Funkcjonalne zróżnicowanie podatków majątkowych
Nasilają się negatywne konsekwencje funkcjonowania systemu gospodarczego opartego na akumulacji kapitału. Coraz pilniejsza staje się zmiana sposobu jego działania.
Jeszcze kilka miesięcy temu górnicze związki zawodowe skupione były głównie na obronie interesu pracowniczego i społecznego w transformacji energetycznej, gdyż przekonywano górników, że nie ma innej alternatywy. Dziś wiele wskazuje, że górnicy byli zwyczajnie oszukiwani. Głównym celem transformacji może być nie ochrona klimatu, lecz walka o opanowanie rynku energii.
Polscy górnicy przecierają oczy ze zdumienia, czytając doniesienia, że w Niemczech po cichu uruchomiono nową elektrownię węglową. Jeszcze bardziej zdumiewające jest, że w Belgii pracują reaktory atomowe, które powinny być dawno wyłączone, gdyż przeglądy wykazały tysiące mikropęknięć w komorach ciśnieniowych. W ostatnich miesiącach przekonywano górników, że zwały węgla rosną, gdyż Polska jest zobowiązana odbierać nadwyżki energii z krajów UE, oczywiście w ramach „nowego zielonego ładu”. Podobno tak mocno wiało, że nadwyżka pochodziła z generatorów wiatrowych. Wprawdzie strona związkowa zgłaszała swoje podejrzenia, że nie jest to cała prawda, ale nikt nikogo za rękę nie złapał. Dziś okazało się, że podejrzenia związkowców były słuszne. Ukryty cel takiej, a nie innej transformacji, jakim jest walka o rynek energii, w świetle ostatnich doniesień, wyszedł na jaw. Kto teraz przekona górników, że muszą poświęcić swoje miejsca pracy w imię ochrony klimatu i interesu publicznego? Bo nie widać w tym ani ochrony klimatu, ani interesu publicznego, czyli suwerenności energetycznej i ochrony miejsc pracy.
Sygnały płynące ze strony rządowej powinny ucieszyć zwolenników szybkiego zamykania kopalń. Wprawdzie nikt nie mówi o likwidacji górnictwa, ale jeśli wypowiedzi ministra aktywów państwowych Jacka Sasina są zapowiedzią kierunku obranego przez rząd, to nie trzeba będzie likwidować górnictwa – ono samo się zlikwiduje. Wynika z nich bowiem, że plan na górnictwo ogranicza się do działań biznesowych i restrukturyzacyjnych oraz chęci poddania górnictwa kolejnej weryfikacji rynkowej, a wiadomo, że w czysto rynkowej grze nasze górnictwo poległoby już dawno. Według sygnałów, jakie płyną z ministerstwa, podstawą tych planów miałoby być podzielenie spółek energetycznych i rozdział aktywów „czystych” od „brudnych”. Zatem do „czystych” trafiłaby dystrybucja i przesył, do „brudnych” – wytwarzanie i wydobycie. Innymi słowy, oddzielenie aktywów bardzo zyskownych, które i tak zarabiają, niezależnie od źródeł wytwarzania, od samych źródeł wytwarzania, które muszą ponosić koszty produkcji w coraz trudniejszej sytuacji dla zawodowej energetyki węglowej, która jako jedyna w Polsce jest energetyką suwerenną i niezależną od światowych rynków paliw i innych źródeł energii.
Poddanie jej wyniszczającej konkurencji z rynkiem sterowanym przez wielkich graczy na arenie międzynarodowej, kontrolującymi zasoby paliw i mającymi już odpowiedni wkład OZE do miksu energetycznego – oznacza koniec energetyki węglowej i suwerenności energetycznej. Zwraca już na to uwagę m.in. Witold Jurasz, który nie jest zwolennikiem węgla. Tak pisze w mediach społecznościowych: „Niemcy właśnie, po cichu i bez fanfar, uruchomiły nową elektrownię węglową. Reklamowany przez niektórych polskich ekspertów – czysto zapewne przypadkowo pracujących w ośrodkach analitycznych opłacanych przez niemieckie koncerny – »koniec epoki węgla« w Republice Federalnej oznacza bowiem jedynie koniec wydobycia węgla u naszego zachodniego sąsiada, ale nijak nie oznacza wygaszania energetyki węglowej. Przeciwnie – właśnie uruchamiane są nowe moce. Powyższe nie oznacza wcale, że pomysły naszych wielbicieli węgla mają sens, bowiem z racji kosztów jego wydobycia w naszym kraju i nam przyjdzie zmierzyć się z perspektywą »końca epoki węgla«. To zaś oznaczać będzie wzrost importu tego surowca z Rosji, co w naszym wypadku oznacza wszakże zupełnie co innego niż w wypadku Niemiec, choć – dodajmy uczciwie – import węgla nie uzależnia tak jak import gazu (bo kierunek importu łatwo zmienić i nie trzeba mieć dla tego kosztownej infrastruktury)”.
