A miało być tak pięknie…Covid-19 i powracające miraże globalizacji
A miało być tak pięknie…Covid-19 i powracające miraże globalizacji
Polacy po raz pierwszy zaczęli odczuwać na własnej skórze koronawirusa kilka tygodni przed pojawieniem się „pacjenta 0”, który 4 marca przyjechał autobusem z Niemiec. Już na początku lutego media alarmowały, że w zakładach produkcyjnych zaczyna brakować kluczowych komponentów z Chin, a niedługo później pojawiły się opóźnienia w dostawach elektroniki czy sprzętu AGD. W ten sposób światowy handel wyprzedził biologiczną transmisję wirusa. Również kolejne tygodnie marca i kwietnia przynosiły raczej więcej oznak spowolnienia gospodarczego, niż dynamicznej epidemii.
Organizacja produkcji w światowych łańcuchach wartości (zwanych też łańcuchami dostaw lub sieciami produkcji) znacznie rozszerza i pogłębia międzynarodowe powiązania gospodarcze. Współcześnie w wytwarzanie większości dóbr konsumpcyjnych zaangażowane są setki firm z wielu krajów świata, dorzucając do nich choćby symboliczną śrubkę. Dotyczy to bezpośrednio również polskiego modelu rozwojowego, tzw. gospodarki-montowni, w którym krajowe firmy i pracownicy uczestniczą jako dostawcy w tworzeniu wartości dla niemieckich, i nie tylko, korporacji – w przemyśle motoryzacyjnym, elektronicznym czy spożywczym. Nie dziwi zatem, że nagłówkom w światowej prasie finansowej, wieszczącym koniec globalizacji, towarzyszyły obawy polskich analityków, czy uda się podtrzymać boom gospodarczy oparty na eksporcie. A może pandemia COVID-19 wywoła rewizję całego modelu ekonomicznego?
Dotąd światowe łańcuchy wartości przynosiły Polakom przede wszystkim coraz tańsze produkty masowej konsumpcji z metkami Made in China, Vietnam, India… Tym razem ukazały jednak swoje produkcyjne „podbrzusze”, z całą jego złożonością i wrażliwością. Wyhamowanie światowej produkcji i handlu to dobry moment na przyjrzenie się tym wewnętrznym strukturom światowej gospodarki. Także dlatego, że w teorii ekonomii i debacie o polityce gospodarczej światowe łańcuchy wartości zajmują w ostatnich latach centralne miejsce. Ekonomia głównego nurtu z pewnym ociąganiem przyjęła tę kategorię pojęciową, pochodzącą oryginalnie z nurtów marksistowskiego i strukturalistycznego. Jednak od kilku lat global value chains lub po prostu GVC, to termin-klucz w słowniku światowego biznesu i organizacji międzynarodowych, wymieniany jednym tchem obok rozwoju, wzrostu i konwergencji.
W jakim świetle pandemia stawia nośną koncepcję GVC – w jej funkcji teoretycznej, ale i strategii rozwojowej oferowanej krajom światowego Południa? Czy optymistyczna wizja ekonomii neoklasycznej oddaje w jakimkolwiek stopniu doświadczenie szeregowych uczestników łańcuchów wartości – magazynierów Amazona, pakistańskich szwaczek czy dzieci pracujących w nigerskich kopalniach złota? I co tak naprawdę ma im wszystkim do zaoferowania?
Zamki na piasku
Sytuacja wymuszona jest brakiem części. Fabryki, w różnych rejonach świata, mają problem z produkcją, dostawami. […] Wypowiadane są umowy stałe i nieprzedłużane są te wygasające. Zwolnienia dotknęły zarówno pracowników bezpośrednio zatrudnionych w MAN-ie, jak i za pośrednictwem agencji pracy tymczasowej.
