Ile warta jest twoja praca?
Jeśli żyjesz w ubóstwie, nie masz żadnej umiejętności, którą mógłbyś sprzedać i żyć dostatnio, to – zgodnie z logiką kapitalizmu – po prostu znaczy, że nie masz wartości.
Kiedy upominamy się o lepsze warunki płacowe w branży energetycznej, ciągle słyszymy, że musimy mocno ograniczyć nasze oczekiwania, musimy być odpowiedzialni, nie wolno nam stawiać wygórowanych żądań. Bo „węgiel jest w niełasce”, „energetyka węglowa jest na cenzurowanym”, „grozi nam wygaszanie i zamykanie”. Owszem, zmiany klimatu, regulacje międzynarodowe w zakresie emisji dwutlenku węgla wymuszają poszukiwanie nowych, przyjaznych dla środowiska źródeł energii, ale czy to oznacza, że mamy szykować się na nowy plan Balcerowicza w energetyce, uznać, że jesteśmy niepotrzebnym balastem i pracować za tyle, ile nam dają i cieszyć się, że w ogóle pracujemy? Mam nadzieję, że środowiska górnicze, nauczone doświadczeniem różnorodnych transformacji ostatniego trzydziestolecia, już więcej nie zgodzą się na taki scenariusz i dopóki na kopalni są kilofy, będziemy wiedzieli, że można ich użyć nie tylko do węgla i kamienia. Dopóki nie powstanie wielki i kompleksowy plan transformacji energetyki na miarę słynnego New Deal, nie mamy o czym rozmawiać.
Branża energetyczna i górnicza zdają sobie sprawę, że zmiany są konieczne, po prostu nadejdą i nikt z nas nie chce zawracać kijem Wisły. Chcemy tylko i aż być ich aktywnymi i pełnoprawnymi podmiotami i uczestnikami, chcemy w tych zmianach uczestniczyć mając coś do powiedzenia i korzystając na nich, a nie tracąc. Mało tego, kopalnie same planują inwestycje proekologiczne. Na przykład jedna z kopalń planuje rozwijanie swojego działu kolejowego i udział w rozwoju lokalnych przewozów kolejowych. Coraz częściej słychać pomysły stawiania instalacji fotowoltaiki na terenach górniczych czy hałdach. Również związki zawodowe górnicze widzą szanse w rozwoju nowoczesnych źródeł energii i doskonale wiedzą, że jest to potrzebne, ale nie kosztem pracowników i – bez żadnej demagogii mówiąc – najuboższych odbiorców. Bo nie ma mowy, żeby i oni nie zostali poszkodowani, jeśli transformacja energetyczna przebiegnie po linii Balcerowicza i jego wyznawców.
To, co słyszymy od polityków liberalnych z prawicy i z partyjek udających lewicę, z góry przekreśla jakiekolwiek rozmowy z nimi o energetyce czy ekologii. Pomysły zamknięcia kopalń i dokonania dekarbonizacji bez zająknięcia się o tym, kto to zrobi, co będzie z ludźmi i jakie źródła zastąpią węgiel, są z naszego punktu widzenia niepoważne, ale niestety mogą znaleźć posłuch, a co gorsza – wykonawców. Są to pomysły kontynuujące najgorsze tradycje neoliberalizmu, poczynając od bandyckich posunięć Thatcher wobec górnictwa w Wielkiej Brytanii, poprzez wczesnego Balcerowicza, aż po czasy Buzka-Balcerowicza ze słynnymi odprawami i likwidacją miejsc pracy w górnictwie, co okazało się społeczną katastrofą i wielką stratą dla budżetu. Na to górnicy i pracownicy energetyki nie mogą pójść, bo to dla nas samobójstwo.
Z drugiej strony nasza branża nie może dać się uwieść denialistom klimatycznym (świadomym szkodnikom zaprzeczającym zmianom klimatycznym z powodu działalności człowieka), podnoszącym wrzask, że działania na rzecz ochrony klimatu są jakimś spiskiem „ekoterrorystów” z UE. Niby bronią oni górnictwa, bo skoro, jak twierdzą, nie ma wpływu dwutlenku węgla na klimat, więc można wydobywać węgiel i palić nim do woli, nie patrząc na emisje. Owi denialiści to albo zwyczajni socjopaci, albo agenci wpływu. Uleganie wpływowi tej szaleńczej ideologii postawi nas, górników i energetyków, na pozycji mniej więcej takiej, w jakiej byli pracownicy manufaktur włókienniczych w Manchesterze, którzy po wynalezieniu maszyny parowej zaczęli niszczyć maszyny włókiennicze odbierające im miejsca pracy w fabrykach. Jak wiadomo, nie obronili swoich stanowisk i stali się symbolem nieskutecznej walki. Jedynie nasz w pełni świadomy, zorganizowany i zaplanowany udział w transformacji energetyki przyniesie nam korzyść jako pracownikom. Po to musimy już dzisiaj postawić jasno postulaty, wyznaczyć sobie cele, o jakie będziemy walczyć do upadłego i odpowiedzieć na pytanie: „Jakie jest nasze miejsce jako pracowników w systemie i nasza relacja do rynku energii?”.