Ten aspekt suwerenności i stabilności systemu energetycznego w ogóle nie pojawiał się w debacie o energetyce węglowej, więc wypada teraz zwrócić na niego uwagę, bo może mieć poważne konsekwencje nie tylko dla pracowników branży, ale także dla odbiorców i polskiej gospodarki.
Nie wdając się w techniczne rozważania o tym, na czym polega stabilność systemu, można opisać to tak: moc wyprodukowana, powinna odpowiadać w przybliżeniu mocy zapotrzebowanej przez odbiorców. Jeśli jest zbyt mała, to zwyczajnie gdzieś zabraknie prądu. Nie może też być zbyt duża. Długie linie przesyłowe mają swoją indukcyjność i pojemność, co oznacza, że może pojawić się zbyt duże napięcie w sieci, a to jest zjawisko szkodliwe. Wynika z tego, że zmienne źródła energii z wiatru czy słońca muszą być uzupełniane źródłem stabilizującym, czymś, co można oszacować i mieć na to wpływ. Takim źródłem jest właśnie energetyka konwencjonalna, czyli cieplna. Póki nie pojawi się technologia magazynowania energii z OZE czy inne stabilne źródło energii, paliwa kopalne będą miały udział w miksie energetycznym. Takim źródłem jest też energetyka atomowa.
Póki co Polska nie ma ani odpowiedniej liczby źródeł energii odnawialnej, ani elektrowni atomowej. Ma tylko węgiel. W tej sytuacji pozbywanie się węgla jest działaniem ryzykownym dla suwerenności energetycznej. Oczywiście są kraje, które nie mają własnych paliw i jakoś żyją. Polska niestety jest krajem, który potrzebuje znacznej ilości energii i jest w takiej sytuacji geopolitycznej, że bezpieczeństwo energetyczne musi być jednym z priorytetów. Pomysł zapewnienie stabilności systemu energetycznego przy pomocy gazu nie daje żadnych gwarancji. Za ten gaz zapłacimy tyle, ile dostawca zażąda. Podobnie może być z OZE. Bez własnych źródeł kupno energii z OZE może okazać się bardzo kosztowne. Likwidacja górnictwa przyniesie też poważne skutki gospodarcze. Jeśli przyjąć, że jedno stanowisko pracy w górnictwie generuje kilka innych stanowisk w przyległych sektorach gospodarki, to mamy wielki problem z całymi regionami – Śląskiem i Lubelszczyzną – dla których górnictwo jest jednym z fundamentów gospodarki. Odejście od węgla musi więc być rozłożone na lata i przewidywać płynne przechodzenie z jednego typu gospodarki na inny, przy aktywnym udziale państwa i samych pracowników branży. O tym mówi coraz częściej koncepcja „Nowego zielonego ładu”. Z pewnością nie zrobi tego rynek.
Oczywiście można wskazywać palcem winnych tej patowej sytuacji, w jakiej tkwi polska energetyka. Musimy kupować energię, sprzedawaną jako „zieloną”, bo nie możemy wykazać się odpowiednim udziałem OZE w miksie energetycznym. Oczywiście kilowat jest kilowat, i nikt nie sprawdzi, czy jest on z OZE, czy z węgla brunatnego w Niemczech. Oni mają odpowiedni miks, a my nie. Dziś sprawdza się paradoks przepowiadany przez wielu – żeby utrzymać górnictwo, musimy rozwijać OZE. Szkoda, że polskie rządy wolały opcję zerojedynkową: albo zamknąć kopalnie, bo węgiel truje, albo podtrzymywać górnictwo od kryzysu do kryzysu, gasząc niepokoje społeczne w kopalniach i obiecując górnikom, że będą fedrować jak fedrowali i zapewniając, że rząd by im nieba przychylił, ale nie może, bo ich ekologicznie terroryzują zwolennicy „zielonego ładu” w UE.
Napuszczanie górników na ekologów i odwrotnie przynosi taki skutek, że nie odbyła się debata o sprawiedliwej transformacji energetycznej z tymi, którzy poważnie myślą i o klimacie, i o suwerenności, i o sprawiedliwości społecznej w tym procesie. Skutek widać – nie ma dziś ani OZE, ani przyszłości dla górnictwa. Polska przegrywa w wojnie o energię.
Jarosław Niemiec
Fotografia w nagłówku tekstu pochodzi z polskiej Wikipedii i przedstawia kopalnię Bobrek-Centrum.
Nasilają się negatywne konsekwencje funkcjonowania systemu gospodarczego opartego na akumulacji kapitału. Coraz pilniejsza staje się zmiana sposobu jego działania.
Mamy kolejny najcieplejszy rok w historii i największą suszę w dziejach. Już rok temu w niektórych miastach reglamentowano wodę.