Jan Seweryn, przewodniczący „Solidarności” w zakładzie MAN Bus w Starachowicach
Hubei, ze stolicą w Wuhan, to dopiero 9. największa chińska prowincja pod względem liczby ludności. Jej specjalne strefy ekonomiczne zatrudniają ok. 1,5–2 mln pracowników przemysłowych, czyli dwa razy mniej niż Polska. Pomimo tego, wstrzymanie taśm produkcyjnych w Hubei było momentalnie odczuwane na całym świecie, wyhamowując obieg towarów w wielu gałęziach przemysłu. Według firmy analitycznej Dun & Bradstreet, oddziały w Wuhan posiada 200 z 500 największych korporacji świata, a 51 tys. firm ma w Hubei swojego bezpośredniego dostawcę (zaś aż 5 mln – dostawcę drugiego rzędu). Krok w krok za przerwami w eksporcie chińskich materiałów i komponentów podążała fala pesymizmu i niepewności gospodarczej, która dodatkowo – obniżając nowe zamówienia – uderzyła w światową produkcję. Bodaj w największym stopniu ucierpiał przemysł motoryzacyjny, należący do najbardziej umiędzynarodowionych gałęzi. Przestoje w produkcji szybko przełożyły się na obniżki płac i zwolnienia – szacuje się, że w Polsce może stracić pracę nawet jedna trzecia z blisko ćwierć miliona pracowników branży produkcji samochodów.
W teorii, GVC jawią się nam jako święty Graal, odnaleziony ideał ekonomicznej optymalizacji. Proces wytwórczy samochodu, smartfona, kawy lub bawełnianych koszul zostaje bowiem podzielony na liczne drobne etapy – projektowanie, produkcję poszczególnych komponentów, logistykę, marketing itd. – z których większość wykonują osobne, wąsko wyspecjalizowane i dzięki temu bardzo wydajne firmy. Przykładowo Volkswagen utrzymuje relacje z 5 tys. bezpośrednich dostawców, a każdy z nich tworzy swoje dalsze sieci podwykonawców. Rozproszenie sieci dostaw po całym świecie pozwala z kolei wykorzystać różnorodne przewagi poszczególnych państw, z ich zasobami talentów, wiedzy, pracowników czy ziemi i surowców.
Z opakowań towarów kojarzymy logo i marki pojedynczych, wielkich korporacji, które zajmują centralną pozycję w GVC. W ich cieniu chowają się natomiast tysiące mniejszych lub większych firm, konkurujących między sobą o względy wielkiego biznesu ze światowej Północy. Proces konkurencji prowadzi do żelaznej logiki niskich kosztów, która obejmuje również inne aspekty: przerzucanie ryzyka na dostawców, rosnącą intensywność pracy, elastyczne zatrudnienie i minimalizację zapasów (wszystko w paradygmacie just-in-time). Wraz z coraz sprawniejszymi sieciami światowego transportu i komunikacji, powstaje wrażenie zwycięstwa nad czasem i przestrzenią. Materiały i produkty błyskawicznie krążą po świecie, a wraz z nimi możliwości zarobku.
Z rynkowego punktu widzenia trudno się tu do czegoś przyczepić – opisany proces to dość skuteczny sposób na zwiększanie zysków, przy okazji obniżający koszty produkcji. Pamiętajmy jednak, że mówimy o sposobie zaspokojenia potrzeb materialnych dużej części ludności świata. Korporacje międzynarodowe i ich dostawcy odpowiadają za ok. 80% światowego handlu, dominując w wielu obszarach produkcji, konsumpcji i zatrudnienia. Wracając do pandemii – pół biedy, gdyby zahamowanie dostaw ograniczyło się do motoryzacji. Gorzej, że w wielu krajach wkrótce zaczęło brakować m.in. leków i urządzeń medycznych, których elementy są wytwarzane w Chinach i Indiach. Cień padł na kluczowy sektor żywności, również poddany procesom globalizacji. World Food Programme szacuje, że przerwy w produkcji i eksporcie towarów rolnych w 2020 r. mogą podwoić liczbę osób głodujących (do 265 mln w skali świata). Strumienie dostaw płynące z Azji do Europy i Ameryki co prawda ruszyły na nowo po paru tygodniach przerwy, jednak sytuacja jest nadal mocno niepewna, ze względu na nowe ogniska wirusa w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej.