Pierwszy i podstawowy postulat jest taki, że należy żądać gwarancji pracy i dochodu, który nie spowoduje ekonomicznej degradacji osób przekwalifikowanych lub odchodzących z górnictwa. Drugi to zagwarantowanie pełnego udziału w decyzjach i procesach transformacji energetycznej pracownikom branży. Trzeci to utrzymanie górnictwa w pełnej sprawności i gotowości do pracy, bo węgiel, jako surowiec, z pewnością kiedyś będzie w cenie. Z tego już jasno wynika odpowiedź na wyżej postawione pytanie. Rynek nie może decydować o zmianach w energetyce, a przynajmniej nie wyłącznie rynek. Decydujące, równorzędne głosy muszą mieć tutaj państwo i pracownicy, rynek może być jedynie czynnikiem korygującym.
W obecnej sytuacji, kierując się tylko kryteriami rynku, polski węgiel nie ma szans konkurować z rosyjskim czy kolumbijskim. Niestety jest to ciągle konkurencja taniej siły roboczej, łamania praw pracowniczych i przepisów bezpieczeństwa, a tego przecież podobno nie chcemy. Szkoda tylko, że zapominają o tym ludzie ochoczo deklarujący zamykanie kopalń, bo spalanie węgla rosyjskiego czy kolumbijskiego nie oczyści nam powietrza. O tym, czym w zamian za kotły węglowe będziemy napędzać turbogeneratory, nie wspomina się zbyt często. Prawdopodobnie nie będą to chomiki biegające w kółeczkach. Modne słowo „innowacyjność” ładnie brzmi, ale czy tego chcemy, czy nie, Polska jest dość dużym krajem z gospodarką przemysłowo-rolniczą i nagle nie przestawimy się na coś innego, np. na turystykę. Owszem bagna biebrzańskie i poleskie są fascynujące, ale turyści wolą coś bardziej spektakularnego, w Bałtyku zamiera życie, zaś Tatry lada moment zadepczemy. Pomysły deindustrializacji i przestawienia gospodarki na „usługi” skończyły się w latach 90. katastrofą społeczną. Energetyka i górnictwo na dziś muszą działać jak sektor gospodarki centralnie planowanej, jakkolwiek by się to komu nie kojarzyło.
Stąd wynikają pewne wnioski i dla państwa, i dla pracowników energetyki.
Państwo nie może pod wpływem uwarunkowań rynkowych rezygnować z aktywności w polityce energetycznej. Przeciwnie, powinno tę aktywność zwiększać. Dywersyfikacja i rozproszenie alternatywnych źródeł energii nie tylko nie wymagają deregulacji i decentralizacji, ale wręcz wymuszają jeszcze więcej regulacji i centralnego planowania, gdyż chodzi tu o stabilność systemu energetycznego, co zaświadczy każdy specjalista od gospodarki energetycznej. Bez wdawanie się w teorię: zarówno braki mocy, jak i skokowa nadwyżka wygenerowanej mocy są szkodliwe dla sieci przesyłowych i powodują wielkie problemy w dystrybucji. Ponieważ o energetyce, klimacie i zasobach naturalnych nie sposób dziś mówić rozłącznie, również polityka państwa powinna je całkowicie zintegrować w jakimś super-resorcie zasobów naturalnych.
Pracownicy branży energetycznej, w tym górnictwa, nie mogą być ciągle postrzegani jako relikt przeszłości i grupa, którą trzeba w końcu jakoś spacyfikować, wygasić i najlepiej mieć z głowy. To, że węgiel jest na cenzurowanym, nie oznacza, że będziemy musieli się godzić na jakiekolwiek warunki płacowe, że nie będziemy żądać podwyżek i zaakceptujemy rolę „trucicieli”. Nie możemy się godzić na powstrzymywanie naszych żądań tylko po to, żeby nie podnosić kosztów wydobycia i wytrzymać konkurencję z krajami, gdzie te koszty są faktycznie niższe, bo jest dumping podatkowy, a za walkę o prawa pracownicze można trafić do kolonii karnej lub zostać zamordowanym.
Mamy prawo wymagać, że jako demokratyczne państwo prawa będziemy przestrzegać klauzul społecznych i nie pozwolimy na degradację stanowisk pracy w górnictwie i energetyce wymuszaną przez nieludzkie uwarunkowania rynkowe, których jedyną konkurencyjność stanowi łamanie praw człowieka i pracownika. Mamy prawo wysuwać żądania płacowe nie godząc się na szantaż, że jeśli się nie powstrzymamy, to nas zlikwidują.
Jarosław Niemiec
Jeśli żyjesz w ubóstwie, nie masz żadnej umiejętności, którą mógłbyś sprzedać i żyć dostatnio, to – zgodnie z logiką kapitalizmu – po prostu znaczy, że nie masz wartości.
Na miejscu Polski postępowej, wysublimowanej oraz inteligenckiej dałbym sobie na wstrzymanie. Nie ma nic wyrafinowanego w posługiwaniu się klasistowskimi przesądami.