wiary w rząd przytoczę ustęp z listu, pochodzącego od jednej z poważnych instytucji Wielkopolski, która pisze, że konieczne jest i w tej dzielnicy stworzyć fabrykę bekonów, aby rolnicy mogli zbywać swoje produkty:
„Komitet organizacyjny, po wszechstronnym zbadaniu obecnego stanu rzeczy, doszedł do przekonania, że pomimo ogólnie odczuwanej potrzeby zreformowania dotychczasowego sposobu zbytu trzody chlewnej, znaczenie przemysłu bekoniarskiego w sferach rolniczych zbyt mało jest znane, ażeby pozyskać rolnika do realnych świadczeń pieniężnych na rzecz fabryki którą zbudować by należało:
Ażeby zrozumienie to w sferach rolniczych wyrobić, względnie aby rolnikowi wskazać nowe drogi organizacji, którymi kroczyć winien, należy, zdaniem komitetu organizacyjnego, stworzyć pierwszy wzorowy warsztat bekoniarski, który by powstał z funduszów państwowych, a który by państwo na okres przejściowy (2-3-letni) w tanią lub nawet darmową dzierżawę oddało rolnikom, zorganizowanym w spółdzielnię zbytu inwentarza. Rolnicy ci braliby tylko na siebie obowiązek komisowego zbywania wszelkiej trzody chlewnej przez swoją spółdzielczą bekoniarnię, nie ponosząc poza tym żadnego innego ryzyka”.
Warunki propozycji tej są lepsze aniżeli faktyczne warunki budowy bekoniarni w Dębicy lub Chodorowie, które zbudowano z inicjatywy prywatnej, lecz za pieniądze rządowe kosztem dwukrotnie większym.
Takich przykładów można by przytoczyć bardzo dużo. Są i inne żądania. Więc np. z istniejącej konwencji węglowej wyłamała się jakaś kopalnia. Wtedy delegacja konwencji występuje z żądaniem niedostarczania przez kolej kopalni wagonów. Oczywiście, byłoby to nadużyciem władzy posiadanej przez państwo w dziedzinie życia gospodarczego, bo państwo musi regulować warunki życia, może produkować w specyficznych dziedzinach, ale nie może nadużywać swojej władzy w zatargach między przedsiębiorcami. Zatarg taki musiałby być rozpatrzony przez sąd kartelowy, którego dotąd nie mamy i dopiero wyrok sądu musiałby być siłą państwa wykonany. Natomiast tego rodzaju interwencja państwowa, jakiej żądała konwencja, byłaby szkodliwa, byłaby tym nadmiarem interwencjonizmu czy etatyzmu, jak to się u nas mówi.
Z jednej więc strony żąda się od państwa daleko idącej ingerencji, z drugiej zaś podnoszą się głosy krytyki, kwestionujące racjonalność tego, że państwo bierze się do takich rzeczy, oraz twierdzące, że państwo nie powinno się mieszać np. w dziedzinę eksportu, że te dziedziny życia winny być pozostawione samemu życiu. Jedne czynniki zainteresowane życzą sobie, żeby państwo interweniowało, inne zaś, niezainteresowane w danej dziedzinie, protestują przeciw temu.
Dziedzina eksportu niewątpliwie obchodzi przede wszystkim tych, którzy mają co eksportować, i oni przede wszystkim powinni się zorganizować, aby eksport wzmocnić, tego jednak nie czynią. Powstał więc Państwowy Instytut Eksportowy. Nie sądzę, aby względy finansowe były jedynym powodem, że powstał on jako instytucja państwowa, bo przecież budżet jego wynosi tylko złotych 215 000, co stanowi tak drobną kwotę w stosunku do tego, co Instytut życiu gospodarczemu daje. Wszak życie gospodarcze wykłada na cele społeczne nieraz znaczniejsze sumy.
Na wspomnianej już konferencji w Ministerstwie Przemysłu i Handlu niewątpliwy przeciwnik etatyzmu domagał się utworzenia Państwowego Instytutu Ziemniaczanego, podkreślając specjalnie, że dla życia gospodarczego potrzebny jest instytut państwowy, a nie prywatny.