Chciałoby się powiedzieć – wina COVID-u. To dość uniwersalny w ostatnich miesiącach argument, wykorzystywany w wielu debatach, negocjacjach, sporach politycznych. To nie my, to COVID. To nie system, to przyszło z zewnątrz. Jest to jednak zbyt łatwa wymówka. Przyglądając się bliżej gospodarce światowej, widzimy jej niesamowitą wrażliwość i podatność na załamania. Przerwy w dostawach miały miejsce w ostatnich latach i wynikały z coraz częstszych klęsk naturalnych i wahań pogody czy konfliktów geopolitycznych. Ponadto o rosnącym ryzyku pandemii pisali od lat wirusolodzy i Światowa Organizacja Zdrowia, było ono zatem czymś przewidywalnym, możliwym do uwzględnienia w strategiach gospodarczych.
Braki leków, głód i zwolnienia grupowe ilustrują, niestety w bardzo brutalny sposób, konsekwencje uzależnienia losów całych społeczeństw od rozproszonych i nieprzejrzystych sieci produkcji, opartych na logice obniżania kosztów. W okresach spokoju i dobrej koniunktury GVC faktycznie są w stanie realizować potrzeby społeczne. Dzieje się tak jednak przy okazji, jest to efekt uboczny dążenia do zysków i akumulacji kapitału. W momencie załamania w jednym regionie świata, sprzeczność między zyskami a dobrobytem społecznym ujawnia się z całą mocą. Efektywność pojedynczych przedsiębiorstw (mikroekonomiczna) wcale nie przekłada się bowiem na sprawność całego systemu gospodarczego. Porzucenie opisanego mirażu efektywności i wymóg przyjęcia podejścia systemowego to zatem pierwsza lekcja dla ekonomii międzynarodowej, skupionej tradycyjnie na statycznej analizie stanów równowagi.
Dziś w prasie biznesowej roztaczane są wizje odpornych łańcuchów wartości, opartych w większym stopniu na lokalnych dostawcach, z wyższymi poziomami zapasów w przedsiębiorstwach i bliską współpracą między firmami. Obawiam się jednak, że w wielu przypadkach w rachunku biznesowym wygra logika kosztów, a poprawa odporności łańcuchów dostaw przyjmie postać wzmożonej presji na pracowników i firmy z Południa, szukania nowych źródeł oszczędności czy jeszcze większego polegania na dostawach just-in-time. Faktyczna zmiana będzie wymagać impulsu regulacyjnego od rządów. W polskim kontekście gospodarki-montowni szczególnie mocno widać potrzebę polityk wzmacniających stabilność zatrudnienia i bezpieczeństwo dostaw kluczowych produktów, nawet kosztem efektywności i konkurencyjności.
Zemsta natury
Przybyliśmy, aby potępić prezydenta Republiki Brazylii Jaira Messiasa Bolsonaro za popełnienie i zachęcanie do ludobójstwa, etnobójstwa i ekobójstwa. Bolsonaro sprzyja naszej śmierci poprzez wydobycie, przez poszukiwaczy surowców (którzy zatrudniają strzelców do zabijania nas), przez tamy hydroelektryczne, koleje i dzierżawę ziem rdzennych.
Przywódcy rdzennego ludu Brazylii Munduruku, 2020
Skąd przyszedł koronawirus? Powiecie, że z dziczy, z brudnego chińskiego targu. Czyli gdzieś z zewnątrz, spoza naszej, zachodniej, czystej i naukowo rozwiniętej cywilizacji. Ach, jaka szkoda, że jeszcze nie cały świat jest taki ucywilizowany! Choć celowo przejaskrawiam, to pewnie nie bardzo – tak wygląda podejście dużej części nauk ekonomicznych do pochodzenia koronawirusa. „To szok egzogeniczny”, jak by to ładnie ujął niejeden ekonomista w swoim modelu. To, co naturalne, biologiczne, nie podlega analizom i siłą rzeczy przychodzi spoza gospodarki, zakłócając jej spokojne i efektywne funkcjonowanie. Kryzysy przecież zawsze przychodzą z zewnątrz.
Takie podejście naukowe pozwala dziś epigonom neoliberalizmu krzyczeć: więcej rynku, więcej handlu! W publikacji uznanego Centre for Economic Policy Research możemy wprost przeczytać, że „globalne łańcuchy wartości są dobre dla zdrowia publicznego”. W końcu to one, w tym tzw. biznes „dostaw zdrowia”, zapewniają ludziom na całym świecie dostęp do leków, wyrafinowanych urządzeń medycznych i środków higieny. Ergo, troszczmy się wpierw o łańcuchy wartości, postawmy je szybko na nogi, a już z pewnością nie ograniczajmy handlu.
Otwórzmy jednak oczy i zauważmy, że produkcja zawsze wiąże się z przetwarzaniem przyrody – na potrzeby zużycia energii, pozyskania surowców, hodowli roślin i zwierząt. Masowa globalna produkcja to masowe globalne przetwarzanie natury. Dla rdzennych ludów zamieszkujących lasy amazońskie ostatnie 30 lat globalizacji to narastająca niepewność jutra oraz ciągłe protesty i spory sądowe, podejmowane w celu zablokowania poszukiwań złóż minerałów i zakładania nowych kopalń. Odbiciem rosnącego popytu na elektronikę chińskiej produkcji jest bowiem rosnące zapotrzebowanie na żelazo, miedź czy złoto, dostarczane przez Brazylię i inne kraje surowcowe. Szacuje się, że w latach 2005–2015 nowe kopalnie odpowiadały za 10% wycinki brazylijskich lasów tropikalnych.
Deforestacja motywowana potrzebami przemysłu i wielkoobszarowego rolnictwa jest wymieniana jako główny mechanizm coraz częstszych epidemii wirusów pochodzenia zwierzęcego. Ogranicza ona bowiem drastycznie bioróżnorodność i ewolucyjną odporność biosfery, a spychając dzikie zwierzęta w pobliże siedlisk ludzkich sprzyja dyfuzji patogenów. Wśród strukturalnych przyczyn epidemii, o których piszą szerzej dla „Monthly Review” Rob G. Wallace i inni epidemiolodzy z nurtu Structural One Health, wymienia się m.in.:
- rolnictwo przemysłowe, oparte na monokulturach i wielkich, przepełnionych fermach zwierząt;
- transkontynentalne przenoszenie patogenów przez światowe łańcuchy dostaw i transport żywych zwierząt;
- deregulację rolnictwa i zdominowanie hodowli przez motyw zysku;
- koncentrację rolnictwa na światowym Południu, w procesach poszukiwania taniej ziemi i pracy (tzw. arbitraż).
Wspomnijmy również o wywłaszczeniu milionów drobnych rolników na całym świecie – to kluczowy proces, wiążący w jedną całość globalizację oraz wzrost ryzyka epidemicznego. Ludzie ci, w przymusie ekonomicznym przenosząc się do miast na globalnym Południu, zasilają od 40 lat światową rezerwową armię pracy, dając podstawy do procesów globalizacji. Jednocześnie, żyjąc w fatalnych warunkach sanitarnych w slumsach i fawelach są bardzo podatni na zarażenie wirusami pochodzenia zwierzęcego.
Miraż separacji gospodarki od przyrody ustępuje tu na naszych oczach faktycznym procesom grabienia ziemi i jej owoców, z wszystkimi negatywnymi tego skutkami dla biosfery, klimatu i jakości życia ludzi. Wirus jest w tym ujęciu przewidywalną konsekwencją krążenia kapitału na skalę światową – swoistą zemstą natury. Globalne łańcuchy wartości karmią się dobrami publicznymi, w tym ziemią, lasami, zdrowiem, wodą i powietrzem. Niszczenie, nieraz bezpowrotne, tych wszystkich wartości przez globalny kapitał to faktycznie ponoszony koszt, którego nie widzimy w niskich cenach gadżetów. Dostrzeżenie tych kosztów przez nauki ekonomiczne wydaje się dziś, w obliczu pandemii i katastrofy klimatycznej, kluczowe. W tym celu należy jednak porzucić wąskie ekonomizujące widzenie świata, skupione na wartościach pieniężnych, na rzecz podejścia holistycznego. W przeciwnym wypadku ryzykujemy formułowanie wizji gospodarczych opartych na obronie starego porządku i jedynie pogłębiających problemy.
Na wspólnej łodzi… nie ma miejsca dla wszystkich
Bierzemy chorobowe, ponieważ Amazon przedkłada swoje przychody ponad nasze bezpieczeństwo. Nie jesteśmy dla nich niezbędni – myślą o nas tylko jako o liczbach i kwotach. Nie chronią naszego zdrowia.