Weźmy teraz pod uwagę ten fakt, o którym bardzo dużo mówi się w naszym społeczeństwie, weźmy polemikę na temat rzekomego etatyzmu Państwa Polskiego. Istnieje w niej niewątpliwie wiele sprzeczności, bo etatyzmu nie można zarzucać rządowi, jednocześnie żądając pieniędzy na budowę fabryki i odstąpienia jej w darowiznę lub w dzierżawę. Zachodzą w niej zresztą sprzeczności bardziej silne i czasem używane są argumenty nazbyt silne. Mam przed sobą poważny organ „Przegląd Gospodarczy”. W tym organie jeden z najwybitniejszych przedstawicieli przemysłu napisał w ten sposób: „Jesteśmy miejscem krzyżowania się idei Wschodu i Zachodu i fluktuacje Wschodu mają do nas dostęp. Reagują na nie nie tylko ci, przeciw którym jest skierowana agitacja, ale i przedstawiciele parlamentów i rządów. Indywidualizm i etatyzm – oto charakterystyka prądu wschodniego i zachodniego”. I dalej, w tym artykule, z powodu książki, która wyszła staraniem szeregu działaczy na niwie społecznej i państwowej pt. „Zagadnienia gospodarcze Polski współczesnej”, wysunięty jest zarzut, że autorzy tej książki dążą do zetatyzowania Państwa Polskiego, do stworzenia, jak to się mówi, prądów wschodnich. Innymi słowy, rzuca się w masy bardzo ciężkie oskarżenie tych osób o bolszewizm. Naturalnie, że dla celów demagogicznej agitacji jest najlepiej rzucić jedno słowo, np. „mason”, „bolszewik”, „żyd”. Do tych słów-synonimów dodano obecnie bardzo popularne: „etatysta”.
Co to jest etatyzm? Etatyzm jest pojęciem naukowym i dlatego pozwolę sobie powołać się na dwóch uczonych. Obaj to przeciwnicy etatyzmu. Prof. Stanisław Głąbiński, który napisał pracę pt. „Etatyzm a gospodarka społeczna”, wydaną w roku 1922 w „Ruchu Prawniczym i Ekonomicznym”, powiada, że „względy humanitarne, społeczne i polityczne pchnęły państwo nowożytne na drogę ustawodawstwa socjalnego, obejmującego zrazu najsłabsze warstwy pracujące, dzieci i kobiety, a rozszerzonego na wszystkich pracowników zawisłych i sankcjonowanego przez międzynarodowe konferencje, na koniec przez traktat wersalski z roku 1919 i konferencję waszyngtońską z października roku 1919”.
Niektóre postanowienia tego ustawodawstwa o charakterze międzynarodowym są, zdaniem dr. Głąbińskiego, „bardzo głęboko sięgającym wyłomem w systemie wolnej konkurencji, a jednak niepodobna tym objawom etatyzmu odmówić zasadniczej racji”.
„W każdym razie zapominać nie należy, że kolebką tego ustawodawstwa jest wolnohandlowa Wielka Brytania”.
A więc ustawy socjalne, które u nas stale przedstawiane są jako objaw etatyzmu, powstały, zdaniem prof. Głąbińskiego, który o stronniczość tutaj posądzony być nie może – z ważnych względów „humanitarnych, społecznych i politycznych” w wolnohandlowej Wielkiej Brytanii, a są przy tym usankcjonowane całym szeregiem konwencji i traktatów międzynarodowych, nie wyłączając wersalskiego. Dlaczegóż więc Wielkiej Brytanii ani mocarstwom europejskim nie inkryminuje się zbrodni etatyzmu?