Jaylen Camp, pracownik Amazona w USA
Włączenie w światowe łańcuchy wartości prezentowane jest w raportach WTO i OECD, a także przez dużą część ekonomistów, jako niesamowita szansa rozwojowa. Jest to proces, który ma wyciągać całe regiony świata z ubóstwa, dawać pracę milionom ludzi, prowadzić do awansu technologicznego. Przede wszystkim jednak zwiększa eksport, a stąd już w teorii prosta droga do wzrostu PKB i dobrobytu. W szczególności kraje Południa mogą wykorzystać swoje główne przewagi komparatywne, czyli duże zasoby siły roboczej, ziemi i surowców. Pracownicy fizyczni – choć to oni przyczyniają się w dużej mierze do tworzenia światowej wartości – dziwnym trafem zazwyczaj znikają w dalszych analizach empirycznych, tradycyjnie skoncentrowanych na firmach i decyzjach kapitału.
Nie zaskakuje, że w tak ustawionej debacie przeważają głosy wzywające do szybkiego powrotu do handlu i produkcji. Eksperci wspomnianego CEPR przestrzegają dziś przed stawianiem barier dla przepływów towarowych i kapitałowych, protekcjonizmem czy ochroną krajowego zatrudnienia. Pojawiają się również głosy prezentujące COVID-19 jako szansę rynkową. W ostatnich miesiącach w kilku debatach ekonomicznych w Polsce słyszałem argument, iż szybszy powrót do pracy to dla krajowych firm możliwość przejęcia zagranicznych rynków i awansu w GVC. W ten sposób standardy bezpieczeństwa i zdrowia publicznego stają się dziś elementem budowy konkurencyjności.
Również w Unii Europejskiej dominuje nastawienie na ochronę przepływów handlowych, a wręcz ich dalszą promocję poprzez nowe porozumienia o wolnym handlu z krajami Południa. Świetnie ilustruje to wypowiedź wicepremiera Belgii Alexandra de Croo z marca 2020: „Kiedy to wszystko przeminie, będziemy mieli dyskusję o globalizacji. Istnieją negatywne skutki globalizacji, ale to również pokazuje, że wszyscy jesteśmy w tym razem. Odpowiedź na postawione pytania nie powinna być apelem o mniejszy zakres globalizacji. Mamy wszystko do stracenia, jeśli cofniemy globalizację”.
Istotnie – dla światowego Centrum do stracenia jest bardzo wiele, nawet jeśli mówienie o tym wprost niekoniecznie przystoi przedstawicielowi kraju, który zapisał tak ciemną kartę w historii globalizacji. Jednak zarysowana przez cytowanego polityka wspólnota położenia, podobnie jak wyświechtana ostatnio metafora wspólnej łodzi, już dawno nie była tak bardzo iluzoryczna. Codzienna egzystencja ludzi „w czasach pandemii” jest po prostu bardzo zróżnicowana, w zależności od klasy społecznej lub międzynarodowej pozycji kraju w GVC. Gdy kontakt fizyczny i obecność w dużych skupiskach ludzi wiążą się z ryzykiem utraty zdrowia lub życia, możliwość pracy w bezpiecznych warunkach lub wręcz odmowy pracy staje się przywilejem. Badania epidemiologiczne prowadzone w Anglii i Walii brutalnie ilustrują tę nierówność losu. Śmiertelność z powodu koronawirusa wśród pracowników na najniższych stanowiskach sięga tam 40 osób na 100 000 (w takich zawodach jak taksówkarze, ochroniarze, robotnicy jest to ponad 60), podczas gdy wśród menedżerów i profesjonalistów wskaźnik ten nie przekracza 15.
Nierówności te nie sprowadzają się bynajmniej do samego wymogu fizycznej obecności w miejscu pracy, dotyczą one raczej stabilności zatrudnienia i wpływu pracowników na organizację produkcji. W przypadku wielu specjalistów, menedżerów i innych pracowników biurowych, zatrudnionych w centralnych ogniwach łańcuchów wartości, ich praca nie tylko może być wykonywana z domu, ale jest też w małym stopniu podatna na wahania światowej koniunktury. W przypadku pracowników fizycznych, GVC zorganizowane na zasadzie just-in-time próbują dostosowywać elastycznie rozmiary załogi do wielkości zamówień. W wielu zakładach przemysłowych w Polsce przestój w produkcji w marcu i kwietniu przyniósł zwolnienia setek osób zatrudnionych na umowach śmieciowych. Wznowieniu pracy zaledwie kilka tygodni później towarzyszy natomiast podkręcenie norm intensywności. W ten sposób światowa siła robocza staje się poniekąd buforem dla załamań gospodarczych, chroniącym rentowność kapitału.