„Nie wszystko jednak jest etatyzmem, co w życiu i teorii i w polityce wolnohandlowej etatyzmem nazywają. Etatyzmem nie jest każde współdziałanie państwa w produkcji i wymianie dóbr gospodarczych, nie jest nim wszelkie ograniczenie lub nawet uchylenie wolnego współzawodnictwa, wszelka interwencja państwowa w gospodarstwie narodowym. Sprawa etatyzmu w takim niewłaściwym znaczeniu, czyli czynnej roli państwa w życiu ekonomicznym narodów, jest zagadnieniem państwowej polityki ekonomicznej. Kto zwalcza wszelkie współdziałanie państwa na polu gospodarczym, ten zapoznaje naturę państwa i prawa i musi w konsekwencji dojść do idei anarchizmu, jak w swoim czasie Proudhon, zbłąkawszy się w labiryncie ekonomicznych sprzeczności”.
Myśli te w zupełności odpowiadają ogólnie ustalonym w nauce pojęciom i byłoby pożądane, ażeby oskarżający nas o etatyzm zechcieli zajrzeć do prac prof. Głąbińskiego, który niewątpliwie właśnie dla nich jest autorytetem.
Drugi uczony, prof. [Adam] Krzyżanowski, wydał niedawno pracę o etatyzmie. Wskazując w niej na wszystkie ujemne strony etatyzmu, kończy autor swoją pracę tymi słowy:
„Etatystyczne nastawienie polskiej polityki wydaje mi się nie ulegać wątpliwości. Widzę w tej ewolucji w znacznej mierze konieczny wynik toku wypadków politycznych i ekonomicznych. Nie należę do tych, którzy uważają ten przebieg wydarzeń za bezwzględnie ujemny. Zagadnienie tkwi w zachowaniu właściwej miary”.
Tak mówi przeciwnik etatyzmu, zwolennik doktryny liberalnej, lecz trzeźwo patrzący na współczesne tendencje rozwojowe świata i słusznie sprowadzający zagadnienie do kwestii rozmiarów ingerencji państwa, a nie istoty tej ingerencji. Wyraz etatyzm bowiem pochodzi od francuskiego słowa état – co znaczy państwo – jest więc równoznaczny z wyrazem „państwowość”, Przeciwnikiem zatem istoty etatyzmu, tj. państwowości – może być tylko anarchista, jak to słusznie napisał prof. Głąbiński.
Wspomnę teraz o tym, jak mówi praktyk, przedstawiciel ciężkiego przemysłu żelaznego, Antoni Balcer, prezes zarządu Syndykatu Polskich Hut Żelaznych. P. Balcer w wywiadzie udzielonym „Gazecie Handlowej” z dn. 12 grudnia r. b., w sprawie organizacji naszego eksportu, oświadczył:
„Jest rzeczą charakterystyczną, że ta krytyka zamierzeń rządowych, nieraz bardzo ostra i posuwająca się niekiedy nawet do używania argumentów o pewnym zabarwieniu polityczno-demagogicznym, wychodzi spod pióra ekonomistów-teoretyków, dziennikarzy i innych osób nie stojących w praktycznym życiu gospodarczym. Natomiast czynniki bezpośrednio zainteresowane, a więc ludzie reprezentujący realne interesy gospodarcze Polski, nie podzielają tych obaw i nie dopatrują się w poczynaniach rządu w dziedzinie organizacji eksportu żadnych ryzykownych eksperymentów. Chcemy wierzyć, że owe krytyczne głosy wynikają tylko z teoretycznych rozważań i zbytniej ostrożności w trosce o gospodarcze losy Państwa Polskiego, aczkolwiek czytając niektóre artykuły trudno czasem oprzeć się wrażeniu, że za tymi teoretycznymi wywodami kryją się jako inspiratorzy te sfery zagranicznych pośredników, które są zainteresowane w utrzymaniu dotychczasowego stanu rzeczy, pozwalającego im zgarniać olbrzymie zyski z oczywistą szkodą naszego gospodarstwa narodowego”.
„Wmawianie opinii publicznej takich zapatrywań oraz straszenie argumentem, że zrealizowanie zamiarów rządu w dziedzinie organizacji naszego eksportu oznaczałoby upodobnianie naszego handlu eksportowego do metod handlu zagranicznego obowiązujących w Rosji bolszewickiej, na łamach poważnego dziennika budzi zdziwienie, gdyż jest wodą na młyn pośredników zagranicznych, którzy, jak polip, ogarnęli swymi ramionami eksport polski!”.
„Inicjatywę rządu w sprawie reorganizacji naszego eksportu musimy zatem powitać jako rezultat zdrowej myśli gospodarczej, zasługującej na uznanie i poparcie społeczeństwa, a natomiast z całym krytycyzmem odnosić się do tych głosów, przez które pod hasłem »walki z etatyzmem« przemawiają interesy zagranicznych pośredników”.
Mówiłem już dzisiaj o utworzeniu bekoniarni. Otóż przedtem rolnicy wywozili do Pragi czy Wiednia nierogaciznę w nadmiarze po to, aby tam zdychała. Podnoszą się głosy przeciwko organizacji eksportu trzody chlewnej. Nie wiem, co było lepsze: czy wywozić zagranicę tylko tyle nierogacizny, ile jej tam można zbyć po normalnych cenach, czy też wywozić jej więcej, ale za to po tańszych cenach, więcej niż jest zapotrzebowania na tamtejszym rynku, więcej o tyle, że skutkiem nadmiaru tego trzeba za nią brać dwa razy mniej, niż obecnie, kiedy wywozi się dwa razy mniej świń, a bierze się za nie dwa razy większą cenę. Zapatrywanie teoretyków i praktyków jest rozmaite.
Obecnej polityce gospodarczej rządu zarzuca się etatyzm. Otóż, historia się powtarza. Sprawy analogiczne do tych, które obecnie są omawiane, były już przed stu laty aktualne, w okresie Ministra Skarbu Lubeckiego. Dlatego jest rzeczą bardzo ciekawą sięgnąć do książek historyków-ekonomistów, którzy te czasy przed stu laty opisują. Jest rzeczą bardzo znamienną opinia, jaką wydali o tym właśnie okresie pracy sprzed stu laty historycy i ekonomiści współcześni. Pisze o tym dr Henryk Radziszewski, którego miałem zaszczyt być uczniem, zwolennik doktryny liberalnej – w dziele „Bank Polski”, o tym pisze również Stanisław Smolka w dziele „Polityka Lubeckiego przed powstaniem listopadowym”.
W dziele Radziszewskiego czytamy o Towarzystwie Wyrobów Zbożowych, tj. o instytucji, która miała skupować zboże, mleć i sprzedawać, aby przeciwstawiać się lichwie zbożowej, co następuje:
„Rozumiał Bank, że popierając uczciwą instytucję, która trudniła się przemiałem zboża na wielką skalę, równocześnie wpływa na uczciwe regulowanie cen zboża, a więc niweczy poniekąd nieuczciwy wyzysk pokątnych spekulantów i pośredników zbożowych”.
Ta działalność Banku Polskiego sprzed stu laty zyskała całkowitą aprobatę i pochwałę nie tylko współczesnych historyków i ekonomistów, lecz również i tych spośród dzisiejszych przywódców życia gospodarczego którzy są najbardziej zaciekłymi wrogami rzekomego „etatyzmu” w dzisiejszym państwie polskim. Toteż ci ostatni w tworzeniu rezerw zbożowych i organizacji elewatorów przez rząd dzisiejszy nie dostrzegają lub może nie chcą dostrzegać analogii z ówczesną działalnością Banku Polskiego, mimo że analogia ta jest oczywista.
Prof. Radziszewski pisze w innym miejscu w sprawie sprowadzenia bydła i koni do kraju na skutek pomoru, jaki miał miejsce w roku 1824:
„Od pierwszych chwil uwidocznienia się dążności wyzysku wśród nowych »dziedziców« starał się Bank kłaść tamę tym zapędom, równocześnie zwracając ich zabiegi na drogę racjonalnej gospodarki”. „Chodziło przeto o zorganizowanie akcji, mającej na celu dobro mieszczan, dobro włościan oraz dobro istotne rolnictwa, gdyż tylko przecinając drogę do spekulacji, można było zwrócić czyhających na zyski nadmierne dorobkiewiczów na tory właściwe. Podjął się zorganizowania tej akcji Bank Polski”.