W tym miejscu dotykamy aspektu kluczowego z punktu widzenia dalszych losów globalizacji. Światowe łańcuchy dostaw polegają na pracy fizycznej setek milionów osób, choć mogą kojarzyć się z nowoczesnymi technologiami, robotami i automatyzacją. Spór o podtrzymanie tej pracy zdefiniował ostatnie miesiące i będzie trwał nadal. Toczy się on w salach parlamentarnych, gdzie określa się szczegóły strategii zdrowotnych i gospodarczych, ale przede wszystkim w zakładach pracy. Presja kapitału na luzowanie restrykcji i podtrzymywanie produkcji napotykała opór ze strony pracowników i związków zawodowych. Przykład magazynów Amazona, będących taśmą przesyłową dla światowego handlu, świetnie ilustruje ten konflikt klasowy. Obsłużenie wielkiej fali zamówień wymagało nieprzerwanej pracy o wysokiej intensywności. Pracownicy odpowiedzieli jednak na wiele sposobów – biorąc masowo zwolnienia lekarskie i opiekuńcze, organizując protesty i negocjując warunki zatrudnienia czy nawet wytaczając spółce procesy sądowe o zaniedbanie kwestii BHP.
Dylemat „praca czy zdrowie?” objawia się dziś z największą siłą na Południu, w fabrykach, szwalniach, montowniach i kopalniach GVC. Marzec przyniósł bezprecedensową falę odpływu kapitału z gospodarek wschodzących, a z nią załamania kursów walutowych i cen surowców oraz rosnące ryzyko kryzysów zadłużenia. Dla krajów takich jak Brazylia czy Indie dochody dewizowe z eksportu stały się podwójnie ważne, a zatem jeszcze bardziej wzrosła presja na podtrzymanie ciągłości pracy i produkcji. Prezydent Brazylii Bolsonaro mówi bez ogródek, że „restrykcje zabijają gospodarkę” i podaje w wątpliwość sens działań na rzecz zdrowia publicznego, mimo iż liczba zarażeń w jego kraju przekroczyła 2 miliony. Podobnie w wielu innych krajach Południa obserwuje się niekonsekwentną politykę zdrowotną, przedwczesne wycofywanie się z restrykcji i niewystarczające zabezpieczenia socjalne dla osób niepracujących. Obok USA (o których w zasadzie można powiedzieć to samo), to właśnie kraje peryferyjne szybko zdominowały rankingi zachorowań i śmiertelności.
Taki rozwój wypadków niestety nie powinien nas dziwić. Wirus trafił bowiem na podłoże wielkich nierówności, blisko powiązanych z samą konstrukcją GVC. Spory dorobek krytycznych nurtów ekonomii dowodzi, iż postrzeganie globalizacji jako szansy na rozwój społeczno-gospodarczy to kolejny miraż szkoły neoklasycznej i światowych organizacji gospodarczych. Tzw. wyciąganie Południa z ubóstwa przez handel i wzrost polega w praktyce na wyczerpującej i słabo wynagradzanej pracy milionów ludzi, często poprzedzonej wywłaszczeniem drobnych rolników i prywatyzacją kluczowych zasobów publicznych. Awans w światowej hierarchii jest dostępny tylko dla nielicznych państw, które podejmą odważne interwencje rządowe lub będą miały szczęście w postaci położenia geograficznego czy korzystnej konfiguracji klas społecznych. Cała reszta pozostaje od lat w reżimie taniej pracy, któremu towarzyszą rosnące zadłużenie zagraniczne i presja na ograniczanie sektora publicznego.