A więc przed 100 laty podjął się zorganizowania tej akcji Bank Polski, jeżeli zaś dzisiaj po 100 latach jakiejś akcji interwencyjnej podejmuje się bank państwowy, to mówi się o tym, że jest to etatyzm.
Jednak i wówczas, podobnie jak dzisiaj, symulacja „inicjatywy prywatnej” znalazła gorącego obrońcę w osobie Dyrektora Komisji Przychodów i Skarbu, Fuhrmana, który kategorycznie przeciwko temu projektowi zaoponował.
„Wolałby Dyrektor Skarbu – pisze Radziszewski faworyzować przedsiębiorców prywatnych, zamiast powierzania tego przedsięwzięcia Bankowi, gdyż żaden nawet najbardziej oddany sprawie urzędnik nie jest w stanie dorównać w takiej operacji przedsiębiorczości prywatnej”.
Jednakże wystarczyły trzy lata (1832-1835) praktyki, aby czuwający nad całym przedsięwzięciem Łubieński mógł autorytatywnie pisać do Fuhrmana: „Jest w tym przedsięwzięciu tylko małe zwiększenie zajęcia dla urzędników, lecz czyż można porównywać ten kłopot z korzyściami wypływającymi dla gospodarki krajowej?”.
A czy można porównywać „ten kłopot” dla urzędników z korzyściami wypływającymi z budowy chłodni w Gdyni dla całego rolnictwa?
Bardzo ważne zagadnienia, które istnieją dziś jako kwestia kartelów i syndykatów, i wówczas były już aktualne. Wspomina o nich Radziszewski, kiedy pisze o próbach zorganizowania przemysłu cynkowego:
„Zdaje sobie Jelski doskonale sprawę z trudności, jakie by temu przedsięwzięciu towarzyszyły. Pierwszą trudnością byłoby skłonienie producentów, aby po-przestając chwilowo na cenie pokrywającej tylko koszty produkcji, dalszego zysku cierpliwie oczekiwali”, drugą, zdaniem Jelskiego, trudnością daleko większą byłoby znalezienie akcjonariuszów, którzy by i mogli, i chcieli kapitały ulokować w przedsięwzięciu, które dopiero w dalszym okresie czasu mogło zyski przynosić.
Te samu przyczyny, a mianowicie niecierpliwość w uzyskiwaniu jak największych, a jednocześnie jak najszybszych zysków były tak wówczas przeszkodą dla racjonalnej organizacji przemysłu – jak są nimi niestety tak często i dzisiaj.
Trzeba więc cierpliwości, a my cierpliwości nie mamy. Inflacja przyzwyczaiła nas do wielkiej niecierpliwości i zawsze chcielibyśmy mieć zysk jak najszybciej.
O kredytach krótkoterminowych Radziszewski mówi w ten sposób:
„Z kredytu tego korzystali niemal wyłącznie tylko fabrykanci wyrobów sukienniczych. Po pewnym czasie jednak opatrzył się Bank, iż kredyt ten, wzbogacając fabrykantów; w gruncie rzeczy krzywdę krajowi przynosił, albowiem fabrykanci ci, dzięki kapitałom bankowym, wyzyskiwali producentów wełny, bo utworzyli pewne pomiędzy sobą porozumienie, dążące do zniżki cen wełny. Cierpiała na tym wytwórczość krajowa wełny, zarabiali cudzoziemscy fabrykanci. Bank, zorientowawszy się w sytuacji, zaprzestał od roku 1850 wydawać fabrykantom pożyczek krótkoterminowych, natomiast rozszerzył znacznie dział udzielania pożyczek na wełnę”.
Czy nie ma dziś analogicznych sytuacji? Czy nie ma trudności w organizacji producentów wełny lub lnu.