Ekonomistka marksistowska Intan Suwandi proponuje traktowanie GVC wprost jako współczesnych struktur imperializmu, które utrwalają międzynarodowe dysproporcje gospodarcze. U ich podstaw leży niesamowita asymetria władzy pomiędzy wielkim kapitałem ze światowego Centrum a całą resztą państw, przedsiębiorstw i klas społecznych. Korporacje, uzbrojone w monopolistyczne przewagi technologiczne i finansowe, są w stanie dyktować warunki przede wszystkim na Południu. Globalizacja daje im wielkie możliwości stosowania arbitrażu, czyli wyszukiwania najtańszych lokalizacji, w których pracownicy wynagradzani są nieraz według głodowych stawek (tzw. superwyzysk). W ten sposób światowe łańcuchy służą przede wszystkim przechwytywaniu przez kraje Północy wartości wypracowanej na Południu. Badanie ekonomiczne wykazują, że choć większość pracy w GVC wykonywana jest zazwyczaj w krajach rozwijających się, to wynagrodzenia tamtejszych pracowników stanowią jedynie kilka procent ostatecznej ceny produktów. Argumentując w podobnym duchu, Ben Selwyn sugeruje zamienne pojęcie: globalne łańcuchy ubóstwa.
W tym świetle nagłaśniane przez WTO, MFW czy Bank Światowy strategie „GVC dla rozwoju” to nic innego, jak próba reanimacji trupa Konsensusu Waszyngtońskiego. Statystyki dotyczące ubóstwa i nierówności międzynarodowych, ale również kolejne fale strajków i protestów robotniczych na całym świecie, dowodzą, że globalny kapitalizm dochodzi do ściany. Niepokoje społeczne, świadczące o kryzysie legitymizacji systemu, nie ominęły starych i nowych potęg przemysłowych, USA czy Francji, Chin i Indii. Działo się tak pomimo trwałego boomu gospodarczego, zaś recesja wywołana pandemią koronawirusa może zadziałać jako zapalnik dla gniewu i wzmożonych protestów.
Globalne regulacje dla globalnych łańcuchów
Elity polityczne i biznesowe, z poparciem ekonomistów głównego nurtu, nawołują dziś do powrotu do business as usual, albo wręcz do włączenia piątego biegu w procesach liberalizacji handlu. W ich wizji, COVID-19 zaburzył piękny porządek świata, który należy czym prędzej odtworzyć. Rzeczywistość pokazuje jednak, że ta droga prowadzi do przepaści. Organizacja produkcji w światowych łańcuchach wartości, koordynowanych przez monopolistyczne korporacje, stanowi dziś poważne zagrożenie dla warunków życia ludności, wspólnych zasobów i stabilności makroekonomicznej. Najbliższe miesiące i lata mogą przynieść kolejne załamania dostaw, wysokie bezrobocie i kryzysy zadłużenia oraz rosnącą presję na środowisko naturalne. Towarzyszyć temu będzie rosnący gniew światowej klasy pracowniczej, który będzie szukał sposobów kanalizacji.
Badacze globalizacji z Uniwersytetu w Gandawie, Ferdi de Ville i Jan Orbie, szukają analogii do poprzedniego kryzysu systemu światowego z okresu międzywojennego XX wieku. Imperialny kapitalizm wytworzył dziś, podobnie jak sto lat temu, liczne sprzeczności, których nie jest w stanie złagodzić w ogólnie przyjęty rynkowy sposób. Pierwszy i bardziej prawdopodobny scenariusz ich rozwiązania to, zdaniem tych autorów, tzw. sekurytyzacja. Jest to strategia zapewnienia bezpieczeństwa w ramach granic państw narodowych, za sprawą rosnącej interwencji rządowej i protekcjonizmu krajowych rynków. Sekurytyzacja w warunkach kapitalizmu będzie jednak nadal ukierunkowana na wzrost i konkurencję, czego odbiciem będą dalsze rabunkowe wykorzystanie surowców, wojny handlowe i konflikty zbrojne.
Alternatywą jest progresywna deglobalizacja, dążąca do sprawiedliwości międzynarodowej, społecznej i ekologicznej, oparta na koordynacji międzynarodowej. Niewątpliwie jest to wizja trudniejsza do realizacji, naruszająca zastany układ interesów. Jej wdrożenie musiałoby się wiązać z reformą międzynarodowych organizacji gospodarczych i powszechnym umorzeniem długu zagranicznego krajom Południa. Zmiany musiałyby dotknąć również organizacji światowych łańcuchów wartości, które – na gruncie powyższych rozważań – stanowią dziś główne źródło ryzyka systemowego na świecie. Obserwowany obecnie kryzys można nazwać wręcz pierwszym kryzysem GVC – wywołanym i transmitowanym po kontynentach przez łańcuchy dostaw. Można tu znaleźć sporo analogii do destabilizującej roli systemu finansowego przed kilkunastu laty. Efekty zarażania gospodarczego, wysokie koszty zewnętrzne (w tym presja na środowisko naturalne) oraz wewnętrzne nierównowagi – to zjawiska dobrze znane z literatury finansowej, które stanowiły uzasadnienie dla regulacji sektora bankowego po 2009 r.
Dziś coraz głośniej mówi się o potrzebie regulacji światowej produkcji. Dani Rodrik, wybitny ekonomista rozwoju, od lat krytycznie analizujący globalizację, wskazuje dwa cele takich regulacji. Po pierwsze, powinny one ochronić wspólne zasoby Ziemi (w tym klimat, naturę i zdrowie publicznie), ograniczając korporacjom pole manewru w ich grabieniu. Po drugie, powinny zapobiegać zjawiskom nieuczciwej konkurencji i przerzucania kosztów (ang. beggar-thy-neighbour) przez jedne kraje na inne. Przykładowo, wprowadzenie wspólnych dla wszystkich krajów świata zasad dotyczących opodatkowania, pracy i wynagrodzeń czy emisji zanieczyszczeń powinno wyhamować szkodliwy wyścig w kierunku dna.
Jaka teoria ekonomii dla progresywnej deglobalizacji?
Przyjęcie choćby w umiarkowanym stopniu przedstawionego scenariusza będzie zależeć między innymi od tego, w jaki sposób zinterpretujemy pandemię i jej skutki gospodarcze, jakie wnioski dla działań politycznych wyciągną z niej pracownicy, aktywistki czy decydenci. Zarysowane argumenty różnych nurtów ekonomii pokazują, że ta interpretacja nie jest wcale oczywista. Rozumowanie elit polityczno-biznesowych oraz części ekonomistów rozmija się raz po raz z rzeczywistością pracowniczą. Wydaje się wręcz, że dominujące narracje ekonomiczne trzeba czytać dokładnie na opak. Żeby podać jedynie kilka przykładów:
Jeśli mowa o „kreowaniu wartości” – chodzi o jej przechwytywanie.
Jeśli mowa o „wzroście i rozwoju” – chodzi o więcej pracy i zużycia surowców.
Jeśli mowa o „wolnym handlu” – chodzi o większą przestrzeń do pomnażania zysków.
Jeśli mowa o „konkurencji i efektywności” – chodzi o „taniość”, wyzysk i deregulację.
Aby nie popadać w szkodliwe miraże, warto wyciągnąć lekcję dla teorii ekonomii. Przypadek światowych łańcuchów wartości pokazuje nam, że nauki ekonomiczne powinny cechować się podejściem systemowym, holistycznym i interdyscyplinarnym oraz kłaść nacisk na aspekty polityczne i nierówności. Ostatnia lekcja, którą proponuje nam przywoływany już prof. Selwyn, dotyczy humanizmu ekonomii. Istnieje spora pokusa, której ulega nawet wielu progresywnych ekonomistów, aby wyręczać społeczeństwa i proponować strategie szybkiego wzrostu gospodarczego oparte na propracowniczej interwencji państwa (tzw. pro-labour development). Ostatecznie jednak trwałe zmiany w światowym układzie gospodarczym będą musiały zostać wypracowane w działaniach zbiorowych oraz wywalczone na ulicy i w zakładach pracy. Wsłuchanie się w głosy klasy pracowniczej, w imię wizji labour-led development, oraz dostrzeżenie humanistycznego potencjału działań pracownic i pracowników, to podstawa dla ekonomii, jeśli nauka ta chce odgrywać poważną rolę w świecie po pandemii.
Maciej Grodzicki – doktor nauk ekonomicznych, pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego i działacz związku zawodowego Inicjatywa Pracownicza. Prowadzi badania w perspektywie post-keynesowskiej i ewolucyjnej nad wpływem globalizacji na nierówności międzynarodowe. Autor bloga „Ekonomia poszła w las”.