Tak samo, jak dzisiaj, posądzano wówczas Bank Polski o konkurencję w dziedzinie kredytów. Oto, co pisze Radziszewski:
„Powiedzieliśmy, iż nigdy Bank Polski nie dążył do wystąpienia w roli konkurenta w stosunku do kupców. Tak było istotnie. Jeżeli jednak pod mianem »kupców« zaliczyć lichwiarzy, to był tu Bank Polski konkurentem bez pardonu. Udzielając pożyczek handlowi na 5 lub co najwyżej 6%, był Bank Polski na tym stanowisku wrogiem, nie tylko konkurentem wyzyskiwaczy. I słusznie szczycił się z tego, że dzięki alimentowaniu handlu tanim kredytem był nie tylko regulatorem stosunków handlowych, lecz zniewalał do usuwania się lichwiarzy stamtąd, gdzie handel był zdrów i zaufanie budził”.
Tak, jak oskarżano Bank Polski o konkurencję, tak dzisiaj oskarża się Bank Gospodarstwa Krajowego o taką samą konkurencję dla banków prywatnych, co nie przeszkadza naturalnie krytykom domagać się ciągle kredytów z Banku Gospodarstwa Krajowego, bankom zaś akcyjnym korzystać z tychże kredytów.
Na wspomnianej konferencji u Pana Ministra Przemysłu i Handlu, a także w prasie poddano ostrej krytyce ostatnie instrukcje Ministra Skarbu o tzw. biurach informacyjnych, które to biura mają za zadanie zbierać informacje o podatnikach, aby wymierzać im właściwe podatki, nie za wielkie, lecz i nie za małe. A przed stu laty istniała analogiczna kwestia, lecz wówczas dotyczyła cła. Pisze o niej Smolka w swym dziele: „W sprawozdaniu komisji sejmowych nie w tym jednym tylko miejscu przebija sympatia pewna dla defraudantów cłowych, tak nierzadka w naszym społeczeństwie. Nie zwracano na to zgoła uwagi, że energiczna walka Lubeckiego z przemytnictwem miała na celu nie tylko interes Skarbu, ale także ochronę żywotnych interesów przemysłu krajowego, a to ze względu na stosunki handlowe z Prusami i na całą ich politykę handlową”. Dzisiaj, jeżeli chodzi o cła, to przewożenie przez granicę bez cła jedwabi również jakoś uchodzi i nie jest przez społeczeństwo należycie potępiane.
I tak, jak dzisiaj poddaje się ostrej krytyce wszelkie zarządzenia sanacyjne, tak i współcześni Lubeckiego nie mieli zrozumienia dla jego działalności. Oto, co pisze Smolka:
„Urągano też projektowi Towarzystwa Kredytowego, gdy w r. 1823 składały o nim opinie Rady Wojewódzkie Królestwa, właściwe reprezentacje zrujnowanego obywatelstwa; naśmiewano się zwłaszcza z solidarnej poręki stowarzyszonych, jakby »asocjacja bankrutów« mogła cudem z niczego stworzyć pieniądz… w szerokich kołach obywatelskich zapanowała rozpacz, tak – czarna rozpacz… Załamywano ręce; dosyć źle było dotąd, teraz Lubecki swoim »systemem kredytowym« zrujnuje do reszty kredyt, wtrąci Królestwo w przepaść”.
Gdy mówi się o towarzystwach kredytowych, toć wszyscy wiemy, jaką odegrały one rolę w życiu i rozwoju naszego rolnictwa.
Taka sama krytyka spotyka wiele z dzisiejszych zarządzeń rządu. Głosy dzisiejszej krytyki są równie nierzeczowe jak te, które atakowały Lubeckiego. Toteż nic dziwnego, że Lubecki w pamiętnikach swoich podkreślił, iż w działaniu swym nie mógł głosom tej krytyki ulegać. Pisał Lubecki:
„Ministra Finansów przede wszystkim obowiązek czuwać bacznie, by energiczne działanie Rządu ani na chwilę nie ustawało, by mógł doprowadzić do skutku projekty zamierzonych ulepszeń i wydobyć naród cały z tak krytycznego położenia, w jakim chwilowo się znajduje. Jak chirurg nie może zważać na jęki operowanego pacjenta, by nie narazić życia chorego zbyteczną czułostkowością, i ja też tak niezachwianym krokiem muszę postępować po drodze, jaką mi wytknął mój obowiązek, świadom tego, że nie ma na świecie trudności, których by nie przełamało to przeświadczenie”.
A w innym miejscu swych pamiętników, jak podaje Smolka, pisze Lubecki słowa, które tak odpowiadają dzisiejszej sytuacji, tak są żywotne i zgodne z potrzebami chwili i intencją dzisiejszych czynników rządowych, że przytoczyć je należy bez żadnych komentarzy.
„Takie niestety jest położenie władzy w kraju nierozwiniętym jak nasz, że musi we wszystkim i na każdym polu brać inicjatywę, ponieważ stan oświaty, nieufność i zakorzenione przyzwyczajenia powstrzymują obywateli od wszelkich nowości, które gdzie indziej można pozostawić zabiegom osób prywatnych w własnym ich interesie. Co do nas, źle wyszlibyśmy pod tym względem na stosowaniu najpiękniejszych aksjomatów ekonomii politycznej, jeśliby nas oddały na pastwę tego zastoju, w którym, niestety, pleśniejemy od dawna. Rząd nasz, wódz świeżych jeszcze zastępów i nie ujętych w karby dyscypliny, musi śmiało na czele ich postępować, aby w nie wpoić poczucie siły i świadomość, którymi rozporządzają. Dałby Bóg, żeby ta rola rządu skończyła się jak najrychlej: żeby tkwiąca w nim siła impulsu, wszystko wprawiwszy w ruch, mogła wrócić w granice rozważnego spokoju”.
I tak postępując doczekał się Lubecki chlubnej oceny ze strony historyków i ekonomistów, zwolenników doktryny liberalizmu, przeciwników etatyzmu. Między innymi p. Andrzej Wierzbicki, który w tak jaskrawy sposób krytykuje rzekomy „etatyzm” dzisiejszych czasów, że nie waha się przezwać go ideą Wschodu, pisze w artykule swym w „Przeglądzie Gospodarczym” z dn. 1 stycznia 1921 r.:
„…a kiedy nam już tchu braknąć zaczyna – dobrze jest obejrzeć się poza siebie, wysiłki chociażby ostatniego stulecia okiem ogarnąć, zdobędziemy wtedy pewność, że dojdziemy do szczytu, że potrafimy nie tylko za Polskę umierać, ale żyć dla Polski”.
„Mówi nam o tym pokolenie, którym Lubecki rządził. Twarde to były rządy w dziedzinie porządkowania skarbowości”.
I tu, w artykule swym, jak i w innych artykułach („Przegląd Gospodarczy” nr 3 z dn. 1 lutego 1926 r.), nie miał nic innego prócz superlatyw i chwały dla Ministra, który nie zważał na jęki „operowanego pacjenta”, jakim było ówczesne życie gospodarcze Polski.
Od tych czasów w Polsce niewiele się zmieniło. Tylko drogą realizowania haseł Lubeckiego możemy iść ku mocarstwowemu rozwojowi państwa, i na tej drodze uzyskamy należytą ocenę przynajmniej potomnych, jeśli dzisiejsi krytycy nie zechcą zdobyć się choćby na minimum obiektywizmu.
Stefan Starzyński
Powyższy tekst to zapis wystąpienia wygłoszonego przez autora w dniu 15 grudnia 1928 r. w Poznaniu. Następnie wydano go w postaci broszury, nakładem Tygodnika „Przemysł i Handel”, Warszawa 1929. Od tamtej pory nie była wznawiana, poprawiono pisownię według obecnych reguł.
Gdy jedni chcą nam poskąpić solidarności, a drudzy demokracji, obywatele muszą szukać wyjścia poza tymi obozami klinczu.
W spółdzielni i przez spółdzielnię nikt się nie stanie bogaczem, bo spółdzielnię zakłada się nie po to, żeby swoich niezamożnych członków przekształcała na milionerów, ale po to, żeby zaspokajała gospodarcze potrzeby ludzi.